piątek, 28 listopada 2014

"Prawiezawał" i cudowna wiadomość.

Witajcie,
Wczoraj w nocy o mało nie dostaliśmy zawału ( i to podwójnie. )
Najpierw około jedenastej w nocy do mojej sypialni wpadła Anna. Trzymała się za brzuch i krzyczała:
- Elsa! Pomocy, ja rodzę!!
- Słucham...? - zatkało mnie na chwilę, ale szybko się ocknęłam i pomogłam jej dojść do łóżka. Pobiegłam po wodę nie wiedząc zupełnie co robić. Gdy wróciłam Anna leżała oddychając szybko. Podbiegłam do niej.
- Oddychaj głęboko... spokojnie, będzie dobrze. - próbowałam uspokoić ją i chyba samą siebie.
- A co ty o tym wiesz...? - wydyszała Anna.
Pokręciłam głową i chwyciłam ją za rękę. Przez chwilę oddychała tak jak jej radziłam, ale nagle uspokoiła się.
- Chyba mi...przeszło?
Odetchnęłam z ulgą.
- Tylko kolejny skurcz? - zapytałam.
- Tak... - Anna usiadła i pogłaskała się po brzuchu. - Nie strasz tak więcej, bo ciocia dostanie zawału. - zaśmiała się.
- A właśnie. - usiadłam przy niej. - Dalej nie znamy płci?
- Właściwie to nie wiem. Nie upominałam się u lekarzy przez te wszystkie wydarzenia. - odpowiedziała siostra.
Nagle z zewnątrz odezwał się ogłuszający ryk. Podskoczyłyśmy ze strachu.
- Matko, co to było? - zapytała Anna łapiąc się za serce.
Wyszłyśmy na balkon. Pod murami stała znów ta dzika staruszka i wpatrywała się w nas.
- Spokojnie, to tylko ta Babcia... - westchnęłam. - Czego pani chce?! - krzyknęłam do kobiety. Ona nie odpowiedziała. - Nie przejmujmy się nią.
Kilka minut później stwierdziłyśmy, że pójdziemy do lekarza. Nie zważając na godzinę zapukałyśmy do drzwi, w których miał swój pokój dworski lekarz.
- Wasza Wy...Wysokość...? - otworzył w szlafroku i puchatych kapciach.
- Chcemy poznać płeć naszego dziecka! Znaczy mojego...mojego i Kristoff'a. - Anna wykrzyknęła pogodnie.
- Eem...teraz? - ziewnął.
Kiwnęłyśmy głowami.
- Przepraszamy za najście w nocy... - powiedziałam, gdy wpuścił nas do środka. - ...ale moja siostra nie wytrzymuje już z ciekawości.
Mężczyzna kiwnął głową, na chwilę zniknął w łazience i wrócił w kitlu lekarskim.
- Zapraszam do gabinetu. - powiedział otwierając nam drzwi prowadzące z jego sypialni do małego gabineciku. Po badaniu oświadczył z uśmiechem:
- Ciąża jest już na tym poziomie, że śmiało możemy określić płeć dziecka.
- No więc...? - Anna prawie skakała z podniecenia. Chwyciłam ją za dłoń żeby się uspokoiła.
W tym momencie lekarz powiedział coś co na zawsze miało odmienić nasze życie ( i przez co przez całą noc biegałyśmy po pokoju śpiewając ):
- To dziewczynka!

- Elsa.

poniedziałek, 24 listopada 2014

Wyczekiwany wyjazd.

Witajcie,
Dzisiaj w końcu uwolniliśmy się od dziwnych przybyszy. Rano oświadczyli, że ich pojazd jest już zdolny do powrotu do domu.
- A co z waszą Babcią? - zapytała Anna. - Chyba grasuje w lesie?
- Proszę się nie martwić, Babcia jak będzie chciała to wróci do domu, ona lubi długie dystanse. - powiedział mężczyzna w cylindrze.
- No dobrze, - zaczęłam. - a możemy się w końcu dowiedzieć kim jesteście i skąd przyjechaliście?
Mężczyzna skłonił się.
- Nie lubimy przedstawiać się obcym. Ale mogę powiedzieć, że przybywamy z wysp brytyjskich.
Jack uniósł brwi.
- Żegnam. I dziękujemy za schronienie.
- Chwila, chwila! - Kristoff zatrzymał ich. - A jaka jest pewność, że ta Babcia nas nie zaatakuje zanim raczy wrócić do domu?
- Żadna. - dżentelmen wzruszył ramionami, po czym razem z towarzyszami wyszli. I widzieliśmy ich po raz ostatni. Ale przygody z Babcią wcale się  nie skończyły. Wieczorem siedziała w krzakach pod murami i wyła do księżyca.
- Niech pani wejdzie do środka! - krzyknął Jack przez okno.
Ona tylko warknęła i wyła dalej. Przez nią nie zasnęliśmy ani na chwilę. Mam nadzieję, że wkrótce wróci do domu.

