czwartek, 20 listopada 2014

Kolejne kłopoty z gośćmi.

Witajcie,
Ostatnie kilka dni (a raczej nocy) upłynęło nam dość ciężko. We wtorkową noc obudził mnie krwiożerczy głos:
- Nie ładnie jest być złym tubylcem.
Zobaczyłam nad sobą tą dziwną staruszkę. Wpatrywała się we mnie złowrogo i trzymała patelnię nad głową.
- Co pani tu robi?! - krzyknęłam.
Kobieta zbliżyła się z mściwym uśmiechem.
- Straże! - krzyknęłam.
Zamiast tego do sypialni wpadł mężczyzna w cylindrze.
- Proszę nie wzywać straży! - powiedział. - I nie drażnić Babci.
- Nie drażnić? - wydusiłam. Mężczyzna podbiegł do mnie i zabrał staruszce patelnię. Ona wydała potężny ryk i wybiegła na balkon. Pobiegliśmy za nią, ale ona jakby nigdy nic skoczyła. Wychyliłam się przerażona.
- Spokojnie, Babci nic nie będzie. Często skacze z okien. - powiedział mężczyzna.
Faktycznie zobaczyłam jak kobieta wstaje z ziemi i biegnie do lasu. W tym momencie do komnaty wtargnęła straż, a za nią Jack, Anna i reszta towarzyszy mężczyzny w cylindrze.
- Wszystko w porządku, Elsuś? - Anna podbiegła do mnie. Po chwili podleciał też Jack i przytulił mnie do siebie.
- Babcia zrobiła pani krzywdę? - odezwała się szatynka.
- Nie...ale była tego bliska. - zwróciłam się do straży. - Jak wydostała się z celi?
- Zobaczyliśmy tylko rozerwane kraty. - powiedział jeden ze strażników.
- Dla Babci takie kraty to pestka. - zaśmiał się niski mężczyzna w różowych spodniach.
Straże wyprowadziły obcych na zewnątrz i poradzili im wrócić do pokojów. Anna i Jack pociągnęli mnie na łóżko.
- Opowiadaj. Co się dokładnie stało? - odezwała się Anna nie puszczając z uścisku mojej ręki.
- No więc...obudził mnie jej głos i jak otworzyłam oczy sterczała nade mną z tą jej patelnią. - powiedziałam.
- Ona jest chyba jakaś dzika. I dlaczego się tak na Ciebie uwzięła? - zapytał Jack.
- Nie wiem... - odrzekłam, po czym poszliśmy spać.
Następny dzień był dość spokojny. Prawie nie widywaliśmy przybyszy, ani dzikiej Babci co oznaczało, że grasuje w lesie. W nocy jednak powróciły minusy zatrzymania się obcych w pałacu. Około dwudziestej pierwszej siedziałam z Anną na łóżku i pisałyśmy list do Meridy o ostatnich wydarzeniach. Nagle coś huknęło.
- Co to było? - zapytała Anna.
- Nie wiem... - wstałam.
Na chwilę nastała cisza. Po dwóch minutach huk odezwał się ponownie. Tym razem dołączył do nich kobiecy krzyk. Do pokoju wbiegli Kristoff i Jack.
- Co jest? - zapytali jednocześnie.
Anka wzruszyła ramionami.
- To pewnie nasi kochani goście... - westchnęłam.
- Ja im chyba w...- Jackowi przerwał kolejny huk.
Wyszliśmy z pokoju i skierowaliśmy się do komnaty, z którego dochodziły dźwięki. Był to pokój szatynki i rudowłosej, podobno spały w jednym. Anna zapukała. Nikt nie odpowiedział. Po chwili jednak usłyszeliśmy kroki i drzwi otworzyła szatynka. Miała różowy szlafrok i maseczkę na twarzy.
- Ee...dobry wieczór. - powiedziała.
- Przepraszamy za najście, ale co wy do - huk znowu się odezwał- robicie? - zapytał Jack.
- My tylko... - zaczęła kobieta, ale przerwał jej głos tej drugiej z głębi pokoju:
- Hermenegilda? Kto to?
- Proszę nas wpuścić. - powiedziałam.
Hermenegilda - jak się okazało szatynka miała tak na imię - otworzyła drzwi na oścież. Naszym oczom ukazał się nieco zrujnowany pokój i rudowłosa kobieta na drabinie ze świecą w ręku. Widząc nas szybko zeszła i ukłoniła się.
- Coś się stało?
- Co to były za huki? - Anna wepchnęła się przed nas.
- Próbowałyśmy włożyć świecę do żyrandola, inne się wypaliły... - wyznała rudowłosa. - Hermenegilda miała... no cóż. Ogórki na oczach, a ja jakoś nie mam do tego zdolności. I tak to się skończyło. Ale spokojnie, wszystko posprzątamy.
- Mam nadzieję... - westchnęłam.
- Ale nie hałasujcie już. - odezwał się Kristoff. - Niektórzy próbują spać.
Obie kobiety kiwnęły głowami. Kristoff wrócił do sypialni jego i Anny, a ona i Jack poszli ze mną do mojej.
- Chyba z nimi nie wytrzymam. - jęknął Jack rzucając się na łóżko.
- Musimy być cierpliwi. - powiedziałam kładąc się przy nim.
- Nie chciały zrobić nic złego. - powiedziała Anna. - Musimy im wybaczyć. Chciały tylko położyć świecę w żyrandolu, musiały mieć światło. Nie trzeba ich karać, to by było niezgodne... - i tak sobie gadała, ale ja już jej nie słyszałam, bo zasnęłam w objęciach Jack'a.


- Elsa.

7 komentarzy:

  1. mćmćmć coś ta babcia taka dziwna
    http://elsaijackfrostlove.blogspot.com/ <------------- zapraszam do mnie :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Babcia skacząca z okien? Sama bym tego lepiej nie wymyśliła. Tak wiem troche Cię zaniedbałam. Niestety siła wyższa :( pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  3. eghem, eghem...
    Witam! Miło słyszeć, że nasz pobyt w tym urodziwym królestwie został tak odebrany, przepraszamy z góry za Babcię, ale ona już taka bywa (musimy znosić to cały czas). Sprostuję iż wywodzi się ona ze starodawnego rodu Aborygenów, i była również Wikingiem, który zabił mumię stołem na Antarktydzie. Ja nazywam się Fileas i pochodzę z Anglii, gdzie z całą moją przybraną Rodziną pozbieraną po całym świecie aktualnie mieszkam. Zapraszam na naszego rodzinnego bloga, aby przeczytać historię pobytu w tym królestwie z naszej perspektywy, i poznać trochę naszą rodzinę i to co u nas dzieje się na co dzień.
    Pozdrawiam F.F.
    http://z-fileasem-co-dnia.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  4. Jak można kogoś nazwać Hermenegilda?!

    OdpowiedzUsuń
  5. Musieli ja chyba rodzice nie kochać, skoro nazwali ją Hermenegilda ;p

    OdpowiedzUsuń