sobota, 30 maja 2015

Nie chcemy by znów ktoś wtrącał się w nasz związek.

Witajcie,
Gdy wczoraj rano zeszliśmy na śniadanie, Clint siedział w jadalni z nogami na stole.
- Ej, zabieraj te brudne buciory ze stołu. - warknął Jack.
- Jack! - spojrzałam na niego zszokowana. - Spokojnie. Jadłeś coś? - zwróciłam się do Clinta.
Zignorował moje pytanie i wpatrywał się uważnie w Jack'a. Następnie usiadł normalnie i uśmiechnął się.
- Tak, tak. - powiedział. - Tak tylko sobie tutaj siedzę.
- No... dobrze. - powiedziałam i usiadłam obok niego.
Jack automatycznie usiadł z mojej drugiej strony. Kiedy jedliśmy, Clint znowu wpatrywał się w Jack'a. Ten posyłał mu co chwilę ostrzegawcze spojrzenia.
- Ee...panowie, czy coś jest nie tak? - Anna także to zauważyła.
- Ależ nie. - powiedział szybko Clint. - Wszystko jest w jak najlepszym porządku. - spojrzał na mnie. - To zaszczyt siedzieć przy stole z piękną królową naszego państwa.
Jack spojrzał wymownie w sufit.
- No to... - Kristoff wstał. - My już może sobie pójdziemy...
Pociągnął za sobą Annę i wyszli.
- Powiedziałem coś nie tak? - Clint uśmiechnął się niewinnie.
- Ależ nie...- odrzekł Jack sarkastycznie. - Chodź, Elso.
I pociągnął mnie na korytarz.
- Jack, musisz... - zaczęłam, ale Jack mi przerwał:
- Ten gość jest kopnięty. Chodźmy stąd i lepiej żebyś trzymała się od niego... - nagle ucichł i rozejrzał się. - ...no świetnie. Zapomniałem laski z jadalni. Idź już, zaraz wrócę.
I pobiegł z powrotem. Ciekawa tego jak zachowa się sam na sam z Clintem podeszłam po cichu do drzwi jadalni i uchyliłam je leciutko. Zobaczyłam jak Jack podchodzi do Clinta.
- Jakiś problem? - odezwał się odważnym tonem Clint.
- Otóż to. - odrzekł Jack. W jego głosie słyszałam wściekłość. - Masz się odwalić od Elsy, dociera?
Clint wstał i uśmiechnął się.
- A cóż ja takiego zrobiłem?
- Słuchaj, dopiero co pozbyliśmy się wyjątkowo natrętnej dziewczyny, nie chcę żeby ktoś znowu wtrącał się w nasz związek. - Jack zbliżył się do niego.
- Nie mam takiego zamiaru. - Clint uniósł dłonie. - Ja tylko odpowiednio reaguję na towarzystwo tak pięknej damy.
Jack złapał go za kołnierz, i mało brakowało, aby go uderzył, jednak w ostatniej chwili wpadłam do środka.
- Elsa? - odezwali się jednocześnie, a Jack puścił Clinta i podszedł do mnie.
- Co tu się działo? - udałam, że nic nie widziałam.
- Nic, Śnieżynko. Nic. - Jack posłał Clintowi wściekłe spojrzenie i wyprowadził mnie na korytarz.
- Gdzie twoja laska? - zapytałam.
- Jednak jej tam nie było, musiałem zostawić ją...
Pokręciłam głową i przerwałam mu:
- Jack, nie jestem głupia.
Zmarszczył brwi i spuścił głowę.
- Proszę Cię, nie możesz zrobić mu krzywdy. Obiecaj mi to. - powiedziałam unosząc mu podbródek i patrząc w oczy.
- Elso, on się do Ciebie...
- Obiecaj.
Kiwnął głową.
- Obiecuję. Przepraszam, ale nie chce, żeby znowu coś się zepsuło przez jakąś głupią osobę...
- Wiem, Jack, wiem. - powiedziałam. - Ale Clint... on nie szuka związku, nie wiem co znaczy jego zachowanie, ale... nie mamy się czego obawiać.
- Na pewno? - Jack spojrzał na mnie zatroskany.
- Na pewno. - odrzekłam i przytuliłam go.

- Elsa.

czwartek, 28 maja 2015

Fale zniszczyły mu dom.

Witajcie,
Dziś rano Jack obudził mnie naburmuszony:
- Wstań, Śnieżynko. - mruknął.
Usiadłam i zapytałam:
- Co się stało?
- Ten debil chyba nie zamierzał zostawić Cię w spokoju.
- Jaki... o co chodzi?
Zbita z tropu ubrałam się i poszłam za Jack'iem. Przy wrotach głównych stali Anna i Kristoff, który na rękach miał Lenę i próbował ją ukołysać, aby przestała płakać.
- Co tu się dzieje? - rozłożyłam ręce w pytającym geście.
- Za drzwiami straże rozmawiają z jakimś podejrzanym gościem ubranym w skórzany płaszcz. Mówi, że przyszedł do Ciebie.
"Clint." - pomyślałam i automatycznie przewróciłam oczami.
- Wpuśćcie go. - powiedziałam.
Anna otworzyła wrota i do środka wszedł Clint. Miał dziwnie rozczochrane włosy i brudne ręce.
- Elso, masz bardzo niemiłych gwardzistów. - powiedział i uśmiechnął się.
Jack chwycił mnie za rękę.
- Co tu robisz? - zapytałam.
- Już nie można odwiedzić starej znajomej? - wzruszył ramionami. - Tak naprawdę mam mały problem. - dodał gdy pokręciłam głową ze zniecierpliwieniem.
- To znaczy? - do rozmowy dołączyła Ania.
- Dzisiaj w nocy padało i wiało dość mocno. Fale zniszczyły mi dom. - spuścił głowę.
Po chwili jednak uśmiechnął się znowu.
- Szukam schronienia u królowej. - ukłonił się. - No i króla. - skinął głową na Jack'a.
- Oczywiście... - odrzekłam bez zastanowienia. - Dla poddanych wszystko. Na pierwszym piętrze znajdziesz jakiś wolny pokój. Możesz tam zostać do czasu gdy znajdziesz sobie coś w mieście.
- Ależ bardzo, bardzo dziękuję. - ukłonił się znowu. - Nie wiem jak się odwdzięczyć.
- Nie ma takiej potrzeby. - powiedziałam. - Zaprowadzę Cię.
- Ee... nie, nie. - Jack wyszedł przede mnie. - Może Anka Cię zaprowadzi.
Clint uniósł brwi.
- No dobra. - powiedział i poszedł za Anną.


 - Elsa. 

wtorek, 26 maja 2015

Powrót i Dzień Matki.

Witajcie,
W nocy, gdy wyszłam na pokład żeby się przewietrzyć zobaczyłam, że Clint stoi na dziobie i wpatruje się w horyzont.
- Nie powinieneś sterować? - zapytałam.
Podskoczył ze strachu, ale szybko odwrócił się i powiedział spokojnym głosem:
- Jesteśmy na otwartym morzu, królowo, poradzimy sobie bez sterowania przez jakiś czas.
Kiwnęłam głową i stanęłam obok niego opierając ręce na burcie.
- W tamtą stronę płynęliśmy o wiele szybciej. - stwierdziłam po chwili.
- Och, pragnę przebywać z Tobą jak najdłużej. - kapitan spojrzał na mnie słodko.
Uniosłam brwi.
- A tak naprawdę... - przybrał normalną minę. - ... nie mamy gdzie się spieszyć, no nie? A na morzu jest przyjemnie i cicho.
Westchnęłam. Miał trochę racji.
- Nie nudzi Ci się samemu w tej rybackiej chacie? - przypomniałam sobie domek Clinta w porcie.
- Bynajmniej. - zmierzwił czarne włosy. - Mogę gapić się w ścianę i wdychać aromat zdechłych ryb.
- Możesz przestać używać sarkazmu? - zdenerwowałam się trochę. - Możemy rozmawiać normalnie, czy mam wrócić na dół?
Uśmiechnął się.
- Oj, Elsa, Elsa. Jesteś słodka, jak się wkurzasz.- zbliżył się do mnie.
Zmarszczyłam brwi, pokręciłam głową i uciekłam pod pokład. Dziś rano przybiliśmy do portu w Arendelle.
- Ach, wreszcie znajome powietrze. - Jack przeciągnął się i zeszliśmy ze statku.
- Dziękuję za... pomoc. - powiedziałam do Clinta.
Pocałował mnie w dłoń i poszedł do swojej chatki. Jack natychmiast podbiegł do mnie i mnie objął.
- Ten debil znowu Cię podrywał. - mruknął.
- Chodźmy. - pociągnęłam go do miasta i do pałacu.
Przy wejściu czekali na nas Anna i Kristoff. Gdy tylko Anna mnie zobaczyła zaczęła z wrzaskiem biec w moją stronę, a potem przytuliła mnie tak mocno, że myślałam, że mnie udusi.
- Elsa!! Jak mogliście tak wyjechać?! Nie wiesz jak się martwiliśmy!! - krzyknęła.
- Jak widać żyjemy. - zaśmiał się Jack kiwając głową do Kristoff'a.
- Tęskniłam za Tobą. - Anna nie wypuszczała mnie z uścisku.
- Ja też. - powiedziałam.
Kristoff klasnął w dłonie.
- No dobra! Skoro już jesteście, można zacząć świętować! - zawołał.
Ja i Jack spojrzeliśmy na niego ze zdziwieniem. Anna wypuściła mnie z uścisku i oznajmiła podekscytowana:
- Dziś jest moje święto! Pierwszy raz mogę je obchodzić!
Jack zmarszczył brwi.
- Dzień Matki! - zapiszczała Anka.
- Ojeju... Aniu, faktycznie. - przytuliłam siostrę. - Jestem z Ciebie taka dumna...
Do oczu napłynęły mi łzy.
- Nie no, Elsa, daj spokój. - uśmiechnął się Kristoff. - Anna jest mamą już od prawie sześciu miesięcy, a ty ciągle płaczesz, jak zdasz sobie z tego sprawę.
Uśmiechnęłam się i pokręciłam głową. Jack poklepał mnie po ramieniu.
- Jak chcesz, to za rok też możesz obchodzić to święto. - powiedział.
Spojrzałam na niego z uśmiechem. Pocałował mnie.
- Chodźcie do Lenki. - Ania pociągnęła nas do środka. - Jak dobrze być mamą! - dodała podnosząc Lenę z kołyski.
- Ja na razie zostanę żoną. - przygładziłam Jack'owi włosy.
- I siostrą. - dodała Anna.
- I szwagierką. - dodał Kristoff.
- I ciocią! - kontynuowała Ania.
- I najpiękniejszą Śnieżynką na świecie. - Jack przytulił mnie czule.