- Elsa.

czwartek, 20 listopada 2014

Kolejne kłopoty z gośćmi.

Witajcie,
Ostatnie kilka dni (a raczej nocy) upłynęło nam dość ciężko. We wtorkową noc obudził mnie krwiożerczy głos:
- Nie ładnie jest być złym tubylcem.
Zobaczyłam nad sobą tą dziwną staruszkę. Wpatrywała się we mnie złowrogo i trzymała patelnię nad głową.
- Co pani tu robi?! - krzyknęłam.
Kobieta zbliżyła się z mściwym uśmiechem.
- Straże! - krzyknęłam.
Zamiast tego do sypialni wpadł mężczyzna w cylindrze.
- Proszę nie wzywać straży! - powiedział. - I nie drażnić Babci.
- Nie drażnić? - wydusiłam. Mężczyzna podbiegł do mnie i zabrał staruszce patelnię. Ona wydała potężny ryk i wybiegła na balkon. Pobiegliśmy za nią, ale ona jakby nigdy nic skoczyła. Wychyliłam się przerażona.
- Spokojnie, Babci nic nie będzie. Często skacze z okien. - powiedział mężczyzna.
Faktycznie zobaczyłam jak kobieta wstaje z ziemi i biegnie do lasu. W tym momencie do komnaty wtargnęła straż, a za nią Jack, Anna i reszta towarzyszy mężczyzny w cylindrze.
- Wszystko w porządku, Elsuś? - Anna podbiegła do mnie. Po chwili podleciał też Jack i przytulił mnie do siebie.
- Babcia zrobiła pani krzywdę? - odezwała się szatynka.
- Nie...ale była tego bliska. - zwróciłam się do straży. - Jak wydostała się z celi?
- Zobaczyliśmy tylko rozerwane kraty. - powiedział jeden ze strażników.
- Dla Babci takie kraty to pestka. - zaśmiał się niski mężczyzna w różowych spodniach.
Straże wyprowadziły obcych na zewnątrz i poradzili im wrócić do pokojów. Anna i Jack pociągnęli mnie na łóżko.
- Opowiadaj. Co się dokładnie stało? - odezwała się Anna nie puszczając z uścisku mojej ręki.
- No więc...obudził mnie jej głos i jak otworzyłam oczy sterczała nade mną z tą jej patelnią. - powiedziałam.
- Ona jest chyba jakaś dzika. I dlaczego się tak na Ciebie uwzięła? - zapytał Jack.
- Nie wiem... - odrzekłam, po czym poszliśmy spać.
Następny dzień był dość spokojny. Prawie nie widywaliśmy przybyszy, ani dzikiej Babci co oznaczało, że grasuje w lesie. W nocy jednak powróciły minusy zatrzymania się obcych w pałacu. Około dwudziestej pierwszej siedziałam z Anną na łóżku i pisałyśmy list do Meridy o ostatnich wydarzeniach. Nagle coś huknęło.
- Co to było? - zapytała Anna.
- Nie wiem... - wstałam.
Na chwilę nastała cisza. Po dwóch minutach huk odezwał się ponownie. Tym razem dołączył do nich kobiecy krzyk. Do pokoju wbiegli Kristoff i Jack.
- Co jest? - zapytali jednocześnie.
Anka wzruszyła ramionami.
- To pewnie nasi kochani goście... - westchnęłam.
- Ja im chyba w...- Jackowi przerwał kolejny huk.
Wyszliśmy z pokoju i skierowaliśmy się do komnaty, z którego dochodziły dźwięki. Był to pokój szatynki i rudowłosej, podobno spały w jednym. Anna zapukała. Nikt nie odpowiedział. Po chwili jednak usłyszeliśmy kroki i drzwi otworzyła szatynka. Miała różowy szlafrok i maseczkę na twarzy.
- Ee...dobry wieczór. - powiedziała.
- Przepraszamy za najście, ale co wy do - huk znowu się odezwał- robicie? - zapytał Jack.
- My tylko... - zaczęła kobieta, ale przerwał jej głos tej drugiej z głębi pokoju:
- Hermenegilda? Kto to?
- Proszę nas wpuścić. - powiedziałam.
Hermenegilda - jak się okazało szatynka miała tak na imię - otworzyła drzwi na oścież. Naszym oczom ukazał się nieco zrujnowany pokój i rudowłosa kobieta na drabinie ze świecą w ręku. Widząc nas szybko zeszła i ukłoniła się.
- Coś się stało?
- Co to były za huki? - Anna wepchnęła się przed nas.
- Próbowałyśmy włożyć świecę do żyrandola, inne się wypaliły... - wyznała rudowłosa. - Hermenegilda miała... no cóż. Ogórki na oczach, a ja jakoś nie mam do tego zdolności. I tak to się skończyło. Ale spokojnie, wszystko posprzątamy.
- Mam nadzieję... - westchnęłam.
- Ale nie hałasujcie już. - odezwał się Kristoff. - Niektórzy próbują spać.
Obie kobiety kiwnęły głowami. Kristoff wrócił do sypialni jego i Anny, a ona i Jack poszli ze mną do mojej.
- Chyba z nimi nie wytrzymam. - jęknął Jack rzucając się na łóżko.
- Musimy być cierpliwi. - powiedziałam kładąc się przy nim.
- Nie chciały zrobić nic złego. - powiedziała Anna. - Musimy im wybaczyć. Chciały tylko położyć świecę w żyrandolu, musiały mieć światło. Nie trzeba ich karać, to by było niezgodne... - i tak sobie gadała, ale ja już jej nie słyszałam, bo zasnęłam w objęciach Jack'a.


