Witajcie,
W czwartek zjechali się nasi przyjaciele oraz odbył się bal na cześć Arthura. Wszyscy uznali, że jest wyjątkowo słodkim dzieckiem i dosłownie się od niego nie odlepiali. Bal udał się, nie zdarzyła się żadna katastrofa (co jest naprawdę wielkim osiągnięciem) i wszyscy świetnie się bawili.
Niestety teraz będę miała przez jakiś czas dużo na głowie, muszę uporządkować wszystkie królewskie sprawy, a dodatkowo zajmować się synkiem. Obawiam się, że przez następny tydzień mogę mieć na tyle mało wolnego czasu, że nie uda mi się do Was napisać. Później jednak obiecuję nadrobić zaległości. :)
Trzymajcie się ciepło,
-Elsa.
sobota, 25 czerwca 2016
środa, 22 czerwca 2016
Przygotowania
Hejo,
Wiecie że jutro jest w Arendelle bal z okazji narodzin Arthura? Na pewno Elsa o tym wspomniała, ale nie wspomniała o tym, że Jack poprosił mnie o pomoc w wysłaniu zaproszeń. Dziś rano zaprowadziłam Lenę do Elsy i Arthura, gdzie miałam bawić się z niemowlęciem, a ja za ten czas miałam napisać i wysłać owe zaproszenia. Zajęło mi to tylko pół dnia. Gdy skończyłam poszłam do sypialni Elsy, gdzie zobaczyłam Elsę bawiącą się z Leną płatkami śniegu, a Arthur spał w kołysce.
- Mam nadzieję że byłaś grzeczna księżniczko?- zapytałam i wzięłam Lenę na ręce.
- Byłam gzecna.- powiedziała sepleniąc, a ja spojrzałam na Elsę.
- Była grzeczna.- potwierdziła i rozległ się płacz z kołyski.
- Przyzwyczajaj się siostra.- powiedziałam z uśmiechem.- Lena idziemy, zobaczyć co tata z wujkiem zrobili?
- Tak.- zaśpiewała Lena i wyszłyśmy z sypialni. Gdy zeszłyśmy na dół naszym oczom ukazała się sala balowa przystrojona w niebieskie wstążki i baloniki.
- Widzę, że chcesz podkreślić płeć dziecka.- zaśmiałam się do Jacka.
- Tak.
- Może wam w czymś pomóc?- zapytałam.
- A możesz nam przynieść coś do picia?- zapytał Kristoff.
- Jasne, chodź Lena przyniesiemy tacie i wujkowi piciu.- i ruszyłyśmy w stronę kuchni, a gdy wróciłyśmy z mrożoną lemoniada, sala była gotowa, a Jack przystrajał korytarze śnieżynkami, które nie topią się pod wpływem ciepła.
- Anna
Wiecie że jutro jest w Arendelle bal z okazji narodzin Arthura? Na pewno Elsa o tym wspomniała, ale nie wspomniała o tym, że Jack poprosił mnie o pomoc w wysłaniu zaproszeń. Dziś rano zaprowadziłam Lenę do Elsy i Arthura, gdzie miałam bawić się z niemowlęciem, a ja za ten czas miałam napisać i wysłać owe zaproszenia. Zajęło mi to tylko pół dnia. Gdy skończyłam poszłam do sypialni Elsy, gdzie zobaczyłam Elsę bawiącą się z Leną płatkami śniegu, a Arthur spał w kołysce.
- Mam nadzieję że byłaś grzeczna księżniczko?- zapytałam i wzięłam Lenę na ręce.
- Byłam gzecna.- powiedziała sepleniąc, a ja spojrzałam na Elsę.
- Była grzeczna.- potwierdziła i rozległ się płacz z kołyski.
- Przyzwyczajaj się siostra.- powiedziałam z uśmiechem.- Lena idziemy, zobaczyć co tata z wujkiem zrobili?
- Tak.- zaśpiewała Lena i wyszłyśmy z sypialni. Gdy zeszłyśmy na dół naszym oczom ukazała się sala balowa przystrojona w niebieskie wstążki i baloniki.
- Widzę, że chcesz podkreślić płeć dziecka.- zaśmiałam się do Jacka.
- Tak.
- Może wam w czymś pomóc?- zapytałam.
- A możesz nam przynieść coś do picia?- zapytał Kristoff.
- Jasne, chodź Lena przyniesiemy tacie i wujkowi piciu.- i ruszyłyśmy w stronę kuchni, a gdy wróciłyśmy z mrożoną lemoniada, sala była gotowa, a Jack przystrajał korytarze śnieżynkami, które nie topią się pod wpływem ciepła.
- Anna
niedziela, 19 czerwca 2016
Zachwyt poddanych i... nie tylko.
Witajcie,
Obudził mnie jego płacz. Zerwałam się z łóżka, podbiegłam do kołyski i wzięłam synka na ręce. Po niemal trzech sekundach Jack przytulił mnie od tyłu i nachylając się nad moim ramieniem pocałował Arthura w główkę. Mały od razu przestał płakać.
- Synuś tatusia. - parsknęłam śmiechem.
- Oczywiście. - zaśmiał się Jack.
Arthur spojrzał na nas, zamrugał i uśmiechnął się słodko. W tej chwili poczułam jak na czubku nosa ląduje mi maleńki płatek śniegu. Uśmiechnęłam się do synka, przytuliłam go i położyłam z powrotem do łóżeczka.
- Idź spać, ja przypilnuję, żeby usnął. - powiedział Jack.
W odpowiedzi pocałowałam go, po czym wróciłam do łóżka.
Rano wyszliśmy do poddanych i pokazaliśmy im Arthura. Wszyscy - od dzieciaków, przez młodzież i dorosłych, do starszych - byli zachwyceni, a jeszcze bardziej gdy usłyszeli, że w czwartek zorganizujemy bal na cześć nowo narodzonego następcy tronu.