- Elsa.

niedziela, 24 maja 2015

Rejs powrotny.

Witajcie,
Kiedy wróciliśmy na statek Clint uśmiechał się oparty o burtę.
- Jak tam wasza misja? - zapytał.
Jack przeszedł obok niego z ponurą miną.
- Poszło... w miarę dobrze. - odrzekłam wchodząc na pokład.
Kapitan uniósł brwi.
- Wyszło na jaw trochę spraw... - wzruszyłam ramionami. -...ale już jest dobrze.
- Nie widać tego po twoim mężusiu.
Spuściłam głowę.
- Jack trochę... - zmarszczyłam brwi. -...się zmieszał.
Clint zaśmiał się.
- To go lepiej odmieszaj, bo nie wytrzymam z nim na statku. - I podszedł do steru.
Zeszłam pod pokład. Jack siedział na łóżku podpierając głowę rękami.
- Zachowałem się okropnie, Elso. - powiedział. - Chodziłem z tą świnią i jeszcze nic Ci nie powiedziałem. Nie zasługujesz na kogoś takiego jak ja.
- Jack proszę Cię, nie mów tak. - usiadłam przy nim i szybko chwyciłam jego zimną dłoń. - Wszyscy popełniamy błędy, a ty go zrozumiałeś. Wybaczam Ci. Nie ma już o czym mówić.
Spojrzał na mnie smutnym wzrokiem.
- Jesteś najwspanialsza na świecie, Elso. Sam bym sobie nie wybaczył. Kocham Cię. - przytulił mnie mocno.
Odwzajemniłam uścisk i wyszeptałam:
- Ja Ciebie też. Bardzo.
Kiedy weszliśmy na górę Clint zawołał:
- Chodźcie tu, gołąbeczki! Pogawędzimy sobie.
Podeszliśmy do niego.
- Panie Jack'u. - zaczął kapitan. - Chcę panu powiedzieć, że ma pan naprawdę super żonę. Królowa i w ogóle...
- Wiem. - przerwał mu Jack i objął mnie.
- Świetnie... - ciągnął Clint. - ...ale musisz jej sobie pilnować. Młoda, piękna, nie wiadomo co jej przyjdzie do głowy.
- Clint! - krzyknęłam.
Wyszczerzył do mnie zęby.
- To nieprawda. - powiedziałam do Jack'a. - Z nikim bym Cię...
- Wiem. - powtórzył i pocałował mnie w czoło.
Po chwili Clint kontynuował kazanie:
- No a w mieście wiele krąży opowieści o królowej. I mężczyźni i kobiety wiedzą, że tak seksownej królowej nie było...
- Wiesz, co Jack, tak sobie myślę, że będzie padać. - ucięłam. - Chodźmy na dół.
Clint zaśmiał się.
- Proszę bardzo! Ale Jack, ja tylko ostrzegam. Strzeż jej sobie jak oka w głowie.
Jack zmarszczył brwi, ale pociągnęłam go szybko na dół.
- Nie słuchaj go. - powiedziałam. - Gada same bzdury.
- No nie wiem. - odrzekł Jack z poważną miną.
- Ale... - zaniepokoił mnie jego ton. - ...przecież...
- W jednym się z nim zgadzam, Elso. - Jack podszedł do mnie.
Uniosłam brwi i podłoga pokryła się szronem.
- Tak seksownej królowej Arendelle nigdy nie miało. - Jack przybrał swoją chytrą minę i pocałował mnie.
Odetchnęłam z ulgą i pozwoliłam mu "przejąć dowodzenie".

- Elsa.

piątek, 22 maja 2015

Roszpunkę mamy z głowy!

Witajcie,
Ciotka stała bez ruchu przez chwilę, a w końcu pokręciła głową i odezwała się:
- Co Was tu... sprowadza?
- Przyjechaliśmy w odwiedziny. - uśmiechnęłam się słodko, zanim Jack zdążył coś powiedzieć. - Chcemy... pogodzić się z Roszpunką.
Spojrzała na nas podejrzliwie i powiedziała zapraszając nas gestem do środka:
- Punci nie ma w domu, wróci wieczorem. Razem z jej mężem pojechali do miasta. Ale wejdźcie, możecie na nią poczekać.
- Dziękujemy ciociu. - powiedziałam.
Gdy prowadziła nas przez korytarz odezwałam się ponownie:
- I przepraszam za tą całą niezręczną sytuację w Arendelle. Nie chciałam... zamykać Roszpunki.
- Nie ma sprawy, sama do końca nie rozumiałam zachowania Punci. - powiedziała ciotka. - Oczywiście też bym się zdenerwowała gdyby ktoś ukradł mi ukochanego... - spojrzała na mnie groźnie - ...ale szczerze mówiąc myślałam, że już jej przeszło i, że Jackson jej się odwidział.
Jack uniósł brwi kiedy powiedziała "Jackson" i spojrzał na mnie. Wzruszyłam tylko ramionami i kontynuowałam rozmowę z ciotką:
- Taak...my...też tak myśleliśmy.
Jack pokiwał głową udając powagę. Ciotka zaprowadziła nas do pokoju z dwoma fioletowymi sofami i kominkiem.
- Poczekajcie, a ja wyślę jakiegoś służącego po Puncię.
I wyszła.
- No to... co dokładnie zamierzamy powiedzieć jaśnie pani R.? - zapytał Jack rozsiadając się przed kominkiem.
- Nie wiem, nie zaplanowałam żadnej przemowy. - odrzekłam siadając obok niego. - Musimy powiedzieć jej całą prawdę od początku.
- I żeby w końcu się odwaliła. - dodał Jack.
Spojrzałam na niego karcącym wzrokiem.
- No co? - uśmiechnął się.
Pokręciłam głową i pocałowałam go w policzek. Jakiś czas tak siedzieliśmy gdy nagle wszedł Flynn.
- Cześć Flynn! - zawołałam.
Spojrzał na nas smętnie i usiadł obok Jack'a.
- Co jest, brachu? - zapytał Jack.
- Ja już nie wiem... - jęknął. - Roszpunka wyznała mi właśnie całą prawdę. Że kocha Jack'a i w ogóle.
- Flynn, spoko. Przecież ja jej nie kocham. - powiedział Jack.
- Wiem, wiem. Rzecz w tym, że ona nie kocha mnie.
Nagle drzwi otworzyły się i stanęła w nich Roszpunka.
Gdy tylko zobaczyła Jack'a podbiegła do niego, odepchnęła mnie i Flynn'a i przytuliła mojego męża. Natychmiast odepchnął ją i wstał.
- Jesteśmy tu żeby poważnie pogadać. Koniec tych nielegalnych przytulanek, dobra?! - krzyknął. - Ja mam żonę! Ty masz męża!
- Och, Jacusiu. - zaśmiała się i pogładziła go po podbródku. - Ale jesteś seksi jak się złościsz. Hihi.
- Zabieraj łapy. - wbiegłam między nią, a Jack'a.
- Wiedźma!! Aaaaaaaaaaaaaaaaaa!!!!!!!!! - Roszpunka zaczęła biegać w kółko.
Jack spojrzał na mnie i uniósł brwi.
- Kobieto czy Ciebie już całkiem pogięło? - Flynn także wstał. - Jak możesz ją tak nazywać?
- A ty kochanie, to już się lepiej w ogóle nie odzywaj. - zamrugała do niego rzęsami.
- Słuchaj. - Jack podszedł do niej. - Masz się ode mnie od-wa-lić. Zrozumiano? Nie kocham Cię!
Roszpunka podeszła do niego i uśmiechnęła się.
- Inaczej mówiłeś gdy byliśmy razem.
- CO?! - krzyknęliśmy jednocześnie ja i Flynn.
Jack zdezorientowany patrzył to na nas to na Roszpunkę. Ona jednak uśmiechała się chytrze i gładziła Jack'a po policzku.
- Nie pamiętasz jak było nam dobrze? Byłam Twoją pierwszą dziewczyną. - mówiła. - A potem pojawiła się ta wiedźma i zacząłeś zupełnie się mnie wypierać! Czyż to nie jest nie fair?
- To było ponad rok temu... - wycedził Jack.
- Jack... co...? - wpatrywałam się w Jack'a i czułam jak powoli zamrażam podłogę.
- Ojeju, Jack'usiu. - zaśmiała się Roszpunka. - Pomyśl tylko. Gdybyś do mnie wrócił znów mogłoby tak być!
- Roszpunka?! - krzyknął Flynn.
- Jack...?
- Jack'usiu...
- Przestań! Przestań! Odwal się ode mnie! - ryknął Jack. - Rujnujesz wszystko co dobre w moim życiu! Chcesz rozbić mój związek z Elsą!! A wiesz co ci powiem?! To najlepsza kobieta na świecie, a ty... ty jesteś nawiedzona! Odbiło ci już całkiem! Zrozum, że nic do ciebie nie czuję!!
Podniósł mnie i wylecieliśmy przez okno. Lecieliśmy długo i szybko. Przytuliłam Jack'a mocno żeby się trochę uspokoił. W końcu wylądowaliśmy niedaleko plaży. Jack usiadł na piasku i zaczął rwać pojedyncze źdźbła trawy. Usiadłam obok niego i położyłam mu dłoń na nadgarstku.
- Jack... dokonaliśmy tego. Nieźle jej dogadałeś. - uśmiechnęłam się próbując nie myśleć o wątku dawnego związku jego z Roszpunką.
Pokręcił głową.
- Nie powiedziałem Ci.
- Jack... - westchnęłam.
- Chodziłem z nią zanim poznałem Ciebie. To prawda. To był chyba najgorszy błąd mojego życia. Ale potem poznałem Ciebie i... sama wiesz. Błagam Cię, nie zostawiaj mnie.
 - Jack! - usiadłam na przeciwko niego i spojrzałam mu w oczy. - Nawet nie przyszło mi to do głowy! Roszpunka to... nie, nie chce mi się nawet o niej myśleć.
- To znaczy... - Jack spojrzał na mnie z nadzieją w oczach. - ...wybaczasz mi?
W odpowiedzi przyciągnęłam go do siebie i pocałowałam. Odwzajemnił pocałunek.Mam nadzieję, że Roszpunkę mamy z głowy.

- Elsa.

środa, 20 maja 2015

Podróż do Corony.