- Elsa.

poniedziałek, 17 listopada 2014

Możecie zatrzymać się w pokojach gościnnych.

Witajcie,
Dziś straże obudziły mnie o szóstej nad ranem dudniąc w drzwi mojej sypialni.
- Słucham? - otworzyłam je zapominając ubrać szlafrok.
- Wasza Wysokość. - ukłonił się jeden z nich w srebrnej zbroi. Przez chwile wgapiał się we wzorki przy dekolcie mojej koszuli nocnej, ale potrząsnął głową i powiedział:
- Złapaliśmy dziwnych przybyszy.
- Naprawdę?
Kiwnął głową.
- Proszę za mną, są w sali tronowej. - powiedział.
- Ee...chwileczkę. - powiedziałam. Pobiegłam się ubrać i chwilę potem zeszłam za mężczyznami do sali tronowej. W środku była siódemka ludzi. Na przedzie stała ta dziwna staruszka (znów z patelnią), obok niej mężczyzna z dziwną fryzurą i lutnią kłócący się z wyjątkowo skąpo ubraną szatynką, po lewej stronie stała rozglądając się dziewczyna może w wieku Anny, z rudymi, prostymi włosami, obok niej stał niski mężczyzna w różowych spodniach, za nim brunet wyglądający na biedaka, a z tyłu mężczyzna w cylindrze dumnie patrzący w sufit. Podeszłam nieco bliżej i odchrząknęłam.
- Kim jesteście?
Wszyscy zwrócili wzrok ku mnie. Biedak, obie kobiety, niski mężczyzna i ten w cylindrze ukłonili się. Staruszka i "dziwnofryzurowy" patrzyli na mnie niewzruszeni.
- Wasza Wysokość... - mężczyzna w cylindrze zbliżył się. - Przepraszamy za najście i... niepokojenie...
- Niepokojenie? - przerwałam mu. - Czyli u Was tak się nazywa kradzież?
Rudowłosa kobieta spojrzała na niego z niepokojem. Staruszka warknęła na mnie. Strażnicy unieśli broń, ale uspokoiłam ich gestem.
- Nie chcieliśmy kraść. - odezwała się rudowłosa. - Ale nie mieliśmy prowiantu.
- To Was nie usprawiedliwia. - odrzekłam. - Mogliście poprosić ludzi o prowiant, albo przyjść do pałacu.
Wszyscy oprócz staruszki pochylili głowy.
- Nikt nie będzie nam rozkazywał. - warknęła i podeszła do mnie.
Strażnicy otoczyli ją.
- Spokojnie. - powiedziałam i zwróciłam się do mężczyzny w cylindrze:
- Co robicie w Arendelle?
- Lecieliśmy na wyprawę...
- Lecieliście?
- No... - mężczyzna podrapał się po głowie. - Jestem wynalazcą...ale to nieważne. Zepsuł nam się pojazd i nie mieliśmy co zrobić. Nie mamy złych zamiarów.
Nagle staruszka ryknęła na całą salę:
- Wypuść nas ty zły tubylcu!!
Poprawiłam rękawiczki i powiedziałam:
- Możecie zatrzymać się w pokojach gościnnych. Tą staruszkę proszę do lochu.
- Nie, niech nie daje pani Babci do lochu! - krzyknął młodzieniec w różowych spodniach.
- Nie mam wyboru. - powiedziałam i odeszłam.
Szybko skierowałam się do Jack'a i o wszystkim mu opowiedziałam.
- Ee...chyba nigdy nie słyszałem o takich dziwakach.
- Ja też. - westchnęłam. - Mam nadzieję, że przetrwamy z nimi w pałacu przez kilka dni.
- Jakby co to się ich wyrzuci. - Jack wzruszył ramionami. - Chciałaś pomóc, no ale cóż. Zobaczymy.
Kiwnęłam głową i poszłam opowiedzieć wszystko Annie.
- Chętnie ich poznam! - zawołała. - Gdzie nocują?
- Straże pokazały im jakieś pokoje gościnne...
- Ale super! Musimy z nimi pogadać!
- Dobrze, ale może jutro? Myślę, że powinni odpocząć.
Anna położyła mi się na kolanach.
- No to...musimy na razie pobawić się same. - powiedziała trzepocząc rzęsami.
- Co masz na myśli...? - zapytałam i po sekundzie dostałam ogromną poduszką.

