Witajcie,
Anna zaczęła szlochać, więc objęłam ją ramieniem. Jack stanął pół kroku przede mną.
- Co wy tu robicie?! - warknął. - Wynocha z tego zamku. Wynocha z Arendelle.
Hans stał bez ruchu, ze złowieszczym uśmiechem z jedną ręką w kieszeni spodni, a Roszpunka wybuchła śmiechem i zbliżyła się do Jack'a.
- Mój drogi Jack'usiu, nie udawaj głupiego. Ja i Ha...
- Nie mów tak do mnie. - przerwał jej Jack. - W ogóle do mnie nie mów. Odejdź stąd i nigdy nie wracaj!
Wiedziałam, że Roszpunka tak łatwo nie odpuści. Nie mam zielonego pojęcia po co tu przylazła, ale jeśli znowu chce odebrać mi Jack'a, powinna już dobrze wiedzieć, że to się nie uda. Ale Hans? Po co jej Hans? Spojrzałam na niego. Podchwycił moje spojrzenie i jego oczy błysnęły złowieszczo. Spojrzałam z powrotem na Jack'a i Roszpunkę, którzy teraz wrzeszczeli na siebie w najlepsze.
- Wiem, że mnie kochasz! Ale ja ciebie nie! Teraz mam Hansa!! - krzyczała moja kuzynka.
- Wspaniale! Płyńcie na koniec świata w małej łódce, znajdźcie wyspę, nazwijcie ją HansiRoszpunka, rozpalcie ognisko i zróbcie sobie stado dzieci!!
Przez chwilę miałam ogromną ochotę parsknąć śmiechem, ale po chwili przypomniałam sobie, że to poważna sprawa, więc podeszłam do Jack'a i powiedziałam spokojnym tonem:
- Jeśli zaraz nie opuścicie zamku, wezwę straż.
- Chyba, że wolicie tak. - dodał Jack.
Posłałam mu krótkie spojrzenie, a on uśmiechnął się lekko.
- Jack zrozum! Jeszcze za mną zatęsknisz, będziesz mnie błagał żebyśmy...- zaczęła Roszpunka, ale w tym momencie Jack przewrócił oczami i uderzył ją w policzek.
Spojrzałam na niego nie wierząc własnym oczom, Anna zaklaskała z tyłu. Roszpunka stała bez ruchu i wpatrywała się w niego zszokowanym wzrokiem. Po chwili przybrała straszny, przepełniony nienawiścią wyraz twarzy.
- Hans. - wycedziła łapiąc Hansa za rękaw. - Idziemy.
Po czym pociągnęła go na dół, a my po chwili patrzyliśmy przez okno jak schodzą do miasta.
- Elsa.
czwartek, 29 września 2016
poniedziałek, 26 września 2016
Jacyś dziwni ludzie włamali się do zamku?
Laska!
Jak wiecie, tydzień temu niedźwiedź wychodzący z krzaków okazał się być kobietą, której nikt z nas nie chciał ponownie spotkać. Do tej pory Roszpunka nie dawała żadnych znaków życia (co w sumie nas ucieszyło), jednak wiemy, że to jeszcze nie koniec.
- Mogłaby już sobie dać spokój, przecież ma męża! – krzyknęła Anna podczas wczorajszego obiadu. – Poza tym żaden z jej dotychczasowych planów się nie udał. To co teraz knuje też się nie powiedzie.
Mówiąc ostatnie zdanie zaczęła wymachiwać rękami udając karatekę.
- Tak, tak Aniu. – powiedziała Elsa „sadzając” siostrę z powrotem na miejsce. – Na razie było z nią łatwo, jednak nikt nie wie co strzeli jej do głowy.
- Miejmy nadzieje, że myśliwy...– wyrwało mi się.
- Jack, to poważna sprawa!
W tym momencie do jadalni wbiegła przerażona jedna z służących.
- Księżniczko Anno, małej Leny nie ma w łóżeczku!
