poniedziałek, 15 lutego 2016

Niech żyje król!

Witajcie,
Miałam napisać do Was wczoraj, ale zupełnie nie było na to czasu. Przez cały dzień zajmowaliśmy się koronacją i uczestniczyliśmy w balu, który trwał do późnej nocy. Najpierw jednak opowiem Wam o sobocie, która również była ciekawa. Otóż uznaliśmy, że Walentynki "zorganizujemy" sobie wtedy. Nie wiem co robili Anna i Kristoff, ale zapewne świetnie się bawili, bo od rana do wieczora byli poza zamkiem, a Lena została z jedną z służących. Ja przez ostatnie dni byłam okropnie zajęta i nie znalazłam ani chwili aby znaleźć Jack'owi coś na prezent. Czułam się z tym nie najlepiej, ale pomyślałam, że przekupię go jakimiś krzakami, czy czymś takim. Jednak nawet nie miałam do tego okazji, bo mój kochany mąż obudził mnie sam.
- Wstajemy, Śnieżynko. - szepnął, a ja poczułam na policzkach drobne śnieżynki. - Wiesz co dzisiaj za dzień?
Usiadłam, objęłam rękami jego szyję i uśmiechnęłam się.
- Wszystkiego Najlepszego, lodóweczko. - zamruczałam.
Uśmiechnął się, pocałował mnie i sięgnął do kieszeni.
- Zamknij oczy. - polecił szeptem. - Mam dla Ciebie najlepszy prezent walentynkowy jaki aktualnie mogłabyś dostać.
Zamknęłam oczy.
- Właściwie to nie jest całkiem dla Ciebie... dla mnie też, a tak naprawdę to...
- No dawaj! - zaśmiałam się.
Położył mi na dłoniach coś miłego, mięciutkiego. Gdy tylko tego dotknęłam poczułam dziwne ciepło rozpływające się po całym moim ciele. Jakbym mimo, że nie widzę co to wiedziała, że jest dobre i kochane.
- Otwórz oczy. - powiedział Jack.
Zrobiłam to. Na moich dłoniach leżały maleńkie, prześliczne, wełniane, biało-seledynowe skarpetko-butki.
- O boże, Jack! - wydałam zduszony okrzyk, po czym zaśmiałam się.
Poczułam jak łzy napływają mi do oczu, co było zupełnie bez sensu. Królowej nie wypada wzruszać się na widok skarpetek, czyż nie?
- Podobają Ci się? - odezwał się z głosem pełnym nadziei. - Uwierz lub nie, ale sam je szyłem przez kilka dni. No, trochę pomogłem sobie tym. - wskazał na swoją laskę opartą o łóżko.
- Są... cudowne. - zaśmiałam się przez łzy i rzuciłam mu się w objęcia.
"Kochanie, będziesz miał lub miała... najlepszego tatę na świecie." - pomyślałam.
Wieczorem wspólnie sprawdziliśmy czy wszystko jest gotowe na jutrzejszą koronację. Wszystko było wręcz w idealnym stanie. Dekoracje, pięknie przystrojony pałac, kaplica, dziedziniec oraz miasto, potrawy były już przygotowywane w kuchni, a ja miałam już nawet gotowe dla nas stroje. Wszystko zapowiadało się świetnie.
Rano wstaliśmy bardzo wcześnie. Pomogłam Jack'owi ubrać skomplikowany koronacyjny garnitur, sama ubrałam się w jedną z moich ulubionych seledynowych sukni z purpurową peleryną, oraz włożyłam moją koronę. Ostatni raz powtórzyliśmy wszystkie ważne rzeczy dotyczące przebiegu koronacji. Zostawiłam na chwilę Jack'a sam na sam z lustrem, świecą i okrągłym pudełeczkiem i udałam się do Anny sprawdzić czy wszystko jest w porządku. Słyszałam, że na dole służące uwijają się z ostatnimi poprawkami i noszeniem potraw. Kiedy zapukałam do sypialni siostry odpowiedziało mi:
- No!!
...więc weszłam. Ujrzałam Annę na wpół w bieliźnie, na wpół w pięknej sukni, Kristoff'a w szlafroku kołyszącego ubraną już ślicznie Lenkę, siedzącego na łóżku.
- Elsa! Super! - Anka podeszła szybko do mnie i odwróciła się tyłem. - Pomocy! Ta sukienka próbowała mnie zamordować!
Uśmiechnęłam się lekko i pomogłam jej włożyć suknię do końca i zapiąć. Później związałam jej włosy w ślicznego koka, jakiego miała na mojej koronacji i wplotłam w niego wstążki.
- Spotkamy się na dole, muszę jeszcze ubrać mojego mężusia. - powiedziała Anna.
- Słyszę! - zawołał Kristoff z łóżka.