- Elsa. 

wtorek, 11 listopada 2014

Tajemniczy ludzie zza granicy.

Witajcie,
Ostatnio w nocy znów słyszeliśmy pod oknami jakieś dziwne dźwięki, ale nie wychodziłam na dwór. Postanowiłam na razie to ignorować. Ale dziś rano przyszedł do mnie jeden z poddanych.
- Wasza Wysokość. - ukłonił się. - W mieście widziano dziwnych ludzi. Nie wiemy skąd oni są. Nie widzieliśmy wszystkich, ale na pewno jest ich więcej niż piątka. Żona mówiła mi, że jeden z nich kradł na targu owoce ze straganu.
- Kradł? To niedopuszczalne! - Anna wstała z krzesła podstawionego przy moim tronie.
- Spokojnie, Aniu. - uciszyłam ją gestem. - Proszę spróbować dowiedzieć się więcej na temat tych ludzi. Jeśli będziecie coś wiedzieć, proszę przyjść do mnie. A teraz przepraszam.
Wstałam i wyszłam. Kim są Ci ludzie? Co tu robią? Czy tajemnicza kobieta i dziwne odgłosy pod murami są z nimi związane? Dłonie zrobiły mi się chłodniejsze niż zwykle. Nagle zza rogu wyleciał Jack prawie do mnie dobijając.
- Och, hej Śnieżynko. - uśmiechnął się. - Co tam u Ciebie?
Pokręciłam głową i minęłam go. Poleciał za mną.
- Co Cię ugryzło? Wahania nastroju?
Weszłam do sypialni.
- Bo wiesz...jak wahania nastroju to...
- Jack! - usiadłam na łóżku. - Daj mi pomyśleć!
Pogłaskał mnie po głowie.
- Co się stało?
- W mieście grasują jacyś dziwni ludzie. I nie są stąd. Nie wiem co o tym myśleć. - powiedziałam.
- Aaa...to stąd ta kobieta pod oknami?
Kiwnęłam głową.
- Nie martw się. - powiedział Jack. - Twoi ludzie ich wyszpiegują.
- Mam nadzieję... - westchnęłam i przytuliłam się do niego.

- Elsa. 

czwartek, 6 listopada 2014

Tajemnicza kobieta pod murami.

