piątek, 31 lipca 2015

Całodobowa opieka nad Lenką.

Witajcie,
W środę wieczorem razem z Jack'iem zeszliśmy po cichu do gabinetu medycznego, aby odebrać Lenę.
- O, królowa. - odezwał się jeden z lekarzy otwierając nam. - Proszę, dziecko jest już w pełni zdrowe.
Podał mi Lenę, po czym skierowaliśmy się z powrotem do sypialni.
- Położymy ją od razu spać? - zapytał Jack.
- Nie, myślę, że lepiej jej coś poczytać czy...
- Dobra, to ja jej poczytam i pośpiewam i w ogóle. - przerwał mi Jack uśmiechając się z entuzjazmem.
- Dobrze... - mruknęłam przewracając oczami.
"Biedna Lena..." - pomyślałam gdy jakiś czas później Jack śpiewał jej już chyba pięćdziesiątą piosenkę siedząc na łóżku i trzymając ją na kolanach.
- Nie uważasz, że powinniśmy już ją położyć spać? - zapytałam sama ledwo trzymając się na nogach.
- Hm. No dobrze. - odrzekł Jack. - Połóż się z nią, a ja pójdę do szafy.
Po czym położył dziewczynkę na poduszkach i przykrył delikatnie kołdrą, a sam skierował się do szafy.
- Jack, błagam Cię, już skończyliśmy ze spaniem w szafie. - powiedziałam. - Zmieścimy się jakoś.
Wyraźnie ucieszony faktem, że nie musi spać w szafie wrócił do łóżka, po czym położyliśmy się na po jego dwóch stronach między sobą kładąc Lenę. Na szczęście już spała i wyglądała na całkiem zadowoloną.
- Jak miło. - uśmiechnął się Jack.
- Mhm, dobranoc. - przykryłam się po czubek głowy chcąc uniknąć rozmowy na sami-wiecie-jaki temat.
Około dziewiątej obudził nas płacz małej, więc szybko się nią zajęliśmy, aby Anna (o ile jeszcze była w zamku) nic nie usłyszała. Przebrałam Lenę i nakarmiłam ją z butelki, którą Jack zwędził wczoraj z jej pokoju.
Potem wychyliłam się na korytarz aby sprawdzić czy Kristoff i Anna już wyszli. Podeszłam do ich sypialni i uchyliłam lekko drzwi. Na szczęście już ich nie było, więc przenieśliśmy się z Jack'iem i Leną do jej pokoiku. Przez cały dzień czytaliśmy jej i śpiewaliśmy. W pewnym momencie gdy kołysałam ją siedząc w bujanym fotelu, Jack usiadł obok mnie na ziemi i westchnął:
- Fajnie by było mieć takiego słodziaka.
Z trudem powstrzymałam się od przewrócenia oczami.
- Tak. - odrzekłam.
Lena zamrugała do mnie, zamachała rączkami i...
- Cio... ciocia! - zawołała. - Ciocia! Ciociaciocia cio...ciociaciocia...!
Jack wyszczerzył do mnie zęby. Uśmiechnęłam się i pocałowałam Lenkę w główkę. Do wieczora udało nam się nauczyć ją także słowa "wujek" więc potem nawijała te dwa słowa jak najęta. W pewnej chwili usłyszeliśmy na korytarzu kroki.
- Wrócili! - powiedział Jack. - Może lepiej...
- Frost!
W drzwiach stanęła Anna w ślicznej sukni (chyba nowej). Jednak wyglądała na nieźle wkurzoną.
- Co...się stało, Aniu? - zapytałam.
Ona jednak zabrała od Jack'a Lenę i położyła ją w kołysce.
- Kto pozwolił Ci kraść moje dziecko?! - krzyknęła.
- Co? - Jack uniósł brwi. - Ja tylko... my tylko...
- Nigdy! Więcej! Tego! Nie! Rób! - Anna podniosła z ziemi butelkę i zaczęła iść w stronę Jack'a.
- Księżniczka chce mnie zabić butelką!! - zawołał na wpół rozbawiony i przestraszony wylatując z pokoju.
Ona pobiegła za nim wymachując butelką groźnie. Chyba jutro będę musiała wszystko jej wytłumaczyć...


- Elsa.

czwartek, 30 lipca 2015

Romantyczna niespodzianka :D

Hejo,
dziś rano, bardzo, bardzo wcześnie. Tak około szóstej, obudził mnie Kristoff.
- Wstawaj, kwiatuszku. Mam dla ciebie niespodziankę.
-Tak wcześnie?
- Tak wcześnie.- wstałam i pierwsze co zobaczyłam, był piękna i prosta zielona sukienka ( uwielbiam suknie piękne w swojej prostocie, a za zielonymi prostym sukniami szaleję) do sukni, była chusta na ramiona i wstążka do włosów ( wstążka była moja z koronacji Elsy ), a pod łóżkiem leżały piękne zielone pantofelki.
- Czy ja mam się w to ubrać?- zapytałam lekko zdziwiona.
- Tak, musisz się szybko ubrać i wychodzimy.
- Wychodzimy? Gdzie?
- Niespodzianka.-szybko się ubrałam i uczesałam koka ze wstążką. Gdy byłam już gotowa, wyszłam z pokoju, na korytarzu czekał Kristoff ubrany w garnitur z naszego ślubu.
- Mogę prosić, Jaśnie Pani?- i wystawił do mnie rękę.
- Oczywiście.- chwyciłam go i wyszliśmy z pałacu. Po paru minutach wiedziałam gdzie idziemy. Kierowaliśmy się w stronę restauracji do której Jack zaprosił Elsę na ich pierwszą randkę. Gdy weszliśmy do środka usiedliśmy przy tym samym stoliku  ( na szczęście siedziałam przodem do krzaków, w których się chowałam i miałam pewność że nikt nic nie podpowie Kristoff' owi)
- Witam.- podszedł do nas kelner.- W czym mogę służyć?
- Poprosimy talerz Oero.- powiedział Kristoff, a ja główkowałam co to jest i wtedy przyszedł kelner z owymi talerzami Oero. Był to talerz na którym leżała jedna duża lodowa kanapka Oreo, dwa ciastka Oreo i dwie kostki czekolady Oreo, następnie kelner postawił mały kieliszek mleka i odszedł.
- Kristoff, czy to jest ta niespodzianka?- zapytałam, lekko zdziwiona.
- Nie, to jest tylko śniadanie.
- To kiedy będzie niespodzianka.
- Cierpliwości, Aniu.- kiedy zjedliśmy, Kristoff wstał i podał mi rękę. Wyszliśmy na zewnątrz.
- Teraz Aniu, twoja niespodzianka.
- Och, to cudowne.- Kristoff zdjął mi chustę z ramion i zawiązał na oczach, po czym wziął mnie za rękę i zaczął prowadzić mnie gdzieś, a ja nawet nie wiedziałam gdzie. Po pewnym czasie wziął mnie na ręce i poczułam że się wspina ( myślałam że po schodach zamkowych), nagle postawił mnie i zaczął mnie całować i rozpinać mi suknię...
Gdy wstałam już nie miałam chusty na oczach i zauważyłam że jestem w moim domku na drzewie, Kristoff jeszcze spał, więc wstałam i ubrałam się. Byłam cała obolała od mojej ''Niespodzianki'' i od spania na deskach. I wtedy wstał Kristoff.
- A gdzie to się Jaśnie Pani.-wybiera i powtórzyła ''Niespodziankę''

środa, 29 lipca 2015

Prośba Kristoff'a.