Witajcie,
- Śnieżynko... - wczoraj obudził mnie szept Jack'a.
- Która godzina? Jeszcze jest ciemno. - stwierdziłam.
Kiwnął głową.
- Najlepiej wypłynąć wcześnie, nie wiemy ile się tam płynie. - powiedział.
- No tak. - wstałam i ubrałam się.
Następnie zeszliśmy po cichu do jadalni coś zjeść. Napisałam krótki liścik do Anny, żeby się nie martwiła i położyłam go na stole.
- Chodźmy. - powiedziałam i razem z Jack'iem wymknęliśmy się do portu.
Ja i Anna mamy kilka własnych statków królewskich. Kiedy wybraliśmy jeden z nich zapukałam do małej chatki, którą zamieszkiwał kapitan starszy ode mnie o kilka lat. Służył królewskiej rodzinie właściwie od urodzenia, bo kapitanem był także jego ojciec i dziadek. Prawie od razu otworzył drzwi. Był niezwykle wysoki, miał czarne, krótkie włosy, lekki zarost i niebieskie oczy. Ku naszemu zdziwieniu był ubrany mimo wczesnej pory. Ukłonił się i powiedział z uśmiechem:
- Cóż tu sprowadza królową?
- Chciałabym abyś pomógł nam dostać się do Corony. - powiedziałam.
Kiwnął głową i wyszedł na zewnątrz zamykając drzwi chaty na klucz.
- Statek wybrany? - rozejrzał się.
- Tak, popłyniemy Loyal Swan'em. - powiedział Jack.
Loyal Swan to jeden z królewskich statków średniej wielkości. Ma dwa wielkie żagle i jest pomalowany na biało-złoto ze złotym łabędziem z przodu. Kapitan spojrzał na Jack'a i uniósł brwi.
- Nasz przyszły król! Kłaniam się. - skinął głową.
Jack uśmiechnął się dumnie, ale po chwili dodał:
- Wystarczy Jack.
- Jestem Clint. - wymienili się uściskami dłoni. - No dobrze, zapraszam na pokład!
Kiedy wyszliśmy na pełne morze, Clint powiedział:
- Obejrzyjcie sobie okręt. Pod pokładem...
- Dobrze znam ten okręt. - przerwałam mu.
- No tak, Wasza Wysokość wybaczy. - powstrzymał śmiech i skupił się na sterowaniu.
Złapałam Jack'a za rękę i poprowadziłam pod pokład.
- Mam nadzieję, że ten cały kapitan nie będzie się do Ciebie dostawiał. - mruknął Jack.
- Jack. - spojrzałam na niego. - Spokojnie, znam go od dzieciństwa. Zanim rodzice... - wzięłam głęboki oddech. - ... wtedy czasem przychodził do nas z ojcem. Ale potem zamknęliśmy wrota i... no wiesz.
- To nie poprawia sytuacji. - Jack zaczął przeszukiwać szafki.
- Nie masz się czym przejmować. - zapewniłam.
Jakąś godzinę później stałam oparta o burtę i oglądałam fale. Zobaczyłam kątem oka jak Jack podchodzi do Clinta.
- Ile jeszcze będziemy płynąć? - zapytał.
- Niedługo. Dotrzemy na miejsce przed południem. - odrzekł kapitan.
- Mhm.
- Po co tam jedziecie? Wyglądasz na zestresowanego Jack'ie. - Clint szturchnął Jack'a.
Odwróciłam się w stronę pokładu żeby lepiej widzieć.
- Nie wiem czy mogę Ci powiedzieć. To raczej prywatna sprawa. - odrzekł Jack ze zniesmaczoną miną.
Clint uniósł brwi i zaśmiał się. Jack pokręcił głową, podszedł do mnie i objął mnie.
- Jakiś pomyleniec. - szepnął.
Uśmiechnęłam się i pocałowałam go. Około jedenastej dobiliśmy do brzegu Corony.
- Zaczekam na statku. - powiedział Clint.
- Dobrze. - odrzekłam. - Pilnuj go.
- Jak tylko sobie słodka królowa zażyczy. - ukłonił się i mrugnął do mnie.
Jack natychmiast podleciał do mnie i wziął mnie w ramiona.
- Jack..!
- Chodź, śnieżynko, nie zmoczysz sobie stópek, wylądujemy na stałym gruncie. - powiedział i polecieliśmy. Kątem oka zobaczyłam jak Clint się śmieje. Wylądowaliśmy na chodniku prowadzącym do miasta. Spojrzałam na Jack'a pytającym wzrokiem.
- On się do Ciebie dostawia! Nie będzie tak! - powiedział rozdrażnionym tonem.
- Dobrze, Jack, spokojnie. - pogładziłam go po policzku. - Pamiętasz po co tu jesteśmy?
- Żeby wtłuc Roszpunce. - uśmiechnął się.
Kiwnęłam głową i skierowaliśmy się do miasta. Ludzie patrzyli na nas jak na kosmitów. Uśmiechałam się do nich przyjaźnie, ale oni wymieniali tylko przestraszone spojrzenia i schodzili nam z drogi.
- Nie przejmuj się, Elsuś, oni żyją pod rozkazami Roszpunki. Pewnie im coś nagadała. - Jack chwycił mnie za rękę.
- Tak... - westchnęłam i poszliśmy dalej.
W końcu doszliśmy do zamku. Wzięłam głęboki wdech i zapukałam w wielkie drzwi. Przez chwilę nic się nie działo, a nagle drzwi uchyliły się i stanęła w nich moja ciotka. Widząc nas zamarła bez ruchu.

- Elsa.

poniedziałek, 18 maja 2015

List.

Witajcie,
Dziś rano obudziłam się i zobaczyłam przy łóżku Kristoff'a jakby nigdy nic przyglądającego się rybce w akwarium.
- Kristoff!! - wrzasnęłam przykrywając się kołdrą po samą brodę. - Kto Ci pozwolił tu wleźć?!
Odwrócił się i położył palec na ustach.
- Chciałem zobaczyć czy Lodzia jeszcze żyje. - szepnął. - I nie krzycz, królowo, bo obudzisz swojego mężusia.
Spojrzałam na śpiącego po mojej prawej stronie Jack'a. Wyglądał naprawdę bardzo słodko.
- No dobra. - Kristoff wstał. - Skoro mnie tu nie chcecie, to sobie pójdę. - Przy drzwiach odwrócił się gwałtownie. - Przyszedł do Ciebie jakiś list.
- List? - zdziwiłam się.
Kiwnął głową, zasalutował i wyszedł. Po chwili wstałam po cichu i narzuciłam szlafrok, a następnie zeszłam na dół gdzie zaczepiła mnie jedna z służących - Tamara.
- Wasza Wysokość. - powiedziała. - Przyszedł do królowej list.
- Od kogo?
- Z Corony.
Nogi się pode mną ugięły. No tak, pewnie Roszpunka chce mi wygarnąć, że ukradłam jej męża.
- Dziękuję. - odebrałam list od Tamary i wróciłam na górę.
Tam zastałam Jack'a siedzącego na łóżku z uśmiechem.
- Witam, żono. - powiedział udając poważny ton. - Jakie wieści przynosisz?
- Roszpunka przysłała list. - powiedziałam.
Od razu przestał się wygłupiać i jęknął. Pokazał mi gestem żebym usiadła obok niego. Otworzyłam kopertę, wyjęłam pergamin i przeczytałam:

********* KUZYNKO!!!
JAK MOGŁAŚ ZABRAĆ MI JACK'USIA! NIE DARUJĘ CI TEGO!
Cóż, mam Ci do powiedzenia tylko tyle, że jesteś okropną, brudną, przeklętą, ohydną, złą, okrutną, bezduszną, *********, ******** jędzą, wiedźmą i ****. 
ŻEGNAM. 
                                                                                 - Roszpunka. 

- Co za... - zaczął Jack, ale przerwałam mu gestem. - Nie ma prawa Cię tak nazywać! Nikt nie ma do tego prawa!
- Jack, spokojnie. - powiedziałam. - Musiała się wygadać, więc się wygadała. I już.
- Elso, tak nie może być. - Jack wstał. - My nigdy byśmy nie napisali jej czegoś takiego. A ona Cię wyzywa od... nie, tak nie może być. To po prostu... nienormalne, nie widzisz tego?
Westchnęłam.
- Obiecaj mi, Elso. Jutro popłyniemy do Corony i wszystko sobie wyjaśnimy raz na zawsze. - Jack spojrzał na mnie poważnie.
- Jack, nie wiem jak... - zaczęłam, ale Jack klęknął przede mną i chwycił mnie za dłonie.
- Elso, tak nie może być. Nie pozwolę żeby ta smarkula się tak do Ciebie odnosiła. Załatwimy to raz na zawsze. - powiedział patrząc mi w oczy.
- Dobrze. - powiedziałam.
Jack uśmiechnął się i przytulił mnie. Czyli jutro czeka nas trudna podróż...

- Elsa.

sobota, 16 maja 2015

Rozmowy, zawał, rozmowy i rozmowy.