- Wszyscy będą mile widziani. - powiedział Jack z uśmiechem.
Tłum wiwatował i klaskał. Cieszyli się naszym szczęściem, a ja byłam bardzo mile zaskoczona ich reakcją. Koniecznie musimy zaprosić mnóstwo ludzi spoza Arendelle, rodzinę i przyjaciół. Arthur powinien znać ich od początku, a poza tym na pewno z chęcią go zobaczą. Za to w pałacu już chyba każdy go widział... włącznie z Lenką, która przytuptała (z niewielką pomocą Ani) do naszej sypialni wczoraj wieczorem. Wzięłam syna na ręce i uklęknęłam na dywanie. Dziewczynka z bardzo zaciekawioną miną zbliżyła się do Arthura i chwyciła go lekko za rączkę.
- Cześć... - zaczęła nieśmiało. - Mam... na imię Lena!
Chłopiec zaśmiał się, na co z spod sufitu spadło kilka maleńkich śnieżynek. Anna uśmiechnęła się do mnie, a ja odwzajemniłam uśmiech. Założę się, że już za kilka lat będą biegać razem po korytarzach.
- Elsa.
Obudził mnie jego płacz. Zerwałam się z łóżka, podbiegłam do kołyski i wzięłam synka na ręce. Po niemal trzech sekundach Jack przytulił mnie od tyłu i nachylając się nad moim ramieniem pocałował Arthura w główkę. Mały od razu przestał płakać.
- Synuś tatusia. - parsknęłam śmiechem.
- Oczywiście. - zaśmiał się Jack.
Arthur spojrzał na nas, zamrugał i uśmiechnął się słodko. W tej chwili poczułam jak na czubku nosa ląduje mi maleńki płatek śniegu. Uśmiechnęłam się do synka, przytuliłam go i położyłam z powrotem do łóżeczka.
- Idź spać, ja przypilnuję, żeby usnął. - powiedział Jack.
W odpowiedzi pocałowałam go, po czym wróciłam do łóżka.
Rano wyszliśmy do poddanych i pokazaliśmy im Arthura. Wszyscy - od dzieciaków, przez młodzież i dorosłych, do starszych - byli zachwyceni, a jeszcze bardziej gdy usłyszeli, że w czwartek zorganizujemy bal na cześć nowo narodzonego następcy tronu.
- Wszyscy będą mile widziani. - powiedział Jack z uśmiechem.
Tłum wiwatował i klaskał. Cieszyli się naszym szczęściem, a ja byłam bardzo mile zaskoczona ich reakcją. Koniecznie musimy zaprosić mnóstwo ludzi spoza Arendelle, rodzinę i przyjaciół. Arthur powinien znać ich od początku, a poza tym na pewno z chęcią go zobaczą. Za to w pałacu już chyba każdy go widział... włącznie z Lenką, która przytuptała (z niewielką pomocą Ani) do naszej sypialni wczoraj wieczorem. Wzięłam syna na ręce i uklęknęłam na dywanie. Dziewczynka z bardzo zaciekawioną miną zbliżyła się do Arthura i chwyciła go lekko za rączkę.
- Cześć... - zaczęła nieśmiało. - Mam... na imię Lena!
Chłopiec zaśmiał się, na co z spod sufitu spadło kilka maleńkich śnieżynek. Anna uśmiechnęła się do mnie, a ja odwzajemniłam uśmiech. Założę się, że już za kilka lat będą biegać razem po korytarzach.
- Elsa.
piątek, 17 czerwca 2016
Kupno nowego łóżka dla naszej księżniczki i pomoc Królowi
Hejo,
Ostatnio bardzo dużo się u nas zmieniło, jak się pewnie domyślajcie przez narodziny naszego następcy tronu.
Arthur, był taki słodki, że służące ledwo się opanowywały, żeby nad nim nie wzdychać. A ja prawie całe dnie spędzałam czas u Elsy i Jack'a w sypialni wraz z Leną. Elsa zajmowała się Arthurem, oczywiście na początku prosiła o pomoc w różnych czynnościach, ale szybko nauczyła się wszystkiego, co było jej potrzebne w wychowaniu małego dziedzica.
Dziś rano postanowiłam pewną rzecz, a mianowicie stwierdziłam że moja córka jest już na tyle duża że nie musi mieć łóżeczka.
- Kristoff?- zaczęłam.
- Tak, kwiatuszku?
- Może kupimy Lenie łóżko, a łóżeczko oddamy Elsie i Jack'owi dla Arthura?
- No, właściwie to łóżeczko jest już dla niej za małe.
- Anno!!!- rozległ się głos Jack'a od drzwi naszej sypialni.
- Co się stało?- zapytałam
- Pomóż, już nie daję sam rady.- powiedział, a ja nawet nie zdążyłam odpowiedzieć, bo szwagier pociągnął mnie za rękę do gabinetu, gdzie przeżyłam szok. Na biurku było pełno dokumentów i listów, ale dokumenty znajdowały się również na ziemi.
- A ja mam jeszcze dziś audiencje.- poskarżył się Jack.
- Kiedy?
- Za 5 minut.- Jack nie wyglądał jak król zmierzający na audiencję.
- Biegnę do waszej sypialni po jakiś garnitur, żebyś wyglądał jak król na audiencji.- powiedziałam i już chciałam wybiegać, ale Jack złapał mnie za rękę.
- Mam tu garnitur.- wskazał na ciuchy wiszące na oparciu krzesła przy biurku.
- To ja wyjdę, a ty się przebierz, a później pójdziesz na audiencję, a ja zrobię porządek tutaj.- powiedziałam i wyszłam.
Po chwili wróciłam, a Jack był już gotowy do pójścia na audiencję, a ja zabrałam się za wypełnianie dokumentów oraz odpisywanie na listy. Po jakiejś godzinie, do posprzątanego gabinetu wszedł Jack.
- Na reszcie koniec.- powiedział i usiadł na krześle.- Dziękuję ci, Anno.