Wszyscy szybko pobiegliśmy na górę. Czyżby Roszpunka zaczęła działać? Biedna Lenka, najpierw porwana przez Mroka, a teraz przez tego potwora. Łóżeczko było faktycznie puste. Zajrzeliśmy pod, do szafy, łazienki, małej nie było nigdzie. Zauważyłem, że Kristoff wybiegł, a Anna ledwo powstrzymywała się od płaczu. Podłoga zaczęła pokrywać się szronem. Złapałem Else za rękę i uśmiechnąłem się ciepło. Sam byłem zmartwiony tą sytuacją, jednak chciałem, żeby poczuła się bezpieczniej. Nagle usłyszeliśmy krzyk z parteru, a potem płacz dziecka.
- Znalazłem! – krzyczał Kristoff, niosąc wyraźnie przestraszoną wrzeszczącym ojcem Lenę.
Okazało się, że mała po prostu nie chciała być sama i wyszła z pokoju prawdopodobnie poszukać towarzystwa. Anna wzięła ja na ręce i uspokoiła.
- Fałszywy alarm, co? – powiedziała. – Lenuś nie strasz nas tak, bo dostaniemy zawału. – zaśmiała się przytulając córeczkę.
Całą piątką udaliśmy się do sypialni, w której leżał Arthur, by sprawdzić, czy nasz synek też czasem nie urządzą sobie spacerków z rana. Mimo, że jeszcze spał, wziąłem go na ręce. W tej chwili do pomieszczenia wpadła Tamara.
- Wasza wysokość! Jacyś dziwni ludzie włamali się do zamku.
Oddałem jej Arthura i razem z Elsą i Anną pobiegliśmy na dół. Na korytarzu stała postać z kwiatkiem we włosach, której mieliśmy już serdecznie dość. Nie była jednak sama. Anna z przerażeniem osunęła się na kolana.
- Witaj Aniu, dawno się nie widzieliśmy. – powiedział zielonooki, chudy mężczyzna.
- Jack
PS Śnieżynka kazała mi was przeprosić za nie odzywanie się przez 2 (?) lata, tak więc proszę o wybaczenie i łagodną karę. :D
Jak wiecie, tydzień temu niedźwiedź wychodzący z krzaków okazał się być kobietą, której nikt z nas nie chciał ponownie spotkać. Do tej pory Roszpunka nie dawała żadnych znaków życia (co w sumie nas ucieszyło), jednak wiemy, że to jeszcze nie koniec.
- Mogłaby już sobie dać spokój, przecież ma męża! – krzyknęła Anna podczas wczorajszego obiadu. – Poza tym żaden z jej dotychczasowych planów się nie udał. To co teraz knuje też się nie powiedzie.
Mówiąc ostatnie zdanie zaczęła wymachiwać rękami udając karatekę.
- Tak, tak Aniu. – powiedziała Elsa „sadzając” siostrę z powrotem na miejsce. – Na razie było z nią łatwo, jednak nikt nie wie co strzeli jej do głowy.
- Miejmy nadzieje, że myśliwy...– wyrwało mi się.
- Jack, to poważna sprawa!
W tym momencie do jadalni wbiegła przerażona jedna z służących.
- Księżniczko Anno, małej Leny nie ma w łóżeczku!
Wszyscy szybko pobiegliśmy na górę. Czyżby Roszpunka zaczęła działać? Biedna Lenka, najpierw porwana przez Mroka, a teraz przez tego potwora. Łóżeczko było faktycznie puste. Zajrzeliśmy pod, do szafy, łazienki, małej nie było nigdzie. Zauważyłem, że Kristoff wybiegł, a Anna ledwo powstrzymywała się od płaczu. Podłoga zaczęła pokrywać się szronem. Złapałem Else za rękę i uśmiechnąłem się ciepło. Sam byłem zmartwiony tą sytuacją, jednak chciałem, żeby poczuła się bezpieczniej. Nagle usłyszeliśmy krzyk z parteru, a potem płacz dziecka.
- Znalazłem! – krzyczał Kristoff, niosąc wyraźnie przestraszoną wrzeszczącym ojcem Lenę.
Okazało się, że mała po prostu nie chciała być sama i wyszła z pokoju prawdopodobnie poszukać towarzystwa. Anna wzięła ja na ręce i uspokoiła.
- Fałszywy alarm, co? – powiedziała. – Lenuś nie strasz nas tak, bo dostaniemy zawału. – zaśmiała się przytulając córeczkę.
Całą piątką udaliśmy się do sypialni, w której leżał Arthur, by sprawdzić, czy nasz synek też czasem nie urządzą sobie spacerków z rana. Mimo, że jeszcze spał, wziąłem go na ręce. W tej chwili do pomieszczenia wpadła Tamara.
