wtorek, 2 sierpnia 2016

Błyskawiczny powrót i... sen.

Witajcie,
W dniu powrotu do Arendelle, wstałyśmy wcześnie i spakowałyśmy swoje rzeczy, które służba przeniosła na pokład naszego statku.
- Na pewno musicie jechać? - ciotka zapytała Ani, gdy ja właśnie zeszłam na dół z Arthurem.
- Niestety, ciociu. - odrzekła Anna cierpliwym tonem.
Wiedziałam jednak, że jeśli zaraz nie znajdziemy się w drodze powrotnej, anielska cierpliwość mojej siostry wyparuje, a zastąpi ją rozwrzeszczane dziewczę, które tęskni za mężem i córeczką. Dlatego też szybko podeszłam do nich.
- Dokładnie. Musimy wypływać jak najszybciej, nagłe, ważne sprawy w Arendelle. - powiedziałam.
"Małe kłamstewko na rzecz dobra Ani nigdy nie zaszkodzi." - pomyślałam, i od razu skarciłam się za takie myśli. Powinnam być królową prawdomówną i szczerą do granic możliwości... No cóż, chyba nikt nigdy nie będzie idealny.
- Mhm... - ciotka spojrzała na mnie jakby czytała mi w myślach.
Już otwierałam usta, aby wylać kolejną falę niezupełnie szczerych słów, kiedy Arthur zaczął płakać. Kochane dziecko, ratuje matkę od bycia złą królową.
- Musimy jechać, ciociu. - powiedziała Anna i za nas obie ją wyściskała.
Ja uśmiechnęłam się do niej i szybkim krokiem zeszłam jej z pola widzenia. Pocałowałam synka w główkę, a on od razu przestał płakać jakby był zupełnie świadomy, że ciotka już nam nie zagraża. Pospiesznie weszłyśmy na pokład, ale Romilda nie zjawiła się w porcie, żeby nam pomachać, ani nic z tych rzeczy. Zapewne wyczuła, że zmyślałam i się obraziła. Mam nadzieję, że jej przejdzie...
Do portu pośród moich ukochanych, malowniczych fiordów dobiliśmy po zmroku. Myślałam, że nasi mężowie dali sobie spokój ze sterczeniem w porcie i czekają na nas w zamku, ale nie, oni byli niezawodni. Stali na brzegu, Kristoff z Leną na rękach, a Jack machając rękami jak opętany. Jeszcze zanim zdążyłam postawić stopę na drewnianym podeście, po którym chciałam zejść na ziemię, podleciał do mnie, pocałował mnie namiętnie, a potem wziął Arthura na ręce. Omal nie dostałam zawału, bo latał z nim w objęciach wysoko nad ziemią, a właściwie nad wodą (!), ale chłopczyk trzymał się kurczowo sznurków z jego bluzy i śmiał się swoim uroczym głosikiem. W końcu Jack nareszcie zakończył powitalny lot i wylądował tuż przy mnie, gdy razem z Anną, Kristoff'em i Leną byliśmy już prawie przy zamku.
- Chcesz odzyskać syna? - zapytał szczerząc się w uśmiechu.
- Bardzo. - pokręciłam głową ze śmiechem.
Jednak tak naprawdę oczywiście nie odzyskałam syna. Jack szedł z nim na rękach obok mnie i gadał do niego bez przerwy coś w stylu "No, Ati, twoja mama jest strasznie zestresowana.", albo "No, Ati, twoja mama mi nie ufa, ale dobrze wiemy, że nie istnieje na Ziemi lepszy ojciec niż ja". Oczywiście mówił wszystko na tyle głośno, żebym go usłyszała i zapewne mówił to głównie dla mnie, bo Arthur niemal przysypiał w jego ramionach i z pewnością nie miał ochoty słuchać jego zażaleń w stosunku do mojej osoby. Nie mogłam jednak powstrzymać uśmiechu na widok Jack'a - tego głupawego, lubieżnego do granic możliwości chłopaka - tulącego czule miesięcznego chłopca jakby był jego największym, najcenniejszym skarbem.
Bo nim właśnie jest, dla mnie również.
W końcu dotarliśmy wszyscy do swoich komnat, poprosiłam służącą aby wypakowała rzeczy jutro i położyłam się na łóżku zmęczona jak nie wiem. Przez chwilę patrzyłam jak Jack usypia Arthura, a potem oczy same mi się zamknęły i zasnęłam wsłuchana w jego kołysankę.



- Elsa.

1 komentarz: