Witajcie,
Ostatnie dni przeżyłam w ogromnym stresie z trudem powstrzymując chłód, który wypełniał całe moje ciało przez wystrzeleniem na zewnątrz. Cały czas miałam w głowie mój okropny sen i straszny głos. Nie powiedziałam o nim ani Annie, ani nawet Jack'owi, choć dopytywał się mnie o to, po tym jak obudziłam się z krzykiem kiedy byliśmy w DunBroch. Nie chciałam go martwić, sama byłam wystarczająco zmartwiona. W końcu jednak dzisiaj nie wytrzymałam. Od razu gdy opowiedziałam mu wszystko, poczułam się lepiej.
Siedział przez chwilę w ciszy opierając głowę na rękach. W końcu spojrzał na mnie. Usiłował się uśmiechnąć, jednak wyraźnie dostrzegłam w jego oczach poważne zmartwienie, może nawet strach.
- Jack...? - szepnęłam podchodząc do niego.
- To tylko sen. - uciął cicho. - Nie masz powodu do zmartwień.
I przyciągnął mnie do siebie po czym przytulił mocno. Odsunęłam się lekko. Spuścił głowę.
- Jack! - krzyknęłam. - Przecież widzę, że coś jest nie tak! Co oznacza ten sen, mów!
Zmarszczył brwi i uchwycił mnie za dłonie.
- Nie mam pojęcia, nic. - powiedział dość spokojnym głosem. - Niczego się nie bój, Śnieżynko.
I uśmiechnął się głaszcząc mnie lekko po brzuchu. Przytuliłam się do niego z powrotem i postanowiłam udawać, że mnie uspokoił. Ale wcale tak nie było.
W nocy obudziłam się bez powodu. Otuliłam się szybko kołdrą po samą brodę i zacisnęłam oczy próbując znowu zasnąć. Już byłam pewna, że mi się udało gdy nagle znów go usłyszałam.
- Elssa...
Zamarłam bez ruchu zaciskając wyłącznie powieki jeszcze mocniej. Poczułam jak kołdra pokrywa się szronem. Znowu poczułam okropnie gęstą mgłę usiłującą wedrzeć mi się do płuc.
- Wiesz, że kłamie. Wie. I ty również.. - odezwał się głos. - Cieszcie się póki je macie...
I te słowa słyszałam bez przerwy aż w końcu chyba udało mi się zasnąć. Bardzo wcześnie rano obudziłam się okropnie zaniepokojona. Od razu chciałam powiedzieć o tym Jack'owi. Odwróciłam się w jego stronę i zamarłam. Jego połowa łóżka była pusta.
- Elsa.
poniedziałek, 29 lutego 2016
sobota, 27 lutego 2016
Powrót i dziwne zachowanie siostry
Hejo,
Dziś rano wszyscy wcześnie wstaliśmy i ruszyliśmy do portu w drogę powrotną, niestety nikt nas nie odprowadzał, bo wszyscy spali, więc weszliśmy na statek i ruszyliśmy w drogę do Arendelle. Przez całą podróż przyglądałam się Elsie, od zaręczyn była poddenerwowana i cały czas gładziła się po zaokrąglonym już pokaźnie brzuszku.
- Elso? Co się stało?- zapytałam gdy Elsa stała sama na pokładzie.
- Co? Nic. Czemu pytasz?
- Widzę że od czasu zaręczyn coś cię męczy. Czy coś nie tak z dzieckiem?
- Nie, ale czemu pytasz o dziecko?
- Elso, cały czas gładzisz się po brzuchu, a wcześnie robiłaś to tylko co jakiś czas.- spojrzała na mnie.
- Aniu, ja nie mogę uwierzyć że to się stało, że spodziewam się dziecka.- zmyślała to było widać po jej minie.
- Myślasz.
- Nie.
- Tak.
- Nie.
- Tak.- przegadywałyśmy się tak przez jakiś czas, aż w końcu podszedł do nas kapitan.
- Królowo, dopływamy do portu.- oznajmił.
- Dobrze.- kapitan odszedł, a Elsa spojrzała na mnie miną w stylu " Wybacz Aniu, ale muszę już iść" i odeszła. Dopłynęliśmy do portu i wysiedliśmy, ani ja ani siostra już się nie odezwałyśmy do siebie i każda poszła do swojej sypialni. Mimo wczesnej pory wyruszenia, dotarliśmy już popołudniu. Służące powiadomiły nas o obiedzie w jadalni i tam wszyscy zeszliśmy. Obiad zjedliśmy w ciszy i wszyscy razem od niego odeszliśmy.
- Elso, możemy poro...- chciałam poprosić siostrę o rozmowę, ale jedna ze służących powiadomiła Elsę o ogromnej stercie listów leżącej na jej biurku i ta wraz z Jack' iem ruszyli do gabinetu i wyszli dopiero na kolację, którą także zjedliśmy w ciszy. Kristoff, ja i Lena wróciliśmy do swojej sypialni przygotowując się do snu, a Elsa z Jack' iem wrócili do gabinetu.
- Anna
Dziś rano wszyscy wcześnie wstaliśmy i ruszyliśmy do portu w drogę powrotną, niestety nikt nas nie odprowadzał, bo wszyscy spali, więc weszliśmy na statek i ruszyliśmy w drogę do Arendelle. Przez całą podróż przyglądałam się Elsie, od zaręczyn była poddenerwowana i cały czas gładziła się po zaokrąglonym już pokaźnie brzuszku.
- Elso? Co się stało?- zapytałam gdy Elsa stała sama na pokładzie.
- Co? Nic. Czemu pytasz?
- Widzę że od czasu zaręczyn coś cię męczy. Czy coś nie tak z dzieckiem?
- Nie, ale czemu pytasz o dziecko?
- Elso, cały czas gładzisz się po brzuchu, a wcześnie robiłaś to tylko co jakiś czas.- spojrzała na mnie.
- Aniu, ja nie mogę uwierzyć że to się stało, że spodziewam się dziecka.- zmyślała to było widać po jej minie.
- Myślasz.
- Nie.
- Tak.
- Nie.
- Tak.- przegadywałyśmy się tak przez jakiś czas, aż w końcu podszedł do nas kapitan.
- Królowo, dopływamy do portu.- oznajmił.
- Dobrze.- kapitan odszedł, a Elsa spojrzała na mnie miną w stylu " Wybacz Aniu, ale muszę już iść" i odeszła. Dopłynęliśmy do portu i wysiedliśmy, ani ja ani siostra już się nie odezwałyśmy do siebie i każda poszła do swojej sypialni. Mimo wczesnej pory wyruszenia, dotarliśmy już popołudniu. Służące powiadomiły nas o obiedzie w jadalni i tam wszyscy zeszliśmy. Obiad zjedliśmy w ciszy i wszyscy razem od niego odeszliśmy.
- Elso, możemy poro...- chciałam poprosić siostrę o rozmowę, ale jedna ze służących powiadomiła Elsę o ogromnej stercie listów leżącej na jej biurku i ta wraz z Jack' iem ruszyli do gabinetu i wyszli dopiero na kolację, którą także zjedliśmy w ciszy. Kristoff, ja i Lena wróciliśmy do swojej sypialni przygotowując się do snu, a Elsa z Jack' iem wrócili do gabinetu.
- Anna
środa, 24 lutego 2016
Kto tu jest?
Witajcie,
Po skończonej zabawie wszyscy poszliśmy spać, a przynajmniej skierowaliśmy się do swoich pokoi. Jack usnął od razu (szczerze nie dziwię mu się, bowiem wypił wyjątkowo dużą ilość wina, tak samo jak inni mężczyźni), ale mi ciężko było to zrobić, bo słyszałam najpierw jak Anna śpiewa Lenie przez pół godziny, a potem jak kłóci się z Kristoff'em, po której stronie łóżka ma spać. W końcu wyszłam na korytarz i chciałam wtargnąć do ich gościnnej sypialni w celu przemówienia im do rozumów i uświadomienia, że jest druga w nocy. Jednak idąc powoli przez ciemność nagle poczułam dotyk na ramieniu. Odwróciłam się szybko, a gdy nikogo nie ujrzałam dywan pod moimi stopami pokrył się szronem. Stałam przez chwilę wpatrując się w czerń wokół mnie, a w końcu odwróciłam się i powoli ruszyłam dalej, jedną ręką podtrzymując się kamiennej ściany. Nagle poczułam za sobą dziwny powiew, ani ciepły, ani zimny oraz nieprzyjemny zapach. Ponownie się odwróciłam i spostrzegłam, że moje pole widzenia w zupełności pogrążyło się w czarnej, gęstej mgle. Nie byłam nawet w stanie się poruszyć. Zorientowałam się, że głosy Anny i Kristoff'a ucichły. Stałam zupełnie sama, w zupełnej ciszy i grobowych ciemnościach na korytarzu. Wpadł mi do głowy pomysł, żeby zawołać Jack'a, ale po pierwsze: nie obudziłby go mój krzyk, po drugie: pewnie sam by się zgubił w tej ciemności. No chyba, że mógłby jakoś poświecić sobie.... "No właśnie!" - zaświtało mi w głowie. Wspaniałomyślnie przypomniałam sobie, że moje śnieżynki lśnią nawet w słońcu, a lód potrafi naprawdę "świecić" wewnętrzną energią. Oczywiście to tylko dlatego, że i śnieżynki, i lód są wynikiem mojej magii, taki zwykły, który znajdujecie zimną na jeziorze na pewno nie jarzy się takim blaskiem jak mój, czy Jack'a.
Drżącymi rękoma wyczarowałam więc kilka dużych i kilka mniejszych śnieżynek. Emanowały srebrzystym blaskiem, dzięki któremu mogłam dostrzec zarys ścian i ciemny dywan. Postanowiłam wrócić szybko do naszej sypialni i nie ruszać się spod kołdry do rana. I już prawie dotknęłam klamki, gdy nagle go usłyszałam. Przeraźliwy, przeszywający szept, wypełniający cały korytarz jak i całe moje ciało. Odbierający mowę szept, gorszy niż wszelkie nocne koszmary, na dźwięk którego zamiera serce, a krew zmraża się w żyłach.
- Elssa...
Moje śnieżynki w jednej chwili rozpadły się w powietrzu, a mnie znów otoczyła mgła, czarna jak węgiel. Wydawała mi się okropnie gęsta, czułam się jakby miała wedrzeć mi się do płuc i wyssać z nich całe powietrze. W tej chwili krzyk był moim największym marzeniem, ale nie miałam co na niego liczyć. Z trudem przylgnęłam do ściany i wydusiłam z siebie przerażone:
- Kto tu jest?
I wtedy szept zmienił się w śmiech. Nie wiem nawet czy można było nazwać to śmiechem. Odrażający rechot wypełnił echem cały korytarz, a ja poczułam jak moje serce wali jak oszalałe.
- Nie bój się, Elsso... - usłyszałam przeszywający głos tuż przy moim uchu.
Zacisnęłam powieki i przykucnęłam modląc się abym zemdlała. Może wtedy to się skończy.
- Chciałem tylko Cię przed czymś ostrzec. - mówił dalej głos, a ja ledwo go słyszałam walcząc z duszącą mgłą i własnym przerażeniem. - Podobno spodziewasz się czegoś miłego, prawda? Otóż na Twoim miejscu zacząłbym martwić się... czy faktycznie do tego dojdzie.
Pokręciłam głową, objęłam kolana rękami i poczułam jak łzy same napływają mi do oczu. Czułam za sobą kamienną ścianę zupełnie pokrytą lodem, podobnie było z dywanem.
- Tylko nie moje dziecko! - krzyknęłam chrapliwym głosem nie otwierając oczu.
Odpowiedział mi wyłącznie śmiech.
Obudziłam się z krzykiem, zupełnie zlana potem.
- Elso? Elso, spokojnie! - Jack objął mnie szybko i przytulił do siebie. - Co się stało?
Spojrzałam na niego. To był tylko sen? Nie powiedziałam nic, rzuciłam mu się w objęcia i wybuchłam płaczem.