Witajcie,
Wczoraj rozmawiałam z Jack'iem na temat naszego miesiąca miodowego.
- Lodowy Wierch?
- Nie i już o to pytałaś. - odrzekł Jack leżąc na plecach obok mnie.
- Jack, no powiedz! - jęknęłam wzruszając bezwładnie ramionami.
Przewrócił się na brzuch i przyczołgał się bliżej.
- Nie powiem, śnieżynko. - pocałował mnie w policzek. - Mówię po raz pięćdziesiąty ósmy i ostatni: to ma być nie-spo-dzian-ka. Znasz takie słowo?
- Nie lubię niespodzianek. - udałam obrażoną.
- Ta Ci się spodoba, gwarantuję.
- Nie lubię Cię, idę do Anny. - wstałam i ruszyłam w stronę drzwi.
- Elsuś, mnie nie nabierzesz. - Jack uśmiechnął się do mnie. - W głębi duszy umierasz z podniecenia, powtarzasz jak bardzo mnie kochasz i marzysz żebym Cię...
- Czyżby? - uśmiechnęłam się i wyszłam.
Tak naprawdę jego słowa były bardzo bliskie prawdzie. Kochałam go bardzo i nie umiałam sobie wyobrazić życia bez niego. Nie poszłam do Anny, tylko skierowałam do tylnego wyjścia z zamku i wymknęłam się do ogrodów pałacowych. Przeszłam przez różaną alejkę i usiadłam na trawie przy małym oczku wodnym. Było dość ciepło, ale co jakiś czas można było poczuć chłodny wietrzyk. Zanurzyłam dłoń w krystalicznie czystej wodzie i wzięłam głęboki wdech. Nagle usłyszałam za sobą dziwny dźwięk, odwróciłam się i krzyknęłam ze strachu na widok konio-podobnego pyska i wielkiego poroża. Po chwili z ulgą spostrzegłam, że to tylko Sven.
- Nie strasz mnie tak. - powiedziałam i pogładziłam do po łbie.
Spojrzał na mnie przyjaźnie i położył się przy mnie. Usłyszałam śmiech. Po chwili zza drzewa wyszedł Kristoff.
- Królowa nigdy renifera nie widziała? - zaśmiał się siadając po drugiej stronie oczka wodnego. - Nie są takie strasznie, gwarantuję.
- Czemu nie jesteś z Anną? - zignorowałam jego wypowiedź.
Zastanowił się chwilę.
- Rano powiedziała, że chce nauczyć Lenę mówić. - zaczął. - I, że zrobi to sama.
- Nie za wcześnie na to? - zdziwiłam się.
- Teoretycznie tak. - odrzekł. - Ale Ania uważa, że ona sama nauczyła się mówić bardzo wcześnie i, że Lenie też się uda.
Zaśmiałam się.
- Osobiście uczyłam ją mówić. Miała rok.
- A Lena nawet nie ma pół. - Kristoff uderzył się w czoło. - Anka będzie rozczarowana.
- Myślę, że dobrze jest zacząć ćwiczyć jak najwcześniej, i tak szybciej się nauczy. - powiedziałam wstając. - Ale może do niej pójdę.
Kristoff kiwnął głową.
- Powodzenia. - pomachał mi.
Gdy dotarłam do pokoju Anny, siedziała na łóżku z Leną na rękach.
- Powiedz "mama". Czemu nie chcesz powiedzieć? - podniosła głowę i zobaczyła mnie. - Cześć, Elsuś. Powiesz mi może dlaczego ta młoda dama odmawia posłuszeństwa i nie chce powiedzieć nawet "mama"?
Usiadłam przy niej i pogładziłam Lenę po główce.
- Nie znam się na dzieciach,- wyznałam. - ale coś mi mówi, że na mówienie może być jeszcze za wcześnie.
- Jedna z służących powiedziała mi, że jest bardzo różnie. - odrzekła Anna. - Postanowiłam nauczyć Lenę już teraz.
- Chyba nie da się dziecka tak po prostu nauczyć mówić. Ono samo musi się przyzwyczaić do mowy. Dlatego lepiej czytać książki i dużo przy nim rozmawiać. A dopiero gdy troszkę podrośnie, spróbować z nią "pogadać". - powiedziałam.
- I to jest ta, która się nie zna na dzieciach. - uśmiechnęła się siostra. - Skąd to wiesz?
- Pomagałam mamie się Tobą zajmować. - odwzajemniłam uśmiech. - Wiesz, że to ja nauczyłam Cię mówić?
- Naprawdę? - Anna wybałuszyła oczy.
Kiwnęłam głową. Ania odłożyła Lenę do kołyski.
- Jakie było moje pierwsze słowo?
- Twoje pierwsze słowo... - spróbowałam myślami cofnąć się kilkanaście lat wstecz. - Elsa. Jak nauczyłaś się jak mam na imię, to potem bez przerwy wrzeszczałaś to na cały pałac. To i tylko to. W kółko Elsa, Elsa, Elsa. Można było zwariować.
Anna zaśmiała się.
- To słodkie. - powiedziała. - No dobra. Skoro mówisz, że trzeba czytać dzieciom, będziemy czytać.
I podała mi książkę o dwóch reniferkach, którą Lena (jeśli tylko umiałaby mówić) na pewno potrafiłaby opowiedzieć z pamięci.
- No to do roboty. - westchnęłam i otworzyłam książkę.

- Elsa.

środa, 13 maja 2015

Powinniście pojechać na miesiąc miodowy

Witajcie,
Od poniedziałku Jack usiłuje na wszelkie sposoby udowodnić wszystkim, że jestem jego żoną. Na przykład wczoraj latał w kółko po dziedzińcu i śpiewał "Mam piękną żonę Elsę!" dopóki nie wyciągnęłam go stamtąd za kaptur. Obrazy Anny własnoręcznie wywiesił w jadalni i obramował lodowymi wzorkami. Dzisiaj razem z służbą ściągaliśmy resztę dekoracji. Oczywiście na początku Jack powiedział, żeby zostawić je na stałe, ale po długim jęku Anny i Kristoff'a zgodził się bardzo niechętnie je zdjąć. Wielki obraz na płótnie z wieży zegarowej powiesił jednak w sali balowej nad tronem.
- Trochę wiocha. - skomentowała Anna przyglądając się mu. - Przychodzi ktoś do królowej, a tu wielkie obwieszczenie, że jest zajęta.
Po tych słowach Jack się obraził i schował się w sypialni, a ja i Anna przeniosłyśmy obraz do wielkiej sali, gdzie zwykłyśmy wieszać większość obrazów. Kiedy wróciłam do komnaty Jack siedział pod kołdrą.
- Jack... - westchnęłam siadając przy nim. - Będziesz się obrażał o ten obraz..?
Brak odpowiedzi. Przewróciłam oczami i odwróciłam się od niego. Po chwili poczułam jego dłoń na talii.
- Już królewiczowi przeszło, tak?
W odpowiedzi pocałował mnie. Nagle do środka wpadli Anna i Kristoff z Leną na rękach.
- Ee... coś się stało? - zapytałam odrywając się od Jack'a.
- Chcieliśmy z Wami posiedzieć. - Anka podbiegła do nas i usiadła na łóżku.
- Jesteśmy zajęci... - burknął Jack.
Kristoff usiadł także z Leną.
- Nie narzekaj brachu. - powiedział.- Już i tak jesteśmy bardzo wyrozumiali.
- Niby w jaki sposób? - prychnął Jack.
- Mamy pokój za ścianą. - wtrąciła Anna. - Noc z Jack'iem i Elsą za ścianą....
Spojrzałam na Jack'a. Spojrzał także na mnie i uniósł figlarnie brwi. Pokręciłam głową z uśmiechem wiedząc dokładnie o czym myśli.
- Powinniście pojechać na jakiś miesiąc miodowy. Wtedy byście sobie mogli... - zaczęła Anna.
- Tak, już o tym rozmawialiśmy. - przerwałam jej. - Wkrótce wakacje, więc pojedziemy pod koniec czerwca. Ale nie znamy jeszcze szczegółów.
Kristoff parsknął śmiechem.
- Spokojnie, nie będziemy chcieli ich znać. - powiedział.
- A gdzie pojedziecie? - zapytała Anna.
Wzruszyłam ramionami.
- Jeszcze nie wiemy.
- Ty nie wiesz, śnieżynko. - powiedział Jack. - Zrobię Ci niespodziankę.
Uśmiechnęłam się do niego. Anna zagwizdała cicho.
- My mieliśmy miesiąc miodowy w postaci pogoni za Roszpunką. - westchnęła.
- E tam. - Kristoff poklepał ją po plecach. - Nie było tak źle.
Kiwnęła głową.
- No, było nawet zabawnie. - zaśmiała się.
- Tak, tak. - uciął Jack. - Powspominacie sobie może w waszym pokoiku, bo my musimy coś ważnego załatwić.
- No to na pewno nie idziemy do naszej komnaty... - jęknął Kristoff. - Albo ściany są bardzo nieszczelne, albo wy jesteście bardzo...
- Dobrze, dobrze szwagierku, papa! - pomachał Jack.
Kiedy wyszli zwróciłam się do niego:
- Nie jestem pewna czy Kristoff jest Twoim szwagrem...
- A co tam... - zaśmiał się i pocałował mnie.

- Elsa. 

poniedziałek, 11 maja 2015

Powrót do Arendelle.