- Nie ma za co.- uśmiechnęłam się.- Ale mogę już iść?
- Tak i jeszcze raz, dzięki.- wychodząc znów się uśmiechnęłam i poszłam do swojej sypialni.
- To idziemy szukać, tego łóżka?- zapytał Kristoff, zanim jeszcze weszłam.
- No, dobrze.- i poszliśmy do miasta w poszukiwaniu łóżka dla małej. W końcu po długich poszukiwaniach znaleźliśmy idealne łóżko z jasnego drewna i z z materacem, a do tego była śliczna różowa pościel, zapłaciliśmy za łóżko, a sprzedawczyni powiedziała, że łóżko jeszcze dziś będzie na zamku i faktycznie, było przed kolacją, ustawione w pokoju obok naszej sypialni, a łóżeczko było u Elsy i Jack' a w sypialni.
- Anna
Ostatnio bardzo dużo się u nas zmieniło, jak się pewnie domyślajcie przez narodziny naszego następcy tronu.
Arthur, był taki słodki, że służące ledwo się opanowywały, żeby nad nim nie wzdychać. A ja prawie całe dnie spędzałam czas u Elsy i Jack'a w sypialni wraz z Leną. Elsa zajmowała się Arthurem, oczywiście na początku prosiła o pomoc w różnych czynnościach, ale szybko nauczyła się wszystkiego, co było jej potrzebne w wychowaniu małego dziedzica.
Dziś rano postanowiłam pewną rzecz, a mianowicie stwierdziłam że moja córka jest już na tyle duża że nie musi mieć łóżeczka.
- Kristoff?- zaczęłam.
- Tak, kwiatuszku?
- Może kupimy Lenie łóżko, a łóżeczko oddamy Elsie i Jack'owi dla Arthura?
- No, właściwie to łóżeczko jest już dla niej za małe.
- Anno!!!- rozległ się głos Jack'a od drzwi naszej sypialni.
- Co się stało?- zapytałam
- Pomóż, już nie daję sam rady.- powiedział, a ja nawet nie zdążyłam odpowiedzieć, bo szwagier pociągnął mnie za rękę do gabinetu, gdzie przeżyłam szok. Na biurku było pełno dokumentów i listów, ale dokumenty znajdowały się również na ziemi.
- A ja mam jeszcze dziś audiencje.- poskarżył się Jack.
- Kiedy?
- Za 5 minut.- Jack nie wyglądał jak król zmierzający na audiencję.
- Biegnę do waszej sypialni po jakiś garnitur, żebyś wyglądał jak król na audiencji.- powiedziałam i już chciałam wybiegać, ale Jack złapał mnie za rękę.
- Mam tu garnitur.- wskazał na ciuchy wiszące na oparciu krzesła przy biurku.
- To ja wyjdę, a ty się przebierz, a później pójdziesz na audiencję, a ja zrobię porządek tutaj.- powiedziałam i wyszłam.
Po chwili wróciłam, a Jack był już gotowy do pójścia na audiencję, a ja zabrałam się za wypełnianie dokumentów oraz odpisywanie na listy. Po jakiejś godzinie, do posprzątanego gabinetu wszedł Jack.
- Na reszcie koniec.- powiedział i usiadł na krześle.- Dziękuję ci, Anno.
- Nie ma za co.- uśmiechnęłam się.- Ale mogę już iść?
- Tak i jeszcze raz, dzięki.- wychodząc znów się uśmiechnęłam i poszłam do swojej sypialni.
- To idziemy szukać, tego łóżka?- zapytał Kristoff, zanim jeszcze weszłam.
- No, dobrze.- i poszliśmy do miasta w poszukiwaniu łóżka dla małej. W końcu po długich poszukiwaniach znaleźliśmy idealne łóżko z jasnego drewna i z z materacem, a do tego była śliczna różowa pościel, zapłaciliśmy za łóżko, a sprzedawczyni powiedziała, że łóżko jeszcze dziś będzie na zamku i faktycznie, było przed kolacją, ustawione w pokoju obok naszej sypialni, a łóżeczko było u Elsy i Jack' a w sypialni.
- Anna
wtorek, 14 czerwca 2016
Najszczęśliwsza na Ziemi.
Witajcie,
To bardzo zabawne jak w ciągu zaledwie kilku godzin można stać się najszczęśliwszym człowiekiem na Ziemi. Nie spodziewałam się, że bycie mamą jest takie piękne.
Wreszcie mogłam zobaczyć moje dziecko. Podali mi je na ręce, a ja niezdarnie je chwyciłam. Duże oczy, pełne niewinności, radości i czegoś co niewiarygodnie przypominało mi spojrzenie Jack'a. Błękitno-szare, jakby tęczówka pokryta była cieniutką warstwą szronu. Drobny nosek, trochę jak mój, silne usta Jack'a. Na głowie zaledwie kilka drobnych, jasnych włosków.
Pokój rozmazał się znacznie przez łzy, które napłynęły mi do oczu. Z spod sufitu zaczęły spadać powoli pojedyncze, małe śnieżynki. Delikatnie, ale najczulej na świecie przytuliłam do piersi swoje dziecko. Swojego syna.
Po jakimś czasie opanowałam się trochę i na wpół śmiejąc się i szlochając pozwoliłam Jack'owi wziąć go na ręce. Przez te wszystkie godziny był strasznie zdenerwowany, ale w tamtej chwili w jego oczach widziałam tylko miłość. Nie była to miłość, z jaką patrzył na mnie. W jego oczach można było dostrzec dużą odpowiedzialność, a także coś na kształt obietnicy, jakby obiecywał nowo narodzonemu synowi, że nie pozwoli, aby spotkała go jakakolwiek krzywda. Uśmiechnęłam się i wyjrzałam za okno. Anna wyszczerzyła do mnie zęby z balkonu (trzymała resztki tortu). Pomarańczowe słońce chyliło się ku zachodowi, odbijając się w spokojnych falach Morza Północnego. Pomyślałam, że Arendelle jest piękne i, że cieszę się, że to tu wychowa się mój synek.