- Elsa.
Po skończonej zabawie wszyscy poszliśmy spać, a przynajmniej skierowaliśmy się do swoich pokoi. Jack usnął od razu (szczerze nie dziwię mu się, bowiem wypił wyjątkowo dużą ilość wina, tak samo jak inni mężczyźni), ale mi ciężko było to zrobić, bo słyszałam najpierw jak Anna śpiewa Lenie przez pół godziny, a potem jak kłóci się z Kristoff'em, po której stronie łóżka ma spać. W końcu wyszłam na korytarz i chciałam wtargnąć do ich gościnnej sypialni w celu przemówienia im do rozumów i uświadomienia, że jest druga w nocy. Jednak idąc powoli przez ciemność nagle poczułam dotyk na ramieniu. Odwróciłam się szybko, a gdy nikogo nie ujrzałam dywan pod moimi stopami pokrył się szronem. Stałam przez chwilę wpatrując się w czerń wokół mnie, a w końcu odwróciłam się i powoli ruszyłam dalej, jedną ręką podtrzymując się kamiennej ściany. Nagle poczułam za sobą dziwny powiew, ani ciepły, ani zimny oraz nieprzyjemny zapach. Ponownie się odwróciłam i spostrzegłam, że moje pole widzenia w zupełności pogrążyło się w czarnej, gęstej mgle. Nie byłam nawet w stanie się poruszyć. Zorientowałam się, że głosy Anny i Kristoff'a ucichły. Stałam zupełnie sama, w zupełnej ciszy i grobowych ciemnościach na korytarzu. Wpadł mi do głowy pomysł, żeby zawołać Jack'a, ale po pierwsze: nie obudziłby go mój krzyk, po drugie: pewnie sam by się zgubił w tej ciemności. No chyba, że mógłby jakoś poświecić sobie.... "No właśnie!" - zaświtało mi w głowie. Wspaniałomyślnie przypomniałam sobie, że moje śnieżynki lśnią nawet w słońcu, a lód potrafi naprawdę "świecić" wewnętrzną energią. Oczywiście to tylko dlatego, że i śnieżynki, i lód są wynikiem mojej magii, taki zwykły, który znajdujecie zimną na jeziorze na pewno nie jarzy się takim blaskiem jak mój, czy Jack'a.
Drżącymi rękoma wyczarowałam więc kilka dużych i kilka mniejszych śnieżynek. Emanowały srebrzystym blaskiem, dzięki któremu mogłam dostrzec zarys ścian i ciemny dywan. Postanowiłam wrócić szybko do naszej sypialni i nie ruszać się spod kołdry do rana. I już prawie dotknęłam klamki, gdy nagle go usłyszałam. Przeraźliwy, przeszywający szept, wypełniający cały korytarz jak i całe moje ciało. Odbierający mowę szept, gorszy niż wszelkie nocne koszmary, na dźwięk którego zamiera serce, a krew zmraża się w żyłach.
- Elssa...
Moje śnieżynki w jednej chwili rozpadły się w powietrzu, a mnie znów otoczyła mgła, czarna jak węgiel. Wydawała mi się okropnie gęsta, czułam się jakby miała wedrzeć mi się do płuc i wyssać z nich całe powietrze. W tej chwili krzyk był moim największym marzeniem, ale nie miałam co na niego liczyć. Z trudem przylgnęłam do ściany i wydusiłam z siebie przerażone:
- Kto tu jest?
I wtedy szept zmienił się w śmiech. Nie wiem nawet czy można było nazwać to śmiechem. Odrażający rechot wypełnił echem cały korytarz, a ja poczułam jak moje serce wali jak oszalałe.
- Nie bój się, Elsso... - usłyszałam przeszywający głos tuż przy moim uchu.
Zacisnęłam powieki i przykucnęłam modląc się abym zemdlała. Może wtedy to się skończy.
- Chciałem tylko Cię przed czymś ostrzec. - mówił dalej głos, a ja ledwo go słyszałam walcząc z duszącą mgłą i własnym przerażeniem. - Podobno spodziewasz się czegoś miłego, prawda? Otóż na Twoim miejscu zacząłbym martwić się... czy faktycznie do tego dojdzie.
Pokręciłam głową, objęłam kolana rękami i poczułam jak łzy same napływają mi do oczu. Czułam za sobą kamienną ścianę zupełnie pokrytą lodem, podobnie było z dywanem.
- Tylko nie moje dziecko! - krzyknęłam chrapliwym głosem nie otwierając oczu.
Odpowiedział mi wyłącznie śmiech.
Obudziłam się z krzykiem, zupełnie zlana potem.
- Elso? Elso, spokojnie! - Jack objął mnie szybko i przytulił do siebie. - Co się stało?
Spojrzałam na niego. To był tylko sen? Nie powiedziałam nic, rzuciłam mu się w objęcia i wybuchłam płaczem.
- Elsa.
poniedziałek, 22 lutego 2016
Tradycje i Bal Zaręczynowy
Hejo,
Dziś rano wstaliśmy bardzo wcześnie, aby dotrzeć do Szkocji. Wszyscy byliśmy już spakowani, więc wsiedliśmy na statek i wypłynęliśmy. Przed południem byliśmy już na miejscu, a z portu machała do nas Merida z Astrid, a trochę dalej na lądzie stał Flynn i rozmawiał z Czkawką, który trzymał Veronicę.
- Witajcie.- przywitała nas Merida.
- Długo na nas czekacie?- zapytała Elsa, schodząc ze statku.
- Nie, my też właśnie przybyliśmy.- powiedziała Astrid.
- No to idziemy?- zawołał Flynn, a wszyscy przytaknęli i ruszyli do zamku. Merida pokazała pokój dla Veronici i Leny, w którym czekały już dwie służące mając zająć się dziewczynkami na czas przygotowań i balu.
- Dobrze to idziemy dalej.- służące zabrały dziewczynki, a my ruszyliśmy dalej za Meridą, pokazała nam pokój dla Astrid i Czkawka, była to sypialni małżeńska wyłożona płótnem ze sceną polowania na jelenia. Astrid i Czkawka weszli i rozejrzeli się, a potem poszli z nami do reszty pokoi, żeby wiedzieć gdzie, kogo szukać, kolejna była piękna sypialni w błękitne płótno na ścianach.
- To będzie wasza sypialnia.- powiedziała patrząc na Elsę i Jack' a . Poszliśmy do sypialni, w której na ścianach był gobelin przedstawiający rodzinę Meridy i różne sceny z jej życia.
- Kristoff, Anna to jest wasza sypialnia, a ja z Flynn' em mamy sypialnię na końcu tego korytarza.- powiedziała Merida i wszyscy się rozeszli. Mieliśmy trochę czasu na rozpakowanie się, kiedy do pokoju ktoś zapukał, więc otworzyłam w drzwiach stała jakaś służąca.
- Królewna Merida prosi Księżniczkę do swojej sypialni.
- Oczywiście, dziękuję.- powiedziałam i od razu poszłam. Zapukałam, a gdy Merida mi otworzyła i zaprosiła do środka, poczekałyśmy chwile na Elsę i Astrid i Merida zaczęła mówić.
- Dziś wieczorem odbędą się zaręczyny i chciałam wam to dać.- pokazała na stolik z niebieską wstążką i pięknymi kolczykami.- To są te symbole o których wam mówiłam, ale Anno mam nadzieję że ty będziesz miała kwiaty.
- Tak, są już w moim pokoju.
- To dobrze. Musicie tu przyjść za dwie godziny i być gotowe, Elso ty mnie uczeszesz, a potem Astrid włoży mi kolczyki. Ja będę już gotowa, bo na uczesanie i założenie kolczyków mamy pół godziny, potem przyjdzie moja mama, a wy w tym czasie musicie zejść na dół, ale bez panów, bo oni już powinni tam być.
- Dobrze, Merido spokojnie.- pogłaskała ją po plecach Elsa.- Nie denerwuj się tak.
- Dzięki, a teraz idźcie się przygotować, macie tylko dwie godziny.- wszystkie wyszłyśmy i wróciłyśmy do pokojów, ja szybko się ubrałam, umalowałam i uczesałam i zostało mi jeszcze pół godziny na ubranie Kristoff' a.
- Ślicznie wyglądasz, kochanie.- powiedział gdy wyszłam z łazienki.
- Dziękuję, a teraz ty się ubierz.- pomogłam mu zapiąć guzki i zawiązałam mu muszkę.
- Teraz muszę iść do Meridy.- powiedziałam zabrałam kwiaty i wyszłam, kiedy weszłam do pokoju Meridy, Elsa już ją czesała, po skończeniu, Astrid założyła jej kolczyki.
- Ślicznie wyglądasz.- powiedziałam podając jej bukiet białych róż. Nagle rozległo się pukanie.
- Proszę.- powiedziała Merida.
- Merido, już czas, dziewczęta zejdzie na dół i powiedzcie mojemu mężowi że już ruszyłyśmy.
- Dobrze.- i wszystkie wyszłyśmy, gdy zeszłyśmy na dół powiadomiłyśmy króla Fergusa że jego żona i córka już ruszyły. Po jakiejś godzinie zeszły na dół w wejściu czekał już Flynn, który wziął za rękę Meridę i podeszli do jej ojca i matki, prosząc o błogosławieństwo przed ślubem i oczywiście tym samym na zgodę na ślub. Gdy Fergus i Elinor powiedzieli kilka słów że bardzo się cieszą i oczywiście błogosławią ich i zgadzają się na ślub zaczęła się zabawa i w sumie trwa do teraz, a ja was bardzo przepraszam, ale na nią wracam.
- Anna
Dziś rano wstaliśmy bardzo wcześnie, aby dotrzeć do Szkocji. Wszyscy byliśmy już spakowani, więc wsiedliśmy na statek i wypłynęliśmy. Przed południem byliśmy już na miejscu, a z portu machała do nas Merida z Astrid, a trochę dalej na lądzie stał Flynn i rozmawiał z Czkawką, który trzymał Veronicę.
- Witajcie.- przywitała nas Merida.
- Długo na nas czekacie?- zapytała Elsa, schodząc ze statku.
- Nie, my też właśnie przybyliśmy.- powiedziała Astrid.
- No to idziemy?- zawołał Flynn, a wszyscy przytaknęli i ruszyli do zamku. Merida pokazała pokój dla Veronici i Leny, w którym czekały już dwie służące mając zająć się dziewczynkami na czas przygotowań i balu.
- Dobrze to idziemy dalej.- służące zabrały dziewczynki, a my ruszyliśmy dalej za Meridą, pokazała nam pokój dla Astrid i Czkawka, była to sypialni małżeńska wyłożona płótnem ze sceną polowania na jelenia. Astrid i Czkawka weszli i rozejrzeli się, a potem poszli z nami do reszty pokoi, żeby wiedzieć gdzie, kogo szukać, kolejna była piękna sypialni w błękitne płótno na ścianach.
- To będzie wasza sypialnia.- powiedziała patrząc na Elsę i Jack' a . Poszliśmy do sypialni, w której na ścianach był gobelin przedstawiający rodzinę Meridy i różne sceny z jej życia.
- Kristoff, Anna to jest wasza sypialnia, a ja z Flynn' em mamy sypialnię na końcu tego korytarza.- powiedziała Merida i wszyscy się rozeszli. Mieliśmy trochę czasu na rozpakowanie się, kiedy do pokoju ktoś zapukał, więc otworzyłam w drzwiach stała jakaś służąca.
- Królewna Merida prosi Księżniczkę do swojej sypialni.
- Oczywiście, dziękuję.- powiedziałam i od razu poszłam. Zapukałam, a gdy Merida mi otworzyła i zaprosiła do środka, poczekałyśmy chwile na Elsę i Astrid i Merida zaczęła mówić.
- Dziś wieczorem odbędą się zaręczyny i chciałam wam to dać.- pokazała na stolik z niebieską wstążką i pięknymi kolczykami.- To są te symbole o których wam mówiłam, ale Anno mam nadzieję że ty będziesz miała kwiaty.