- Wasza wysokość! Jacyś dziwni ludzie włamali się do zamku.
Oddałem jej Arthura i razem z Elsą i Anną pobiegliśmy na dół. Na korytarzu stała postać z kwiatkiem we włosach, której mieliśmy już serdecznie dość. Nie była jednak sama. Anna z przerażeniem osunęła się na kolana.
- Witaj Aniu, dawno się nie widzieliśmy. – powiedział zielonooki, chudy mężczyzna.
- Jack
PS Śnieżynka kazała mi was przeprosić za nie odzywanie się przez 2 (?) lata, tak więc proszę o wybaczenie i łagodną karę. :D
piątek, 16 września 2016
Niezbyt pożądane odwiedziny.
Witajcie,
- Roszpunka... - wydusiłam. - Jak...?
Moja kuzynka odgarnęła włosy z twarzy i uśmiechnęła się nienaturalnie.
- Dobrze wiesz jak. - warknęła. - Zostałam ponownie zamknięta. I cóż. Nie chciało mi się siedzieć w tej cholernej wieży! - rozłożyła szeroko ręce i wybuchła śmiechem.
Po chwili opuściła ręce, przejeżdżając dłonią po ramieniu Jack'a. Odsunął się i spojrzał na mnie bezradnym wzrokiem.
- Po co tu przyszłaś? Wyszłaś z wieży, gratulacje. Ale chyba nie sądzisz, że znajdziesz u nas wsparcie. - odezwałam się chłodnym tonem do Roszpunki.
- Och, jaka jesteś miła. - zmierzyła mnie od stóp do głów. - Jak zawsze.
Jack podszedł do mnie.
- Zostaw Arendelle w świętym spokoju. Nie zapomnimy co chciałaś zrobić. Nie wybaczymy ci. - chwycił mnie za rękę.
Na ten widok Roszpunka prychnęła.
- Oczywiście. Zostawcie mnie tutaj, wróćcie do domku i żyjcie dalej w tej iluzji idealnej rodzinki. Powodzenia.
Wykonała w moją stronę obraźliwy gest, po czym zbiegła po stromym zboczu, znikając w zaroślach. Przez chwilę staliśmy w milczeniu.
- Chodźmy stąd. - odezwał się w końcu Jack, podniósł mnie, objęłam go mocno po czym odbił się od ziemi.
Po powrocie do domu pobiegłam do Anny i bez zastanowienia opowiedziałam jej wszystko. Wgapiała się we mnie z otwartymi ustami.
- Chyba. Żartujesz. - powiedziała po dobrych pięciu minutach.
Pokręciłam głową. Ania usiadła na łóżku i oparła głowę na dłoniach.
- Musimy czekać. Powinna się odczepić. - mruknęła.
- Tak sądzisz?
- Albo da sobie spokój, albo przyjdzie i zrobi rozróbę jakiej jeszcze nie było. - odparła.
- Nie pojawiłaby się tu bez powodu. - stwierdziłam. - Boję się, że ma jakiś okropny plan, którego nie jesteśmy w stanie przewidzieć.
- Elsa.
- Roszpunka... - wydusiłam. - Jak...?
Moja kuzynka odgarnęła włosy z twarzy i uśmiechnęła się nienaturalnie.
- Dobrze wiesz jak. - warknęła. - Zostałam ponownie zamknięta. I cóż. Nie chciało mi się siedzieć w tej cholernej wieży! - rozłożyła szeroko ręce i wybuchła śmiechem.
Po chwili opuściła ręce, przejeżdżając dłonią po ramieniu Jack'a. Odsunął się i spojrzał na mnie bezradnym wzrokiem.
- Po co tu przyszłaś? Wyszłaś z wieży, gratulacje. Ale chyba nie sądzisz, że znajdziesz u nas wsparcie. - odezwałam się chłodnym tonem do Roszpunki.
- Och, jaka jesteś miła. - zmierzyła mnie od stóp do głów. - Jak zawsze.
Jack podszedł do mnie.
- Zostaw Arendelle w świętym spokoju. Nie zapomnimy co chciałaś zrobić. Nie wybaczymy ci. - chwycił mnie za rękę.