Mamo, tato... - pomyślałam. - Co byście mi teraz powiedzieli? Chciałabym, abyście byli dumni. Ja jestem. Może patrzycie teraz na nas wszystkich i śmiejecie się przez łzy jak ja? Nie wiem.
Po wielu badaniach w końcu byliśmy wolni. Ja, Jack, Anka, która mogła wydostać się bezpiecznie z balkonu i mój synek. Anna jak się domyślacie długo sterczała nad nim i świergoliła, a także śpiewała, ale w końcu (z okruchami po torcie) wyszła w podskokach mówiąc coś o poddanych, balu i wielkim święcie. Ale za bardzo już jej nie słuchałam. Szybko zorientowałam się, że znalazłam nowe, ulubione zajęcie - tulenie mojego dziecka w ramionach, a Jack nie przestawał wyczarowywać nad nim śnieżynek. I to nie byle jakich śnieżynek - najpiękniejszych jakie dotąd "wyszły" z jego laski. Ku naszemu zdziwieniu, mały nie uronił ani jednej łezki, nie krzyczał i nie płakał. Leżał w naszych objęciach spokojnie, czasami przysypiając, a czasami patrząc w lodowe cuda stwarzane przed jego tatę. Wkrótce Jack wyczarował śliczną, lodową kołyskę i delikatnie, na starannie ułożonych kocykach, ułożył w niej syna. Później stanęliśmy nad nim razem, a Jack objął mnie czule i pocałował w czubek głowy. Otarłam resztki łez, pochyliłam się, ucałowałam dziecko w czółko i szepnęłam:
- Dobranoc, Arthurze.
- Elsa.
To bardzo zabawne jak w ciągu zaledwie kilku godzin można stać się najszczęśliwszym człowiekiem na Ziemi. Nie spodziewałam się, że bycie mamą jest takie piękne.
Wreszcie mogłam zobaczyć moje dziecko. Podali mi je na ręce, a ja niezdarnie je chwyciłam. Duże oczy, pełne niewinności, radości i czegoś co niewiarygodnie przypominało mi spojrzenie Jack'a. Błękitno-szare, jakby tęczówka pokryta była cieniutką warstwą szronu. Drobny nosek, trochę jak mój, silne usta Jack'a. Na głowie zaledwie kilka drobnych, jasnych włosków.
Pokój rozmazał się znacznie przez łzy, które napłynęły mi do oczu. Z spod sufitu zaczęły spadać powoli pojedyncze, małe śnieżynki. Delikatnie, ale najczulej na świecie przytuliłam do piersi swoje dziecko. Swojego syna.
Po jakimś czasie opanowałam się trochę i na wpół śmiejąc się i szlochając pozwoliłam Jack'owi wziąć go na ręce. Przez te wszystkie godziny był strasznie zdenerwowany, ale w tamtej chwili w jego oczach widziałam tylko miłość. Nie była to miłość, z jaką patrzył na mnie. W jego oczach można było dostrzec dużą odpowiedzialność, a także coś na kształt obietnicy, jakby obiecywał nowo narodzonemu synowi, że nie pozwoli, aby spotkała go jakakolwiek krzywda. Uśmiechnęłam się i wyjrzałam za okno. Anna wyszczerzyła do mnie zęby z balkonu (trzymała resztki tortu). Pomarańczowe słońce chyliło się ku zachodowi, odbijając się w spokojnych falach Morza Północnego. Pomyślałam, że Arendelle jest piękne i, że cieszę się, że to tu wychowa się mój synek.
Mamo, tato... - pomyślałam. - Co byście mi teraz powiedzieli? Chciałabym, abyście byli dumni. Ja jestem. Może patrzycie teraz na nas wszystkich i śmiejecie się przez łzy jak ja? Nie wiem.
Po wielu badaniach w końcu byliśmy wolni. Ja, Jack, Anka, która mogła wydostać się bezpiecznie z balkonu i mój synek. Anna jak się domyślacie długo sterczała nad nim i świergoliła, a także śpiewała, ale w końcu (z okruchami po torcie) wyszła w podskokach mówiąc coś o poddanych, balu i wielkim święcie. Ale za bardzo już jej nie słuchałam. Szybko zorientowałam się, że znalazłam nowe, ulubione zajęcie - tulenie mojego dziecka w ramionach, a Jack nie przestawał wyczarowywać nad nim śnieżynek. I to nie byle jakich śnieżynek - najpiękniejszych jakie dotąd "wyszły" z jego laski. Ku naszemu zdziwieniu, mały nie uronił ani jednej łezki, nie krzyczał i nie płakał. Leżał w naszych objęciach spokojnie, czasami przysypiając, a czasami patrząc w lodowe cuda stwarzane przed jego tatę. Wkrótce Jack wyczarował śliczną, lodową kołyskę i delikatnie, na starannie ułożonych kocykach, ułożył w niej syna. Później stanęliśmy nad nim razem, a Jack objął mnie czule i pocałował w czubek głowy. Otarłam resztki łez, pochyliłam się, ucałowałam dziecko w czółko i szepnęłam:
- Dobranoc, Arthurze.
- Elsa.
poniedziałek, 13 czerwca 2016
Dalej trzymając tort.
Hejo,
Nie wiem czy zauważyliście, ale dziś świętujemy dwulecie naszego, kochanego bloga. Już od dwóch lat opisujemy tutaj nasze życie ( uwaga, czas na sentymenty), nasze radosne chwile jak i momenty załamań, huśtawki nastroju i przygody ( okej, koniec sentymentów). Z tej okazji postanowiłam upiec tort i spędzić ten dzień z moją rodziną. Rano wstałam o wiele wcześniej, tak aby wszystko przygotować. Zeszłam na dół i zaczęłam dekorować upieczony dzień wcześniej tort. Po godzinie bardzo dumna z siebie i ze swojego arcydzieła, podniosłam go oburącz i ruszyłam w stronę sypialni. Gdy stanęłam na przeciw schodów, prowadzących na pierwsze piętro, zauważyłam biegnącego Jack' a. Gdy tylko dobiegł na szczyt schodów, potknął się o pierwszy stopień i sturlał się tuż pod moje nogi.