Witajcie,
W niedzielę rano obudziłam się w moim ukochanym lodowym pałacu, w wygodnym łóżku, przytulona do męża. Było mi tak cudownie, że pomyślałam, że nigdy mogłabym nie wstawać. Jednak przypomniała mi się Roszpunka - strażnicy zamknęli ją na jakiś czas w lochach i nie wiem czy już wypuścili. I czy wesele do końca trwało już bez komplikacji? Aby się dowiedzieć musiałam oczywiście wrócić do Arendelle. Jednak na razie postanowiłam spróbować zasnąć jeszcze choć na chwilę. Niestety nie udało mi się to i pomyślałam, żeby obudzić Jack'a. Wyczarowałam dwie malutkie śnieżynki, które sfrunęły mu na nos. Mruknął tylko i przytulił mnie mocniej. Zaśmiałam się i pocałowałam go.
- Lodóweczko... - szepnęłam.
- Mhm...? - mruknął.
- Wstaniesz, czy mam zawołać Puszka...? - uśmiechnęłam się.
Usiadł i przetarł oczy. Na widok jego umięśnionej klaty ledwo powstrzymałam się, żeby znowu go przytulić. Spojrzał na mnie jakby czytał mi w myślach i przejechał mi dłonią po talii.
- Jak królowa ocenia naszą noc poślubną? - zapytał.
- Idealna. - zarumieniłam się.
Nagle usłyszeliśmy ryk z zewnątrz.
- To Puszek. - powiedziałam, wstałam i wyczarowałam sobie szybko szlafrok.
Wyszłam na taras i zobaczyłam mojego kochanego, śnieżnego ochroniarza stojącego na dole. Przekrzywił głowę ze zdziwieniem.
- Spokojnie, kochany, nic się nie dzieje. - zapewniłam go. - Możesz iść spać.
Obok mnie stanął Jack naciągając bokserki.
- Hej, potworku! - zawołał. - Już w nocy się bardzo martwiłeś o Elsę, chociaż powiedziałem Ci, że ona ma po prostu or...
- Jack, on i tak nie zrozumie. - przerwałam mu z uśmiechem. - Dobranoc, Puszku!
Wróciliśmy do środka. Po lekkim śniadaniu ubraliśmy się (nie mając wyboru w suknię ślubną i garnitur) i wróciliśmy do Arendelle. Tam czekała na nas niespodzianka. Otóż Anna i Kristoff wraz z gośćmi, którzy jeszcze zostali (Merida, Astrid, Czkawka i Flynn) wyskoczyli na nas zza wrót i zaczęli śpiewać coś w stylu:
- Oł jeee! Jesteście małżeństwem! To takie słodkie! My śpiewamy Wam dziś! I bardzo Was kochamy!!
Zaśmialiśmy się i uściskaliśmy wszystkich.
- To nie koniec. - uśmiechnęła się tajemniczo Anka. - Mamy dla Was wspólny prezent.
- Łooł, już się boję. - zaśmiał się Jack.
Ania wyciągnęła zza pleców... szklaną kulę otwartą u góry, pełną wody. Pływała w niej malutka, niebieska rybka.
- O ja Cię! -  Jack uśmiechnął się od ucha do ucha.
- Ale cudna! - uśmiechnęłam się i odebrałam kulę.
- Mieliście sami ją nazwać, ale nie mogliśmy się powstrzymać. - wyznał Czkawka ze śmiechem. - Poznajcie Lodzię.
- Och... - westchnęłam. - Śliczna, dziękujemy!
- Tylko mi jej nie zagłodzić. - dodała Merida. - I ma stać obok Waszego łóżka.
- Ma się rozumieć, kapitanie. - uśmiechnął się Jack, odebrał mi akwarium i poleciał do góry.
- Co z Roszpunką? - przypomniało mi się nagle.
- Jej matka ją uwolniła i wróciły do domu jak wszyscy. - powiedział Flynn. - Ale ja jakoś nie miałem ochoty z nią wracać, po tym jaki numer mi wywinęła. Nie wiedziałem, że zdradza mnie z Jack'iem.
- Nie zdradza. - powiedziała szybko Anka. - Tylko to sobie uroiła.
Flynn wzruszył ramionami.
- No dobra, może jej przejdzie. - westchnął. - Ale teraz nie ma co o niej rozmyślać.
- Masz rację, brachu. - objął go Kristoff. - Chodźcie, wypijemy resztę wina.
I chłopcy pobiegli do jadalni. Służba powoli zdejmowała już wszystkie dekoracje, ale gdzieniegdzie stały butelki czy talerze. Nagle Anna pociągnęła mnie do mojej komnaty, a Astrid i Merida pobiegły za nami.
- Co jest? - zapytałam.
- Wpadłam wczoraj na super pomysł. - odrzekła siostra. - Muszę koniecznie Was namalować! Ciebie i Jack'a, w strojach ślubnych! Na pamiątkę, no wiesz! Nie mam oczywiście wielkiego talentu, ale... ważne, że będzie!
- Świetny pomysł. - uśmiechnęłam się.
W sypialni zastałyśmy Jack'a oglądającego rybkę, którą postawił na etażerce przy łóżku.
- Co za napad? - zapytał.
- Chodź tu i stój nieruchomo. - poleciła Anna i kiwnęła głową na Meridę, która wybiegła na korytarz.
- Co one knują? - Jack spojrzał na mnie.
Uśmiechnęłam się tylko.
- Chcę uwiecznić Wasz wygląd ślubny. - powiedziała Anna. - Namaluję Was.
- O, to super! - zaśmiał się Jack stając na łóżku w pozie Supermena.
- Weź, przyjmij jakąś bardziej normalną pozę, dobra? - jęknęła Astrid z uśmiechem.
Ostatecznie nie dał się całkowicie namówić na normalną pozę i stanął w lekkim rozkroku, z rękami na biodrach, szczerząc się od ucha do ucha. Kiedy Merida wróciła ze sztalugą, Anna zaczęła rysować. Muszę przyznać, że szło jej nawet nieźle, choć upierała się, że bardzo źle. Potem namalowała też mnie. Kiedy skończyła, Jack poszedł do chłopaków wykańczać zapasy wina, a my grałyśmy trochę w butelkę. Wieczorem wszyscy goście odlecieli, czy też odpłynęli, a ja i Jack mogliśmy cieszyć się prywatnością.

A oto obrazy Anny:
 Jack

I ja.


- Elsa.

sobota, 9 maja 2015

A więc jesteście mężem i żoną.

Witajcie,
- Elsa... wstawaj... - usłyszałam szept Anny.
Otworzyłam oczy. Było jeszcze ciemno.
- Która godzina...? - zapytałam siadając i przecierając oczy.
- Piętnaście po czwartej. - odrzekła Ania, ściągnęła mnie z łóżka, wygładziła ładnie pościel i ułożyła poduszki. - Ale mamy mnóstwo roboty, a nad morzem na horyzoncie widziałam smoki i okręty. To na pewno Merida, Astrid i Czkawka z rodzinami.
- Obudziłaś chłopaków? - zapytałam próbując ułożyć jakoś włosy.
- Już nie śpią, słyszałam jakieś huki, pewnie już się ubierają. Ty jeszcze w żadnym wypadku się nie ubieraj, tylko ubrudzisz suknię. A ja się ubiorę, z Kristoff'em powitamy tych, którzy już przyjadą, zaprowadzimy ich do sali balowej, chociaż Merida i Astrid na pewno tu przylecą.
- Dobrze. - powiedziałam i usiadłam na łóżku.
Anna ubrała się w piękną zieloną suknię - jej ulubiony kolor - i związała włosy w dwa śliczne warkocze wplatając w nie zielone wstążki. Potem wyszła i usłyszałam jak na korytarzu spotyka się z Kristoff'em. Wzięłam głęboki wdech. Za kilka godzin odbędzie się mój ślub. Strasznie się stresowałam. Niedługo potem do komnaty wpadły jedna po drugiej Anka, Merida i Astrid z szerokimi uśmiechami na twarzy. Astrid i Merida także miały piękne suknie. Merida zielono-złotą, a Astrid niebiesko-srebrną. Wyglądały ślicznie.
- Elsa!!!! - Astrid rzuciła mi się na szyję. - Kocham Cię kobieto!!!
- No, no Elsa, śliczna suknia ślubna. - Merida zaśmiała się na widok mojej koszuli nocnej.
Uśmiechnęłam się. Przez okna do pokoju zaczęły wdzierać się promienie wschodzącego słońca.
- Musicie mi pomóc się ubrać. Czkawka poszedł do Jack'a i Kristoff'a? - zapytałam.
Astrid kiwnęła głową.
- Gdzie masz tę kieckę? Dawaj ją! - zawołała rozglądając się.
- A w ogóle to super ozdobiliście Arendelle i pałac. - uśmiechnęła się Merida. - A teraz rozbieraj się, królowo.
- Ej, ej, spokojnie. - Anna położyła ręce na biodrach. - W tym to ja jej pomogę.
I rozpięła mi koszulę. Merida uniosła brwi z uśmiechem. Kiedy ściągnęłam piżamę, Anna ostrożnie podała mi suknię.
- Ja nie mogę... - westchnęły jednocześnie Astrid i Merida kiedy stanęłam w sukni przed lustrem.
- To jeszcze nie koniec. - uśmiechnęłam się i pokazałam im tiarę z welonem.
- Jeszcze jej nie ubieraj. - Anka posadziła mnie na krześle. - Najpierw fryzura.
I ułożyła mi włosy spinając je srebrnymi, połyskującymi wsuwkami w piękny, luźny kok. Następnie zrobiła mi cudny makijaż,(ja posypałam powieki i rzęsy jeszcze maleńkimi kryształkami lodu) a usta pomalowała na bordowo. Następnie ułożyła mi we włosach tiarę i rozprostowała welon, żeby ładnie opadał mi na ramiona. Na końcu ubrałam jeszcze buty i całą pokryłam się bardzo małymi, lśniącymi śnieżynkami.
- Bosko. Brak mi słów. - powiedziała Merida.
Spojrzałam na zegar. Było już po szóstej. Nagle do pokoju zajrzał Kristoff. Miał na sobie czarny garnitur.
- Gotowe? - zapytał.
- Gdzie Jack i Czkawka? - zapytała Merida.
- Są u Jack'a w pokoju. Z Czkawką chcemy iść już na dół witać gości, bo za niedługo chyba przybędą.
- Dobrze. - powiedziałam. - Ja i Jack zostaniemy, a wy idźcie. O dziewiątej zaproście wszystkich do kaplicy niech sobie usiądą. Aniu - zwróciłam się do siostry. - proszę dopilnuj żeby wszystko było gotowe. Kiedy przyjdzie ksiądz, niech wszyscy się już ustawią i tak dalej. Ty i Kristoff jako świadkowie będziecie chwile stali przy nas, a potem usiądźcie przy innych. Ja i Jack zejdziemy wpół do dziesiątej i zaczniemy ceremonię. Po ceremonii poprowadźcie gości na dziedziniec, a ja i Jack wyjdziemy na balkon nad dziedzińcem, a potem do Was przyjdziemy.
- Dobrze. - Anna przytuliła mnie i razem z Meridą, Astrid i Kristoff'em wyszli.
Usłyszałam jak na korytarzu dołącza do nich Czkawka i jak schodzą na dół. Zgodnie z planem o wpół do dziesiątej wyszłam z pokoju i skierowałam się do kaplicy. Na szczęście nie spotkałam Jack'a. Kiedy otworzyłam drzwi zobaczyłam, że wszyscy już tam są i zajęli swoje miejsca. Ksiądz stał na ołtarzu, a Jack, Anna i Kristoff obok niego. W pierwszym rzędzie siedzieli Merida, jej rodzice i bracia, Astrid, Czkawka i jego matka oraz czwórka przyjaciół, Flynn i rodzice Roszpunki. Jednak jej nigdzie nie było. Nagle podbiegły do mnie dwie dziewczyny, które przystroiły Arendelle.
- Wasza Wysokość! Pięknie królowa wygląda! Chciałyśmy nieść królowej welon... - zaczęła jedna z nich, a ja uśmiechnęłam się i skinęłam głową.
Udawałam opanowaną, ale serce biło mi jak szalone. Wszyscy ucichli i skierowali oczy pełne podziwu i radości na mnie, Jack wpatrywał się we mnie z otwartymi ustami, a Anna i Kristoff zajęli miejsca po dwóch stronach ołtarza. Dziewczyny uniosły mój welon z tyłu, ja wzięłam głęboki wdech i zaczęłam iść. Mała orkiestra zaczęła grać marsz weselny. Nogi zrobiły mi się jak z waty, poczułam jakbym zaraz się miała przewrócić. Jednak szłam dalej ledwo oddychając. Uśmiechałam się do poddanych po moich dwóch stronach. Szczególną moją uwagę przykuło kilka dziewczyn siedzących w trzecim rzędzie uśmiechających się do mnie od ucha do ucha. Nie zdążyłam się im dokładnie przyjrzeć, bo doszłam już do ołtarza i muzyka ucichła. Spostrzegłam, że Anna trzyma w rękach białą poduszeczkę, na której leżały dwie złoto-srebrne obrączki. Uśmiechnęła się do mnie, żeby dodać mi odwagi. Odwzajemniłam uśmiech i stanęłam na przeciwko Jack'a. Uśmiechnął się i figlarnie uniósł brwi. Ksiądz zaczął przemowę:
- Zebraliśmy się tutaj, aby połączyć Jack'a Overlanda Frost'a i Królową Elsę Grace Arendelle.
Dalszej części przemowy nie będę Wam opisywać, bo była bardzo długa. W końcu ksiądz doszedł do:
- Czy Ty Elso, chcesz wziąć Jack'a za męża i żyć z nim w wierności i miłości póki śmierć Was nie rozdzieli?
Serce zaczęło walić mi jak oszalałe. Właśnie miałam wypowiedzieć najważniejsze słowo w swoim życiu. Nogi znowu zrobiły mi się jak z waty. Jack uśmiechnął się do mnie. Zamknęłam oczy, wzięłam głęboki oddech i...
- STOP!!!
Wszyscy odwrócili głowy do drzwi. Stała w nich Roszpunka. Miała wściekłą minę, była cała czerwona, a włosy miała okropnie rozczochrane.
- Co ty tu robisz?! - krzyknął Jack.
- O nie, Jack! - krzyknęła podchodząc. - Co TY tu robisz?!
- Biorę ślub!
Wszyscy wpatrywali się w Roszpunkę ze zdziwieniem, nawet jej matka i ojciec.
- Z tą wiedźmą?! - krzyknęła.
- Nie waż się jej obrażać. - Jack podszedł do niej z groźną miną.
- Straże! - zawołałam.
Natychmiast zjawiło się pięciu strażników.
- Proszę ją zabrać. - powiedziałam.
- Co?! Jak śmiesz wiedźmo! Zabierać mi męża i jeszcze wypraszać!! - wrzeszczała Roszpunka, jednak mężczyźni wyprowadzili ją.
Kiedy wrota zamknęły się za nimi wszyscy spojrzeli na mnie i na Jack'a ze zdziwieniem.
- Cóż... kontynuujmy, spokojnie. - powiedziałam.
Ksiądz lekko zdezorientowany powtórzył więc ostatnie pytanie. Uśmiechnęłam się do Jack'a i powiedziałam głośno i wyraźnie:
- Tak.
- A czy ty Jack'u chcesz wziąć Elsę za żonę i... - zaczął ksiądz, ale Jack przerwał mu:
- Tak, tak i to bardzo.
Anna podała nam obrączki i wzajemnie je sobie włożyliśmy.
- Możesz pocałować... - ksiądz znów chciał się wypowiedzieć, ale Jack nie dał mu dojść do słowa przyciągając mnie do siebie, obejmując i całując namiętnie.
Wybuchły oklaski i wiwaty, dziewczyny z trzeciego rzędu wyrzuciły w powietrze kolorowe konfetti i wszyscy zaczęli się cieszyć i śmiać. Jack chwycił mnie za rękę i pobiegliśmy do mojej komnaty. W tym czasie wszyscy przeszli na dziedziniec gdzie czekały już zastawione stoły i muzyka. Kiedy razem z Jack'iem wyszliśmy na taras znów wybuchły oklaski i wiwaty. Zaczęliśmy machać, a potem Jack znowu mnie pocałował. Wszystko było po prostu cudowne. Kiedy zeszliśmy na dziedziniec wszyscy otoczyli nas i zaczęli gratulować i klaskać. W końcu przedostaliśmy się do ogromnego stołu, na którym stał nasz tort i pokroiliśmy go razem. Kiedy wszyscy zasiedli do stołu aby coś zjeść mieliśmy chwilę żeby porozmawiać. Usiedliśmy razem z Anną, Kristoff'em, Meridą, Astrid i Czkawką.
- Bombowy ślub! - powiedziała Merida.
- Gdzie oni zabrali tą Roszpunkę? - zapytał Kristoff.
- Oj, Kristoff. - westchnęła Anka. - Nie gadajmy teraz o tym.
- Właśnie. - Czkawka kiwnął głową. - Radujmy się miłością młodej pary!
Zaśmialiśmy się wszyscy.
- Elso. - Jack szepnął mi do ucha. - Wyglądasz przepięknie.
Uśmiechnęłam się do niego.
- Ej, poszepczecie sobie podczas nocy poślubnej. - zaśmiała się Astrid.
Kiedy goście już się najedli Jack chwycił mnie za rękę i poprosił mnie żebym gdzieś z nim poszła a także, żeby goście szli z nami. Zanim jednak odeszliśmy podbiegła do nas grupka dziewczyn, które siedziały w trzecim rzędzie. Jedna z nich - brązowowłosa w morskiej sukience podeszła do mnie i wręczyła mi bukiet białych róż.
- Niech królowa rzuci bukiet do poddanych, to przecież tradycja. - powiedziała.
- Dziękuję. - uśmiechnęłam się, odebrałam kwiaty i poszłam za Jack'iem.
Cały orszak gości z Anną i Kristoff'em na czele ruszył za nami.
- Gdzie my idziemy? - szepnęłam do Jack'a.
- Niespodzianka. - odrzekł.
W końcu doszliśmy do miasta. Na środku placu stała "niespodzianka". Była to ogromna, piękna, lodowa karoca.
- Sama jeździ. - mrugnął Jack.
- Jack! Jest niesamowita! - zawołałam i przytuliłam go.
Niespodziewanie podniósł mnie i zaniósł do karocy. Wszyscy wiwatowali i śmiali się otaczając karocę. Kiedy usiedliśmy rzuciłam przez okienko bukiet. Kiedy złapała go Merida wszyscy wybuchnęli śmiechem i zaczęli klaskać. Następnie Anna zawołała do wszystkich i poprowadziła ich do sali balowej, a my ruszyliśmy karocą. Przejechaliśmy całe Arendelle, a potem skierowaliśmy się w stronę... Lodowego Wierchu!
- Jack? - szturchnęłam go z uśmiechem.
- Znalazłem świetne miejsce na naszą noc poślubną. - powiedział. - Nie wiem czy znasz, jakiś taki lodowy pałac w górach.
Zaśmiałam się.
- Ale jest trochę pusty, wyczarowałem coś w nim. - dodał.
- Naprawdę? - uśmiechnęłam się.
- Mhm. - odwzajemnił uśmiech i pocałował mnie.
Kiedy dojechaliśmy pod Lodowy Wierch, Jack pomógł mi wyjść z karocy i znowu mnie podniósł. Wzbił się w powietrze i wylądowaliśmy na moim ukochanym lodowym tarasie. Weszliśmy do środka i zobaczyłam pod ścianą wielkie, lodowo-śniegowe łóżko.
- Jack... - uśmiechnęłam się do niego.
Uśmiechnął się figlarnie i objął mnie w talii.
- Och, Elso... - sięgnął do moich lodowych guziczków z boku sukni.
Pocałował mnie i rozpiął suknię. Jakiś czas później (straciłam rachubę czasu, ale było już ciemno) leżałam przytulona do Jack'a, szczęśliwa jak nigdy dotąd.
- Kocham Cię Jack. - szepnęłam.
- Ja Ciebie też, Śnieżynko. Kocham Cię najbardziej na świecie.