Witajcie,
Jak wiecie Lena trafiła do lekarza, bo źle się czuła. Anna na początku bardzo się tym przejęła, ale przekonaliśmy ją, że przecież nic jej nie będzie i, że wkrótce na pewno wyzdrowieje. Dziś po śniadaniu szłam korytarzem do mojego gabinetu, gdy niespodziewanie zaczepił mnie Kristoff.
- Wszystko w porządku? - zapytałam.
Wyglądał na dość podenerwowanego, ciągle rozglądał się dookoła jakby nikt nie mógł usłyszeć tego co miał do powiedzenia.
- Tak, tak. - odrzekł. - Mam pewną prośbę.
Uniosłam brwi ze zdziwieniem. Właściwie rzadko choćby rozmawialiśmy ze sobą, a teraz chciał mnie o coś prosić?
- Słucham.
- Tylko nie mów o niczym Annie, to ważne. - Kristoff spojrzał na mnie poważnym wzrokiem.
Zmarszczyłam brwi i kiwnęłam głową po chwili. O co mu chodzi?
- Więc... szykuję dla Anny małą... no może nie taką małą... niespodziankę. Myślę, że to poprawi jej humor i trochę uspokoi.
- No... dobrze. - odrzekłam. - Ale co ja mam do tego?
- Jutro zamierzam ją gdzieś zabrać i chciałbym żebyście zajęli się Leną.
Ponownie zmarszczyłam brwi.
- Chwila, przecież jest u lekarza, nie potrzebuje naszej opieki. - powiedziałam.
- Lekarz oznajmił mi, że dziś wieczorem będzie już można ją odebrać. - wyjaśnił mężczyzna rozglądając się dookoła.
- W takim razie... dobrze, możemy nawet ją odebrać. Ale dlaczego któraś z służących nie może się nią jutro zająć?
Kristoff przewrócił oczami.
- No wiem, wiem. To byłoby najłatwiejsze, ale... po prostu nie chcę żeby Lena spędzała dzieciństwo w otoczeniu... tak naprawdę obcych ludzi.
Kiwnęłam głową. Chciał, aby była blisko z rodziną.
- A poza tym gdyby dać służącej takie zadanie, zaraz powiedziałaby to innym służącym, rozeszłyby się plotki i Anna prędzej czy później by się o tym dowiedziała.
- Masz rację.
- Czyli mogę liczyć na Ciebie i Jack'a?
- Tak. Odbierzemy ją dziś wieczorem od lekarza, i weźmiemy do siebie.
- Dobrze. - odezwał się Kristoff. - Jutro wyjdę z Anną jak najwcześniej, żebyście mogli zanieść Lenę do jej kołyski, do jej pokoju. Ale noc musi spędzić z Wami. Poradzicie sobie?
- Mam nadzieję... - powiedziałam.
- Wielkie dzięki. - Kristoff klepnął mnie w ramię i pobiegł na dół.
Gdy opowiedziałam o wszystkim Jack'owi ucieszył się, że będzie mógł odegrać niańkę. Mam nadzieję, że wszystko pójdzie zgodnie z planem...



- Elsa.

wtorek, 28 lipca 2015

Kolka,niespodzianka i sen

Hejo,
To ja Ania. Przepraszam że nie pisałam, ale sami wiecie Lena, Elsa, Kristoff, Jack ( chociaż nie Jack nie)Miałam ciężkie i strasznie męczące dni, ale teraz postanowiłam wam napisać co u mnie było słychać przez ten czas w którym nie pisałam. Jak wiecie zostałam mamą ( łuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuu)
pięknej blond włosej dziewczynki, z ciemnymi oczkami i jasną karnacją ( po Kristoff' ie wszystko, oprócz nosa :D) imieniem Lena, która została dawno temu porwana przez Mroka ( na szczęście nic jej nie jest)
wiecie też że moja siostra wyszła za mąż ( łuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuu)
i że ostatnio była na miesiącu miodowym, a ja musiałam objąć na ten czas władzę ( już trochę mniejsze łuuuuu)było ciężko, wiecie opieka nad Lenką i jeszcze był Kristoff i obowiązki które zwykle wykonywała Elsa jako królowa. A teraz jak wicie Elsa miała wczoraj urodziny i bardzo się cieszyła, a mi było głupio że przez to zeszło roczne zamieszanie wypadło mi z głowy że moja kochana siostra miała urodziny. :(
 A dziś wydarzyło się najpierw coś strasznego, a później coś cudnego.
 Rano około trzeciej  wstałam i zauważyłam że Kristoff' a nie ma ze mną, więc zajrzałam do Leny, spała i ja postanowiłam wziąć z niej przykład i iść spać, około trzeciej trzydzieści usłyszałam płacz Leny i poszłam do niej, śpiewałam, czytałam i kołysałam ją próbując ty ją uspokoić, gdy do pokoju wpadła:
- Elsa?! Co ty tu robisz?- zapytałam zdziwiona że Elsa nie śpi.
-Usłyszałam płacz i przyszłam.
- Która godzina?
- Piąta.
- On nie ona płacze już dwie i pół godziny.
- Zawołam Jacka, on ją na pewno uspokoi.- powiedziała i poszła po Jacka wróciła z nim pięć mniut później.
- Co się dzieje naszej małej księżniczce?- zapytał i wziął ją na ręce i bawił ją pół godziny, bez efektów.
- Zawołam lekarza, to jest już chore żeby dziecko płakało trzy godziny.- powiedziałam już zmęczona.
- Ja pójdę.- zaoferowała Elsa.
- Dobrze. - powiedzieliśmy razem z Jack' iem. po dziesięciu minutach Elsa wróciła z lekarzem i Lilianą ( jedyną pielęgniarką pracującą w nocy)
- Księżniczko, co się dzieje?- zapytał mnie lekarz.
- Nie wiem.- powiedziałam ze łzami w oczach i strachem w głosie.- Lena płacze już ponad trzy godziny.
- Dobrze, sprawdźmy co się dzieję.- lekarz badał Lenę jakiś czas.- Mała księżniczka ma strasznie bolące kolki, dlatego tak płacze, jeżeli księżniczka się zgodzi zabiorę ją do siebie do gabinetu i spróbuję złagodzić ból, dobrze?- zapytał mnie lekarz.
- Dobrze, zgadzam się.
- Liliano zabierz naszą małą księżniczkę do mojego gabinetu i przynieś księżniczce Annie i królowej Elsie leki na ból głowy i na sen.
-Ja podziękuję za leki na sen.- powiedziała Elsa- a anna, chyba podziękuje za leki- usłyszałam ostatnie zdanie Elsy i zasnęłam.
Rano obudził mnie Kristoff.
- Aniu, słoneczko, gdzie Lena?- zapytał leżąc obok mnie.
- Miała kolkę i lekarz zabrał ją do siebie.A ty gdzie byłeś?
- Przygotowywałem niespodziankę dla mojej księżniczki. Ale będziesz musiała poczekać jeszcze dwa dni na nią. A teraz idź spać.
- Mhm- wydałam z siebie dźwięk i znów zasnęłam.
                          - Ania

poniedziałek, 27 lipca 2015

Sto lat, Elso!

Witajcie,
Dziś spałam sobie spokojnie w moim kochanym łóżku nie mając żadnych zmartwień i marząc, aby następny dzień był choć trochę normalny gdy nagle...
- ELSA!!!!!!!!!
Uchyliłam jedno oko. Było jeszcze dość ciemno.
- Hm... - mruknęłam zakrywając się poduszką.
- Ej, to ja miałem ją obudzić! - usłyszałam głos Jack'a, co dziwne, nie obok mnie, w łóżku, tylko gdzieś z głębi pokoju.
- Cicho. - burknęła również stamtąd Anna.
Znowu coś wymyślają... - pomyślałam i przykryłam się dodatkowo kołdrą po czubek głowy. Poczułam, że ktoś siada obok na łóżku.
- Elsuniu... - odezwała się półszeptem Anka.
- Nie mów tak do mnie. - burknęłam spod pierzynowego bunkra.
- Wszystkiego Najlepszego... - dodał Jack pochylając się nade mną.
Co? - pomyślałam i otworzyłam oczy zdezorientowana. Powoli ściągnęłam z siebie kołdrę. O czym oni.... Aaa...No tak. Mam urodziny.
- Sto lat, Elso!! - Anna zrzuciła z łóżka pościel i wszystkie moje poduszki i rzuciła się na mnie.
- Dzię... - chciałam podziękować, ale przez Ankę leżącą na prawie całym moim ciele, zabrakło mi tchu.
Gdy w końcu wstała, znikąd nade mną pojawił się Jack i pocałował mnie czule. Nagle poczułam coś zimnego wokół szyi. Spostrzegłam, że Jack założył mi śliczną, śnieżynkową kolię.
- Jesteście kochani. - uśmiechnęłam się gdy w końcu udało mi się spokojnie usiąść. - Dziękuję.
- Przez naszą kochaną kuzyneczkę, rok temu prawie w ogóle nie obchodziliśmy Twoich urodzin. - powiedziała Anna.
No tak. - pomyślałam. - Wtedy dopiero co wróciłam z Corony.
- Więc teraz... - zaczął Jack przybierając chytry uśmiech. - Zrobimy wszystko co w naszej mocy.
- Tylko proszę Was, żadnych bali. - odrzekłam.
- No... - Ania posmutniała trochę. - ...dobrze. Ale teraz chodź z nami. - i pociągnęła mnie za rękę.
- Chwila...! - zawołałam. - Chyba muszę się ubrać!
- Po co? - zaśmiał się Jack. - Nie będziemy marnować czasu na takie bzdury!
Złapałam więc tylko mój satynowy szlafrok i nałożyłam go w biegu, gdy Jack i Anna ciągnęli mnie w stronę jadalni. Tam wpadliśmy na Kristoff'a dźwigającego ogromny, niebieski tort z białą polewą i marcepanową śnieżynką na szczycie.
- Sto lat, Elso! - zawołał.
- Eem... - nie mogłam powstrzymać uśmiechu na widok całego tego zamieszania, które dla mnie stworzyli. - Dziękuję.
Anka i Jack biegali dookoła Kristoff'a kiedy niósł tort na stół, żeby mu nie upadł. Po typowej urodzinowej ceremonii (na szczęście tylko we czwórkę), Kristoff wrócił do Leny, a Anna i Jack zawiązali mi oczy satynową przepaską z mojego szlafroka.
- Gdzieś Cię zabierzemy. - szepnął mi na ucho Jack.
Mam nadzieję, że nie na Lodowy Wierch. - pomyślałam czując twarde kafelki pod bosymi stopami. Szliśmy przez dłuższy czas, Anna pośpiewywała "Sto lat", a Jack trzymał mnie za rękę. W końcu się zatrzymaliśmy. Byliśmy na zewnątrz, na wilgotnej trawie.
- No dobrze... - szepnął Jack rozwiązując przepaskę.
Zobaczyłam, że jesteśmy w miejscu, gdzie Jack podarował mi huśtawkę po ślubie.
- Jesteście cudowni. - powiedziałam i przytuliłam ich mocno.
Przez następne dwie godziny huśtaliśmy się, leżeliśmy na trawie patrząc w chmury, śpiewaliśmy i po prostu spędzaliśmy razem czas.
- No dobra... - westchnęła Anna. - Muszę wracać do mojej Lenki.
- Dobrze. - odrzekł Jack.
Siostra uśmiechnęła się do mnie, rzuciła "Sto lat!" chyba pięćdziesiąty raz tego dnia, po czym skierowała się do zamku. Jack podszedł do mnie i objął mnie w talii.
- Mam jeszcze jeden prezent. - powiedział uśmiechając się.
- Naprawdę? - odwzajemniłam uśmiech.
Jack pocałował mnie.
Do pałacu wróciliśmy około dwunastej. A tam czekało mnie jeszcze wiele mniejszych i większych niespodzianek.