- Hej Jack.- powiedziałam z szerokim uśmiechem przyklejonym do twarzy.
Jack wstał szybko i z przerażoną miną zaczął coś bełkotać, ale nic nie zrozumiałam.
- Jack, wolniej i wyraźniej.- powiedziałam zachowując niewyobrażalny spokój.
- Elsa, ona....ona...ona...- zaczął się jąkać.
- Co ona? - zapytałam ze stoickim spokojem ( to nie podobne do mnie..)
- RODZI!!! - wrzasnął na cały zamek i podleciał aż pod sufit.
Stałam przez chwilę nie rozumiejąc co do mnie powiedział, gdy nagle to do mnie dotarło, zaczęłam biegać i krzyczeć ( nadal z tortem w rękach) po całym parterze.
- Po medykóóóów!! Nie, nie, do Elsy!!! Po Kristoff'a!! Nie, po Lenę!!! Zaraz, co? Po medyków na brodę Merlina!!! - krzyczałam.
W końcu jakimś cudem udało nam się troszkę uspokoić i pobiegliśmy do góry. Po drodze spotkaliśmy Kristoff'a.
- Kristoff! Leć po medyków, Elsa rodzi! - wrzasnęłam na niego i pobiegliśmy dalej.
Kiedy dobiegliśmy do sypialni mojej siostry (ja wciąż z tortem w rękach) zobaczyłam... śnieżycę. Dosłownie. A wśród tej śnieżycy moją siostrę opartą o jedną z kolumn łoża.
- Elso! Jak się czujesz?! Boli cię coś? - Jack podleciał do niej.
- Absolutnie nic mnie nie boli i czuję się świetnie. - Elsa spojrzała na niego spode łba. - No może oprócz tego, że RODZĘ!!
- Spokojnie, medycy już nadchodzą. - uspokoiłam ją.
- No to może my już pójdziemy... - zaczął Jack lekko zdenerwowany.
- Jack! - wrzasnęła Elsa. - Nie chcesz ze mną zostać?
Zastanawiał się przez chwilę, po czym uśmiechnął się do niej chytrze i powiedział:
- Jasne, że chcę, Śnieżynko.
- Ja też chceeeee! - jęknęłam (dalej trzymając tort).
- Pewnie ci nie pozwolą... - odezwał się Jack.
- To idę na balkon. - odparłam zupełnie poważnie i wkroczyłam dumnym krokiem na balkon (wciąż trzymając tort.)
Jack w ostatniej chwili zamknął drzwi balkonu, gdy do pokoju wbiegła chmara medyków.
Obserwowałam wszystko przez szybę, ale prawda jest taka, że nic nie widziałam, bo medycy stali dookoła łózka, na którym leżała Elsa. Jack latał pod sufitem ze zmartwioną miną, ale po mniej więcej pół godziny ( nie miałam zegarka, tylko dalej trzymałam tort) usiadł przy łóżku i straciłam go z oczu. Na balkonie siedziałam tak długo, że trzymany przeze mnie tort znalazł się w moim żołądku.
- Anna
Nie wiem czy zauważyliście, ale dziś świętujemy dwulecie naszego, kochanego bloga. Już od dwóch lat opisujemy tutaj nasze życie ( uwaga, czas na sentymenty), nasze radosne chwile jak i momenty załamań, huśtawki nastroju i przygody ( okej, koniec sentymentów). Z tej okazji postanowiłam upiec tort i spędzić ten dzień z moją rodziną. Rano wstałam o wiele wcześniej, tak aby wszystko przygotować. Zeszłam na dół i zaczęłam dekorować upieczony dzień wcześniej tort. Po godzinie bardzo dumna z siebie i ze swojego arcydzieła, podniosłam go oburącz i ruszyłam w stronę sypialni. Gdy stanęłam na przeciw schodów, prowadzących na pierwsze piętro, zauważyłam biegnącego Jack' a. Gdy tylko dobiegł na szczyt schodów, potknął się o pierwszy stopień i sturlał się tuż pod moje nogi.
- Hej Jack.- powiedziałam z szerokim uśmiechem przyklejonym do twarzy.
Jack wstał szybko i z przerażoną miną zaczął coś bełkotać, ale nic nie zrozumiałam.
- Jack, wolniej i wyraźniej.- powiedziałam zachowując niewyobrażalny spokój.
- Elsa, ona....ona...ona...- zaczął się jąkać.
- Co ona? - zapytałam ze stoickim spokojem ( to nie podobne do mnie..)
- RODZI!!! - wrzasnął na cały zamek i podleciał aż pod sufit.
Stałam przez chwilę nie rozumiejąc co do mnie powiedział, gdy nagle to do mnie dotarło, zaczęłam biegać i krzyczeć ( nadal z tortem w rękach) po całym parterze.
- Po medykóóóów!! Nie, nie, do Elsy!!! Po Kristoff'a!! Nie, po Lenę!!! Zaraz, co? Po medyków na brodę Merlina!!! - krzyczałam.
W końcu jakimś cudem udało nam się troszkę uspokoić i pobiegliśmy do góry. Po drodze spotkaliśmy Kristoff'a.
- Kristoff! Leć po medyków, Elsa rodzi! - wrzasnęłam na niego i pobiegliśmy dalej.
Kiedy dobiegliśmy do sypialni mojej siostry (ja wciąż z tortem w rękach) zobaczyłam... śnieżycę. Dosłownie. A wśród tej śnieżycy moją siostrę opartą o jedną z kolumn łoża.
