Witajcie,
Wczoraj obudziłam się około pierwszej w nocy. Nie umiałam z powrotem zasnąć więc postanowiłam pójść do Jack'a. Po cichu wyszłam na korytarz. Wzięłam ze sobą tylko świeczkę. Szłam powoli po czerwonym dywanie. Świeczka słabo oświetlała korytarz i przede mną widziałam prawie tylko ciemność. Nagle usłyszałam z tyłu dziwny dźwięk. Jakby ktoś szedł za mną. Od razu przypomniał mi się straszny mężczyzna z koszmaru. Zaczęłam iść szybciej. Odgłos powtórzył się. Zatrzymałam się i odwróciłam. Dywan pokrył się szronem.
- Jest tam ktoś? - odezwałam się kierując słowa w ciemność. - Anno, to ty?
Cisza. Własny oddech wydał mi się nagle głośny. Poczułam jak szybko bije mi serce. Nagle usłyszałam mrożący krew w żyłach głos:
- Witaj królowo...
- Kto tu jest?! - krzyknęłam z przerażenia.
Nagle z mroku wyszedł ten sam mężczyzna w czarnej szacie, który był moim śnie. Chciałam krzyknąć, ale z gardła nie wydobył mi się żaden dźwięk. Mężczyzna przyłożył palec do szarych ust.
- Nie masz się czego bać. - powiedział i uśmiechnął się strasznie.
- Kim jesteś? - zapytałam próbując się opanować. Ściany pokryły się warstwą lodu.
- To naprawdę nieistotne. - zaśmiał się i zbliżył. - Istotne jest tutaj kim TY jesteś. Jesteś królową. - zmierzył mnie żółtymi oczami. - A wiesz co to znaczy?
Wpatrywałam się w niego bez ruchu.
- To znaczy... - ciągnął. - ... że musisz chronić swoich poddanych i najbliższych. Nie możesz pozwolić by cokolwiek im się stało, prawda?
- Co tu robisz? Czego ode mnie chcesz? - zebrałam w sobie całą odwagę i spojrzałam na niego chłodnym wzrokiem.
- Pamiętasz swój sen? - mężczyzna zlekceważył moje pytania. - Co tam się stało? A tak. Pozwoliłaś na cierpienie rodziny. Nie ładnie.
- To tylko sen. - odrzekłam mściwie.
- Tak, tak samo jak ja... - zaśmiał się strasznie. - Zastanów się nad tym królowo, dobrze Ci radzę!
I zniknął w mroku. Zostałam sama w ciemnym korytarzu, świeczka zgasła. Poczułam się strasznie. Nagle zobaczyłam światełko po prawej stronie korytarza.
- Elsa? Co tu robisz w ciemności? - Jack wyszedł z pokoju i podleciał do mnie.
- Jack... - wyszeptałam przez łzy. - On tu był. Mężczyzna z mojego snu.
- Elsa.
sobota, 31 stycznia 2015
środa, 28 stycznia 2015
Przerażający koszmar.
Witajcie,
Dziś w nocy obudziłam się przerażona, u boku Jack'a. Wszystko przez mój straszny koszmar. Nie przypominam sobie kiedy ostatnio śniło mi się coś takiego.
Otóż w moim śnie, szłam sama ciemnym lasem. Wokół było mnóstwo śniegu. Bałam się, choć nie wiedziałam sama czego. Nagle zobaczyłam nieduże, zamarznięte jezioro. Podeszłam bliżej. Weszłam na lód. Nagle zobaczyłam Annę z Leną na rękach wychodzącą zza drzewa. Zawołałam do niej, ale nie odpowiedziała. Szła przed siebie. Weszła na zamarznięty lód. Zaczął się pod nią załamywać. Chciałam zawołać do niej jeszcze raz, ale tym razem nie mogłam wydobyć z siebie głosu. Spróbowałam do niej podbiec, ale nogi jakby przymarzły mi do ziemi. Nagle zrobiło mi się ciemno przed oczami i usłyszałam krzyk Anny. Po chwili znowu znalazłam się przy jeziorze. Anny i Leny nigdzie nie było. Tylko po drugiej stronie jeziora była duża dziura w lodzie. Upadłam na kolana i łzy spłynęły mi po policzkach. Gdy podniosłam głowę zobaczyłam przed sobą wysokiego, chudego mężczyznę w czarnej szacie, z popielatą skórą i czarnymi włosami. Uśmiechał się mściwie.