Witajcie,
Dziś w nocy znów stało się coś tajemniczego. Nie mogłam zasnąć. Około północy poszłam do Jack'a.
- Jack...śpisz? - szepnęłam.
- Mhm... - mruknął.
Usiadłam przy nim.
- Nie mogę zasnąć...
On w odpowiedzi tylko przyciągnął mnie do siebie i pocałował. Kilka godzin później obudził mnie jakiś dziwny dźwięk z zewnątrz. Wstałam, owinęłam się kołdrą (ukochany szlafrok zostawiłam u siebie) i podeszłam do okna. Niestety Jack nie ma balkonu więc musiało mi to wystarczyć. Na początku nic nie słyszałam, ani nie widziałam, ale nagle dało się słyszeć z głębi ogrodu jakiś krzyk, a może bardziej ryk. Otworzyłam okno zaniepokojona.
- Co tam się dzieje? - ziewnął Jack siadając na łóżku.
- Nie wiem.... - szepnęłam. - Ale to co najmniej dziwne. Miejmy nadzieję, że Anna się nie obu...
W tej chwili ryk znowu mi przerwał. Jack podszedł do mnie i także wyjrzał przez okno. Staliśmy chwilę w zupełnej ciszy aż nagle z krzewów wybiegł jakiś człowiek rycząc wniebogłosy. Nie mogłam dostrzec jego twarzy. Człowiek zaczął biegać wzdłuż muru tuż pod naszym oknem.
- Co to ma być? - Jack uniósł brwi. Po chwili krzyknął przez okno - Hej, człowieku! Nie wrzeszcz, noc jest!
Człowiek rozejrzał się jakby nie potrafiąc zlokalizować kto do niego mówi. Następnie ryknął po raz ostatni i uciekł w krzewy. Spojrzałam na Jack'a.
- Jakiś dzikus ryczy nam pod oknami... - zaśmiał się. - W końcu zaczęło się coś dziać.
- O nie. - powiedziałam stanowczo. - Jak obudzi służbę i Annę... nie ręczę za siebie.
Szybko wsunęłam sukienkę.
- Gdzie ty idziesz? - zapytał Jack.
- Dowiedzieć się kto normalny ryczy o trzeciej pod pałacem. - odrzekłam i wyszłam z pokoju. Poszłam do tylnego wyjścia prowadzącego na ogrody pałacowe. Stamtąd pobiegłam pod okno Jack'a. Człowieka nigdzie nie było.
- Wracaj, śnieżynko! - usłyszałam Jack'a z góry.
Pokręciłam głową i weszłam w krzewy. Musiałam znaleźć tego kogoś i dowiedzieć się co tu robi. Po kilku minutach weszłam w niemały gąszcz. Było ciemno i nie wiedziałam dokładnie gdzie jestem. Nagle ktoś dobił do mnie od tyłu. Krzyknęłam i odwróciłam się automatycznie. Zobaczyłam dość niską kobietę z kręconą, wysoką fryzurą w długiej spódnicy. W ręku trzymała patelnię.
- Em...to ty krzyczałaś? - zapytałam próbując się uspokoić.
Kobieta zmrużyła oczy i warknęła:
- Tubylcy groźni. Tubylcy źli.
Pomachała przede mną patelnią.
- Co tu robisz? - powiedziałam żałując, że nie zabrałam rękawiczek. -  Chyba nie jesteś z Arendelle? Nie kojarzę Cię...
- Mnie nikt nie kojarzy. Jam jest wiking, Indianin i Buszmen. A ty...ty to kto?
Odchrząknęłam.
- Jestem Elsa, królowa Arendelle. - powiedziałam.
Kobieta wydała dziwny dźwięk i uciekła.
- Nie uciekaj! - zawołałam. - Nie bój się!
Ale już jej nie było. Spuściłam głowę. Po jakimś czasie wróciłam do Jack'a.
- Gdzieś ty tyle była? - zapytał.
Opowiedziałam mu o tajemniczej kobiecie. Okazało się, że jego uczucia są identyczne jak moje - nie wie co o tym myśleć.

- Elsa.   

środa, 5 listopada 2014

Dziwny obiekt nad górami.