- Elso! Jak się czujesz?! Boli cię coś? - Jack podleciał do niej.
- Absolutnie nic mnie nie boli i czuję się świetnie. - Elsa spojrzała na niego spode łba. - No może oprócz tego, że RODZĘ!!
- Spokojnie, medycy już nadchodzą. - uspokoiłam ją.
- No to może my już pójdziemy... - zaczął Jack lekko zdenerwowany.
- Jack! - wrzasnęła Elsa. - Nie chcesz ze mną zostać?
Zastanawiał się przez chwilę, po czym uśmiechnął się do niej chytrze i powiedział:
- Jasne, że chcę, Śnieżynko.
- Ja też chceeeee! - jęknęłam (dalej trzymając tort).
- Pewnie ci nie pozwolą... - odezwał się Jack.
- To idę na balkon. - odparłam zupełnie poważnie i wkroczyłam dumnym krokiem na balkon (wciąż trzymając tort.)
Jack w ostatniej chwili zamknął drzwi balkonu, gdy do pokoju wbiegła chmara medyków.
Obserwowałam wszystko przez szybę, ale prawda jest taka, że nic nie widziałam, bo medycy stali dookoła łózka, na którym leżała Elsa. Jack latał pod sufitem ze zmartwioną miną, ale po mniej więcej pół godziny ( nie miałam zegarka, tylko dalej trzymałam tort) usiadł przy łóżku i straciłam go z oczu. Na balkonie siedziałam tak długo, że trzymany przeze mnie tort znalazł się w moim żołądku.
- Anna
czwartek, 9 czerwca 2016
Jack Lunatyk? Tego jeszcze nie było...
Witajcie,
Dzisiaj rano Anna obudziła mnie gwałtownie.
- Coś się stało? - zapytałam zaspanym głosem.
- Hm, niee, po prostu pomyślałam, że po powrocie z politycznej wyprawy chciałabyś się zrelaksować. - odparła składając ręce na piersiach.
- Masz rację. - westchnęłam i rzuciłam się z powrotem na poduszki.
Anka stała przez chwilę z zamyśloną miną, po czym uśmiechnęła się.
- Chodź z nami na spacer! Założę się, ze dawno nie byłaś w naszych lasach. - odezwała się podekscytowanym tonem.
Jęknęłam. Nagle Jack leżący dotąd spokojnie obok mnie, pogrążony we śnie, usiadł jakby nigdy nic i z zamkniętymi oczami zaczął wymachiwać rękami. Ania zakryła usta dłońmi aby powstrzymać się od wybuchnięcia śmiechem.
- Jack? - zaśmiałam się cicho. - Śpisz?
- Nie. - odparł zupełnie przytomnym głosem po czym położył się z powrotem i nadal z zamkniętymi oczami zaczął nucić.
- Zobaczyłam jak Jack lunatykuje - zaczęła Anna zwijając się ze śmiechu. - teraz mogę już umierać.
- Hej, Jack. - lekko potrząsnęłam jego ramieniem, ale on odpędził moją dłoń jak muchę, ze zniesmaczoną miną.
- Wcale nie śpię. - mruknął.
- Czyżby? A masz zamknięte oczy?
Przez chwilę leżał w milczeniu. Później chwila tak się przedłużyła, że pomyślałam, że powrócił do normalnego snu, ale w końcu odrzekł lekko zdezorientowanym tonem:
- Nie wiem.
Anna zaczęła (dosłownie) tarzać się po dywanie ze śmiechu. Jack przez chwilę powtarzał, żebyśmy sprawdziły czy ma zamknięte oczy, a gdy nie odpowiedziałyśmy nie mogąc powstrzymać śmiechu w końcu zamilkł, a potem zaczął cicho chrapać i przybrał normalną pozycję do snu.
- Zapewne nie dasz mu o tym zapomnieć, prawda? - zapytałam siostry uśmiechając się od ucha do ucha.
- Nigdy. - wyszczerzyła do mnie zęby. - A co ze spacerem?
- No dobrze, pójdę. Ale po południu.
Uśmiechnęła się triumfalnie i wybiegła. Ja położyłam się z powrotem obok Jack'a i pocałowałam go delikatnie w policzek.
- Elsa.
Dzisiaj rano Anna obudziła mnie gwałtownie.
- Coś się stało? - zapytałam zaspanym głosem.
- Hm, niee, po prostu pomyślałam, że po powrocie z politycznej wyprawy chciałabyś się zrelaksować. - odparła składając ręce na piersiach.
- Masz rację. - westchnęłam i rzuciłam się z powrotem na poduszki.
Anka stała przez chwilę z zamyśloną miną, po czym uśmiechnęła się.
- Chodź z nami na spacer! Założę się, ze dawno nie byłaś w naszych lasach. - odezwała się podekscytowanym tonem.
Jęknęłam. Nagle Jack leżący dotąd spokojnie obok mnie, pogrążony we śnie, usiadł jakby nigdy nic i z zamkniętymi oczami zaczął wymachiwać rękami. Ania zakryła usta dłońmi aby powstrzymać się od wybuchnięcia śmiechem.
- Jack? - zaśmiałam się cicho. - Śpisz?
- Nie. - odparł zupełnie przytomnym głosem po czym położył się z powrotem i nadal z zamkniętymi oczami zaczął nucić.
- Zobaczyłam jak Jack lunatykuje - zaczęła Anna zwijając się ze śmiechu. - teraz mogę już umierać.
- Hej, Jack. - lekko potrząsnęłam jego ramieniem, ale on odpędził moją dłoń jak muchę, ze zniesmaczoną miną.
- Wcale nie śpię. - mruknął.
- Czyżby? A masz zamknięte oczy?
Przez chwilę leżał w milczeniu. Później chwila tak się przedłużyła, że pomyślałam, że powrócił do normalnego snu, ale w końcu odrzekł lekko zdezorientowanym tonem:
- Nie wiem.