- Elsa. 


niedziela, 26 lipca 2015

Wizyta w Dolinie Żywej Skały.

Witajcie,
Wczoraj o godzinie siódmej pięćdziesiąt cztery wszyscy zebraliśmy się przed wrotami głównymi. Ze zbiórką miało być całkiem inaczej, ale po kłótniach takich jak...:
- Ja pójdę po Elsę, pójdziemy po Jack'a...
- Pójdziemy po Jack'a? Przecież my śpimy w jednym pokoju!
- No to... pójdziemy po Kristoff'a...
- Tak jakbyś nie mogła od razu go wziąć!
- Ale ktoś musi ubrać Lenę! Jak wy to sobie wyobrażacie?!
- Ma...ma!
...lub..:
- Kurde, Anka! Nie wymyślaj już. Ja i Elsa wstajemy, ubieramy się i czekamy na was.
- Ale...
- Potem Kristoff...
- Co ja, co ja? Nie mów mi co mam robić. A poza tym skąd...
- Ma..ma...mama!
- Jakbyś chciał wiedzieć to jestem twoim królem.
- Nie prawda.
... w końcu krzyknęłam zamrażając podłogę w całym pokoju:
- Wszyscy spotykamy się w holu o siódmej pięćdziesiąt!!
- To za wcześnie... - odezwał się Kristoff.
- Dobrze. - westchnęłam. - Siódma pięćdziesiąt cztery.
I takim właśnie sposobem ubrani, niektórzy nie do końca obudzeni staliśmy ze spacerowym wózkiem, w którym spała Lena.
- No to idziemy? - zapytała Anna.
- Kristoff, poprowadzisz. - kiwnęłam głową w jego stronę.
- Kristoff? - zbuntował się Jack.
Spojrzałam na niego groźnie i powiedziałam:
- Daj spokój, Jack.
Toteż więcej się nie odezwał. A raczej nie odezwał się przez następne dwie minuty. Potem szliśmy już w o wiele lepszej atmosferze przez łąki i lasy.
- Aaale przyjemnie. - Anna wykonała pirueta na środku ścieżki.
Mimo wczesnej pory już było strasznie ciepło. Kristoff szedł przodem, za nim obok siebie szłyśmy ja i Anna, a na końcu szedł Jack, który uparł się żeby pchać wózek Leny. Co chwilę więc słyszałyśmy z tyłu jego ciche kołysanki i "rozmowy" z dziewczynką.
- Jack chyba chciałby dzidziusia. - szepnęła do mnie Anka.
- Tak, wiem. - odrzekłam przewracając oczami.
- No to... - siostra przybrała zdziwioną minę. - ...w czym problem?
- Aniu, proszę. Nie mam teraz czasu na takie rzeczy. Dziecko to poważna sprawa.
Jack chyba usłyszał naszą rozmowę, bo przestał śpiewać.
- No tak... - jęknęła Anna. - Ale przecież to nie aż taka katastrofa jak myślisz. Dzieci są cudowne!
- Dobrze, Aniu, nie chcę o tym rozmawiać. - ucięłam.
Jack odchrząknął znacząco i wrócił do śpiewania. Po jakimś czasie doszliśmy do Doliny Żywej Skały - miejsca, w którym zasiedliły się trolle. Jack rozłożył na trawie koc, a Kristoff poszedł obudzić stworzenia. Usiedliśmy na kocu, a Ania wzięła Lenę na ręce.
- Lenuś, kochanie, przeżyłaś jakoś jęki wujka? - zażartowała.
- Hej, hej, proszę mi tu tak nie kłamać. Mój głos jest stworzony aby śpiewać dzieciom kołysanki. - uśmiechnął się Jack.
Lenka zaśmiała się i zamachała rączkami. Nagle usłyszeliśmy dziwny dźwięk, jakby ktoś toczył po ziemi kamienie. Odwróciliśmy się i ujrzeliśmy tuż przed nami cztery wpatrzone w nas z zaciekawieniem trolle, a za nimi Kristoff'a.
- Oto Bulda, Cliff, Gothi i Roll. - przedstawił każdego z nich, po czym pokazał na nas mówiąc do trolli: - A to Elsa, Anna... je już chyba znacie... Jack i Lena, moja córka.
Trolle podskoczyły radośnie i podbiegły do Anny.
- Ale śliczna! - zawołała Bulda głaszcząc Lenkę po główce. - Po mamusi!
- I po tatusiu! - dodał Cliff.
Dziewczynka leżała w ramionach mamy przyglądając się trollom z zaciekawieniem i przekrzywiając słodko głowę.
- A ty... to kto? - Gothi podbiegł do Jack'a.
- Jestem Jack. - uśmiechnął się. - Jestem mężem Elsy.
Trolle wydały jednogłośne "Oooo..." po czym Roll sprawdził czy Jack spełnia wymagania na mojego męża (nie pytajcie o szczegóły), a gdy okazało się, że tak wszystkie trolle wróciły do zachwycania się Lenką. Spędziliśmy cały dzień w Dolinie Żywej Skały, a potem musieliśmy już prawie po ciemku wracać do pałacu. Lena była chyba bardzo zmęczona (nic dziwnego), bo zasnęła dosłownie w ciągu minuty. My poszliśmy spać... trochę później.



- Elsa. 

piątek, 24 lipca 2015

Rozmowy, spacery i plany.

Witajcie,
- To... w końcu co? - zapytał Kristoff, gdy dziś przy obiedzie tłumaczyłam mu coś już od dłuższego czasu.
- Ustaliliśmy, że nie będzie królem. - odrzekłam. - Zostanie królewiczem.
Kristoff zmarszczył brwi. Jack już dawno odszedł od stołu (nie wytrzymał siedzenia i wsłuchiwania się w dyskusję), ale Anna wytrwale z nami siedziała kołysząc Lenę na rękach.
- Czemu? - mężczyzna spojrzał na mnie.
Westchnęłam. Chyba jemu nie da się nic wytłumaczyć.
- Nie jest na to gotowy. Lepiej żeby się...
- Kochanie. - Anna przerwała mi patrząc z czułością na Kristoff'a. - Może dajmy Elsie spokój, bo jeszcze nam zamrozi jadalnię. - spojrzała na moje rękawiczki powoli pokrywające się szronem.
- Dokładnie. - westchnęłam, posłałam Annie pełne wdzięczności spojrzenie i wróciłam na górę.
- Jack. - odezwałam się wchodząc do sypialni. - Chyba potrzebuję trochę...
Spostrzegłam, że nie ma go w komnacie.
- Jack? - zapytałam pukając do łazienki.
Brak odpowiedzi. Zdziwiłam się, byłam pewna, że tu będzie. Wychyliłam się na korytarz i zawołałam go. Znów odpowiedziała mi cisza. Nagle ktoś chwycił mnie za ramię. Podskoczyłam ze strachu (przy okazji kawałek podłogi zamarzł) i trzepnęłam Jack'a w ramię.
- Chcesz żebym dostała zawału?! - krzyknęłam.
- Nie. - zaśmiał się. - Szukałaś mnie?
- Chciałam iść na spacer... - odrzekłam. - Ale teraz się na Ciebie obraziłam, więc siadam do papierów...
- O nienienienie... - zastąpił mi drogę kiedy wyszłam na korytarz i skierowałam się do gabinetu. - Chodź.
I bez mojej zgody chwycił mnie za rękę i pobiegliśmy prosto nad brzeg morza, tylnym wyjściem. Kiedy wróciliśmy poszłam do gabinetu, bo tak czy inaczej musiałam odpisać na kilka listów. Jack poszedł chyba do Kristoff'a, mieli poczytać Lence. Siedziałam przez jakiś czas sama w oświetleniu jedynie jednej świeczki i zastanawiałam się co odpisać wyjątkowo natrętnemu mężczyźnie z odległego królestwa.
- Co tam porabiasz? - usłyszałam głos siostry.
- Nic ciekawego. - odrzekłam.
Dostawiła krzesło obok mnie i usiadła kładąc na biurku swoją świeczkę.
- Chłopaki śpiewają Lenie. Przynajmniej śpiewali przed chwilą. - uśmiechnęła się.
- Tak, słyszałam. - odrzekłam odwzajemniając uśmiech.
- Byliście gdzieś z Jack'iem?
Kiwnęłam głową nie odrywając pióra od pergaminu.
- Elsa, weź na chwilę przestań.
Uniosłam brwi i spojrzałam na Ankę.
- Potrzebuję trochę siostrzanej miłości! - wyszczerzyła do mnie zęby.
Odłożyłam więc pióro i odwróciłam się do niej.
- No dobrze... o czym chcesz rozmawiać?
- O wszystkim. - wzruszyła ramionami. - Myślałam żeby zorganizować Lenie trochę rozrywki.
- Myślę, że ma... - zaczęłam, ale siostra przerwała mi:
- Miałam taki pomysł, żeby pojechać z nią do trolli. Na pewno będzie się cieszyć jak zobaczy takie... stworzenia. Musi się zaprzyjaźnić, nie?
Zastanowiłam się chwilę i kiwnęłam głową.
- Dobry pomysł. - uśmiechnęłam się i przytuliłam siostrę. - Możemy jechać jutro.
Anka podskoczyła z radości. Została ze mną dopóki nie skończyłam pracy.