- Tak, są już w moim pokoju.
- To dobrze. Musicie tu przyjść za dwie godziny i być gotowe, Elso ty mnie uczeszesz, a potem Astrid włoży mi kolczyki. Ja będę już gotowa, bo na uczesanie i założenie kolczyków mamy pół godziny, potem przyjdzie moja mama, a wy w tym czasie musicie zejść na dół, ale bez panów, bo oni już powinni tam być.
- Dobrze, Merido spokojnie.- pogłaskała ją po plecach Elsa.- Nie denerwuj się tak.
- Dzięki, a teraz idźcie się przygotować, macie tylko dwie godziny.- wszystkie wyszłyśmy i wróciłyśmy do pokojów, ja szybko się ubrałam, umalowałam i uczesałam i zostało mi jeszcze pół godziny na ubranie Kristoff' a.
- Ślicznie wyglądasz, kochanie.- powiedział gdy wyszłam z łazienki.
- Dziękuję, a teraz ty się ubierz.- pomogłam mu zapiąć guzki i zawiązałam mu muszkę.
- Teraz muszę iść do Meridy.- powiedziałam zabrałam kwiaty i wyszłam, kiedy weszłam do pokoju Meridy, Elsa już ją czesała, po skończeniu, Astrid założyła jej kolczyki.
- Ślicznie wyglądasz.- powiedziałam podając jej bukiet białych róż. Nagle rozległo się pukanie.
- Proszę.- powiedziała Merida.
- Merido, już czas, dziewczęta zejdzie na dół i powiedzcie mojemu mężowi że już ruszyłyśmy.
- Dobrze.- i wszystkie wyszłyśmy, gdy zeszłyśmy na dół powiadomiłyśmy króla Fergusa że jego żona i córka już ruszyły. Po jakiejś godzinie zeszły na dół w wejściu czekał już Flynn, który wziął za rękę Meridę i podeszli do jej ojca i matki, prosząc o błogosławieństwo przed ślubem i oczywiście tym samym na zgodę na ślub. Gdy Fergus i Elinor powiedzieli kilka słów że bardzo się cieszą i oczywiście błogosławią ich i zgadzają się na ślub zaczęła się zabawa i w sumie trwa do teraz, a ja was bardzo przepraszam, ale na nią wracam.
- Anna
sobota, 20 lutego 2016
Pierwsza audiencja nowego króla.
Witajcie,
Dziś po śniadaniu chciałam popracować odrobinę w gabinecie ze względu na to, że jutro płyniemy do Meridy i Flynn'a i na pewno nie miałabym ani chwili na obowiązki. Oczywiście gdy tylko Jack zobaczył mnie za biurkiem zaczął się denerwować, wypominać mi, że obiecałam mu, że nie będę pracować, że powinnam odpoczywać i, że powinien mnie zastąpić w tak męczącej pracy.
- Nie powinieneś mnie zastępować. - zaśmiałam się nie odrywając pióra od pergaminu. - To zbyt skomplikowane i ważne sprawy, ja muszę się tym zajmować.
- Czuję się urażony. - udał powagę. - Czy uważasz, że nie jestem na tyle wykształcony, aby pomóc Ci w papierkowej robocie?
"Tak właśnie uważam." - pomyślałam, ale głośno tylko westchnęłam i pisałam dalej. W końcu Jack znudził się staniem nade mną i patrzeniem na mnie z obrażoną miną i zszedł na dół. Odpisałam na kilka listów po czym usłyszałam kroki na korytarzu.
- Elso! - oparł się o drzwi. - Kilku ludzi prosi o krótką audiencję.
Przewróciłam oczami.
- Koniecznie teraz?
Kiwnął głową i podszedł do mnie.
- Oczywiście mogę Cię za...
- Em, no dobrze. - przerwałam mu.
Jakoś nie wyobrażałam sobie Jack'a samego prowadzącego audiencję. Chociaż poddanych płci żeńskiej na pewno by na niej nie zabrakło.
- Ale pójdę z tobą. - powiedział entuzjastycznie.
- Dobrze.
Wyszliśmy na korytarz i skierowaliśmy się do sali tronowej. Usiedliśmy na dwóch tronach (jeden dostawiono specjalnie dla Jack'a) po czym poleciłam jednemu z gwardzistów wpuścić pierwszą osobę. Do środka weszła jakaś dziewczyna, na oko trochę młodsza ode mnie. Miała na sobie dość ładną sukienkę z wyhaftowanymi wzorami u dołu. Ciemne, krótkie włosy upięła w mały koczek. Wyglądała na nieco skrępowaną. Gdy zobaczyła Jack'a oblała się rumieńcem, podeszła bliżej i ukłoniła się do samej ziemi.
- W czym możemy pomóc? - zapytałam życzliwym głosem.
- No... ja chciałam bardziej z królem porozmawiać... - zaczęła piskliwym głosem.
Jack odchrząknął i poprawił się w fotelu.
- Proszę bardzo. - zmusiłam się do uśmiechu.
- No więc... - dziewczyna spojrzała na Jack'a i zrobiła się cała czerwona. - Chciałam się zapytać czy lepiej będę wyglądała.... w czerwonej czy fioletowej sukni?
- Eem... - Jack jęknął i spojrzał na mnie.
- Bardzo mi przykro, ale nie jesteśmy w stanie odpowiedzieć na to pytanie. - powiedziałam szybko, poprawiając rękawiczki. - Może zapytaj swojej mamy lub przyjaciółek?
Dziewczyna zrobiła się czerwona jak burak.
- Tylko, że one też tu dzisiaj przyszły.... chcą pytać mniej więcej o to samo.
Westchnęłam, po czym wzięłam głęboki oddech aby się opanować.
- Przykro nam, ale w takich sprawach... - zaczął Jack nieco niepewnie. - ...nie będziemy rozmawiać. Wróćcie do domu, proszę.
Dziewczyna ukłoniła się i wybiegła. Usłyszeliśmy z zewnątrz chichot i stukot obcasów. Gwardzista wszedł do środka.
- Wasza Wysokość, wszyscy ochotnicy do audiencji wyszli. - powiedział widocznie skołowany.
- Dziękuję, Edgar. - powiedziałam.
Chwyciłam Jack'a za rękę i wróciliśmy do gabinetu.
- Zdażyło Ci się kiedyś coś takiego? - zapytał Jack.
- Nie. Ale musisz wiedzieć, że na poddanych trzeba być... w pewnym sensie odpornym. - odrzekłam.
Kiwnął głową po chwili.
- Rozumiem, Śnieżynko. Nie zawiodę Cię.
Uśmiechnęłam się po czym usiadłam za biurkiem.
Jutro czeka nas długa podróż. Życzcie nam powodzenia...
- Elsa.
Dziś po śniadaniu chciałam popracować odrobinę w gabinecie ze względu na to, że jutro płyniemy do Meridy i Flynn'a i na pewno nie miałabym ani chwili na obowiązki. Oczywiście gdy tylko Jack zobaczył mnie za biurkiem zaczął się denerwować, wypominać mi, że obiecałam mu, że nie będę pracować, że powinnam odpoczywać i, że powinien mnie zastąpić w tak męczącej pracy.
- Nie powinieneś mnie zastępować. - zaśmiałam się nie odrywając pióra od pergaminu. - To zbyt skomplikowane i ważne sprawy, ja muszę się tym zajmować.
- Czuję się urażony. - udał powagę. - Czy uważasz, że nie jestem na tyle wykształcony, aby pomóc Ci w papierkowej robocie?
"Tak właśnie uważam." - pomyślałam, ale głośno tylko westchnęłam i pisałam dalej. W końcu Jack znudził się staniem nade mną i patrzeniem na mnie z obrażoną miną i zszedł na dół. Odpisałam na kilka listów po czym usłyszałam kroki na korytarzu.
- Elso! - oparł się o drzwi. - Kilku ludzi prosi o krótką audiencję.
Przewróciłam oczami.
- Koniecznie teraz?
Kiwnął głową i podszedł do mnie.
- Oczywiście mogę Cię za...
- Em, no dobrze. - przerwałam mu.
Jakoś nie wyobrażałam sobie Jack'a samego prowadzącego audiencję. Chociaż poddanych płci żeńskiej na pewno by na niej nie zabrakło.
- Ale pójdę z tobą. - powiedział entuzjastycznie.
- Dobrze.
Wyszliśmy na korytarz i skierowaliśmy się do sali tronowej. Usiedliśmy na dwóch tronach (jeden dostawiono specjalnie dla Jack'a) po czym poleciłam jednemu z gwardzistów wpuścić pierwszą osobę. Do środka weszła jakaś dziewczyna, na oko trochę młodsza ode mnie. Miała na sobie dość ładną sukienkę z wyhaftowanymi wzorami u dołu. Ciemne, krótkie włosy upięła w mały koczek. Wyglądała na nieco skrępowaną. Gdy zobaczyła Jack'a oblała się rumieńcem, podeszła bliżej i ukłoniła się do samej ziemi.
- W czym możemy pomóc? - zapytałam życzliwym głosem.
- No... ja chciałam bardziej z królem porozmawiać... - zaczęła piskliwym głosem.
Jack odchrząknął i poprawił się w fotelu.
- Proszę bardzo. - zmusiłam się do uśmiechu.
- No więc... - dziewczyna spojrzała na Jack'a i zrobiła się cała czerwona. - Chciałam się zapytać czy lepiej będę wyglądała.... w czerwonej czy fioletowej sukni?
- Eem... - Jack jęknął i spojrzał na mnie.
- Bardzo mi przykro, ale nie jesteśmy w stanie odpowiedzieć na to pytanie. - powiedziałam szybko, poprawiając rękawiczki. - Może zapytaj swojej mamy lub przyjaciółek?
Dziewczyna zrobiła się czerwona jak burak.
- Tylko, że one też tu dzisiaj przyszły.... chcą pytać mniej więcej o to samo.
Westchnęłam, po czym wzięłam głęboki oddech aby się opanować.
- Przykro nam, ale w takich sprawach... - zaczął Jack nieco niepewnie. - ...nie będziemy rozmawiać. Wróćcie do domu, proszę.
Dziewczyna ukłoniła się i wybiegła. Usłyszeliśmy z zewnątrz chichot i stukot obcasów. Gwardzista wszedł do środka.
- Wasza Wysokość, wszyscy ochotnicy do audiencji wyszli. - powiedział widocznie skołowany.
- Dziękuję, Edgar. - powiedziałam.
Chwyciłam Jack'a za rękę i wróciliśmy do gabinetu.
- Zdażyło Ci się kiedyś coś takiego? - zapytał Jack.
- Nie. Ale musisz wiedzieć, że na poddanych trzeba być... w pewnym sensie odpornym. - odrzekłam.
Kiwnął głową po chwili.
- Rozumiem, Śnieżynko. Nie zawiodę Cię.
Uśmiechnęłam się po czym usiadłam za biurkiem.
Jutro czeka nas długa podróż. Życzcie nam powodzenia...
- Elsa.
czwartek, 18 lutego 2016
Duma i wieść o zaręczynach
Hejo,
Wybaczcie że dawno nie pisałyśmy, ale i my i nasi goście i całe Arendelle dochodziliśmy do siebie po balu z okazji koronacji. W Arendelle zostali jeszcze Astrid, Czkawka, Veronica, Merida i Flynn.
Wczoraj wieczorem wszyscy siedzieliśmy przy kominku pijąc gorącą czekoladę. Jack, Kristoff, Czkawka i Flynn siedzieli na ziemi i rozmawiali, Jack od koronacji nie zdjął korony i chodził z dumnie podniesioną głową i wypiętą do przodu klatką piersiową. Natomiast Elsa, ja z Leną na kolanach, Merida i Astrid z Veronicą na rękach siedziałyśmy na kanapie i rozmawiałyśmy o naszych dzieciach i o związku Meridy z Flynn' em, oczywiście kiedy tylko Flynn usłyszał że pytamy Meridę jak im się układa wstał i powiedział że powinni nam powiedzieć.
- Ale co powiedzieć?- zapytałam.