Na ten widok Roszpunka prychnęła.
- Oczywiście. Zostawcie mnie tutaj, wróćcie do domku i żyjcie dalej w tej iluzji idealnej rodzinki. Powodzenia.
Wykonała w moją stronę obraźliwy gest, po czym zbiegła po stromym zboczu, znikając w zaroślach. Przez chwilę staliśmy w milczeniu.
- Chodźmy stąd. - odezwał się w końcu Jack, podniósł mnie, objęłam go mocno po czym odbił się od ziemi.
Po powrocie do domu pobiegłam do Anny i bez zastanowienia opowiedziałam jej wszystko. Wgapiała się we mnie z otwartymi ustami.
- Chyba. Żartujesz. - powiedziała po dobrych pięciu minutach.
Pokręciłam głową. Ania usiadła na łóżku i oparła głowę na dłoniach.
- Musimy czekać. Powinna się odczepić. - mruknęła.
- Tak sądzisz?
- Albo da sobie spokój, albo przyjdzie i zrobi rozróbę jakiej jeszcze nie było. - odparła.
- Nie pojawiłaby się tu bez powodu. - stwierdziłam. - Boję się, że ma jakiś okropny plan, którego nie jesteśmy w stanie przewidzieć.
- Elsa.
sobota, 10 września 2016
Spacer, krzewy i....
Witajcie,
Dzisiaj Jack wyciągnął mnie na spacer. Najpierw jak się zapewne domyślacie nie zamierzałam się zgodzić, bo 1. musiałam odpisywać na ważne listy 2. nie chciałam zostawiać Arthura samego (cóż, względnie samego, bo zawsze jest mnóstwo służących chętnych do opieki nad nim, ale nie było by przy nim nas więc... wiecie o co mi chodzi). W końcu jednak dałam za wygraną, bo Jack wisiał w powietrzu tuż nad moją głową i śpiewał sprośne piosenki na cały zamek. Najpierw powiedziałam mu jak najspokojniejszym tonem, żeby się szanownie zamknął, ale oznajmił, że tylko spacer może sprawić, że przestanie śpiewać. Tak więc w pewnym sensie nie miałam wyjścia.
- Kiedyś cię zabiję. - mruknęłam kiedy schodziliśmy po schodach, a on odrzekł, że też mnie kocha i chwycił mnie za rękę.
Gdy wyszliśmy oślepiło mnie słońce chylące się ku zachodowi. Jack parskął śmiechem gdy zasłoniłam twarz ręką więc spojrzałam na niego spode łba, ale nie mogłam powstrzymać uśmiechu. Wkrótce weszliśmy między drzewa, więc słońce tylko ładnie prześwitywało przez gęste gałęzie. Szliśmy przez chwilę w ciszy, a potem Jack uśmiechnął się do mnie. Odwzajemniłam uśmiech, ale uniosłam brwi pytająco.
- Coś się stało? - zapytałam.
W odpowiedzi skinął głową na pobliskie krzaki i wyszczerzył do mnie zęby. Wybuchłam śmiechem i ruszyłam dalej. Stał przez chwilę przy krzewach, a potem wyprzedził mnie i szedł tyłem, tak że patrzył wprost na mnie.
- No co? - zapytałam patrząc w jego wielce zawiedzione oczy.
- No, ale Elsa. - odezwał się tonem obrażonego dziecka. - Tam były krzewy. Tu są krzewy, wszędzie są krzewy.
- Jack, cicho. - przerwałam mu, bo wydało mi się, że usłyszałam coś w zaroślach.
- Nie mogę. Dawno nie widziałem tylu krzewów.
- Cicho! - syknęłam.
- Elso no. Już daj spokój. Chodźmy w...
W tej chwili zza drzewa wyszła jakaś postać. Miała na sobie potargane ubrania, i wielką czuprynę ciemnych włosów, z powstykanymi w nie gałązkami i liśćmi. Odsunęliśmy się, nie wiedząc co zrobić, ale postać już nas dostrzegła. Spojrzała na mnie zielonymi oczami, ledwo widocznymi spod potarganych włosów, a potem zerknęła na Jack'a. Potem powietrze przeszył wrzask:
- JACKUUUUUUUŚ!!!!!!!!!!
- Elsa.