- Elsa. 

środa, 22 lipca 2015

Poranne niespodzianki i rozpakowywanie.

Witajcie,
Wczoraj obudziła mnie Anka wpadając do naszej sypialni nad ranem.
- Elsa!! Wstawaj! Szybko!! Chodźcie!!
- O tak, jesteśmy z powrotem w domu... - mruknął Jack nie wynurzając się spod kołdry.
Usiadłam powoli i spojrzałam na siostrę nieprzytomnym wzrokiem.
- Coś się stało? - spytałam.
- Tak!! - Anna zaczęła skakać w miejscu. - Chodź!! Nie chcemy tego przegapić!!
I pociągnęła mnie na korytarz i do komnaty Leny. Następnie wzięła córkę od Kristoff'a (który widocznie pragnął tylko i wyłącznie wrócić do łóżka) i podeszła z nią do mnie.
- Powiedz Lenuś, powiedz jeszcze raz. - powiedziała do dziecka.
- Aniu, ona ma siedem miesię... - zaczęłam, ale Anka przerwała mi:
- Przed chwilą powiedziała! Pierwsze słowo! Powiedz maleńka, pochwal się cioci.
Spojrzałam pytającym wzrokiem na Kristoff'a. On kiwnął powoli głową i uśmiechnął się. Lena śmiała się patrząc na mnie, a potem spojrzała na Annę i zaczęła gaworzyć niezrozumiale.
- Piękne pierwsze słowa... - stwierdziłam i odwróciłam się w stronę drzwi, ale Ania zawołała mnie z powrotem.
Westchnęłam i usiadła na bujanym fotelu. W pewnej chwili Lena zaśmiała się i z jej ust wydobyły się dość niewyraźne dwie sylaby: "Ma..ma.." Anna zapiszczała z radości i przytuliła córeczkę. Wstałam i nie wierząc własnym uszom podeszłam do nich.
- Jest za mała... - zaczęłam, ale Lena znowu zaczęła:
- Mama..? Ma..ma...mamamama...
Anna wyglądała jakby miała wybuchnąć z radości.
- Tak, mama! Ślicznie, Lenuś! A to tata...
Odwróciła się z Leną w stronę Kristoff'a, a potem w moją.
- A to ciocia Elsa...
Lecz przez następną godzinę dziewczynka widocznie chciała utwierdzić wszystkich w sprawie, że nauczyła się słowa "mama", bo nie przestawała tego mówić. W końcu udało mi się wrócić do sypialni. Jack spał jak zabity przytulony mocno do mojej poduszki. Z trudem powstrzymując śmiech usiadłam przy nim i pogładziłam go po rozczochranych włosach.
- Jack... wstajesz? - zapytałam.
- Mhm... - mruknął.
Spojrzałam na zegar. Była dopiero ósma, chyba nic się nie stanie jeśli położę się jeszcze na chwilę - pomyślałam. Posunęłam więc trochę Jack'a (gdy ma całe łóżko dla siebie od razu kładzie się prawie w poprzek) i przytuliłam się do niego. Obudził mnie dopiero koło dziesiątej.
- O  co chodziło Annie? - zapytał.
- Ominęło Cię pierwsze słowo Leny. - powiedziałam.
- Och. - westchnął.
- Rozpakujmy się. - zaproponowałam.
I robiliśmy to aż do południa.



- Elsa.

poniedziałek, 20 lipca 2015

Wreszcie w ukochanym domu.

Witajcie,
Dziś, w ostatni dzień pobytu na Biegunie Północnym wyszliśmy z sypialni dopiero w południe... aby... cóż, nacieszyć się takim...czerwonym łóżkiem...
- Kochana Śnieżynko... - Jack ujął moje dłonie gdy wyszliśmy na balkon. - Chcę, żebyś wiedziała...
Nie mogąc powstrzymać lekkiego uśmiechu spojrzałam mu głęboko w oczy. W te łagodne, kryształowo niebieskie oczy, w które mogłam się wpatrywać bez przerwy.
- Chcę żebyś wiedziała... - Jack wyczarował na mojej dłoni maleńką śnieżynkę. - ... że kocham Cię najbardziej na świecie. Cokolwiek by się nie działo... czy dobrego czy złego, zawsze będę Cię kochać.
- Ja Ciebie też. - odrzekłam, a Jack zdmuchnął delikatnie śnieżynkę, aby poniósł ją wiatr i kładąc chłodne dłonie na moich policzkach pocałował mnie.
Jakiś czas później spakowaliśmy nasze rzeczy i zanieśliśmy je do sań.
- Gotowa? - uśmiechnął się Jack wystawiając do mnie rękę, aby pomóc mi wejść.
Uśmiechnęłam się i skinęłam głową. Rozpoczęliśmy lot powrotny do Arendelle.
- Już brakuje mi wolności. - powiedział Jack po jakimś czasie.
- Nawet jeszcze nie dotarliśmy. - zaśmiałam się.
- No tak, ale wyobraziłem sobie Ankę włażącą nam do sypialni za każdym razem... - westchnął.
- A ja już za tym tęsknię. - uśmiechnęłam się i pocałowałam go w policzek.
Około siedemnastej naszym oczom ukazał się nasz piękny kraj na horyzoncie.
- Arendelle... - westchnęłam.
- Poddani na pewno czekają na ukochaną królową. - uśmiechnął się Jack.
Miał rację. Gdy wylądowaliśmy w porcie powitał nas tłum klaszczących i wiwatujących ludzi. W końcu udało nam się przedostać do miasta i do bram zamku. Gdy siłowaliśmy się z bramą usłyszeliśmy nagle krzyk z okna gdzieś nad nami:
- ELSA!!!!!
I po chwili bramy rozwarły się i wybiegła na nas Anka z wrzaskiem. Wpadła na mnie, z takim impetem, że przewróciłyśmy się na ziemię.
- Elsa!!!!!!!!!!!! - zaczęła wrzeszczeć niemiłosiernie nie wypuszczając mnie z uścisku.
- Cześć, Aniu. - zaśmiałam się i odwzajemniłam uścisk.
Gdy w końcu pozwoliła mi wstać, zobaczyłam, że z zamku wyszedł także Kristoff i przywitał się z Jack'iem (o wiele mniej entuzjastycznie).
- Nie wiesz jak się stęskniłam! - zawołała Anna. - I ja i wszyscy i poddani i Lenka i służący i w ogóle wszyscy!
Uśmiechnęłam się po czym weszłyśmy do środka, a Jack i Kristoff zanieśli nasze bagaże do sypialni.
- I jak było? - zagadnęła do mnie Anka z figlarnym uśmieszkiem.
- Genialnie. - odrzekłam. - Najpierw byliśmy na Berk, potem u Meridy i wyobraź sobie, że Flynn tam był! I są z Meridą razem!
- Naprawdę?! - Anka aż podskoczyła.
Kiwnęłam głową.
- To genialnie!
- A potem byliśmy jeszcze na Biegunie Północnym...
I tak gadałyśmy do nocy, a potem zasnęłam w ukochanym łóżku z radością wdychając znajome zapachy i czując się zupełnie cudownie.