- Dobrze. - uśmiechnęłam się.
Jakiś czas później Jack wielce odważnie uznał, że jest gotowy. Zanim zeszliśmy na dół, udaliśmy się na taras. Na dziedzińcu zebrało się już bardzo dużo osób, jednak Jack dalej wydawał się pewny siebie. Machał do nich i uśmiechał się szczerze. Musiałam go siłą ciągnąć do środka.
- Szybko się z nimi zaprzyjaźnię. - stwierdził.
- Nie wątpię. - uśmiechnęłam się.
W końcu spotkaliśmy się z Anną, Kristoff'em i Leną, którą prowadził za rączkę. Usłyszeliśmy dzwony i szybko udaliśmy się do kaplicy. Anna, Kristoff i Lena zajęli miejsca w pierwszym rzędzie obok naszych znajomych: Astrid, Czkawki (którzy przylecieli z córką), Flynn'a i Meridy. Nigdzie jednak nie widziałam ani mojej ciotki, ani Roszpunki. Może to i lepiej. Wszyscy goście grzecznie i w miarę w ciszy zajęli miejsca. Ja i Jack stanęliśmy na podwyższeniu, ja nieco z prawej strony, a Jack na środku, oboje tyłem do poddanych, przodem do biskupa, który stał na przeciw Jack'a w rękach z ciemnozieloną poduszeczką. Leżały na niej moje berło i jabłko. Tak naprawdę wszystko miało raczej charakter symboliczny, bo Jack nie stawał się prawowitym królem, bardziej kimś kto musi być królem, bo jest mężem królowej. W końcu ceremonia się rozpoczęła. Chór zaczął śpiewać jedną z tradycyjnych pieśni, śpiewanych w Arendelle na koronacjach od pokoleń. Spojrzałam na Jack'a, a on od razu podchwycił moje spojrzenie. Wyglądał na odrobinę niepewnego, ale ogólnie był szczęśliwy. Uśmiechnęłam się do niego. Odwzajemnił uśmiech. W tym momencie pieśń dobiegła końca. Biskup powiedział kilka słów, po czym Jack skłonił się lekko. Mężczyzna nałożył koronę na jego głowę, a następnie Jack wziął do rąk insygnia królewskie i odwróciliśmy się do poddanych. Wtedy biskup wygłosił tradycyjną, koronacyjną mowę. Jack odłożył insygnia, a ja podeszłam do niego.
- Jack i Elsa - król i królowa Arendelle! - ogłosił biskup.
Wybuchły oklaski i wiwaty. Wszyscy rozeszli się na jakiś czas, niektórzy na dziedziniec, niektórzy do miasta, a inni już do sali balowej. Jednak oficjalny bal zaczynał się dopiero za trzy godziny. Razem z Jack'iem zeszliśmy z podestu i podeszliśmy do innych.
- Jak poszło? - zapytał Jack.
Był lekko zarumieniony, ale wyraźnie dumny z siebie. I słusznie.
- Perfekcyjnie. - zaśmiała się Merida.
- Jeszcze lepiej by było gdyby król sam musiał śpiewać tę piękną pieśń. - wtrącił Czkawka.
- Bardzo śmieszne. - odparł Jack, ale wszyscy się śmialiśmy.
Przez następne dwie godziny spacerowaliśmy, zachwycaliśmy się to Veronicą, to Leną, rozmawialiśmy śmialiśmy się. Na balu bawiliśmy się równie dobrze. Anka nie zabrała mi rękawiczki, nikt nie wystrzelił lodowymi soplami, a co najważniejsze nikt nie uciekł. I wszyscy byli szczęśliwi. Po balu byliśmy wszyscy tak zmęczeni, że od razu usnęliśmy, gdy tylko wróciliśmy do swoich sypialni. A było to grubo po północy.



- Elsa. 

7 komentarzy:

  1. KOMENTARZ POD ROZDZIAŁEM 354:

    I oto nadeszły mroczne czasy, gdy w kraju zapanował głód i cierpienie...
    Stawiam znicze dla jeszcze nie upadłego Arendelle...

    (*) |*| [*] {*} 《*》

    OdpowiedzUsuń
  2. Super rozdział. No Jack zobaczyny jakim to wspaniałym królem będziesz. Elsa mam pytanko, który to już miesiąc?
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  3. JJJJUUUUUUUUHHHHHUUUUUUUUUUUUUU! JACK JEST KRÓLEM! JACK JEST KRÓLEM! ŁIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIII!!!

    OdpowiedzUsuń
  4. Nareszcie Jack jest królem ;D

    OdpowiedzUsuń
  5. JEEEEEEEEEJJJJJ!!!JACK JEST KRÓLEM!!!!!!!!!NARESZCIEEEEEEEE!!!Ciekawe czy sobie poradzi? B)

    OdpowiedzUsuń
  6. Dołączam się do stawiania zniczy [*]

    OdpowiedzUsuń