Anna zaczęła (dosłownie) tarzać się po dywanie ze śmiechu. Jack przez chwilę powtarzał, żebyśmy sprawdziły czy ma zamknięte oczy, a gdy nie odpowiedziałyśmy nie mogąc powstrzymać śmiechu w końcu zamilkł, a potem zaczął cicho chrapać i przybrał normalną pozycję do snu.
- Zapewne nie dasz mu o tym zapomnieć, prawda? - zapytałam siostry uśmiechając się od ucha do ucha.
- Nigdy. - wyszczerzyła do mnie zęby. - A co ze spacerem?
- No dobrze, pójdę. Ale po południu.
Uśmiechnęła się triumfalnie i wybiegła. Ja położyłam się z powrotem obok Jack'a i pocałowałam go delikatnie w policzek.
- Elsa.
niedziela, 5 czerwca 2016
Obrady i powrót do domu.
Witajcie,
Wczoraj wieczorem wróciłam z Evenness, z obrad władców. Na szczęście przez cały czas czułam się dobrze, a właściwie świetnie, a to głównie dzięki kilkunastu listom wysyłanym przez Jack'a na dzień. I nie liczyło się dla mnie to, że na większości z nich były tylko cztery litery, sam fakt, że mój mąż do mnie pisze sprawiał, że robiło mi się ciepło, gdzieś w środku.
Tak naprawdę zbyt wiele nie uradziliśmy na obradach. Przybyło właściwie zaledwie kilku władców, ale królowa Evenness zmieniła polityczne spotkanie w miłe kilka dni z ludźmi, którzy zajmują się mniej więcej tym samym. Ogólnie królowa jest bardzo przyjacielska i ma poczucie humoru, choć jest starsza ode mnie o kilka lat. Nazywa się Stenbra, ma długie, ciemne włosy, śniadą cerę i mądre, szare oczy. Powitała mnie bardzo ciepło, pogratulowała, a nawet oprowadziła po swojej mieścinie. Evenness jest trochę mniejsze od Arendelle, ale również jest położone tuż na wybrzeżu Morza Północnego. Na obrady przybyli również inni władcy - w tym Merida, jako przedstawicielka rodziny królewskiej Dun Broch, Czkawka jako wódz Berk oraz moja ciotka jako królowa Korony. Większość czasu wspólnie spędziliśmy na spokojnych rozmowach, każdy z władców mógł wypowiedzieć się na temat warunków w jego państwie, poprosić o ewentualną pomoc, a nawet na coś się poskarżyć. Jednak wypowiedź pewnej królewny z Misthaven omal nie przyprawiła mnie, Meridy i Czkawki o atak śmiechu. Powiedziała bowiem..:
- Jakiś czas temu, dość dawno, mój kraj zmagał się z okropnym typem. Pewnego wieczoru przybył na audiencję jakiś młody mężczyzna. Później wpadłam na niego pod murami zamku i przyczepił się do mnie jak rzep psiego ogona. Ciągle narzekał, że ma dwunastu braci, że był w młodości bardzo biedny, bo większość z nich udawała, że nie istnieje, że jest księciem Nasturii... bleble. Udawałam, że bardzo mnie to interesuje, bo nie chciałam być niemiła. Miałam nadzieję, że w końcu się odczepi, a on zamiast tego...
- Oświadczył się? - weszłam jej w słowo nie umiejąc powstrzymać się od śmiechu.
- Tak! - królewna zaśmiała się również, ale wyglądała na zaskoczoną, więc opowiedziałam wszystkim jakie rzeczy Hans robił u nas kilka lat temu.
Później dość długo go obgadywaliśmy. W końcu nadszedł ostatni dzień, pożegnałam się ze wszystkimi i weszłam na pokład statku z Arendelle. Gdy wróciłam, jak się pewnie domyślacie, zostałam prawie uduszona przez niekończące się uściski siosty, męża, a nawet szwagra, aż w końcu siostrzenicy. Teraz muszę trochę odpocząć.
- Elsa.
Wczoraj wieczorem wróciłam z Evenness, z obrad władców. Na szczęście przez cały czas czułam się dobrze, a właściwie świetnie, a to głównie dzięki kilkunastu listom wysyłanym przez Jack'a na dzień. I nie liczyło się dla mnie to, że na większości z nich były tylko cztery litery, sam fakt, że mój mąż do mnie pisze sprawiał, że robiło mi się ciepło, gdzieś w środku.
Tak naprawdę zbyt wiele nie uradziliśmy na obradach. Przybyło właściwie zaledwie kilku władców, ale królowa Evenness zmieniła polityczne spotkanie w miłe kilka dni z ludźmi, którzy zajmują się mniej więcej tym samym. Ogólnie królowa jest bardzo przyjacielska i ma poczucie humoru, choć jest starsza ode mnie o kilka lat. Nazywa się Stenbra, ma długie, ciemne włosy, śniadą cerę i mądre, szare oczy. Powitała mnie bardzo ciepło, pogratulowała, a nawet oprowadziła po swojej mieścinie. Evenness jest trochę mniejsze od Arendelle, ale również jest położone tuż na wybrzeżu Morza Północnego. Na obrady przybyli również inni władcy - w tym Merida, jako przedstawicielka rodziny królewskiej Dun Broch, Czkawka jako wódz Berk oraz moja ciotka jako królowa Korony. Większość czasu wspólnie spędziliśmy na spokojnych rozmowach, każdy z władców mógł wypowiedzieć się na temat warunków w jego państwie, poprosić o ewentualną pomoc, a nawet na coś się poskarżyć. Jednak wypowiedź pewnej królewny z Misthaven omal nie przyprawiła mnie, Meridy i Czkawki o atak śmiechu. Powiedziała bowiem..:
- Jakiś czas temu, dość dawno, mój kraj zmagał się z okropnym typem. Pewnego wieczoru przybył na audiencję jakiś młody mężczyzna. Później wpadłam na niego pod murami zamku i przyczepił się do mnie jak rzep psiego ogona. Ciągle narzekał, że ma dwunastu braci, że był w młodości bardzo biedny, bo większość z nich udawała, że nie istnieje, że jest księciem Nasturii... bleble. Udawałam, że bardzo mnie to interesuje, bo nie chciałam być niemiła. Miałam nadzieję, że w końcu się odczepi, a on zamiast tego...