- Elsa.

sobota, 18 lipca 2015

Miły list prosto z Arendelle.

Witajcie,
Wczoraj wieczorem do naszego pokoju wpadł wielki yeti.
- Eee...Jack? - jęknęłam nie wiedząc do końca jak się zachować.
Stworzenie wydawało dziwne pomruki i wymachiwało rękami.
- Cześć Phil. - Jack podszedł do niego.
Zdziwiłam się swobodą z jaką to zrobił, traktował yeti'ego jak starego znajomego.
- Coś się stało? - zapytał.
Phil ryknął i wybiegł na korytarz.
- Prosi żebyśmy za nim poszli. - Jack uśmiechnął się do mnie.
- No... dobrze... - westchnęłam i zeszłam z łóżka.
Podążyliśmy korytarzem kierując się za rykami yeti'ego. Poprowadził nas do salonu i stanął przed nami wymachując rękami.
- Dobrze, dzięki Phil. - Jack uspokoił go ruchem ręki. - Możesz już iść.
Stworzenie kiwnęło głową i posłuchało polecenia.
- Rozmawiasz z nadnaturalnymi stworzeniami? - uniosłam brwi.
- To proste. - zaśmiał się Jack i podszedł do stołu. - Przekazał nam, że dostaliśmy list.
I uniósł z blatu kopertę, którą od razu rozpoznałam. W rogu widniał herb Arendelle - złoty krokus na fioletowo zielonym tle.
- To pewnie od Anny. - powiedział Jack podając mi list.
Otworzyłam kopertę i zaczęłam czytać.


Kochana Elso i Jack'u! 
Mamy nadzieję, ja i Kristoff, ( i Lenka ) że się świetnie bawicie. Tak naprawdę to nie mamy co do tego żadnych wątpliwości, wiemy, że potraficie zapewnić sobie świetną rozrywkę... Poddani już bardzo tęsknią za swoją królową... i ja też za Tobą bardzo, bardzo tęsknię, więc... mamy nadzieję, że za niedługo do nas wrócicie. Tutaj wszystko w porządku. 
Buziaki i uściski! 
 Ania, Kristoff i Lena
 

- Rozrywkę...? - zaśmiał się Jack. 
- Mam nadzieję, że jakoś sobie radzą. - powiedziałam. 
- Spokojnie, słyszałaś, wszystko gra.  
Kiwnęłam głową. 
- To co, Śnieżynko... - Jack objął mnie i skierował się z powrotem na korytarz. -... nie brakuje Ci przypadkiem rozrywki? 
Uśmiechnęłam się i pocałowałam go. 


- Elsa.

czwartek, 16 lipca 2015

Cudne chwile na Biegunie Północnym.

Witajcie,
Obudziłam się dziś w wyjątkowo dobrym humorze, przytulona do Jack'a w ogromnym łóżku, pod czerwoną, grubą pościelą. Wstałam, ubrałam mój satynowy szlafrok i wyszłam na korytarz. Nie byłam pewna czy w tym wielkim domu znajdę drogę do kuchni, ale w końcu mi się udało i postanowiłam zrobić dla nas śniadanie. Nie jestem jakąś wielką mistrzynią w gotowaniu, kiedyś, gdy byłam bardzo mała piekłam babeczki i ciasta z kucharkami. Udało mi się jednak przygotować coś podobnego do omletów.
- Mmm... co tak pachnie? - usłyszałam.
Jack podszedł do mnie z uśmiechem i przytulił mnie od tyłu.
- Od kiedy królowa umie tak gotować?
- Przestań, wcale nie umiem. - zaśmiałam się.
Usiedliśmy razem przy stole.
- Przepyszne. - powiedział Jack z pełnymi ustami.
- Dziękuję. - uśmiechnęłam się.
Gdy zjedliśmy Jack zaprowadził mnie w wyjątkowe miejsce - do bazy Strażników.
- Co to...? - zapytałam wpatrując się w ogromny model Ziemi z mnóstwem światełek na każdym kontynencie.
- To... - Jack podszedł do mnie. - ... jest bardzo ważne. Widzisz te światełka? To dzieci, które w nas wierzą.
- Niesamowite... - westchnęłam. - Czyli... tutaj spotykacie się gdy coś się dzieje?
Jack kiwnął głową.
- Wysyłamy wtedy specjalny znak, wygląda jak zorza polarna. Także tutaj Księżyc oznajmił innym, że wybrał mnie na Strażnika.
Następnie wyszliśmy na dach. Padał śnieg, ale nam to nie przeszkadzało. Był stamtąd piękny widok na pola i wzgórza pokryte białym puchem.
- Pamiętasz jak się poznaliśmy? - odezwał się Jack łapiąc mnie za rękę.
- Jak mogłabym zapomnieć. Myślałam, że dostanę zawału. - uśmiechnęłam się.
- To było na twoim balkonie, w twoim Lodowym Pałacu. - Jack odwzajemnił uśmiech. - Musiałem zapewnić Ci towarzystwo.
Westchnęłam i wtuliłam się w niego. Chwilę jeszcze staliśmy na dachu, a potem wyszliśmy na spacer. Było naprawdę cudownie.


- Elsa.

wtorek, 14 lipca 2015

Ostatni tydzień sam na sam.

Witajcie,
Dziś dotarliśmy do ostatniego miejsca naszego miesiąca miodowego. Jack uznał, że od razu je poznam więc abym miała niespodziankę zawiązał mi oczy jeszcze przed wylądowaniem.
- Ostrożnie... - powiedział pomagając mi wysiąść z sań.
- Zaraz się potknę. - zaśmiałam się.
- No dobra. - Jack podniósł mnie i unieśliśmy się w powietrze. - Będzie szybciej.
Powietrze było chłodne i czułam na twarzy drobniutkie śnieżynki unoszące się z wiatrem.
- Jack... - zaczęłam, ale on przerwał mi:
- Cii, już jesteśmy.
I wylądował. Powierzchnia, na której stanęliśmy była twarda i wyczuwałam od niej chłód, taki sam jak w powietrzu.
- Pada śnieg, w środku lata. - stwierdziłam. - Gdzie my jeste...
- Cierpliwości, Śnieżynko. - usłyszałam w głosie Jack'a rozbawienie i troskę.
Usłyszałam skrzypienie drzwi i poczułam powiew ciepła i jakby zapach wypieków. Jack chwycił mnie za ręce i poprowadził na przód. Weszliśmy do jakiegoś pomieszczenia, było tu ciepło i szliśmy po czymś miękkim.
- Możesz mi już ściągnąć...? - zaczęłam zniecierpliwiona.
- Dobrze. - Jack delikatnie ściągnął mi materiał z oczu.
Zobaczyłam, że jesteśmy w przytulnym miejscu z bardzo wysokimi ścianami, czerwonym dywanem i czerwonymi tapetami w świąteczne wzorki.
- Dom Mikołaja? - uśmiechnęłam się rozglądając się dalej.
- Zgadłaś. - Jack odwzajemnił uśmiech. - Ale jest lepiej niż myślisz.
Spojrzałam na niego wyczekująco.
- Cały dom mamy dla siebie.
Zamrugałam nie dowierzając.
- Jak to?
- Powiedzmy, że go wynająłem. - Jack podszedł do mnie z uśmiechem. - Na... tydzień.
- Tydzień?! - prawie podskoczyłam z radości. - Jesteś kochany Jack!
Przytuliłam go mocno. Odwzajemnił uścisk po czym poprowadził mnie do wielkiego salonu z kominkiem, w którym płonął wesoło ogień.
- Zrobię Ci herbaty. - Jack wskazał na sofę, żebym usiadła. - A potem... może jakoś uczcimy to, że mamy cały tydzień tylko dla siebie w ogromnym domu tylko dla nas? - wyszczerzył zęby.
Uśmiechnęłam się tylko i usiadłam. Jack jest naprawdę kochany. Ten tydzień będzie najcudowniejszy w naszym życiu.



- Elsa.

sobota, 11 lipca 2015

Szalony, nocny pomysł.