- Moi drodzy, mamy zaszczyt zaprosić was na nasze zaręczyny.
- Gratulacje!- krzyknęłam i wszyscy zaczęli po kolei gratulować.
- A kiedy?- zapytała Elsa.
- Za trzy dni w niedzielę, a wy jesteście zaproszeni.- powiedziała Merida.
- Ale wyślemy wam zaproszenia, ponieważ mamy zamiar postawić przy wejściu strażników i bez zaproszenia nikt nie wejdzie.- powiedział Flynn trochę zażenowany tą sytuacją.
- No tak, Roszpunka.- powiedziała Astrid.
- Nie martw się brachu my dopilnujemy, żeby ona się nie zbliżyła ani do ciebie, ani do Meridy.- poklepał po plecach Flynn' a Kristoff.
- Dzięki.- i znów wróciliśmy do swoich grup męskiej i żeńskiej. Chłopcy rozmawiali o wieczorze panieńskim.
- Dziewczyny?- zapytała nieśmiało Merida.
- Tak?- zachęciłyśmy ją do kontynuacji.
- Bo wiecie, Flynn tak na prawdę mnie już poprosił o rękę i my już to powiedzieliśmy rodzicom. No i postanowiliśmy że jednego dnia zrobimy zaręczyny, a następnego będą takie jakby poprawiny to taki stary zwyczaj w mojej rodzinie. I następnego dnia przed poprawinami do pokoju przyszłej panny młodej przychodzą jej druhny i matka i są odprawiane takie jakby obrządki.
- Czyli?- dopytywałyśmy.
- No na przykład pierwsza druhna musi wpiąć we włosy przyszłej panny młodej niebieską wstążkę jako symbol wierności, druga druhna musi założyć kolczyki, które są zakładane w mojej rodzinie od pokoleń na znak miłości, trzeci druhna musi przynieść bukiet białych róż jako symbol tego że ów dama jest zajęta, a matka ma obowiązek pójść z przyszłą panną młodą przez cały pałac i wytłumaczyć jej co to jest małżeństwo i coś tam jeszcze, a wicie jacy są moi rodzice nie odpuszczą tradycji.
- A my mamy być druhnami?- zapytałam.
- Tak. Elso chciałabym żebyś została moją pierwszą druhną.
- Z największą przyjemnością.- powiedziała Elsa z uśmiechem.
- Astrid, czy zechciałabyś zostać moją drugą druhną?
- To będzie dla mnie zaszczyt.
- Aniu, zostaniesz moją trzecią druhną?
- Będę niezmiernie zachwycona.
- Ale Aniu, jest pewien haczyk.- powiedziała Merida.
- Jaki?
- Jako moja trzecia druhna będziesz musiała mi podać na ślubie bukiet.- i Merida się uśmiechnęła.
- Będę szczęśliwa.- i tak gadałyśmy jeszcze długi czas o zaręczynach. Dowiedziałyśmy się że dziewczynki będą pod opieką dwóch służących. Wieczorem wróciliśmy do swoich pokojów, nie musiałam usypiać małej, bo zdążyła już zasnąć na moich kolanach.
- Aniu, nie uwierzysz.- powiedział Kristoff z zachwytem.- Czkawka poprosił mnie, abym był jego trzecim drużbą.
- A ja mam być trzecią druhną.- i poszliśmy spać. Następnego dnia rano przy stole w jadalni Flynn i Merida ogłosili że muszą już wracać, bo czekają ich przygotowania do zaręczyn, a Czkawka z Astrid i Veronicą też postanowili już wyjechać, więc wszyscy poszliśmy do portu, aby ich odprowadzić.
- Do zobaczenia za trzy dni.- machaliśmy na pożegnanie.
- Anna
Wybaczcie że dawno nie pisałyśmy, ale i my i nasi goście i całe Arendelle dochodziliśmy do siebie po balu z okazji koronacji. W Arendelle zostali jeszcze Astrid, Czkawka, Veronica, Merida i Flynn.
Wczoraj wieczorem wszyscy siedzieliśmy przy kominku pijąc gorącą czekoladę. Jack, Kristoff, Czkawka i Flynn siedzieli na ziemi i rozmawiali, Jack od koronacji nie zdjął korony i chodził z dumnie podniesioną głową i wypiętą do przodu klatką piersiową. Natomiast Elsa, ja z Leną na kolanach, Merida i Astrid z Veronicą na rękach siedziałyśmy na kanapie i rozmawiałyśmy o naszych dzieciach i o związku Meridy z Flynn' em, oczywiście kiedy tylko Flynn usłyszał że pytamy Meridę jak im się układa wstał i powiedział że powinni nam powiedzieć.
- Ale co powiedzieć?- zapytałam.
- Moi drodzy, mamy zaszczyt zaprosić was na nasze zaręczyny.
- Gratulacje!- krzyknęłam i wszyscy zaczęli po kolei gratulować.
- A kiedy?- zapytała Elsa.
- Za trzy dni w niedzielę, a wy jesteście zaproszeni.- powiedziała Merida.
- Ale wyślemy wam zaproszenia, ponieważ mamy zamiar postawić przy wejściu strażników i bez zaproszenia nikt nie wejdzie.- powiedział Flynn trochę zażenowany tą sytuacją.
- No tak, Roszpunka.- powiedziała Astrid.
- Nie martw się brachu my dopilnujemy, żeby ona się nie zbliżyła ani do ciebie, ani do Meridy.- poklepał po plecach Flynn' a Kristoff.
- Dzięki.- i znów wróciliśmy do swoich grup męskiej i żeńskiej. Chłopcy rozmawiali o wieczorze panieńskim.
- Dziewczyny?- zapytała nieśmiało Merida.
- Tak?- zachęciłyśmy ją do kontynuacji.
- Bo wiecie, Flynn tak na prawdę mnie już poprosił o rękę i my już to powiedzieliśmy rodzicom. No i postanowiliśmy że jednego dnia zrobimy zaręczyny, a następnego będą takie jakby poprawiny to taki stary zwyczaj w mojej rodzinie. I następnego dnia przed poprawinami do pokoju przyszłej panny młodej przychodzą jej druhny i matka i są odprawiane takie jakby obrządki.
- Czyli?- dopytywałyśmy.
- No na przykład pierwsza druhna musi wpiąć we włosy przyszłej panny młodej niebieską wstążkę jako symbol wierności, druga druhna musi założyć kolczyki, które są zakładane w mojej rodzinie od pokoleń na znak miłości, trzeci druhna musi przynieść bukiet białych róż jako symbol tego że ów dama jest zajęta, a matka ma obowiązek pójść z przyszłą panną młodą przez cały pałac i wytłumaczyć jej co to jest małżeństwo i coś tam jeszcze, a wicie jacy są moi rodzice nie odpuszczą tradycji.
- A my mamy być druhnami?- zapytałam.
- Tak. Elso chciałabym żebyś została moją pierwszą druhną.
- Z największą przyjemnością.- powiedziała Elsa z uśmiechem.
- Astrid, czy zechciałabyś zostać moją drugą druhną?
- To będzie dla mnie zaszczyt.
- Aniu, zostaniesz moją trzecią druhną?
- Będę niezmiernie zachwycona.
- Ale Aniu, jest pewien haczyk.- powiedziała Merida.
- Jaki?
- Jako moja trzecia druhna będziesz musiała mi podać na ślubie bukiet.- i Merida się uśmiechnęła.
- Będę szczęśliwa.- i tak gadałyśmy jeszcze długi czas o zaręczynach. Dowiedziałyśmy się że dziewczynki będą pod opieką dwóch służących. Wieczorem wróciliśmy do swoich pokojów, nie musiałam usypiać małej, bo zdążyła już zasnąć na moich kolanach.
- Aniu, nie uwierzysz.- powiedział Kristoff z zachwytem.- Czkawka poprosił mnie, abym był jego trzecim drużbą.
- A ja mam być trzecią druhną.- i poszliśmy spać. Następnego dnia rano przy stole w jadalni Flynn i Merida ogłosili że muszą już wracać, bo czekają ich przygotowania do zaręczyn, a Czkawka z Astrid i Veronicą też postanowili już wyjechać, więc wszyscy poszliśmy do portu, aby ich odprowadzić.
- Do zobaczenia za trzy dni.- machaliśmy na pożegnanie.
- Anna
poniedziałek, 15 lutego 2016
Niech żyje król!
Witajcie,
Miałam napisać do Was wczoraj, ale zupełnie nie było na to czasu. Przez cały dzień zajmowaliśmy się koronacją i uczestniczyliśmy w balu, który trwał do późnej nocy. Najpierw jednak opowiem Wam o sobocie, która również była ciekawa. Otóż uznaliśmy, że Walentynki "zorganizujemy" sobie wtedy. Nie wiem co robili Anna i Kristoff, ale zapewne świetnie się bawili, bo od rana do wieczora byli poza zamkiem, a Lena została z jedną z służących. Ja przez ostatnie dni byłam okropnie zajęta i nie znalazłam ani chwili aby znaleźć Jack'owi coś na prezent. Czułam się z tym nie najlepiej, ale pomyślałam, że przekupię go jakimiś krzakami, czy czymś takim. Jednak nawet nie miałam do tego okazji, bo mój kochany mąż obudził mnie sam.
- Wstajemy, Śnieżynko. - szepnął, a ja poczułam na policzkach drobne śnieżynki. - Wiesz co dzisiaj za dzień?
Usiadłam, objęłam rękami jego szyję i uśmiechnęłam się.
- Wszystkiego Najlepszego, lodóweczko. - zamruczałam.
Uśmiechnął się, pocałował mnie i sięgnął do kieszeni.
- Zamknij oczy. - polecił szeptem. - Mam dla Ciebie najlepszy prezent walentynkowy jaki aktualnie mogłabyś dostać.
Zamknęłam oczy.
- Właściwie to nie jest całkiem dla Ciebie... dla mnie też, a tak naprawdę to...
- No dawaj! - zaśmiałam się.
Położył mi na dłoniach coś miłego, mięciutkiego. Gdy tylko tego dotknęłam poczułam dziwne ciepło rozpływające się po całym moim ciele. Jakbym mimo, że nie widzę co to wiedziała, że jest dobre i kochane.
- Otwórz oczy. - powiedział Jack.
Zrobiłam to. Na moich dłoniach leżały maleńkie, prześliczne, wełniane, biało-seledynowe skarpetko-butki.
- O boże, Jack! - wydałam zduszony okrzyk, po czym zaśmiałam się.
Poczułam jak łzy napływają mi do oczu, co było zupełnie bez sensu. Królowej nie wypada wzruszać się na widok skarpetek, czyż nie?
- Podobają Ci się? - odezwał się z głosem pełnym nadziei. - Uwierz lub nie, ale sam je szyłem przez kilka dni. No, trochę pomogłem sobie tym. - wskazał na swoją laskę opartą o łóżko.
- Są... cudowne. - zaśmiałam się przez łzy i rzuciłam mu się w objęcia.
"Kochanie, będziesz miał lub miała... najlepszego tatę na świecie." - pomyślałam.
Wieczorem wspólnie sprawdziliśmy czy wszystko jest gotowe na jutrzejszą koronację. Wszystko było wręcz w idealnym stanie. Dekoracje, pięknie przystrojony pałac, kaplica, dziedziniec oraz miasto, potrawy były już przygotowywane w kuchni, a ja miałam już nawet gotowe dla nas stroje. Wszystko zapowiadało się świetnie.
Rano wstaliśmy bardzo wcześnie. Pomogłam Jack'owi ubrać skomplikowany koronacyjny garnitur, sama ubrałam się w jedną z moich ulubionych seledynowych sukni z purpurową peleryną, oraz włożyłam moją koronę. Ostatni raz powtórzyliśmy wszystkie ważne rzeczy dotyczące przebiegu koronacji. Zostawiłam na chwilę Jack'a sam na sam z lustrem, świecą i okrągłym pudełeczkiem i udałam się do Anny sprawdzić czy wszystko jest w porządku. Słyszałam, że na dole służące uwijają się z ostatnimi poprawkami i noszeniem potraw. Kiedy zapukałam do sypialni siostry odpowiedziało mi:
- No!!