Dzisiaj Jack wyciągnął mnie na spacer. Najpierw jak się zapewne domyślacie nie zamierzałam się zgodzić, bo 1. musiałam odpisywać na ważne listy 2. nie chciałam zostawiać Arthura samego (cóż, względnie samego, bo zawsze jest mnóstwo służących chętnych do opieki nad nim, ale nie było by przy nim nas więc... wiecie o co mi chodzi). W końcu jednak dałam za wygraną, bo Jack wisiał w powietrzu tuż nad moją głową i śpiewał sprośne piosenki na cały zamek. Najpierw powiedziałam mu jak najspokojniejszym tonem, żeby się szanownie zamknął, ale oznajmił, że tylko spacer może sprawić, że przestanie śpiewać. Tak więc w pewnym sensie nie miałam wyjścia.
- Kiedyś cię zabiję. - mruknęłam kiedy schodziliśmy po schodach, a on odrzekł, że też mnie kocha i chwycił mnie za rękę.
Gdy wyszliśmy oślepiło mnie słońce chylące się ku zachodowi. Jack parskął śmiechem gdy zasłoniłam twarz ręką więc spojrzałam na niego spode łba, ale nie mogłam powstrzymać uśmiechu. Wkrótce weszliśmy między drzewa, więc słońce tylko ładnie prześwitywało przez gęste gałęzie. Szliśmy przez chwilę w ciszy, a potem Jack uśmiechnął się do mnie. Odwzajemniłam uśmiech, ale uniosłam brwi pytająco.
- Coś się stało? - zapytałam.
W odpowiedzi skinął głową na pobliskie krzaki i wyszczerzył do mnie zęby. Wybuchłam śmiechem i ruszyłam dalej. Stał przez chwilę przy krzewach, a potem wyprzedził mnie i szedł tyłem, tak że patrzył wprost na mnie.
- No co? - zapytałam patrząc w jego wielce zawiedzione oczy.
- No, ale Elsa. - odezwał się tonem obrażonego dziecka. - Tam były krzewy. Tu są krzewy, wszędzie są krzewy.
- Jack, cicho. - przerwałam mu, bo wydało mi się, że usłyszałam coś w zaroślach.
- Nie mogę. Dawno nie widziałem tylu krzewów.
- Cicho! - syknęłam.
- Elso no. Już daj spokój. Chodźmy w...
W tej chwili zza drzewa wyszła jakaś postać. Miała na sobie potargane ubrania, i wielką czuprynę ciemnych włosów, z powstykanymi w nie gałązkami i liśćmi. Odsunęliśmy się, nie wiedząc co zrobić, ale postać już nas dostrzegła. Spojrzała na mnie zielonymi oczami, ledwo widocznymi spod potarganych włosów, a potem zerknęła na Jack'a. Potem powietrze przeszył wrzask:
- JACKUUUUUUUŚ!!!!!!!!!!
- Elsa.
piątek, 2 września 2016
Urodziny Ani, pomysły poddanych i czekoladowy tort.
Witajcie,
Zaraz po powrocie do domu wzięłam się od razu do planowania prezentu na urodziny Ani. Miałam dużo pomysłów, ale każdy wydawał mi się banalny. Chciałam spytać o zdanie Jack'a, ale on powiedział:
- Zrób jej loda.
...więc palnęłam go w łeb i poszłam do Kristoff'a. Zastanawiał się chwilę i powiedział, że na urodziny zabierze Annę na spacer tak żebym mogła coś przygotować zanim wrócą. Podziękowałam mu, ale dalej nie miałam pojęcia na co wykorzystać uzyskany czas. Następnego dnia wyszłam do miasta. Gdy przechodziłam przez główny rynek, jedna kobieta podeszła do mnie nieśmiało.
- Wasza Wysokość.. - ukłoniła się lekko. - Z siostrami wymyśliłam fajny... według nas... sposób żeby zaskoczyć księżniczkę Annę w jej urodziny.
Uniosłam brwi i zbliżyłam się do niej zaciekawiona.
- Mów dalej, proszę.
- Moglibyśmy zebrać się razem i po prostu do niej przyjść, wykrzyczeć życzenia, zaskoczyć. - kobieta przybrała podekscytowany ton. - Chyba nigdy tak nie było, a księżniczka uwielbia niespodzianki, prawda? A co dopiero takie wielkie niespodzianki!