Witajcie,
Wczoraj późnym wieczorem, Jack powiedział do mnie gdy byliśmy razem w pokoju:
- Mam pomysł, Elsuś.
- Już się boję. - uśmiechnęłam się.
On podszedł do szafy i wyjął z niej dziwne zawiniątko.
- Co tam masz? - zapytałam.
- Namiot. - wyszczerzył do mnie zęby. - Chodź, wymkniemy się i nikt nas nie zobaczy.
Po czym pociągnął mnie do tylnego wyjścia z zamku. Było ciepło chociaż Księżyc świecił w pełni na niebie od dłuższego czasu. Wokół nas było strasznie ciemno, a Jack prowadził mnie do lasu. Potykałam się na kamykach, z których wyłożona była ścieżka, której nawet nie mogłam dostrzec.
- Jack, zgubimy się. - nie wiem czemu nie mogłam powstrzymać śmiechu.
Coś w jego zachowaniu było zabawnego i uroczego. Biegł ciągnąc mnie za rękę wśród drzew w prawie totalnej ciemności i posyłał mi ciepłe uśmiechy.
- Spokojnie. - powiedział.
Wreszcie wyszliśmy na niedużą polankę.
- Odpocznij, a ja rozłożę namiot. - powiedział.
Usiadłam na trawie całkowicie wykończona i zrzuciłam buty. Położyłam się na plecach i zaczęłam wpatrywać się w gwiazdy. Po chwili Jack położył się przy mnie i westchnął kładąc dłoń na mojej.
- Cudnie widać tu niebo. - powiedział.
- Dawno nie widziałam aż tylu gwiazd. - westchnęłam.
Oglądaliśmy nocne niebo jeszcze długo, a potem Jack pomógł mi wejść do namiotu. Był bardzo mały, ale przytulny.
- Jesteś naprawdę kochany. - powiedziałam uśmiechając się do męża.
- Wiem. - uniósł dumnie głowę. - A teraz... - przysunął się z niebezpieczną miną. - ... chyba nie sądzisz, że od tak dam Ci iść spać?
- Oczywiście, że nie. - rozpięłam zamek sukienki z uśmiechem.
Zasnęliśmy dopiero gdy niebo zaczęło robić się różowe. A jutro wyruszymy naszymi cudownymi saniami do ostatniego miejsca naszej podróży. Już nie mogę się doczekać...


- Elsa. 

piątek, 10 lipca 2015

Wiedziałam! Wiedziałam!

Witajcie,
Dziś w nocy obudziłam się gwałtownie. Rozejrzałam się i uznałam, że wszystko jest w porządku. Nagle usłyszałam głos na korytarzu:
- Nie wiem czy im mówić...
To był głos Flynn'a.
- Jack... - szepnęłam szturchając męża.
- Czemu nie? To nasi najbliżsi przyjaciele. 
Tym razem odezwała się Merida.
- Jack! - wyczarowałam trochę śniegu i spuściłam mu na głowę.
- Co jest? - usiadł natychmiast.
Położyłam palec na ustach i wskazałam głową na ścianę dzielącą pokój od korytarza.
- No tak, ale... - Flynn znowu przemówił. - ... nie wiem jak zareagują.
Jack uniósł brwi.
- Oj, nie wymyślaj. - Merida zabrzmiała jakby była wkurzona. - Jutro im powiemy i kropka. A teraz chodź, nie stójmy na korytarzu jak idioci.
I usłyszeliśmy oddalające się kroki.
- Co...to było? - odezwał się Jack patrząc na mnie ze zdziwieniem.
- Mówiłam Ci, że są razem! - odrzekłam. - Nie rozumiem czemu Flynn...
Jack przerwał mi:
- Flynn i Merida? Merida Rider? Flynn Książę DunBroch? No nie wiem...
- Przestań. Pasują do siebie. I dobrze, że zaczęli ze sobą chodzić, bo oboje byli samotni. - powiedziałam. - Dobranoc.
I odwróciłam się na drugi bok przykrywając kołdrą. Jack od razu przytulił mnie i mruknął:
- Gniewasz się...?
Odwróciłam się do niego. W świetle Księżyca zaglądającego do pokoju przez okna jego białe włosy lśniły, a niebieskie oczy wyglądały naprawdę uroczo.
- Nie. - pocałowałam go i przytuliłam się do jego klaty.
Rano jedliśmy śniadanie razem z Meridą i Flynn'em. On cały czas nerwowo na nią zerkał. W końcu odezwała się:
- Mamy Wam coś do powiedzenia.
- Tak? - uśmiechnęłam się.
- Ja i Flynn... - Merida odwzajemniła uśmiech, a Flynn zrobił się czerwony. - ...jesteśmy razem!
- Naprawdę? - przytuliłam ją. - To cudownie!
- No. - Jack udał uśmiech.
Kopnęłam go pod stołem. Spojrzał na mnie wzrokiem "No co?".
- Jak długo? - zapytałam Meridy.
- Kilka dni. - odrzekła uśmiechając się.
Widać było, że Flynn jest skrępowany i Merida chyba też to zauważyła, bo powiedziała:
- No... to może ja i Elsa pójdziemy gdzieś, a wy zostańcie tu sami. Chyba potrzebujecie jakichś męskich pogaduszek.
I wyszłyśmy na łąkę.


- Elsa.

środa, 8 lipca 2015

Spacer i szkolenie na łuczników.

Witajcie,
Dzisiaj wraz z Meridą i Flynn'em wybraliśmy się na spacer do lasu.
- Jest naprawdę magiczny. - opowiadała Merida gdy szliśmy leśną ścieżką. - Ten klimat, ta roślinność... a w dodatku bardzo łatwo spotkać tu Leśne Płomyki.
- Leśne Płomyki? - zaśmiał się Jack.
- To wcale nie jest śmieszne, Jack. - z udawaną złością trzepnęłam go w ramię. - To magiczne stworzenia z wierzeń ludu tego królestwa.
- Dokładnie! - Merida aż podskoczyła z podniecenia. - Pojawiają się najczęściej gdy czegoś potrzebujemy, albo nie wiemy co zrobić. Mogą wskazać nam drogę, która odmieni nasze życie.
- Albo drogę do najlepszych krzaków. - mruknął mi Jack na ucho.
Uśmiechnęłam się.
- Słyszałam. - powiedziała Merida. - Jack, musisz naprawdę opanować swoje popędy seksualne.
Jack zaśmiał się i chwycił mnie za rękę.
- Nie widzę w nich nic złego. - powiedział.
- Właśnie, Mer. Wyluzuj. - dodał Flynn.
Ja i Merida pokręciłyśmy głowami, ale oni wybuchli śmiechem. Po jakimś czasie wyszliśmy na polanę, spowitą mgłą. Były na niej ustawione wielkie głazy w kręgu, dookoła nas.
- Co to za miejsce? - zapytałam.
- Tak naprawdę sami tego nie wiemy. - odrzekła Merida. - Ale przypuszczam, że w przeszłości odbywały się tu jakieś święte obrzędy, albo ważne wydarzenia dla prastarych ludów.
Jack uniósł brwi i zaczął latać dookoła głazów. Gdy mu się znudziło po jakichś trzech minutach, zawróciliśmy. Ja i Jack szliśmy nieco z tyłu, bo Jack bardzo pragnął wytłumaczyć mi jakie są rodzaje krzaków i czym się różnią. Udając, że go słucham przyglądałam się Meridzie i Flynn'owi. Szli obok siebie, muskając się lekko dłońmi. Uśmiechnęłam się. Może będą kiedyś razem? To byłoby bardzo miłe. Merida nigdy nie miała szczęścia do mężczyzn, a teraz gdy Flynn wyjechał z Corony i zamieszkał tutaj... wydawałoby się, że to idealna okazja.
- Elso, czy ty mnie słuchasz? - zapytał Jack przerywając swój monolog.
- Hm? - spojrzałam na niego. - Ach... tak, tak.
- No dobrze, wytłumaczę Ci kiedy indziej. - uśmiechnął się. - Na co tak patrzyłaś?
- Spójrz na nich... - ściszyłam głos. - Myślisz, że są razem?
Jack przechylił głowę wpatrując się w Meridę i Flynn'a.
- Ee, chyba nie. - powiedział. - Ale byłoby fajnie.
Kiwnęłam głową. Gdy wyszliśmy z lasu, Merida zaprowadziła nas na dużą łąkę z rozstawionymi tarczami do strzałów z łuku.
- Tutaj ćwiczę. - uśmiechnęła się dumnie. - Chciałabym pokazać Wam kilka sztuczek... a potem, no wiecie. Żebyście sami spróbowali!
- O matko, nie, nie... - zaczęłam, ale Merida mi przerwała:
- Nie ma nie, Elsa. Acha, tylko ściągnij rękawiczki, bo będzie Ci trudno.
Westchnęłam. Jack automatycznie jakby był robotem reagującym na moje westchnięcia, odwrócił się do mnie i chwycił za ręce.
- Śnieżynko. Moja. Najdroższa. - powiedział powoli, spokojnym głosem, delikatnie zsuwając mi rękawiczki. - Kocham. Cię. I. Pragnę. Twojej. Radości.
Zrumieniłam się lekko, a on pocałował mnie czule.
- Dobra, koniec czułości! - zawołała Merida. - Posuńcie się!
Flynn przesunął nas trochę do tyłu, a Merida wyciągnęła strzałę, napięła cięciwę i strzeliła równiutko w środek tarczy. To samo przy drugiej, trzeciej i czwartej.
- Brawoo! - zawołał Flynn klaszcząc.
Merida ukłoniła się z szerokim uśmiechem i przywołała nas do siebie gestem. Rozdała wszystkim łuk i strzały i ustawiła nas jednego przy jednej tarczy.
- No dobra. - powiedziała. - Spróbujcie sami, a ja będę przechodzić między Wami i Wam pomagać.
- Wojsko... - usłyszałam ze strony Jack'a jego burknięcie.
Przyjrzałam się łukowi. Był drewniany, z wyrzeźbionymi wzorkami. Oczywiście w miejscu, gdzie trzymałam pokrył się lekko szronem. Wyjęłam strzałę i spróbowałam powtórzyć kroki Meridy. Uznałam, że jest całkiem nieźle, więc napięłam cięciwę i strzeliłam. Jednak strzała poleciała odrobinę do przodu i spadła.
- Ślicznie, Śnieżynko. - mrugnął do mnie Jack. - Ja nawet nie umiem wyjąć strzały z tego piekielnego czegoś.
Zobaczyłam, że Merida podeszła do Flynn'a. Wydawało mi się, że idzie mu całkiem nieźle, ale ona stanęła tuż za nim, chwyciła jego ręce i ustawiła poprawnie. Spostrzegłam, że zrobił się czerwony jak burak. Następnie Merida podeszła do mnie.
- Było nawet nieźle. - uśmiechnęła się klepiąc mnie po ramieniu. - Ale musisz wyluzować. Puścić strzałę delikatnym i zarazem szybkim ruchem, nie myśląc o tym, żeby trafiła w tarczę. Wyobraź sobie, że po prostu bardzo chcesz, by poleciała i przeszyła powietrze.
Kiwnęłam głową i ustawiłam się ponownie. Merida odrobinę uniosła mi ręce i pozwoliła strzelić. Tym razem strzała poleciała aż za tarczę.
- Bez przesady. - zaśmiała się Merida i przeszła do Jack'a. - Co ty robisz? - zapytała widząc jak siedzi na ziemi i przygląda się strzale.
- W końcu udało mi się ją wydostać. - uśmiechnął się niewinnie. - Muszę się nacieszyć.
- Wstawaj. - Merida przewróciła oczami i poczekała aż Jack się odpowiednio ustawi. - Dobrze. Nie patrz na tarczę, tylko na czubek strzały.
- I tak trochę widzę tarczę. - mruknął Jack.
- I oto chodzi. Wyluzuj się... i... strzał!
Swoim krzykiem chyba go zaskoczyła, bo podskoczył lekko i wypuścił strzałę gwałtownie. Ku zdziwieniu wszystkich trafiła prosto w środek tarczy.
- Jestem mistrzem! - zawołał i zaczął tańczyć dziki taniec na pół na trawie i w powietrzu.
Zostaliśmy na łące do wieczora, a potem wróciliśmy do pokoju.