...więc weszłam. Ujrzałam Annę na wpół w bieliźnie, na wpół w pięknej sukni, Kristoff'a w szlafroku kołyszącego ubraną już ślicznie Lenkę, siedzącego na łóżku.
- Elsa! Super! - Anka podeszła szybko do mnie i odwróciła się tyłem. - Pomocy! Ta sukienka próbowała mnie zamordować!
Uśmiechnęłam się lekko i pomogłam jej włożyć suknię do końca i zapiąć. Później związałam jej włosy w ślicznego koka, jakiego miała na mojej koronacji i wplotłam w niego wstążki.
- Spotkamy się na dole, muszę jeszcze ubrać mojego mężusia. - powiedziała Anna.
- Słyszę! - zawołał Kristoff z łóżka.
- Dobrze. - uśmiechnęłam się.
Jakiś czas później Jack wielce odważnie uznał, że jest gotowy. Zanim zeszliśmy na dół, udaliśmy się na taras. Na dziedzińcu zebrało się już bardzo dużo osób, jednak Jack dalej wydawał się pewny siebie. Machał do nich i uśmiechał się szczerze. Musiałam go siłą ciągnąć do środka.
- Szybko się z nimi zaprzyjaźnię. - stwierdził.
- Nie wątpię. - uśmiechnęłam się.
W końcu spotkaliśmy się z Anną, Kristoff'em i Leną, którą prowadził za rączkę. Usłyszeliśmy dzwony i szybko udaliśmy się do kaplicy. Anna, Kristoff i Lena zajęli miejsca w pierwszym rzędzie obok naszych znajomych: Astrid, Czkawki (którzy przylecieli z córką), Flynn'a i Meridy. Nigdzie jednak nie widziałam ani mojej ciotki, ani Roszpunki. Może to i lepiej. Wszyscy goście grzecznie i w miarę w ciszy zajęli miejsca. Ja i Jack stanęliśmy na podwyższeniu, ja nieco z prawej strony, a Jack na środku, oboje tyłem do poddanych, przodem do biskupa, który stał na przeciw Jack'a w rękach z ciemnozieloną poduszeczką. Leżały na niej moje berło i jabłko. Tak naprawdę wszystko miało raczej charakter symboliczny, bo Jack nie stawał się prawowitym królem, bardziej kimś kto musi być królem, bo jest mężem królowej. W końcu ceremonia się rozpoczęła. Chór zaczął śpiewać jedną z tradycyjnych pieśni, śpiewanych w Arendelle na koronacjach od pokoleń. Spojrzałam na Jack'a, a on od razu podchwycił moje spojrzenie. Wyglądał na odrobinę niepewnego, ale ogólnie był szczęśliwy. Uśmiechnęłam się do niego. Odwzajemnił uśmiech. W tym momencie pieśń dobiegła końca. Biskup powiedział kilka słów, po czym Jack skłonił się lekko. Mężczyzna nałożył koronę na jego głowę, a następnie Jack wziął do rąk insygnia królewskie i odwróciliśmy się do poddanych. Wtedy biskup wygłosił tradycyjną, koronacyjną mowę. Jack odłożył insygnia, a ja podeszłam do niego.
- Jack i Elsa - król i królowa Arendelle! - ogłosił biskup.
Wybuchły oklaski i wiwaty. Wszyscy rozeszli się na jakiś czas, niektórzy na dziedziniec, niektórzy do miasta, a inni już do sali balowej. Jednak oficjalny bal zaczynał się dopiero za trzy godziny. Razem z Jack'iem zeszliśmy z podestu i podeszliśmy do innych.
- Jak poszło? - zapytał Jack.
Był lekko zarumieniony, ale wyraźnie dumny z siebie. I słusznie.
- Perfekcyjnie. - zaśmiała się Merida.
- Jeszcze lepiej by było gdyby król sam musiał śpiewać tę piękną pieśń. - wtrącił Czkawka.
- Bardzo śmieszne. - odparł Jack, ale wszyscy się śmialiśmy.
Przez następne dwie godziny spacerowaliśmy, zachwycaliśmy się to Veronicą, to Leną, rozmawialiśmy śmialiśmy się. Na balu bawiliśmy się równie dobrze. Anka nie zabrała mi rękawiczki, nikt nie wystrzelił lodowymi soplami, a co najważniejsze nikt nie uciekł. I wszyscy byli szczęśliwi. Po balu byliśmy wszyscy tak zmęczeni, że od razu usnęliśmy, gdy tylko wróciliśmy do swoich sypialni. A było to grubo po północy.
- Elsa.
Miałam napisać do Was wczoraj, ale zupełnie nie było na to czasu. Przez cały dzień zajmowaliśmy się koronacją i uczestniczyliśmy w balu, który trwał do późnej nocy. Najpierw jednak opowiem Wam o sobocie, która również była ciekawa. Otóż uznaliśmy, że Walentynki "zorganizujemy" sobie wtedy. Nie wiem co robili Anna i Kristoff, ale zapewne świetnie się bawili, bo od rana do wieczora byli poza zamkiem, a Lena została z jedną z służących. Ja przez ostatnie dni byłam okropnie zajęta i nie znalazłam ani chwili aby znaleźć Jack'owi coś na prezent. Czułam się z tym nie najlepiej, ale pomyślałam, że przekupię go jakimiś krzakami, czy czymś takim. Jednak nawet nie miałam do tego okazji, bo mój kochany mąż obudził mnie sam.
- Wstajemy, Śnieżynko. - szepnął, a ja poczułam na policzkach drobne śnieżynki. - Wiesz co dzisiaj za dzień?
Usiadłam, objęłam rękami jego szyję i uśmiechnęłam się.
- Wszystkiego Najlepszego, lodóweczko. - zamruczałam.
Uśmiechnął się, pocałował mnie i sięgnął do kieszeni.
- Zamknij oczy. - polecił szeptem. - Mam dla Ciebie najlepszy prezent walentynkowy jaki aktualnie mogłabyś dostać.
Zamknęłam oczy.
- Właściwie to nie jest całkiem dla Ciebie... dla mnie też, a tak naprawdę to...
- No dawaj! - zaśmiałam się.
Położył mi na dłoniach coś miłego, mięciutkiego. Gdy tylko tego dotknęłam poczułam dziwne ciepło rozpływające się po całym moim ciele. Jakbym mimo, że nie widzę co to wiedziała, że jest dobre i kochane.
- Otwórz oczy. - powiedział Jack.
Zrobiłam to. Na moich dłoniach leżały maleńkie, prześliczne, wełniane, biało-seledynowe skarpetko-butki.
- O boże, Jack! - wydałam zduszony okrzyk, po czym zaśmiałam się.
Poczułam jak łzy napływają mi do oczu, co było zupełnie bez sensu. Królowej nie wypada wzruszać się na widok skarpetek, czyż nie?
- Podobają Ci się? - odezwał się z głosem pełnym nadziei. - Uwierz lub nie, ale sam je szyłem przez kilka dni. No, trochę pomogłem sobie tym. - wskazał na swoją laskę opartą o łóżko.
- Są... cudowne. - zaśmiałam się przez łzy i rzuciłam mu się w objęcia.
"Kochanie, będziesz miał lub miała... najlepszego tatę na świecie." - pomyślałam.
Wieczorem wspólnie sprawdziliśmy czy wszystko jest gotowe na jutrzejszą koronację. Wszystko było wręcz w idealnym stanie. Dekoracje, pięknie przystrojony pałac, kaplica, dziedziniec oraz miasto, potrawy były już przygotowywane w kuchni, a ja miałam już nawet gotowe dla nas stroje. Wszystko zapowiadało się świetnie.
Rano wstaliśmy bardzo wcześnie. Pomogłam Jack'owi ubrać skomplikowany koronacyjny garnitur, sama ubrałam się w jedną z moich ulubionych seledynowych sukni z purpurową peleryną, oraz włożyłam moją koronę. Ostatni raz powtórzyliśmy wszystkie ważne rzeczy dotyczące przebiegu koronacji. Zostawiłam na chwilę Jack'a sam na sam z lustrem, świecą i okrągłym pudełeczkiem i udałam się do Anny sprawdzić czy wszystko jest w porządku. Słyszałam, że na dole służące uwijają się z ostatnimi poprawkami i noszeniem potraw. Kiedy zapukałam do sypialni siostry odpowiedziało mi:
- No!!
...więc weszłam. Ujrzałam Annę na wpół w bieliźnie, na wpół w pięknej sukni, Kristoff'a w szlafroku kołyszącego ubraną już ślicznie Lenkę, siedzącego na łóżku.
- Elsa! Super! - Anka podeszła szybko do mnie i odwróciła się tyłem. - Pomocy! Ta sukienka próbowała mnie zamordować!
Uśmiechnęłam się lekko i pomogłam jej włożyć suknię do końca i zapiąć. Później związałam jej włosy w ślicznego koka, jakiego miała na mojej koronacji i wplotłam w niego wstążki.
- Spotkamy się na dole, muszę jeszcze ubrać mojego mężusia. - powiedziała Anna.
- Słyszę! - zawołał Kristoff z łóżka.
- Dobrze. - uśmiechnęłam się.
Jakiś czas później Jack wielce odważnie uznał, że jest gotowy. Zanim zeszliśmy na dół, udaliśmy się na taras. Na dziedzińcu zebrało się już bardzo dużo osób, jednak Jack dalej wydawał się pewny siebie. Machał do nich i uśmiechał się szczerze. Musiałam go siłą ciągnąć do środka.
- Szybko się z nimi zaprzyjaźnię. - stwierdził.
- Nie wątpię. - uśmiechnęłam się.
W końcu spotkaliśmy się z Anną, Kristoff'em i Leną, którą prowadził za rączkę. Usłyszeliśmy dzwony i szybko udaliśmy się do kaplicy. Anna, Kristoff i Lena zajęli miejsca w pierwszym rzędzie obok naszych znajomych: Astrid, Czkawki (którzy przylecieli z córką), Flynn'a i Meridy. Nigdzie jednak nie widziałam ani mojej ciotki, ani Roszpunki. Może to i lepiej. Wszyscy goście grzecznie i w miarę w ciszy zajęli miejsca. Ja i Jack stanęliśmy na podwyższeniu, ja nieco z prawej strony, a Jack na środku, oboje tyłem do poddanych, przodem do biskupa, który stał na przeciw Jack'a w rękach z ciemnozieloną poduszeczką. Leżały na niej moje berło i jabłko. Tak naprawdę wszystko miało raczej charakter symboliczny, bo Jack nie stawał się prawowitym królem, bardziej kimś kto musi być królem, bo jest mężem królowej. W końcu ceremonia się rozpoczęła. Chór zaczął śpiewać jedną z tradycyjnych pieśni, śpiewanych w Arendelle na koronacjach od pokoleń. Spojrzałam na Jack'a, a on od razu podchwycił moje spojrzenie. Wyglądał na odrobinę niepewnego, ale ogólnie był szczęśliwy. Uśmiechnęłam się do niego. Odwzajemnił uśmiech. W tym momencie pieśń dobiegła końca. Biskup powiedział kilka słów, po czym Jack skłonił się lekko. Mężczyzna nałożył koronę na jego głowę, a następnie Jack wziął do rąk insygnia królewskie i odwróciliśmy się do poddanych. Wtedy biskup wygłosił tradycyjną, koronacyjną mowę. Jack odłożył insygnia, a ja podeszłam do niego.
- Jack i Elsa - król i królowa Arendelle! - ogłosił biskup.
Wybuchły oklaski i wiwaty. Wszyscy rozeszli się na jakiś czas, niektórzy na dziedziniec, niektórzy do miasta, a inni już do sali balowej. Jednak oficjalny bal zaczynał się dopiero za trzy godziny. Razem z Jack'iem zeszliśmy z podestu i podeszliśmy do innych.
- Jak poszło? - zapytał Jack.