- Elsa.

piątek, 8 maja 2015

Wszystko gotowe, zostaje tylko przetrwać do jutra!

Witajcie,
Dziś rano Anka (znowu) wskoczyła na mnie wołając:
- Ja Cię kręcę!! Elsa ty masz jutro ślub!!
- Mhm... - mruknęłam nie podnosząc głowy z poduszki.
- To genialne!! Ja nie mogę! Umrę ze szczęścia!
- Aniu... - jęknęłam. - Cieszę się, że się cieszysz, ale zejdź ze mnie, bo śpię.
Przekrzywiła głowę z uśmiechem.
- Co się dzieje...? - mruknął Jack, którego najwyraźniej też obudziła.
 - Wy... macie... jutro... ślub!! - krzyknęła skacząc nam po nogach. - Ej, Elsa! - ściągnęła ze mnie kołdrę. - Co ze świadkami?
- Z kim..? - ziewnął Jack.
Usiadłam.
- Myślałam, że będziesz ty i Kristoff. - powiedziałam.
- Świetny pomysł. - Anna poklepała mnie po plecach.
- To może jak już sobie wszystko ustaliliśmy to dasz nam jeszcze spać? - jęknął Jack.
Ania zastanowiła się chwilę, po czym kiwnęła głową, uśmiechnęła się i wyszła. Opadłam na poduszki z jękiem.
- Co jest, śnieżynko? Chyba nie obmyślasz właśnie jak uciec sprzed ołtarza? - zapytał Jack.
- Co?! Absolutnie nie, jak możesz tak myśleć! - uderzyłam go poduszką. - Boję się, że część gości może przyjechać dzisiaj wieczorem.
- Nawet jeśli, to nic. - wzruszył ramionami. Po chwili jednak wzdrygnął się. - No chyba, że to będzie Roszpunka.
- Mam nadzieję, że nie... - westchnęłam. - Dziś pieczemy tort, nie?
Kiwnął głową.
- Masz jakiś pomysł?
- Tak i to dużo. - odrzekłam z uśmiechem. - Będziemy musieli wybrać razem.
- Dobra, ale... - Jack zrobił zamyśloną minę. - Na szczycie muszą być nasze lodowe figurki.
- Dobrze. - pocałowałam go.
Po południu przystąpiliśmy do owego zadania. Anna chciała nam pomóc, ale przekonaliśmy ją, że chcemy zrobić to sami. Kiedy doszliśmy już do przystrajania (w międzyczasie zdążyliśmy pocałować się chyba dwadzieścia razy, obsypać całą kuchnię - oczywiście przypadkiem - mąką, poślizgnąć się na jakiejś ścierce i wiele innych rzeczy) zaczęliśmy się poważnie zastanawiać. Tort był kilku warstwowy, ogromny i czekoladowy. Jack chciał żeby był cały niebieski i żeby przystroić go szronem, różami i figurkami, a ja wolałam żeby był biały z niebieskimi-śnieżynkowymi wzorami po bokach, różami na dole i figurkami u góry. W końcu przekonałam Jack'a do mojej wersji, ale dodał jeszcze błękitną polewę. Ostatecznie tort wyglądał bardzo okazale i smakowicie. Zamroziliśmy go, żeby się nie zepsuł i schowaliśmy przed Anną. Wieczorem do mojej komnaty zapukała jedna z kucharek.
- Ładnyście tort sobie upichcili. - skinęła głową. - Jedzenie i picie będzie gotowe jutro rano, wszystko same wystawimy na stoły i ułożymy. Tort też.
- Bardzo dziękuję. - uśmiechnęłam się.
Kucharka odwzajemniła uśmiech i odeszła. Odwróciłam się do Jack'a siedzącego na łóżku.
- Jack, myślę, że dzisiaj lepiej będzie spać osobno. - powiedziałam.
- Jak to...? - zrobił najsmutniejszą minę jaką kiedykolwiek u niego widziałam.
- Rano będę się szykować, Anka będzie mi pomagać, będzie tu straszne zamieszanie, a ty pewnie też chcesz się przygotować z Kristoff'em. A jeszcze jak przyjadą Merida i Astrid to już w ogóle będzie tu tłok.
- No tak, masz rację. - kiwnął głową. - Ale noc poślubna...
- Tak, tak. - uśmiechnęłam się i pocałowałam go.
Jakąś godzinę potem do pokoju wpadła Anna.
- Wybłagałam go! - wydyszała podbiegając do mnie.
- Em...kogo? - zdziwiłam się.
- No Kristoff'a! Pomyślałam, że lepiej by było jakbym spała dzisiaj z Tobą, wcześnie rano Cię obudziła i razem się przygotujemy! A potem wyślemy Kristoff'a do witania gości!
- Świetny plan. - ucieszyłam się.
Anna podeszła do drzwi i zamknęła je od środka na klucz.
- Gdzie masz sukienkę i wszystko do niej? - zapytała.
Wyciągnęłam suknię, welon i buty z szafy.
- Dobra. Połóż wszystko na stoliku, żeby rano było gotowe. Potem zrobię Ci fryzurę i makijaż. - powiedziała.
- Dziękuję Ci Aniu. - przytuliłam siostrę. - Nie wiem co bym bez Ciebie zrobiła.
Uśmiechnęła się i odwzajemniła uścisk.
- Oczywiście pomagam Ci pod warunkiem, że kiedyś będę ciocią. - zaśmiała się po chwili.
- Co? To był podstęp! - zaśmiałam się i rzuciłam w nią poduszką. I tak jak pewnie się domyślacie rozpętała się chyba piętnasta Wojna Na Poduszki w Arendelle. Jakąś godzinę później podekscytowane jak nigdy dotąd i pełne nadziei poszłyśmy spać. Trzymajcie kciuki za jutro!