Nieco przeraziła mnie wizja tłumu ludzi biegających po korytarzach i wrzeszczących wniebogłosy, ale doceniałam, że poddani mają pomysł i chcą coś zrobić dla Ani. Uśmiechnęłam się więc.
- Świetny pomysł. Mąż Anny zdradził mi, że zabiera ją na spacer. W tym czasie moglibyście wejść na dziedziniec, a po powrocie Ani zajmę się tym, żeby się tam pojawiła.
- Jest królowa genialna! - pisnęła kobieta. - Zbiorę wszystkich chętnych! O której mamy być?
- Eem... - nie miałam pojęcia o której Kristoff zamierza zabrać Anię na spacer, ale uznałam, że się dostosuje. - ...może o osiemnastej?
Kiwnęła głową, ukłoniła się i pobiegła. Szybko wróciłam do zamku po czym zdradziłam plan Jack'owi i Kristoff'owi, który powiedział, że nie ma problemu i że w takim razie wyjdą z Anią około piętnastej i wrócą na czas.
Nazajutrz - w urodziny Ani - na szczęście wszystko poszło zgodnie z planem i po wyjściu poddanych zamek dalej stał. Anka stała wśród tłumu przez dobre dwie godziny i płacząc ze szczęścia dziękowała im i gawędziła wesoło. Potem zjadłyśmy razem czekoladowy tort i usypiałyśmy dzieci.
- Elsa.
Zaraz po powrocie do domu wzięłam się od razu do planowania prezentu na urodziny Ani. Miałam dużo pomysłów, ale każdy wydawał mi się banalny. Chciałam spytać o zdanie Jack'a, ale on powiedział:
- Zrób jej loda.
...więc palnęłam go w łeb i poszłam do Kristoff'a. Zastanawiał się chwilę i powiedział, że na urodziny zabierze Annę na spacer tak żebym mogła coś przygotować zanim wrócą. Podziękowałam mu, ale dalej nie miałam pojęcia na co wykorzystać uzyskany czas. Następnego dnia wyszłam do miasta. Gdy przechodziłam przez główny rynek, jedna kobieta podeszła do mnie nieśmiało.
- Wasza Wysokość.. - ukłoniła się lekko. - Z siostrami wymyśliłam fajny... według nas... sposób żeby zaskoczyć księżniczkę Annę w jej urodziny.
Uniosłam brwi i zbliżyłam się do niej zaciekawiona.
- Mów dalej, proszę.
- Moglibyśmy zebrać się razem i po prostu do niej przyjść, wykrzyczeć życzenia, zaskoczyć. - kobieta przybrała podekscytowany ton. - Chyba nigdy tak nie było, a księżniczka uwielbia niespodzianki, prawda? A co dopiero takie wielkie niespodzianki!
Nieco przeraziła mnie wizja tłumu ludzi biegających po korytarzach i wrzeszczących wniebogłosy, ale doceniałam, że poddani mają pomysł i chcą coś zrobić dla Ani. Uśmiechnęłam się więc.
- Świetny pomysł. Mąż Anny zdradził mi, że zabiera ją na spacer. W tym czasie moglibyście wejść na dziedziniec, a po powrocie Ani zajmę się tym, żeby się tam pojawiła.
- Jest królowa genialna! - pisnęła kobieta. - Zbiorę wszystkich chętnych! O której mamy być?
- Eem... - nie miałam pojęcia o której Kristoff zamierza zabrać Anię na spacer, ale uznałam, że się dostosuje. - ...może o osiemnastej?
Kiwnęła głową, ukłoniła się i pobiegła. Szybko wróciłam do zamku po czym zdradziłam plan Jack'owi i Kristoff'owi, który powiedział, że nie ma problemu i że w takim razie wyjdą z Anią około piętnastej i wrócą na czas.
Nazajutrz - w urodziny Ani - na szczęście wszystko poszło zgodnie z planem i po wyjściu poddanych zamek dalej stał. Anka stała wśród tłumu przez dobre dwie godziny i płacząc ze szczęścia dziękowała im i gawędziła wesoło. Potem zjadłyśmy razem czekoladowy tort i usypiałyśmy dzieci.
- Elsa.
Subskrybuj:
Posty (Atom)