Był lekko zarumieniony, ale wyraźnie dumny z siebie. I słusznie.
- Perfekcyjnie. - zaśmiała się Merida.
- Jeszcze lepiej by było gdyby król sam musiał śpiewać tę piękną pieśń. - wtrącił Czkawka.
- Bardzo śmieszne. - odparł Jack, ale wszyscy się śmialiśmy.
Przez następne dwie godziny spacerowaliśmy, zachwycaliśmy się to Veronicą, to Leną, rozmawialiśmy śmialiśmy się. Na balu bawiliśmy się równie dobrze. Anka nie zabrała mi rękawiczki, nikt nie wystrzelił lodowymi soplami, a co najważniejsze nikt nie uciekł. I wszyscy byli szczęśliwi. Po balu byliśmy wszyscy tak zmęczeni, że od razu usnęliśmy, gdy tylko wróciliśmy do swoich sypialni. A było to grubo po północy.
- Elsa.
piątek, 12 lutego 2016
Zadziwiasz mnie!
Witajcie,
Dziś w nocy obudziła mnie Anna.
- Elsa... - szepnęła.
Usiadłam powoli przecierając oczy ze zmęczeniem.
- Co się stało? - zapytałam ochrypłym głosem.
- Miałam koszmar. Znowu. - jęknęła.
Spojrzałam na nią. Wyglądała na naprawdę wystraszoną. Nie mówiąc nic wstałam, włożyłam szlafrok, zapaliłam świeczkę i pociągnęłam siostrę za sobą. Szła za mną, ale niepewnie stawiała kroki, jakby za każdym zakrętem mogło spotkać ją coś złego. Zaprowadziłam ją do jadalni. Usiadłyśmy razem przy stole, a ja przywołałam jedną z służących i poprosiłam aby zrobiła nam herbaty. Zrobiłabym to sama, ale nie chciałam zostawiać Anny samej, a widziałam, że potrzebuje mnie teraz, że potrzebuje rozmowy.
- Opowiadaj. - chwyciłam ją za rękę.
Pokręciła tylko głową.
- Nie, nie chcę. To było zbyt okropne. - powiedziała po chwili.
- To tylko zły sen. - powiedziałam spokojnym głosem. - Nie ma się czego bać.
- Elso... przepraszam, że zawracam Ci głowę. - jęknęła. - Jesteś teraz zajęta przygotowaniami do koronacji...
"No tak, trzeba by zacząć się tym zajmować" - przemknęło mi przez głowę.
- ....i na pewno nie masz czasu na słuchanie mojego biadolenia.
- Nie mów tak, Aniu. Jestem twoją siostrą. Jestem po to, aby Ci pomóc.
Uśmiechnęła się lekko. Siedziałyśmy przez jakieś dwie godziny pijąc herbatę przy świeczce i rozmawiając półgłosem. W końcu Anna uznała, że mam rację, że nie powinna się niczego bać. Odprowadziłam ją do jej sypialni po czym sama wróciłam do własnej. Było grubo po czwartej gdy położyłam się z powrotem do łóżka. Kilka godzin później obudził mnie Jack.
- Elsa!! Elsa!!! Boże, Elsa!!! - wrzeszczał na cały zamek.
Jęknęłam i przykryłam się kołdrą mrucząc coś na podobieństwo "Słucham?".
- Koronacja!!! Koronacja jest pojutrze!!!
- Mhm....
Usłyszałam jak wzdycha, a potem jak wychodzi z pokoju. Zasnęłam na nowo, a potem obudziłam się około dziesiątej. Wstałam, ubrałam się i chciałam zejść na śniadanie, ale coś zwróciło moją uwagę. Z korytarza dobiegał gwar, kroki i głosy. Wychyliłam się lekko i prawie dostałam zawału. Służący biegali w te i we w tę rozmawiając ze sobą, wymieniając się spostrzeżeniami ile to mają do roboty i ogólnie wywołując cały gwar. Złapałam jedną kobietę za rękę i zapytałam co takiego wyrabiają.
- Przygotowania, Wasza Wysokość. - dygnęła. - Dostaliśmy rozkaz, aby zacząć dekorować pałac. Jutro zajmiemy się kaplicą. Zostali też już wysłani ludzie do przystrojenia dziedzińca oraz miasta. Wszystko jest świetnie poukładane i na miejscu.
I pobiegła dalej. Przez chwilę stałam w drzwiach próbując się otrząsnąć z szoku. Po chwili skierowałam się na schody. Parter był już prawie całkiem przystrojony, wyglądał podobnie do dnia, w którym miałam koronację. Nagle zza zakrętu wyleciał na mnie Jack. Spojrzałam na niego pytającym wzrokiem.
- Wszystko w porządku, Śnieżynko. - zaśmiał się. - Poleciłem rozpoczęcie przygotowań.
- Słucham?
- Rozpoczęcie przygotowań do koronacji. Praca wre!
- To... wyśmienicie... - powiedziałam.
Jack pocałował mnie.
- Może zajmiemy się zaproszeniami? - zapytał.
- Em... tak, tak. Chodźmy.
I przez długi czas nie mogłam się otrząsnąć z szoku. Czyżby Jack potrafił wydać rozkazy całej zgrai służących? Mimo, iż ciężko było mi się skupić udało nam się wypisać mnóstwo zaproszeń do mnóstwa królestw i znajomych, które zostały wysłane przed zmrokiem.
- Elsa.
Dziś w nocy obudziła mnie Anna.
- Elsa... - szepnęła.
Usiadłam powoli przecierając oczy ze zmęczeniem.
- Co się stało? - zapytałam ochrypłym głosem.
- Miałam koszmar. Znowu. - jęknęła.
Spojrzałam na nią. Wyglądała na naprawdę wystraszoną. Nie mówiąc nic wstałam, włożyłam szlafrok, zapaliłam świeczkę i pociągnęłam siostrę za sobą. Szła za mną, ale niepewnie stawiała kroki, jakby za każdym zakrętem mogło spotkać ją coś złego. Zaprowadziłam ją do jadalni. Usiadłyśmy razem przy stole, a ja przywołałam jedną z służących i poprosiłam aby zrobiła nam herbaty. Zrobiłabym to sama, ale nie chciałam zostawiać Anny samej, a widziałam, że potrzebuje mnie teraz, że potrzebuje rozmowy.
- Opowiadaj. - chwyciłam ją za rękę.
Pokręciła tylko głową.
- Nie, nie chcę. To było zbyt okropne. - powiedziała po chwili.
- To tylko zły sen. - powiedziałam spokojnym głosem. - Nie ma się czego bać.
- Elso... przepraszam, że zawracam Ci głowę. - jęknęła. - Jesteś teraz zajęta przygotowaniami do koronacji...
"No tak, trzeba by zacząć się tym zajmować" - przemknęło mi przez głowę.
- ....i na pewno nie masz czasu na słuchanie mojego biadolenia.
- Nie mów tak, Aniu. Jestem twoją siostrą. Jestem po to, aby Ci pomóc.
Uśmiechnęła się lekko. Siedziałyśmy przez jakieś dwie godziny pijąc herbatę przy świeczce i rozmawiając półgłosem. W końcu Anna uznała, że mam rację, że nie powinna się niczego bać. Odprowadziłam ją do jej sypialni po czym sama wróciłam do własnej. Było grubo po czwartej gdy położyłam się z powrotem do łóżka. Kilka godzin później obudził mnie Jack.
- Elsa!! Elsa!!! Boże, Elsa!!! - wrzeszczał na cały zamek.
Jęknęłam i przykryłam się kołdrą mrucząc coś na podobieństwo "Słucham?".
- Koronacja!!! Koronacja jest pojutrze!!!
- Mhm....
Usłyszałam jak wzdycha, a potem jak wychodzi z pokoju. Zasnęłam na nowo, a potem obudziłam się około dziesiątej. Wstałam, ubrałam się i chciałam zejść na śniadanie, ale coś zwróciło moją uwagę. Z korytarza dobiegał gwar, kroki i głosy. Wychyliłam się lekko i prawie dostałam zawału. Służący biegali w te i we w tę rozmawiając ze sobą, wymieniając się spostrzeżeniami ile to mają do roboty i ogólnie wywołując cały gwar. Złapałam jedną kobietę za rękę i zapytałam co takiego wyrabiają.
- Przygotowania, Wasza Wysokość. - dygnęła. - Dostaliśmy rozkaz, aby zacząć dekorować pałac. Jutro zajmiemy się kaplicą. Zostali też już wysłani ludzie do przystrojenia dziedzińca oraz miasta. Wszystko jest świetnie poukładane i na miejscu.
I pobiegła dalej. Przez chwilę stałam w drzwiach próbując się otrząsnąć z szoku. Po chwili skierowałam się na schody. Parter był już prawie całkiem przystrojony, wyglądał podobnie do dnia, w którym miałam koronację. Nagle zza zakrętu wyleciał na mnie Jack. Spojrzałam na niego pytającym wzrokiem.
- Wszystko w porządku, Śnieżynko. - zaśmiał się. - Poleciłem rozpoczęcie przygotowań.
- Słucham?
- Rozpoczęcie przygotowań do koronacji. Praca wre!
- To... wyśmienicie... - powiedziałam.
Jack pocałował mnie.
- Może zajmiemy się zaproszeniami? - zapytał.
- Em... tak, tak. Chodźmy.
I przez długi czas nie mogłam się otrząsnąć z szoku. Czyżby Jack potrafił wydać rozkazy całej zgrai służących? Mimo, iż ciężko było mi się skupić udało nam się wypisać mnóstwo zaproszeń do mnóstwa królestw i znajomych, które zostały wysłane przed zmrokiem.
- Elsa.
czwartek, 11 lutego 2016
Nocny koszmar i trudny dzień
Hejo,
Wczoraj wieczorem nie mogłam zasnąć, więc wyszłam na balkon żeby się przewietrzyć, bardzo długo siedziałam na balkonie, aż w końcu zrobiłam się senna i wróciłam do łóżka było już późno.
Szybko zasnęłam.
***
Obudziłam się w ogromnym białym łożu z baldachimem, ściany były białe, a gdzie niegdzie były drewniane belki, drzwi stały po prawej stronie łóżka, a po lewej było okno. Wstałam i podeszłam do drzwi, ku moje mu zdziwieniu drzwi były zamknięte, więc podeszłam do okna i wtedy zrozumiałam gdzie jestem. Znajdowałam się w Grassville. Rozejrzałam się po pokoju i zauważyłam duże lustro, więc do niego podeszłam, w lustrze ujrzałam rudą kobietę w białej koszuli nocnej opinającej się na jej ciążowym brzuchu.
I Wtedy odskoczyłam z krzykiem od lustra, to byłam ja. Zamknęłam oczy i miałam nadzieję że się obudzę, ale kiedy jej otworzyłam przede mną stała mała dziewczynka z brązowymi, prostymi włosami i zielonymi oczami, odruchowo spojrzałam na brzuch, ale zamiast ciążowego brzucha ujrzałam płaski i normalnie wyglądający brzuch.
- Mamo?- zapytała dziewczynka.- To ja Hania.
- Że kto?- i wtedy do mnie dotarło że to moja mała córeczka, którą straciłam. Kiedy ponownie spojrzałam na dziecko, zamiast małej i słodkiej dziewczynki, stał potwór z ust lała jej się krew, a oczy miała podkrążone...
***
- ANNA! ANIU!!! OBUDŹ SIĘ!!!- ktoś mną mocno trząsł.
- Kristoff? Co się stało?
- Darłaś się jak opętana, musiałaś mieć koszmar.
- Tak, ale już w porządku, idź spać.
- Dobrze.- kiedy poczułam że się już położył, otworzyć oczy i na całe szczęście byłam w mojej sypialni w Arendelle. Chciałam iść spać, ale kiedy tylko zamykałam oczy widziałam małą dziewczynkę i zastanawiałam się czy tak wyglądała by moja córka z Hansem. Musiałam iść sprawdzić pokój Leny. Spojrzałm na małą blondynkę śpiącą i pomyślałam.