- Elsa. 

czwartek, 7 maja 2015

Niechaj ustawiają stoły!

Witajcie,
Dziś rano obudziłam się dość wcześnie. Usiadłam na łóżku i pogładziłam śpiącego obok Jack'a po włosach. Po chwili wstałam, narzuciłam szlafrok i wyszłam na taras wychodzący na dziedziniec. Był tak pięknie ozdobiony. Odetchnęłam głęboko chłodnym, porannym powietrzem i przymknęłam oczy. Dalej nie umiałam uwierzyć, że za dwa dni mam ślub. To takie... cudowne, ale jednak boję się, że coś pójdzie nie tak. Nagle ktoś objął mnie od tyłu.
- Od kiedy to królowa tak wcześnie wstaje? - odezwał się Jack.
- Nie skradaj się tak. - odwróciłam się do niego. - Dostanę zawału.
Przewrócił oczami z uśmiechem.
- To już pojutrze... - powiedziałam. - Trochę się boję.
- Czego? - zdziwił się.
- A jeśli coś się nie uda, coś źle zrobię, albo...
- Elso. - złapał mnie za ręce. - Nic się nie stanie. Zobaczysz, ten dzień będzie najpiękniejszy w Twoim... naszym życiu.
Uśmiechnęłam się i pocałowałam go. Po południu gdy szłam do Anny pomóc jej zająć się Leną, wpadłam na Kristoff'a niosącego biały, okrągły stół.
- Co ty robisz? - zapytałam.
- Pomagam służącym ustawiać stoły na dziedzińcu. - odrzekł stawiając stół.
- Ustawiają stoły? Nikt im nie kazał.
Wzruszył ramionami.
- Wszystko wygląda super, więc nie masz się czym martwić, dopilnuję ich. Przynajmniej stoły będą z głowy. - powiedział.
- No dobrze...dziękuję.
Uśmiechnął się i poszedł dalej.
- Tylko uważajcie na dekoracje! - zawołałam za nim.
- Masz to jak w banku, szwagierko droga! - odkrzyknął.
Uniosłam brwi. Po chwili jednak pokręciłam głową i poszłam do Anny. Jutro razem z Jack'iem będziemy robić tort. Może macie co do niego jakieś pomysły czy propozycje? :)

- Elsa. 

wtorek, 5 maja 2015

Przystrajanie i dekorowanie zaliczone.

Witajcie,
Dziś od rana razem z Anną, Kristoff'em, Jack'iem i prawie całą służbą przystrajaliśmy pałac i kaplicę. Wszędzie w korytarzach zawiesiliśmy na ścianach długie, białe kotary u góry i u dołu przystrojone niebieskimi różami i śnieżynkami. Służba zamieniła czerwone dywany na białe, a w sali balowej (jak i na dziedzińcu) rozwiesiła mnóstwo róż, serpentyn, śnieżynek i kotar tak, że wszystko wyglądało razem przecudnie. W sali balowej wyczarowałam na suficie ogromny, lodowy żyrandol. Jack zaczarował sufity korytarzy i dziedziniec, tak żeby z sufitu (lub z nieba) spadały śnieżynki i różowe serduszka, ale znikając tuż nad głowami. Kaplica po ukończeniu pracy wyglądała po prostu obłędnie. Biały dywan (ze śnieżynkowymi wzorkami po bokach) rozciągał się od samych wrót aż do ołtarza. Pod sufitem i na ścianach zostały rozwieszone lodowo-serduszkowe girlandy, a ławki dokładnie obłożono wygodnym, białym materiałem. Po środku, tam gdzie jest przejście między ławkami i dywan, u boku każdej ławki zawieszono białe i blado-różowe róże. Przy ołtarzu porozstawiane były duże wazony z białymi różami, a nad ołtarzem wisiały dwa lodowe serca, jedno zrobione przeze mnie, drugie przez Jack'a. Około piętnastej wszystko było gotowe i wyglądało pięknie. Anna zaproponowała, aby przejść się i zobaczyć jak idą prace w Arendelle. Zgodziłam się, kiedy nagle przy wrotach do zamku wpadły na nas dwie dziewczyny, które miały zająć się przystrajaniem.
- Wszystko gotowe, Wasza Wysokość! - zawołała jedna z nich i ukłoniły się.
- Bardzo Wam dziękuję, zaraz wszystko obejrzę. - odrzekłam. - Należy Wam się nagroda.
Zarumieniły się i spojrzały na siebie.
- Tak sobie pomyślałyśmy... - zaczęła jedna. - ...czy mogłybyśmy...
- Śmiało. - uśmiechnęła się Anna.
- ...czy mogłybyśmy nieść królowej welon na ceremonii? - dokończyła.
Zaśmiałam się.
- Oczywiście. - powiedziałam.
Dziewczyny pisnęły ze szczęścia i pobiegły do domu. Ja i Anna zeszłyśmy do miasta i wprost.... oniemiałyśmy. Wyglądało tam po prostu przepięknie. Wszędzie ozdoby, róże, serca, śnieżynki, girlandy, a wszystko utrzymane i ułożone tak, żeby nie wydawało się to przesadą. Całe Arendelle przybrało wręcz biało-niebiesko-różowy kolor i wyglądało cudnie. Jednak czymś co przykuło naszą uwagę najbardziej był ogromny obraz na płótnie wywieszony na wieży zegarowej. Byliśmy na nim namalowani ja i Jack, stojący do siebie przodem i trzymający się za obie ręce.
- Jakie to...urocze! Przeurocze! - Anna zaczęła tańczyć dookoła mnie. - Przepiękne! Przecudne!
- Tak... przepiękne. - westchnęłam z uśmiechem wpatrując się w obraz. - Naprawdę, te dziewczyny spisały się na medal. Nie pamiętam czy kiedykolwiek Arendelle wyglądało równie pięknie.
Anna kiwnęła głową. Chwilę potem wróciłyśmy do pałacu. Jack na wiadomość, że na wieży zegarowej wisi wielki obraz, na którym jesteśmy namalowani oświadczył, że koniecznie musi go zobaczyć. Dlatego wieczorem, gdy już robiło się ciemno wybrałam się z nim do miasta. Wieża zegarowa była pięknie podświetlona, więc obraz wyglądał jeszcze piękniej.
- Ja nie mogę... - westchnął Jack wpatrując się w obraz. - Naprawdę jestem taki przystojny?
- Jack! - szturchnęłam go ze śmiechem.
- Nie no, przepiękny obraz. - zaśmiał się i chwycił mnie za rękę. - Chodź.
- Gdzie?
Uśmiechnął się tylko i przytulił mnie do siebie po czym wzbił się w powietrze.
- Jack! Nie! Wiesz, ze tego nie...! Wracaj....na....ziemię!! - krzyknęłam. 
- Ciii, śnieżynko. - powiedział Jack i wylądował na drewnianej platformie tuż przed tarczą zegara, za płótnem obrazu.
W południe i północ zza drzwiczek przy tarczy zegara wychodzą na platformę drewniane figurki na szynach i zaczynają machać rączkami i kręcić się w kółko. Widziałam to tylko raz i wyglądało dość zabawnie. Jack objął mnie i powiedział:
- Och, śnieżynko... Jak ja Cię kocham...
- Ja Ciebie też. - odrzekłam wpatrując się mu głęboko w oczy. - Ale jeśli jeszcze raz bez ostrzeżenia podniesiesz mnie w powietrze...
- Oj, Elsuś, Elsuś. - uśmiechnął się. - To było ostatni raz.
- Jasne... - uśmiechnęłam się.
Jack pocałował mnie delikatnie jedną ręką gładząc mnie po policzku. Do zamku wróciliśmy dość późno, większość spała. Wkrótce my też zasnęliśmy.

- Elsa.

niedziela, 3 maja 2015

Część roboty za nami.