- Elsa. 

poniedziałek, 6 lipca 2015

Następne tajemnicze miejsce.

Witajcie,
Wczoraj wcześnie rano pożegnaliśmy się z Astrid i Czkawką i rozpoczęliśmy podróż do następnego tajemniczego miejsca.
- Tam pobędziemy dłużej. - powiedział Jack.
Uśmiechnęłam się i oparłam się o "burtę" sań. Pod nami, daleko, daleko zobaczyłam ogromne, oświetlone przez poranne słońce fale, a trochę bliżej nas pojedyncze, małe chmurki.
- Kocham Cię Jack. - westchnęłam, jednak powiedziałam to bardzo cicho, bardziej do siebie więc mnie nie usłyszał.
Lecieliśmy bardzo długo, wylądowaliśmy dopiero dziś nad ranem w małym zagajniku.
- Dużo tu krzaków. - Jack uśmiechnął się chytrze rozglądając się.
- Mhm. - chwyciłam go za rękę. - Ale chodźmy... tam gdzie mamy iść.
- Nie poznajesz? - zapytał Jack.
Wzruszyłam ramionami.
- Ciężko poznać, po drzewach i krzakach. - powiedziałam.
- No tak. - zaśmiał się Jack i poprowadził mnie przez las.
Szliśmy w ciszy jakiś czas, aż w końcu zza drzew wyłoniło się wzgórze, a na nim wielki zamek.
- Merida! - zawołałam dopiero teraz zdając sobie sprawę, że jesteśmy w królestwie DunBroch.
- Brawo, Śnieżynko! - zaśmiał się Jack i pocałował mnie w policzek. - Hm... to wzgórze jest za duże dla Twoich delikatnych stópek.
- Wcale nie! - trzepnęłam go w ramię. - Nie wiem czy pamiętasz, mój drogi, ale niegdyś na tych stópkach wbiegłam na obcasach na Lodowy Wierch!
- No dobra. - odrzekł Jack. - Szukałem tylko pretekstu żeby Cię podnieść.
Po czym podniósł mnie i wzleciał w powietrze.
- Och, Jack... - westchnęłam i pocałowałam go.
- Nie rozpraszaj mnie, bo się podniecę i spadniemy. - wyszczerzył zęby.
- Ha ha ha. - udałam śmiech.
 Po wylądowaniu znaleźliśmy się na dziedzińcu. Wyglądało tu całkiem inaczej niż w Arendelle. Wszystko było z kamienia i wyglądało nieco strasznie.
- Elsa! Jack! - usłyszeliśmy i po chwili zobaczyliśmy Meridę wyłaniającą się z cienia pod dachem.
Przytulałyśmy się chyba kilka minut, aż w końcu Merida z ogromnym entuzjazmem zaprowadziła nas do komnaty gościnnej. Pod wschodnią ścianą stało wielkie łóżko z drewnianym baldachimem i zasłonami, a po lewej stronie stał wbudowany w ścianę kominek. Pod oknem zobaczyliśmy drewniany stoliczek z dwoma krzesłami.
- Uroczo. - uśmiechnęłam się.
- No ba. - Merida odwzajemniła uśmiech. - Tylko... nie za głośno, bo moja mama usłyszy. - dodała szeptem.
- Postaramy się. - mrugnął Jack.
- No dobra, chodźcie. - powiedziała Merida ciągnąc nas z powrotem na korytarz. - Mam dla Was super niespodziankę.
- Już się boję. - szepnął mi Jack na ucho.
Uśmiechnęłam się i podążyłam za Meridą. Poprowadziła nas do jadalni. Tam zobaczyłam coś, przez co zupełnie mnie zatkało.
- Flynn?!
Stał przed nami i uśmiechał się prawdziwy, żywy Flynn.
- Co ty tu robisz, brahu? - zaśmiał się Jack i uścisnęli sobie dłonie.
- Cóż... - Flynn uśmiechnął się. - Zrobiłem coś, co powinienem zrobić dawno, dawno. Odszedłem... a raczej uciekłem.... od Roszpunki.
- Naprawdę? - podeszłam do niego nie wierząc w to, co usłyszałam.
Kiwnął głową.
- To genialnie! - zawołał Jack. - A czemu przyjechałeś akurat tutaj?
- Eee... - Flynn spojrzał na Meridę. - Mer pozwoliła mi tu trochę pomieszkać...
- To bardzo miłe. - ucieszyłam się. - A co na to Roszpunka?
- Spoko, ma już nową ofiarę.- machnął ręką. - Jakiś superprzystojny pirat, czy tam kapitan z Arendelle. 
Spojrzałam na Jack'a, który jęknął:
- Clint.... pasują do siebie.
Kiwnęłam głową. Następnie Merida oprowadziła nas po zamku i przedstawiła swoim rodzicom i braciom.
- Jack Frost.... - westchnęły równocześnie trzy rude maluchy wpatrując się w Jack'a jak w obrazek.
- A to... - Merida skierowała ich głowy na mnie. - ...jego żona, prawdziwa Królowa Śniegu!
- Łaaał.... - westchnęli, a Jack po chwili do nich dołączył udając małego dzieciaka.
Pokręciłam głową z uśmiechem patrząc jak mruga do mnie słodko. Kiedy nadszedł wieczór wróciliśmy do swojego pokoju.
- Chyba roztopiłbym się ze szczęścia... - powiedział Jack zamykając drzwi. - Gdyby prawdziwa Królowa Śniegu pozwoliła mi zobaczyć co nosi... pod sukienką.
Uniosłam brwi z uśmiechem i popchnęłam go na łóżko.
- Królowa Śniegu będzie zaszczycona. - szepnęłam.


- Elsa.

sobota, 4 lipca 2015

Piękny dzień na pięknej wyspie.