- Przecież ona jest jej totalnym przeciwieństwem. - i rozpłakałam się. Wróciłam do sypialni, ale zasnęłam dopiero kiedy wzeszło słońce.
- Elsa, ona nie jest w stanie ci pomóc.- mówił ktoś szeptem.
- Ale co się stało?- zapytał żeński głos, także szeptem.
- Miała w nocy koszmar i poszła spać dopiero godzinę temu.
- Rozumiem, ale jakby się obudziła to daj mi znać chciałabym z nią porozmawiać.
- Dobrze- i drzwi się zamknęły, a ja zasnęłam tak głęboko że nic nie słyszałam. Obudziłam się wieczorem, ale nie miałam ochoty wstawać, cały czas płakałam i pewnie wyglądałam okropnie. Po jakiejś godzinie znowu poczułam się senna i zmęczona, a na dodatek strasznie słaba, więc postanowiłam się położyć, ale chciałam się z wami podzielić moim nocnym koszmarem.
- Anna
Wczoraj wieczorem nie mogłam zasnąć, więc wyszłam na balkon żeby się przewietrzyć, bardzo długo siedziałam na balkonie, aż w końcu zrobiłam się senna i wróciłam do łóżka było już późno.
Szybko zasnęłam.
***
Obudziłam się w ogromnym białym łożu z baldachimem, ściany były białe, a gdzie niegdzie były drewniane belki, drzwi stały po prawej stronie łóżka, a po lewej było okno. Wstałam i podeszłam do drzwi, ku moje mu zdziwieniu drzwi były zamknięte, więc podeszłam do okna i wtedy zrozumiałam gdzie jestem. Znajdowałam się w Grassville. Rozejrzałam się po pokoju i zauważyłam duże lustro, więc do niego podeszłam, w lustrze ujrzałam rudą kobietę w białej koszuli nocnej opinającej się na jej ciążowym brzuchu.
I Wtedy odskoczyłam z krzykiem od lustra, to byłam ja. Zamknęłam oczy i miałam nadzieję że się obudzę, ale kiedy jej otworzyłam przede mną stała mała dziewczynka z brązowymi, prostymi włosami i zielonymi oczami, odruchowo spojrzałam na brzuch, ale zamiast ciążowego brzucha ujrzałam płaski i normalnie wyglądający brzuch.
- Mamo?- zapytała dziewczynka.- To ja Hania.
- Że kto?- i wtedy do mnie dotarło że to moja mała córeczka, którą straciłam. Kiedy ponownie spojrzałam na dziecko, zamiast małej i słodkiej dziewczynki, stał potwór z ust lała jej się krew, a oczy miała podkrążone...
***
- ANNA! ANIU!!! OBUDŹ SIĘ!!!- ktoś mną mocno trząsł.
- Kristoff? Co się stało?
- Darłaś się jak opętana, musiałaś mieć koszmar.
- Tak, ale już w porządku, idź spać.
- Dobrze.- kiedy poczułam że się już położył, otworzyć oczy i na całe szczęście byłam w mojej sypialni w Arendelle. Chciałam iść spać, ale kiedy tylko zamykałam oczy widziałam małą dziewczynkę i zastanawiałam się czy tak wyglądała by moja córka z Hansem. Musiałam iść sprawdzić pokój Leny. Spojrzałm na małą blondynkę śpiącą i pomyślałam.
- Przecież ona jest jej totalnym przeciwieństwem. - i rozpłakałam się. Wróciłam do sypialni, ale zasnęłam dopiero kiedy wzeszło słońce.
- Elsa, ona nie jest w stanie ci pomóc.- mówił ktoś szeptem.
- Ale co się stało?- zapytał żeński głos, także szeptem.
- Miała w nocy koszmar i poszła spać dopiero godzinę temu.
- Rozumiem, ale jakby się obudziła to daj mi znać chciałabym z nią porozmawiać.
- Dobrze- i drzwi się zamknęły, a ja zasnęłam tak głęboko że nic nie słyszałam. Obudziłam się wieczorem, ale nie miałam ochoty wstawać, cały czas płakałam i pewnie wyglądałam okropnie. Po jakiejś godzinie znowu poczułam się senna i zmęczona, a na dodatek strasznie słaba, więc postanowiłam się położyć, ale chciałam się z wami podzielić moim nocnym koszmarem.
- Anna
poniedziałek, 8 lutego 2016
Ogłoszenia, daty, próby i ulgi.
Witajcie,
Dziś po zastanowieniu uznałam, że bez sensu byłoby robić bal z okazji walentynek, kiedy zaraz ma odbyć się koronacja lub dopiero co się odbyła. Wraz z Jack'iem ustaliliśmy więc wszystko dokładnie, aby wszystko sobie poukładać. Po południu byliśmy gotowi ogłosić decyzję poddanym.
- Dziękuję za przybycie, kochani. - zaczęłam standardowo. - Postanowiliśmy, że koronację i walentynki... połączymy ze sobą w pewien sposób. W niedzielę rano, czternastego lutego zapraszam wszystkich na ceremonię koronacyjną. Późniejszy bal możemy uznać jako bal koronacyjno-walentynkowy.
Wybuchły oklaski. Na szczęście pomysł się spodobał.
- No to co? - zagadała do nas Anna gdy szliśmy korytarzem z powrotem.
Uniosłam brwi pytająco.
- Wystarczy wypisać zaproszenia i brać się za przystrajanie? - zapytała nie ukrywając entuzjazmu.
- Mniej więcej. - uśmiechnęłam się.
- Wiecie co, ja muszę coś załatwić. - rzucił Jack i odleciał szybko.
Anna spojrzała na mnie ze zdziwieniem, ale tylko wzruszyłam ramionami.
- Mam nadzieję, że nie popsułam Tobie i Kristoff'owi jakichś walentynkowych planów. - powiedziałam.
- Coś ty. - Anka parsknęła śmiechem. - Martw się o poddanych, pewnie mieli już wszystko obmyślone. A tak serio to na pewno każdy z nich chętniej spędzi dzień w zamku.
- Miejmy nadzieję.
- No wiesz, nie wyglądali na jakoś specjalnie strapionych.
Zaśmiałam się.
- No dobrze, ja muszę iść do Leny. Miłego popołudnia, Elsuś. - powiedziała Anna i zniknęła w pokoju swojej córki.
Nie mając nic do roboty skierowałam się do sypialni. Od razu coś przykuło moją uwagę. Z łazienki, zza lekko uchylonych drzwi dochodził głos Jack'a.
- Eem... Poddani! Poddani...? Moi kochani! Nie, nie, tak może tylko Elsa. No to... moi drodzy? Mieszkańcy Arendelle! Em.. to zaszczyt być waszym królem! Tak... ee... Nie, chyba nie mogę...
- Jack...? - oparłam się o framugę drzwi.
Jack odskoczył od lustra jak oparzony i zrobił się czerwony jak burak.
- Co robisz? - zapytałam z uśmiechem.
- Nic... ja tylko tak sobie....
Przekrzywiłam głowę unosząc jedną brew.
- No dobrze, dobrze. - uśmiechnął się. - Zdałem sobie sprawę, że nie umiem wygłaszać mów. Ani trochę.
- Spokojnie. - zaśmiałam się cicho i podeszłam do niego. - Tego też Cię nauczymy. Ale to wyższa szkoła. Na razie nie będziesz musiał robić nic takiego.
Na jego twarzy odmalowała się widoczna ulga. Objął mnie i zaśmiał się.
- To cudownie. - westchnął.
Uśmiechnęłam się tylko i odwzajemniłam uścisk.
- Elsa.
Dziś po zastanowieniu uznałam, że bez sensu byłoby robić bal z okazji walentynek, kiedy zaraz ma odbyć się koronacja lub dopiero co się odbyła. Wraz z Jack'iem ustaliliśmy więc wszystko dokładnie, aby wszystko sobie poukładać. Po południu byliśmy gotowi ogłosić decyzję poddanym.
- Dziękuję za przybycie, kochani. - zaczęłam standardowo. - Postanowiliśmy, że koronację i walentynki... połączymy ze sobą w pewien sposób. W niedzielę rano, czternastego lutego zapraszam wszystkich na ceremonię koronacyjną. Późniejszy bal możemy uznać jako bal koronacyjno-walentynkowy.
Wybuchły oklaski. Na szczęście pomysł się spodobał.
- No to co? - zagadała do nas Anna gdy szliśmy korytarzem z powrotem.
Uniosłam brwi pytająco.
- Wystarczy wypisać zaproszenia i brać się za przystrajanie? - zapytała nie ukrywając entuzjazmu.
- Mniej więcej. - uśmiechnęłam się.
- Wiecie co, ja muszę coś załatwić. - rzucił Jack i odleciał szybko.
Anna spojrzała na mnie ze zdziwieniem, ale tylko wzruszyłam ramionami.
- Mam nadzieję, że nie popsułam Tobie i Kristoff'owi jakichś walentynkowych planów. - powiedziałam.
- Coś ty. - Anka parsknęła śmiechem. - Martw się o poddanych, pewnie mieli już wszystko obmyślone. A tak serio to na pewno każdy z nich chętniej spędzi dzień w zamku.
- Miejmy nadzieję.
- No wiesz, nie wyglądali na jakoś specjalnie strapionych.
Zaśmiałam się.
- No dobrze, ja muszę iść do Leny. Miłego popołudnia, Elsuś. - powiedziała Anna i zniknęła w pokoju swojej córki.
Nie mając nic do roboty skierowałam się do sypialni. Od razu coś przykuło moją uwagę. Z łazienki, zza lekko uchylonych drzwi dochodził głos Jack'a.
- Eem... Poddani! Poddani...? Moi kochani! Nie, nie, tak może tylko Elsa. No to... moi drodzy? Mieszkańcy Arendelle! Em.. to zaszczyt być waszym królem! Tak... ee... Nie, chyba nie mogę...
- Jack...? - oparłam się o framugę drzwi.
Jack odskoczył od lustra jak oparzony i zrobił się czerwony jak burak.
- Co robisz? - zapytałam z uśmiechem.
- Nic... ja tylko tak sobie....
Przekrzywiłam głowę unosząc jedną brew.
- No dobrze, dobrze. - uśmiechnął się. - Zdałem sobie sprawę, że nie umiem wygłaszać mów. Ani trochę.
- Spokojnie. - zaśmiałam się cicho i podeszłam do niego. - Tego też Cię nauczymy. Ale to wyższa szkoła. Na razie nie będziesz musiał robić nic takiego.
Na jego twarzy odmalowała się widoczna ulga. Objął mnie i zaśmiał się.
- To cudownie. - westchnął.
Uśmiechnęłam się tylko i odwzajemniłam uścisk.
- Elsa.
sobota, 6 lutego 2016
Już niedługo walentynki
Hejo,
Dziś rano zabrałam Lenę na spacer po mieście.
- Księżniczko!- zawołał mnie ktoś.- Księżniczko Anno!!!
- Tak?- odwróciłam się w stronę z której dobiegał głos, w moją stronę szła dziewczyna mniej, więcej w moim wieku, z długimi, lśniącymi blond włosami, rozpuszczonymi na plecach, miała na sobie brudno- czerwoną suknię i biały fartuch.
- Ja chciałam tylko o coś zapytać?- powiedziała kłaniając się przede mną.
- Słucham.
- Czy w pałacu będzie organizowany bal z okazji walentynek?
- Och, ja nie wiem, ale zapytam siostry i jeśli się zgodzi to ogłosi to na najbliższym zgromadzeniu poddanych na dziedzińcu.
- Och to by było wspaniale.- kłaniając się odeszła. Ja też uważałam że to byłby dobry pomysł, bal z okazji walentynek.
- Elso?!- zawołałam wchodząc do gabinetu.
- Tak?- odpowiedział mi głos siostry. Siedziała sama za biurkiem.- A gdzie Jack? Nie macie dziś nauki?
- Nie razem postanowiliśmy że zrobimy parę dni wolnego, on i tak już dużo wie. A po co przyszłaś?