Witajcie,
Dziś rano obudziłam się dość wcześnie. Pogłaskałam Jack'a po włosach (tej nocy spał ze mną), włożyłam szlafrok i wyszłam na balkon. Słońce ledwo wyglądało zza gór. Jesienne powietrze rozwiało mi włosy. Oparłam się o balustradę i wsłuchałam w śpiew ptaków. Nagle moją uwagę przykuł dziwny obiekt. Był maleńki, ledwie widzialny. Coś na dalekim horyzoncie unosiło się nad górami. Wyglądało jakby stało w miejscu. Zmarszczyłam brwi i spróbowałam się przyjrzeć obiektowi. Wychyliłam się trochę, a potem jeszcze trochę...i jeszcze...nagle poczułam, że tracę równowagę. Ktoś na szczęście złapał mnie od tyłu.
- Elsuś, nie wychylaj się, bo spadniesz.
Odwróciłam się.
- Jack... matko, dziękuję. - wydyszałam łapiąc się za serce.
Pocałował mnie w czoło.
- Wychylałam się... - zaczęłam. - Bo zobaczyłam...to. - i wskazałam na punkt nad górami.
Jack zmarszczył brwi.
- Co to jest? - zapytał.
- Nie mam pojęcia. - odrzekłam. - Ale wygląda jakby stało w miejscu. A raczej...w powietrzu.
- Hmm... Może na razie się tym nie przejmujmy. Przecież nie stanowi zagrożenia. - powiedział.
Kiwnęłam głową i wróciliśmy do pokoju.

- Elsa.

sobota, 1 listopada 2014

Halloween!