Witajcie,
Wczoraj Czkawka razem z Astrid oprowadzili nas po wiosce. Czułam się dość nieswojo, bo wszędzie dookoła nas biegały i latały smoki, ale po tysięcznych zapewnieniach Czkawki, że nic nam nie zrobią, przyzwyczaiłam się. Tak naprawdę były nawet miłe i słodkie.
- Chodź, Elsa, nie bój się. - powiedziała Astrid gdy stanęliśmy przed dużym, niebiesko-białym smokiem z żółtymi kolcami na ogonie. - To Wichurka, jest łagodna jak baranek.
Kiedy wyciągnęłam rękę, z dłoni wystrzeliło mi kilka śnieżynek,więc smok odskoczył lekko.
- Spokojnie. - Astrid pogładziła  go po łbie, chwyciła mnie za rękę i położyła ją obok swojej.
Uśmiechnęłam się, a Wichura przekrzywiła głowę popychając lekko moją dłoń.
- Wyczaruj jakieś śnieżynki. - zaśmiał się Czkawka.
Wykonałam polecenie, a Wichura i po chwili Szczerbatek zaczęli zaciekawieni przypatrywać się niebieskiej śnieżynce. Pozwoliłam jej więc latać w powietrzu, a smoki zaczęły najpierw wodzić za nią oczami, a potem ją gonić.
- Elsa nowy treser smoków! - Czkawka zaśmiał się i podniósł moją rękę do góry, po czym powiedział - Myślę, że czas na obiad. Zapoznam Was z moją matką.
Matka Czkawki okazała się bardzo miła, oprowadziła nas po całym domu i nie wypuściła bez dokładki obiadu. Gdy w końcu mogliśmy wyjść, Czkawka zaprowadził nas na plażę. Ja i Astrid usiadłyśmy na piasku, a Jack i Czkawka bawili się ze smokami, kawałek dalej.
- I jak tam? - zapytałam tworząc lodowe wzorki na muszelce.
- Mnie się pytasz? Nic ciekawego. - odrzekła Astrid.
- E tam. Na pewno robiliście coś fajnego.
Spojrzała na mnie z uśmiechem.
- Nie o to mi chodziło. - odwzajemniłam uśmiech.
Astrid pokręciła głową.
- No dobra. - powiedziała. - Mamy dla Was jedną nowinę.
Odwróciłam się do niej z wyczekiwaniem.
- Powiemy Wam wieczorem.
- Już jest prawie wieczór. - wzruszyłam ramionami.
Po chwili myślenia, Astrid zawołała Jack'a i Czkawkę. Jack usiadł obok mnie, a ona wstała i wyszeptała coś Czkawce na ucho.
- No dobra. - uśmiechnął się i odwrócili się do nas.
Jack spojrzał na mnie widocznie nie wiedząc co się dzieje. Astrid uśmiechnęła się, odetchnęła i powiedziała:
- Jestem w ciąży.
Spojrzałam na Czkawkę, żeby upewnić się, że się nie przesłyszałam. Kiedy zobaczyłam, że uśmiecha się szeroko, wstałam i przytuliłam ich mocno.
- Gratulacje! - zawołałam.
Jack czekał aż odkleję się do nich, a potem zrobił to co ja.
- Który miesiąc? - zapytał.
- Drugi. - uśmiechnęła się Astrid.
- To cudowne. - powiedziałam.
Jack spojrzał na mnie. Wiedziałam dobrze co myśli, ale nie miałam ochoty z nim dyskutować. Kiedy zrobiło się ciemno Astrid i Czkawka zaprowadzili nas z powrotem do pokoju przydzielonego nam. Był dość duży, cały drewniany, z wielkim łóżkiem pośrodku, jedną szafą i biurkiem. Usiadłam na łóżku i zdjęłam buty. Jack ściągnął bluzę i podszedł do mnie.
- Jak się dziś bawiłaś, Elso? - zapytał.
- Było naprawdę miło. - odrzekłam nie mogąc oderwać oczu od jego ładnie zarysowanych mięśni.
On uśmiechnął się chytrze.
- Chciałbym coś jeszcze dla Ciebie zrobić...
Uśmiechnęłam się, a on wszedł na łóżko i pocałował mnie.



- Elsa. 

czwartek, 2 lipca 2015

Na skrzydłach miłości.

Witajcie,
Dziś w nocy wylądowaliśmy na wybrzeżu wyspy. Poznałam ją od razu. Z powietrza mimo nocy, widać było dużą wioskę ciągnącą się od wybrzeża i zajmującą cały środek wyspy. Przy brzegach stały wielkie, wystające z wody, kamienne posągi.
- Wiesz gdzie jesteśmy? - zapytał z uśmiechem Jack gdy zeszliśmy z sań.
Kiwnęłam głową. Nagle usłyszeliśmy ryk, i podbiegł do nas czarny, z pięknymi zielonymi oczami, smok.
- Szczerbatek! - zawołał Jack i pogłaskał zwierzę. - Co tu robisz?
Smok przekrzywił głowę i zmrużył oczy.
- Och, Jack wybrałeś cudowne miejsce. Ta wyspa jest magiczna... - zaczęłam, ale Jack mi przerwał:
- Pamiętaj, że to nie jedyne miejsce. Odwiedzimy jeszcze dwa.
Uśmiechnęłam się.
- Ale teraz... - kontynuował Jack. - Jesteśmy tu. Myślę, że wszyscy śpią, nie ma co ich budzić.
- Musimy poczekać. - kiwnęłam głową.
Jack odwrócił się do Szczerbatka.
- Mam lepszy pomysł. - powiedział. - Chyba nie będziesz miał nic przeciwko.
I szepnął coś Szczerbatkowi.
- Jack... - podeszłam do niego.
Odwrócił się z chytrym wzrokiem i nagle podniósł mnie i posadził na smoku.
- Jack! Nie! Coś ty! - zaczęłam krzyczeć. - Trzeba powiedzieć Czkawce...!
- Leć, Szczerbatku! - zawołał ze śmiechem Jack siadając tuż za mną.
- Jaaack! - krzyknęłam.
Smok wystartował i pomknął z prędkością światła w górę.
- Jack! Czkawka! - krzyknęłam.
- Czkawka o wszystkim wie. - Jack szepnął mi do ucha niewiarygodnie spokojnym tonem.
Zacisnęłam oczy i przytuliłam się do Szczerbatka mocno. Jack zaśmiał się i objął mnie.
- Wyluzuj, Śnieżynko.
Pokręciłam tylko głową. Przez chwilę dalej lecieliśmy w niewiarygodnie szybkim tempie, aż nagle smok zaczął lecieć poziomo i o wiele wolniej.
- Otwórz oczy, Elso. - szepnął Jack. - Zaufaj mi.
Powoli uchyliłam powieki i wyprostowałam się. Moim oczom ukazał się przepiękny widok. Dookoła nas i pod nami było widać wyłącznie chmury, skłębione, mieniące się cudownie w blasku Księżyca. Gdy podniosłam wzrok ujrzałam granatowe, rozgwieżdżone, nocne niebo i wielki, okrągły, zadziwiający swoim pięknym i majestatycznym wyglądem Księżyc. Wiał zimny wiatr, ale w ogóle mi to nie przeszkadzało. Wzięłam głęboki wdech i odchyliłam się do tyłu, a Jack objął mnie w talii i położył mi głowę na ramieniu.
- Pięknie, nie? - powiedział.
- Cudownie.
Szczerbatek leciał powoli z szeroko rozpostartymi skrzydłami. Jack pocałował mnie delikatnie w szyję i szepnął:
- W dół, Szczerbatku.
Smok gładko zaczął lecieć w dół. Wiatr rozwiał mi włosy rozplątując warkocz. Po chwili wlecieliśmy w chmury. Przez chwilę nic nie widziałam, a potem poczułam na skórze, chłód i wilgoć, a wokół zobaczyłam jakby gęstą mgłę. Wylecieliśmy z chmury i zobaczyłam wyspę i ocean wydający się być różowy, przez odbijające się w nim promienie wschodzącego Słońca.
- Cudownie... - powtórzyłam szeptem.
Szczerbatek obniżył lot i znaleźliśmy się tuż nad taflą wody. Wychyliłam się lekko i wyciągnęłam rękę. Gdy dotknęłam dłonią lodowatej wody z wrażenia wypuściłam z palców odrobinę śnieżynek.
- Cudownie...! - zawołałam unosząc ręce do góry.
- Kocham Cię, Śnieżynko. - szepnął Jack i przytulił mnie.
Po jakimś czasie wylądowaliśmy między domami w wiosce. Robiło się już całkiem jasno.
- Świetnie się spisałeś, Szczerbatku. - Jack poklepał smoka po głowie.
Szczerbatek przechylił głowę jak wcześniej, po czym pomknął gdzieś między domami. Odwróciłam się do Jack'a.
- To było genialne. - uśmiechnęłam się.
- Wiem. - odwzajemnił uśmiech i pocałował mnie.
- Hej, gołabeczki! - zawołał ktoś.
Odwróciliśmy się i ujrzeliśmy Czkawkę idącego w naszą stronę ze Szczerbatkiem u boku.
- Czkawka! - zawołał Jack, po czym wymienili uściski dłoni.
- Witam królową. - Czkawka wyszczerzył do mnie zęby. - Jak się podobało?
- Było cudnie. - powiedziałam. - Dziękuję.
- Mi nie dziękuj. - powiedział. - To Twój mężuś wszystko wymyślił.
Jack uśmiechnął się do mnie chytrze.
- No dobra, chodźcie ze mną. Pewnie jesteście głodni.
Po czym Czkawka zaprowadził nas do swojego domu.


- Elsa.