Witajcie,
Dziś gdy po śniadaniu usiadłam na tronie licząc na chwilę spokoju po całej nocy wysłuchiwania Jack'a "Jak to on bardzo się cieszy, że może spać ze mną", wrota sali tronowej otworzyły się i stanęła w nich dwójka strażników.
- Wasza Wysokość. - skłonili się. - Jakieś dwie kobiety przyszły do królowej.
- Wpuśćcie je. - powiedziałam trochę zdziwiona.
Do sali weszły dwie kobiety, a nawet nie kobiety - mogły mieć maksymalnie po siedemnaście lat. Gestem pokazałam im, aby się zbliżyły więc zrobiły to kłaniając się co dwa kroki.
- Więc... - zaczęłam. - Czy coś się stało?
- Wasza Wysokość... - zaczęła nieśmiało jedna z nich.
Obie były dość niskie i miały blond włosy do ramion. Uśmiechnęłam się żeby dodać im odwagi.
- No więc... - kontynuowała. - ...bo my bardzo się ucieszyłyśmy kiedy usłyszałyśmy o ślubie królowej... i tak sobie pomyślałyśmy... bo my bardzo kochamy królową i księżniczkę...
Druga dziewczyna szturchnęła ją i sama kontynuowała:
- Bardzo interesujemy się też sztuką, malowaniem i takimi artystycznymi sprawami. - uśmiechnęła się. - Pomyślałyśmy, że gdybyśmy mogły przystroić Arendelle na ślub... wywiesić jakieś ozdoby i malowidła... - spojrzała z uśmiechem na koleżankę. - ... to byłby to dla nas wielki zaszczyt.
Zastanowiłam się chwilę i odrzekłam:
- To świetny pomysł.
Spojrzały na siebie i uśmiechnęły się od ucha do ucha.
- Ale musicie wiedzieć, że to bardzo dużo pracy. - kontynuowałam. - Trzeba udekorować wszystko od portu po dziedziniec. Pałacem i kaplicą zajmiemy się sami.
- To żaden problem Wasza Wysokość! - zawołała blondynka, która mówiła jako pierwsza. - Dziękujemy bardzo! Jakie kolory mają przeważać?
- Hmm... - westchnęłam. - Niebieski, biały i... różowy.
Spojrzały na mnie zdziwione.
- Życzenie pana młodego. - mrugnęłam do nich.
Zaśmiały się i powiedziały:
- Za dwa dni będzie gotowe! Dziękujemy!
I wybiegły. Odetchnęłam z ulgą i oparłam się wygodnie. W tej chwili weszła Anna.
- Co to za dwie panienki? - zapytała.
- Przybiegły zapytać czy mogą przystroić Arendelle.
- Całe?
Kiwnęłam głową.
- To mamy to z głowy. - uśmiechnęła się Ania. - Ale teraz musisz iść ze mną, bo inaczej chyba nie wytrzymam i zabiję swojego niedoszłego szwagra.
- Słucham? - wstałam i Anna zaczęła mnie gdzieś prowadzić. - Co on znowu zrobił?
- Przylazł do mnie w jakimś worku, żebym mu pomogła z garniturem na ślub. - pokręciła głową.
Uśmiechnęłam się wyobrażając sobie Jack'a w worku na śmieci błagającego o coś Annę na kolanach. Po chwili doszłyśmy do jej pokoju. W środku na łóżku siedział Jack z kołdrą na głowie.
- Elsa! Jak dobrze, że przyszłaś! Musisz mi pomóc, proszę, proszę ja sam nie umiem... - zaczął jęczeć.
Pocałowałam go i powiedziałam:
- Zaraz coś wymyślimy. Siedź sobie spokojnie i patrz.
Anna pokazała mi coś co miało być pierwotnie garniturem Jack'a. Była to niebieska koszula i białe spodnie.
- Hm. - mruknęłam i wzięłam to od niej.
Ściągnęłam rękawiczki i wzięłam się do roboty. Koszulę przerobiłam na białą, zapinaną marynarkę. Z boku stworzyłam srebrny wzór, aby pasował do mojej sukni, a kołnierz zrobiłam granatowy. Spodnie także przerobiłam na granatowe z białymi paskami po bokach. Jack przymierzył garnitur i z dumnym uśmiechem stanął przed lustrem.
- No nieźle. - stwierdziła Anka. - Wyglądasz super.
Jack odwrócił się do i objął mnie.
- Gdyby nie Ty, śnieżynko wyglądałbym jak strach na wróble. - pocałował mnie. - Dziękuję.
- Nie ma za co. - uśmiechnęłam się.
Nagle do pokoju wpadł Kristoff z Leną na rękach.
- Jakieś wściekłe kucharki Was wołają. - wydyszał.
- Co? - Anna ledwo powstrzymała śmiech.
 Wzruszyłam ramionami. Kiedy zeszliśmy do kuchni podeszła do nas jedna z kucharek.
- Wasza Wysokość. - powiedziała. - Ślub zbliża się wielkimi krokami, a my nie wiemy co ugotować.
- Na razie nic. - powiedziałam. - Przecież wszystko by się zepsuło do ślubu.
- Tak, tak. - kiwnęła głową. - Ale musimy mieć informacje żeby przygotować wszystkie składniki. Nie wie królowa jak trudno niektóre zdobyć? A skąd mamy wiedzieć co Wy sobie zażyczycie...
- Dobrze, masz rację. - ucięłam. - Za chwilkę przyniesiemy Wam listę.
I wróciłam z Jack'iem do mojej komnaty.
- To co? - zapytałam.
- Pisz jakieś podstawowe dania, zupa, mięso i tak dalej. - powiedział. - Przyda się też wino i jakiś deser. Proponuję Algidę. - mrugnął do mnie.
Uśmiechnęłam się i zaczęłam pisać. Po jakimś czasie mieliśmy zapisaną dość długą listę. Zeszliśmy więc na dół i wręczyliśmy ją kucharce.
- A tort? - zapytała. - Weselny tort to podstawa.
- No tak, zapomnieliśmy o tym... - jęknęłam.
- Mam propozycję. - powiedział Jack. - Sami go zrobimy. Trochę może z pomocą mocy.
- Ale kiedy?
- Na dzień przed ślubem, żeby się nie zepsuł. - powiedział.
- Świetny pomysł. - uśmiechnęłam się do niego.
Kucharka pomyślała chwilę, ale w końcu kiwnęła głową i wróciła do kuchni.
- Jesteś genialny. - pocałowałam Jack'a w policzek.
- To będzie takie romantyczne. - odrzekł. - Już nie mogę się doczekać.
Uśmiechnęłam się i poszliśmy do sypialni.


- Elsa.

piątek, 1 maja 2015

Nareszcie suknia skończona!

Witajcie,
Dziś rano obudziłam się z myślą, że w końcu będę mogła skończyć sukienkę. Jednak ledwie sekundę potem prawie dostałam zawału. Przewróciłam się na drugi bok, a tam leżał wyszczerzony od ucha do ucha Jack wpatrując się we mnie.
- Jack! - usiadłam i trzepnęłam go w ramię. - Dostałam przez Ciebie zawału, co Ty tu w ogóle robisz?!
Usiadł także i powiedział:
- No cóż, zastanowiłem się i uznałem, że jednak mogę spać w Twoim łóżku.
Przez chwilę patrzyłam na niego ze zdziwieniem, ale potem przypomniałam sobie jego słowa z ostatnich dni i kiwnęłam głową.
- Czyli teraz mogę legalnie tu leżeć, spać i się z Tobą...
- Tak, tak. - powiedziałam wstając i podchodząc do szafy. - A teraz wybacz, ale potrzebuję trochę prywatności.
Jack wzruszył ramionami i wyszedł. Ja ubrałam się, wzięłam moją suknię i nie zastanawiając się długo wybiegłam z nią z zamku tylnym wyjściem. Następnie udałam się do ogrodów pałacowych. Usiadłam na trawie, wśród pięknie kwitnących krzewów i zaczęłam kończyć suknię. Wdychając świeże powietrze i patrząc na te wszystkie rośliny przypominają mi się zawsze moje pierwsze chwile z Jack'iem. To tu często przychodziliśmy żeby pobyć sam na sam. Dzięki tym wspomnieniom zyskałam mnóstwo świetnych pomysłów na wykończenie sukienki. Miałam Wam ją opisać dopiero w dniu ślubu, ale myślę (oczywiście jeśli obiecacie, że nikomu nie zdradzicie), że mogę już ją opisać. Po skończeniu wyglądała tak: swoim krojem przypominała syrenkę, dzięki czemu mogła idealnie podkreślić moją figurę, u góry wyglądała jak góra gorsetu w kształcie serca, ale na ramiona opadały krótkie, lodowe rękawki mieniące się jak śnieg w słońcu. Cała suknia była biała, ale w każdym miejscu połyskiwały maleńkie, widoczne jedynie z bliska śnieżynki. Na piersiach i biodrach lśniły srebrne wzory przypominające symbol Arendelle. Z tyłu sukni wyczarowałam bardzo długą, lodowo-śnieżynkową tkaninę, zaczynającą się tuż pod łopatkami. Podobną mam w swojej ukochanej niebieskiej sukni, którą stworzyłam na Lodowym Wierchu, jednak ta jest biało-srebrzysta. Chciałam ją dodać, bo ona symbolizuję wolność i radość, czuję się dzięki niej piękna i szczęśliwa. Stworzyłam dla siebie także śliczny, lodowy diadem i przymocowałam do niego cudowny welon, równie długi jak tył sukni. Obiecałam sobie, że tego dnia nie założę rękawiczek. W przeciwieństwie do "pelerynki" przypominały mi lata spędzone samotnie w pokoju. Dlatego na ręce planowałam założyć tylko i wyłącznie pierścionek matki, który podarowała mi bardzo dawno, zanim dorosłam. Nie nosiłam go na co dzień, zastępowały go rękawiczki. Ale ten dzień miał być wyjątkowy, więc... sami rozumiecie. Mało co nie zapomniałam o butach. Wyczarowałam z lodu piękne pantofelki. Pewnie gdybyście je zobaczyli, skojarzyłyby Wam się z Kopciuszkiem. Ale to prawda, są bardzo podobne do obuwia naszej starej znajomej. Suknię wraz z dodatkami przymierzyłam od razu po powrocie do pałacu. Oczywiście na ślubie będę miała specjalną fryzurę i makijaż, ale muszę przyznać, że i bez tego wszystko wyglądało cudownie. Po ściągnięciu sukni schowałam ją z powrotem razem z butami i diademem. Nagle usłyszałam śmiech na korytarzu.
- Co Wy robicie? - zapytałam wychylając się.
Zobaczyłam Jack'a i Kristoff'a niosących jakieś pudło. Kiedy mnie spostrzegli szybko schowali je za siebie i uśmiechnęli się nerwowo.
- Nic, nic, śnieżynko. - powiedział Jack. - Papa!
I pobiegli do pokoju Jack'a. Przewróciłam oczami i wróciłam do sypialni. Chwilę potem weszła Anna.
- Widziałaś Jack'a i Kristoff'a? Kręcą się po pałacu z jakimś pudłem. - powiedziała siadając obok mnie na łóżku.
Kiwnęłam głową.
- Pewnie próbują stworzyć dla Jack'a jakiś garnitur. - stwierdziła.
- Może. - odrzekłam.
- Założę się.
W tym momencie usłyszałyśmy Kristoff'a:
- Wyglądasz jak strach na wróble!
I Jack'a:
- Cicho!! Wcale nie!
 Uśmiechnęłyśmy się obie.
- Miałam rację. Jak zawsze. - zaśmiała się Anna.
Kiwnęłam głową z uśmiechem. Ciekawe cóż takiego ubierze Jack...


- Elsa.