- Oświadczył się? - weszłam jej w słowo nie umiejąc powstrzymać się od śmiechu.
- Tak! - królewna zaśmiała się również, ale wyglądała na zaskoczoną, więc opowiedziałam wszystkim jakie rzeczy Hans robił u nas kilka lat temu.
Później dość długo go obgadywaliśmy. W końcu nadszedł ostatni dzień, pożegnałam się ze wszystkimi i weszłam na pokład statku z Arendelle. Gdy wróciłam, jak się pewnie domyślacie, zostałam prawie uduszona przez niekończące się uściski siosty, męża, a nawet szwagra, aż w końcu siostrzenicy. Teraz muszę trochę odpocząć.
- Elsa.
czwartek, 2 czerwca 2016
Dzień dziecka
Hejo,
Wybaczcie mi, że nie pisałam, ale szykowałam wszystko na dzień dziecka dla mojej kochanej córeczki Lenci. Wczoraj jak wiecie był dzień dziecka, więc rano wstałam i mając nadzieję że urządzę piękny mini bal dla mojej księżniczki podeszłam do okna, jednak strasznie padało, więc obudziłam Kristoff' a.
- Musimy wszystko przygotować w sali balowej.
- No dobrze, już wstaję.- i wstał po czym ubrał się i poszedł na dół wszystko poukładać, a ja wyszykowałam moją córeczkę i po godzinie zeszłyśmy na dół. A tam czekał Kristoff z Jack' iem i mnóstwem prezentów dla Leny od wszystkich wujków i cioć oraz ode mnie i Kristoff' a.
- Podoba ci się skarbie?- spytałam.
- Mama.- powiedziała i przytuliła się do mnie, po czym kazała opuścić się na podłogę i podeszła do Kristoff' a.- Tata.- i przytuliła go.- Wujek.- tym razem podeszła do Jack' a, a ten porwał ją w powietrze.
- To co smyku, polatamy trochę po zamku.
- Tak, tak.- krzyczała Lena na cały zamek. Ogólnie to cały dzień miną nam na zabawianiu Leny i rozpakowywaniu prezentów, ale kiedy przyszła pora na pójście spać, Lena już spała w ramionach Jack' a.
- Wezmę ją.- odebrałam ją z jego ramion.- Ostatnio chyba nie śpisz, co?
- Mhm.
- To idź spać.- powiedział Kristoff.
- Nie mogę, mam dużo dokumentów do podpisania i listów do przeczytania, a nie chcę żeby Elsa przyjechała i od razu zabrała się za nie.- powiedział już prawie usypiając.
- Jack idź się położyć, a ja przeczytam i poodpisuję na listy, a ty jutro jak wstaniesz zrobisz porządek w dokumentach.- odpowiedziałam.
- No dobrze.- i poszedł do sypialni, a ja oddałam Lenę Kristoff' owi i poszłam do gabinetu Elsy.
Czytałam i odpisywałam na listy, a potem trochę poukładałam papierów, niektóre dokumenty nie były do podpisania tylko do schowania, więc je schowałam i nie wiem kiedy wróciłam do sypialnie i nie zdążyłam się przebrać.
- Anna
Wybaczcie mi, że nie pisałam, ale szykowałam wszystko na dzień dziecka dla mojej kochanej córeczki Lenci. Wczoraj jak wiecie był dzień dziecka, więc rano wstałam i mając nadzieję że urządzę piękny mini bal dla mojej księżniczki podeszłam do okna, jednak strasznie padało, więc obudziłam Kristoff' a.
- Musimy wszystko przygotować w sali balowej.
- No dobrze, już wstaję.- i wstał po czym ubrał się i poszedł na dół wszystko poukładać, a ja wyszykowałam moją córeczkę i po godzinie zeszłyśmy na dół. A tam czekał Kristoff z Jack' iem i mnóstwem prezentów dla Leny od wszystkich wujków i cioć oraz ode mnie i Kristoff' a.
- Podoba ci się skarbie?- spytałam.
- Mama.- powiedziała i przytuliła się do mnie, po czym kazała opuścić się na podłogę i podeszła do Kristoff' a.- Tata.- i przytuliła go.- Wujek.- tym razem podeszła do Jack' a, a ten porwał ją w powietrze.
- To co smyku, polatamy trochę po zamku.
- Tak, tak.- krzyczała Lena na cały zamek. Ogólnie to cały dzień miną nam na zabawianiu Leny i rozpakowywaniu prezentów, ale kiedy przyszła pora na pójście spać, Lena już spała w ramionach Jack' a.
- Wezmę ją.- odebrałam ją z jego ramion.- Ostatnio chyba nie śpisz, co?
- Mhm.
- To idź spać.- powiedział Kristoff.
- Nie mogę, mam dużo dokumentów do podpisania i listów do przeczytania, a nie chcę żeby Elsa przyjechała i od razu zabrała się za nie.- powiedział już prawie usypiając.
- Jack idź się położyć, a ja przeczytam i poodpisuję na listy, a ty jutro jak wstaniesz zrobisz porządek w dokumentach.- odpowiedziałam.
- No dobrze.- i poszedł do sypialni, a ja oddałam Lenę Kristoff' owi i poszłam do gabinetu Elsy.
Czytałam i odpisywałam na listy, a potem trochę poukładałam papierów, niektóre dokumenty nie były do podpisania tylko do schowania, więc je schowałam i nie wiem kiedy wróciłam do sypialnie i nie zdążyłam się przebrać.
- Anna
Subskrybuj:
Posty (Atom)