- No bo byłam dziś z Leną w mieście i zaczepiła mnie jedna poddana z pytaniem czy w pałacu będzie jakiś bal z okazji walentynek.
- No w sumie to można by zrobić, a kiedy są walentynki?
- 14 Lutego, za ponad tydzień.- Elsa siedziała w zamyśleniu przez chwilę.
- No cóż pomyślę nad tym, a jak się zdecyduję to ogłosimy to poddanym.
- Masz rację, to ja ci nie przeszkadzam.- i wyszłam. Kiedy szłam sobie korytarzem, podleciał do mnie Jack.
- Anna, słyszałem twoją rozmowę z Elsą. Za tydzień są walentynki?- zapytał zakłopotany.
- Tak, a co?
- No może mi doradzisz co mógłbym kupić Elsie?
- Jack, może chodźmy do waszej sypialni?
- Ale po co?- ach ten Jack.
- Po pierwsze to na korytarzu może nas usłyszeć Elsa, a po drugie to w waszej sypialni będę mogła sprawdzić czego używa Elsa.
- No dobra.- weszliśmy do sypialni i po krótki zwiadzie stwierdziłam.
- Jack, kup Elsie czekoladki w kształcie serce i jej ulubiony perfum.- pokazałam mu mały flakonik z resztką niebieskiego płynu.
- Dobrze, dziękuję.
- Nie ma za co.- uśmiechnęłam się i wyszłam, po tym jak pomogłam Jack' owi przez cały dzień myślałam czy Kristoff pamięta o walentynkach.
- Anna
Dziś rano zabrałam Lenę na spacer po mieście.
- Księżniczko!- zawołał mnie ktoś.- Księżniczko Anno!!!
- Tak?- odwróciłam się w stronę z której dobiegał głos, w moją stronę szła dziewczyna mniej, więcej w moim wieku, z długimi, lśniącymi blond włosami, rozpuszczonymi na plecach, miała na sobie brudno- czerwoną suknię i biały fartuch.
- Ja chciałam tylko o coś zapytać?- powiedziała kłaniając się przede mną.
- Słucham.
- Czy w pałacu będzie organizowany bal z okazji walentynek?
- Och, ja nie wiem, ale zapytam siostry i jeśli się zgodzi to ogłosi to na najbliższym zgromadzeniu poddanych na dziedzińcu.
- Och to by było wspaniale.- kłaniając się odeszła. Ja też uważałam że to byłby dobry pomysł, bal z okazji walentynek.
- Elso?!- zawołałam wchodząc do gabinetu.
- Tak?- odpowiedział mi głos siostry. Siedziała sama za biurkiem.- A gdzie Jack? Nie macie dziś nauki?
- Nie razem postanowiliśmy że zrobimy parę dni wolnego, on i tak już dużo wie. A po co przyszłaś?
- No bo byłam dziś z Leną w mieście i zaczepiła mnie jedna poddana z pytaniem czy w pałacu będzie jakiś bal z okazji walentynek.
- No w sumie to można by zrobić, a kiedy są walentynki?
- 14 Lutego, za ponad tydzień.- Elsa siedziała w zamyśleniu przez chwilę.
- No cóż pomyślę nad tym, a jak się zdecyduję to ogłosimy to poddanym.
- Masz rację, to ja ci nie przeszkadzam.- i wyszłam. Kiedy szłam sobie korytarzem, podleciał do mnie Jack.
- Anna, słyszałem twoją rozmowę z Elsą. Za tydzień są walentynki?- zapytał zakłopotany.
- Tak, a co?
- No może mi doradzisz co mógłbym kupić Elsie?
- Jack, może chodźmy do waszej sypialni?
- Ale po co?- ach ten Jack.
- Po pierwsze to na korytarzu może nas usłyszeć Elsa, a po drugie to w waszej sypialni będę mogła sprawdzić czego używa Elsa.
- No dobra.- weszliśmy do sypialni i po krótki zwiadzie stwierdziłam.
- Jack, kup Elsie czekoladki w kształcie serce i jej ulubiony perfum.- pokazałam mu mały flakonik z resztką niebieskiego płynu.
- Dobrze, dziękuję.
- Nie ma za co.- uśmiechnęłam się i wyszłam, po tym jak pomogłam Jack' owi przez cały dzień myślałam czy Kristoff pamięta o walentynkach.
- Anna
środa, 3 lutego 2016
Ważny koronacyjny kurs - niemal zaliczony.
Witajcie,
Dzisiaj rano wyszliśmy wszyscy do portu pożegnać się z Astrid i Czkawką. Wyjątkowo przypłynęli na statku.
- Chcę wracać jak najszybciej, po raz pierwszy na tak długo rozstałam się z Veronicą. - powiedziała Astrid wchodząc po drewnianej kładce prowadzącej na pokład.
- Tak, ja też już za nią tęsknię. - westchnął Czkawka z uśmiechem. - Zaprosicie nas na koronację, nie?
- Ależ oczywiście, że nie. - odparł Jack, a ja od razu wyczułam w jego głosie rozbawienie.
- Dobra. - zaśmiał się Czkawka. - No to żegnajcie!
Uścisnęliśmy się wszyscy, po czym Czkawka i Astrid odpłynęli machając nam z daleka. Anna i Kristoff poszli bawić się z Leną.
- Wracamy do nauki? - zapytał Jack.
- Wiesz co, chyba na razie wiesz wystarczająco dużo. - powiedziałam. - Zostało nam najważniejsze - sama ceremonia. Wiesz chociaż jak wygląda?
Pokręcił głową.
- No dobrze, w takim razie chodź.
Skierowaliśmy się do mojego gabinetu. Podniosłam jedną, długą świecę z biurka i okrągły, zdobiony pojemniczek i podałam je Jack'owi. Spojrzał na mnie oczekując na polecenia.
- Na odwrót. - stwierdziłam i przełożyłam mu świecę do prawej dłoni. - Pięknie. Teraz poćwiczymy całą ceremonię kilka razy. Będę biskupem.
Po czym rozpoczęliśmy długi kurs odpowiedniego zachowania się na ceremonii koronacji, który sama zorganizowałam sobie przed moją koronacją. Teraz jednak było to o wiele łatwiejsze, bo Jack nie ma zupełnie żadnych zmartwień. Kilka razy śmiał się ze mnie gdy cytowałam słowa biskupa, ale gdy tylko zmierzyłam go srogim wzrokiem, opanowywał się. Wreszcie prawie na pamięć znał wszystkie "moje" słowa, za to ciągle mylił się ze swoimi ruchami.
- Nie kłaniasz się biskupowi. - pouczyłam go po raz trzeci. - Tylko lekko skłaniasz się na znak poszanowania dla całego królewskiego rodu, aby zaznaczyć, że znasz wagę stanowiska jakie będziesz pełnił. Ukłon jest właściwie bardziej dla korony, wtedy Ci ją nałoży.
- No właśnie, będę miał koronę! - Jack zupełnie olał moje ważne rady i zaczął latać po całym pokoju. - Będę musiał ją nosić codziennie?
- Nie. Tylko na ważne ceremonie i wydarzenia.
- Świetnie. - uśmiechnął się i wylądował na przeciw mnie odkładając świecę i pojemniczek na stół.
- Odziedziczysz koronę po moim ojcu. - spuściłam głowę i wsunęłam rękawiczki. - To dla mnie bardzo ważne.
Jack spoważniał zupełnie i ujął moje dłonie.
- Wiem, Elso. - spojrzał mi prosto w oczy. - Dla mnie też, sama o tym wiesz. Obiecuję Ci... przyrzekam...! - niespodziewanie uklęknął przede mną na jedno kolano dalej trzymając moje dłonie. - Przyrzekam, że spełnię moją powinność i będę jak najlepszym królem, jakim będę mógł być.
Wstał powoli i przytulił mnie czule.
- Dziękuję, Jack. - szepnęłam.
Dzięki temu co powiedział, uświadomiłam sobie w zupełności, że naprawdę mu na tym zależy. Jest Jack'iem i nic nie zmieni jego figlarnego usposobienia, ale wie co wymaga powagi i co jest naprawdę ważne. Bardzo się z tego cieszę i nie mam już teraz wątpliwości, że dobrze wybrałam decydując się na jego koronację.
- Elsa.
Dzisiaj rano wyszliśmy wszyscy do portu pożegnać się z Astrid i Czkawką. Wyjątkowo przypłynęli na statku.
- Chcę wracać jak najszybciej, po raz pierwszy na tak długo rozstałam się z Veronicą. - powiedziała Astrid wchodząc po drewnianej kładce prowadzącej na pokład.
- Tak, ja też już za nią tęsknię. - westchnął Czkawka z uśmiechem. - Zaprosicie nas na koronację, nie?
- Ależ oczywiście, że nie. - odparł Jack, a ja od razu wyczułam w jego głosie rozbawienie.
- Dobra. - zaśmiał się Czkawka. - No to żegnajcie!
Uścisnęliśmy się wszyscy, po czym Czkawka i Astrid odpłynęli machając nam z daleka. Anna i Kristoff poszli bawić się z Leną.
- Wracamy do nauki? - zapytał Jack.
- Wiesz co, chyba na razie wiesz wystarczająco dużo. - powiedziałam. - Zostało nam najważniejsze - sama ceremonia. Wiesz chociaż jak wygląda?
Pokręcił głową.
- No dobrze, w takim razie chodź.
Skierowaliśmy się do mojego gabinetu. Podniosłam jedną, długą świecę z biurka i okrągły, zdobiony pojemniczek i podałam je Jack'owi. Spojrzał na mnie oczekując na polecenia.
- Na odwrót. - stwierdziłam i przełożyłam mu świecę do prawej dłoni. - Pięknie. Teraz poćwiczymy całą ceremonię kilka razy. Będę biskupem.
Po czym rozpoczęliśmy długi kurs odpowiedniego zachowania się na ceremonii koronacji, który sama zorganizowałam sobie przed moją koronacją. Teraz jednak było to o wiele łatwiejsze, bo Jack nie ma zupełnie żadnych zmartwień. Kilka razy śmiał się ze mnie gdy cytowałam słowa biskupa, ale gdy tylko zmierzyłam go srogim wzrokiem, opanowywał się. Wreszcie prawie na pamięć znał wszystkie "moje" słowa, za to ciągle mylił się ze swoimi ruchami.
- Nie kłaniasz się biskupowi. - pouczyłam go po raz trzeci. - Tylko lekko skłaniasz się na znak poszanowania dla całego królewskiego rodu, aby zaznaczyć, że znasz wagę stanowiska jakie będziesz pełnił. Ukłon jest właściwie bardziej dla korony, wtedy Ci ją nałoży.
- No właśnie, będę miał koronę! - Jack zupełnie olał moje ważne rady i zaczął latać po całym pokoju. - Będę musiał ją nosić codziennie?
- Nie. Tylko na ważne ceremonie i wydarzenia.
- Świetnie. - uśmiechnął się i wylądował na przeciw mnie odkładając świecę i pojemniczek na stół.
- Odziedziczysz koronę po moim ojcu. - spuściłam głowę i wsunęłam rękawiczki. - To dla mnie bardzo ważne.
Jack spoważniał zupełnie i ujął moje dłonie.
- Wiem, Elso. - spojrzał mi prosto w oczy. - Dla mnie też, sama o tym wiesz. Obiecuję Ci... przyrzekam...! - niespodziewanie uklęknął przede mną na jedno kolano dalej trzymając moje dłonie. - Przyrzekam, że spełnię moją powinność i będę jak najlepszym królem, jakim będę mógł być.
Wstał powoli i przytulił mnie czule.
- Dziękuję, Jack. - szepnęłam.
Dzięki temu co powiedział, uświadomiłam sobie w zupełności, że naprawdę mu na tym zależy. Jest Jack'iem i nic nie zmieni jego figlarnego usposobienia, ale wie co wymaga powagi i co jest naprawdę ważne. Bardzo się z tego cieszę i nie mam już teraz wątpliwości, że dobrze wybrałam decydując się na jego koronację.
- Elsa.
Subskrybuj:
Posty (Atom)