Witajcie,
Przez ostatnie dni zdołałam dowiedzieć się nieco o Neal'u. Niestety są to informacje mało wiarygodne i niezbyt istotne. Kiedy po raz chyba dziesiąty zapytałam go po co przybył do Arendelle, powiedział:
- W Coronie nikt mnie już nie lubił. Postanowiłem wyjechać.
A kiedy zapytałam dlaczego w takim razie zabił kobietę na balu, odrzekł to samo, co ostatnim razem. Anna i Jack twierdzą, że nie powinnam aż tak się nim przejmować.
- Siedzi w lochach. - powiedziała Anka dziś przy śniadaniu. - To najważniejsze.
Jack kiwnął głową.
- No właśnie. - powiedział. - Gdyby komuś coś groziło, to byłoby gorzej. Daj sobie z nim spokój.
Obiecałam sobie, że w najbliższym czasie dam Neal'owi ostatnią szansę, żeby o sobie opowiedział. Ale teraz może przejdźmy do nieco milszych spraw. Otóż wczoraj Ania obudziła mnie z wrzaskiem:
- Szczęśliwego Halloween siostrzyczko!
Na głowie miała ogromny kapelusz wiedźmy.
- Co...? - ziewnęłam.
- Dzisiaj Halloween. - do pokoju wszedł Kristoff. - Musimy porobić coś fajnego.
- Aniu, miałaś leżeć spokojnie w pokoju, a nie biegać przebrana po pałacu. - powiedziałam ignorując szwagra. - A co do Halloween...nie jesteśmy trochę za starzy?
Siostra rzuciła we mnie poduszką.
- Nawet tak nie gadaj! Chodź, znajdziemy dla Ciebie jakieś przebranie! Pójdziemy do miasta i będziemy się bawić z dziećmi...
- Ale... - zaczęłam jednak Anna mi przerwała:
- Żadnych ale!
I pociągnęła mnie do swojej sypialni. Otworzyła szafę na oścież i zaczęła wyrzucać z niej wszystko co wpadło jej w ręce. Po chwili wyciągnęła z jakiegoś wora na dnie szafy kapelusz podobny do swojego. Nałożyła mi go na głowę i powiedziała:
- Rozbieraj się! Zaraz znajdę sukienkę!
- Aniu... - jęknęłam.
Po pięciu minutach siedziałam przed lustrem ubrana w obcisłą, czarną sukienkę z głębokim dekoltem, w czarnym kapeluszu wiedźmy i granatowych rękawiczkach.
- Wyglądasz strasznie.... pięknie. - uśmiechnęła się Anka do lustra.
- Proszę Cię... muszę napisać... - zaczęłam, ale siostra znowu nie dała mi dojść do słowa.
- Ja też się przebiorę i pójdziemy do miasta! Poddani na pewno się ucieszą!
I pobiegła do łazienki. Nie minęła sekunda i wróciła w dość szerokiej, szarej sukni opinającej jej się na brzuchu.
- Na szczęście się zmieściłam. - powiedziała. - Ta ciąża wkurza...
- Nie mów tak. - powiedziałam. - Pomyśl...będziesz mogła opowiadać dziecku co wyczyniałaś w ciąży... założę się, że nikt normalny nie biega w ciąży po mieście w stroju czarownicy.
Siostra zaśmiała się.
- Wyróżnianie się jest fajne. - stwierdziła.
- Dobrze...idźmy gdzie mamy iść, bo... - zaczęłam, ale nagle coś wpadło mi do głowy - ...chwila, nie widziałam dzisiaj w ogóle Jack'a. Gdzie on się szlaja?
- Nie wiem... - powiedziała Anna spuszczając głowę z uśmiechem.
- Kłamać to ty nie umiesz. - powiedziałam wstając. - To jakaś wasza tajemnica? Dobrze, nie pytam.
- Elsa, to nie tak... - zaczęła, ale przerwałam jej machnięciem ręki.
- Idziemy?
Kiwnęła głową i wyszłyśmy z zamku. Na łące spotkałyśmy kilka dziewczynek przebranych za kotki.
- Cukierek albo psikus! - zawołały podbiegając do nas z koszyczkami.
Anna ze śmiechem wyjęła ze specjalnie zabranej torby garść czekoladek i wsadziła każdej dziewczynce do koszyczka.
- Wesołego Halloween. - pogłaskałam je po główkach i poszłyśmy dalej. 
- Chyba wolę mieć córeczkę. Dziewczynki są takie słodkie i w ogóle. - powiedziała Anna.
Uśmiechnęłam się tylko. Chwilę potem doszłyśmy do miasta. Przywitały nas ukłony i ciepłe uśmiechy. Chodziłyśmy z domu do domu i rozdawałyśmy dzieciom słodycze. Było bardzo miło. Dopiero pod wieczór - koło dziewiętnastej - skierowałyśmy się do pałacu. Przechodząc koło lasu, usłyszałyśmy z głębi dziwny szelest.
- Co to było? - zapytała Ania.
- Nie wiem... - odrzekłam wchodząc między drzewa. Wchodziłam coraz głębiej i głębiej....aż nagle coś spadło na mnie z drzewa. Krzyknęłam ze strachu.
- Elsa? - zawołała Anna, która została na ścieżce.
Było dość ciemno, ale udało mi się dostrzec co było powodem mojego strachu. Wielki, pluszowy pająk zawieszony na gałęzi.
- Spokojnie! - zawołałam do siostry. - Nic mi nie jest.
Anna podeszła do mnie.
- Kto normalny zawiesza sztuczne pająki w lesie? - zdziwiła się.
Usłyszałyśmy z góry szept:
- Wyróżnianie się jest fajne.
Ze strachem podniosłyśmy głowy. Nad nami unosił się wyszczerzony od ucha do ucha Jack.
- Chcesz, żebyśmy dostały zawału?! - krzyknęłam na niego i trzepnęłam go w ramię.
- W końcu to Halloween, nie?
Wylądował na ziemi między nami. Pocałował mnie w rękę i powiedział:
- W ramach przeprosin, mam coś dla Waszej Wysokości.
Anka zaśmiała się.
- To ja Wam nie przeszkadzam. Wróćcie przed północą.
Po czym poszła do zamku.
- O czym ona mówi? - zapytałam. - Gdzie idziemy?
- Zobaczysz... - powiedział Jack chwytając mnie za rękę. Szliśmy jakiś czas przed las. Doszliśmy na małą polankę. Na środku stał duży, niebieski namiot. Kiedy się mu przyjrzałam, spostrzegłam, że jest z lodu.
- Jeju.... - westchnęłam. - Jaki słodki.
Pocałowałam Jack'a w policzek.
- Zapraszam do środka. - powiedział.
Kiedy weszliśmy do namiotu od razu poczułam się, że odpływają ode mnie wszystkie zmartwienia. Na ziemi rozsypane były białe płatki róż. Usiadłam z wrażenia.
- To takie cudowne, Jack. Dziękuję.
Jack usiadł przy mnie i pocałował mnie, wsuwając rękę do kieszeni.
- Jeszcze nie dziękuj... - szepnął.

-Elsa.