Wtedy się obudziłam. Z trudem złapałam oddech i zaczęłam szturchać Jack'a w ramię żeby go obudzić. W pokoju było zupełnie ciemno.
- Jack... Jack obudź się. - wyszeptałam.
- Co...coś się...stało śnieżynko? - mruknął Jack.
- Jack... - nagle załamał mi się głos.
Jack od razu usiadł i złapał mnie za lodowate dłonie.
- Miałam straszny koszmar. - powiedziałam przytulając się do niego.
- Koszmar? - Jack jakby trochę się przestraszył.
- Tak...to wszystko przez ten obraz. - i opowiedziałam mu sen.
Przytulił mnie mocnej i powiedział:
- Nie przejmuj się, śnieżynko. To tylko sen. Nie ma się czym przejmować.
W jego głosie nie było słychać całkowitego przekonania. Jednak zaufałam mu i zasnęłam.
- Elsa.
Dziś w nocy obudziłam się przerażona, u boku Jack'a. Wszystko przez mój straszny koszmar. Nie przypominam sobie kiedy ostatnio śniło mi się coś takiego.
Otóż w moim śnie, szłam sama ciemnym lasem. Wokół było mnóstwo śniegu. Bałam się, choć nie wiedziałam sama czego. Nagle zobaczyłam nieduże, zamarznięte jezioro. Podeszłam bliżej. Weszłam na lód. Nagle zobaczyłam Annę z Leną na rękach wychodzącą zza drzewa. Zawołałam do niej, ale nie odpowiedziała. Szła przed siebie. Weszła na zamarznięty lód. Zaczął się pod nią załamywać. Chciałam zawołać do niej jeszcze raz, ale tym razem nie mogłam wydobyć z siebie głosu. Spróbowałam do niej podbiec, ale nogi jakby przymarzły mi do ziemi. Nagle zrobiło mi się ciemno przed oczami i usłyszałam krzyk Anny. Po chwili znowu znalazłam się przy jeziorze. Anny i Leny nigdzie nie było. Tylko po drugiej stronie jeziora była duża dziura w lodzie. Upadłam na kolana i łzy spłynęły mi po policzkach. Gdy podniosłam głowę zobaczyłam przed sobą wysokiego, chudego mężczyznę w czarnej szacie, z popielatą skórą i czarnymi włosami. Uśmiechał się mściwie.
Wtedy się obudziłam. Z trudem złapałam oddech i zaczęłam szturchać Jack'a w ramię żeby go obudzić. W pokoju było zupełnie ciemno.
- Jack... Jack obudź się. - wyszeptałam.
- Co...coś się...stało śnieżynko? - mruknął Jack.
- Jack... - nagle załamał mi się głos.
Jack od razu usiadł i złapał mnie za lodowate dłonie.
- Miałam straszny koszmar. - powiedziałam przytulając się do niego.
- Koszmar? - Jack jakby trochę się przestraszył.
- Tak...to wszystko przez ten obraz. - i opowiedziałam mu sen.
Przytulił mnie mocnej i powiedział:
- Nie przejmuj się, śnieżynko. To tylko sen. Nie ma się czym przejmować.
W jego głosie nie było słychać całkowitego przekonania. Jednak zaufałam mu i zasnęłam.
- Elsa.
niedziela, 25 stycznia 2015
Dziwny obraz i dziwne metody uszczęśliwienia dziecka.
Witajcie,
Dziś rano Anna przybiegła do mnie i zawołała:
- Elsuś, słuchaj, tak sobie pomyślałam, że w sumie mogłybyśmy już chyba zabrać Lenę na pierwszy spacer. Co ty na to?
- Aniu... - spojrzałam na siostrę. - Nie wiem czy to dobry pomysł, śniegu jest po kolana.
Anna wzruszyła ramionami.
- Nie jest dla niej za zimno? - zapytałam.
- Chyba nie... - Anna podrapała się po głowie. - No dobra, ale jak się ociepli to idziemy.
Po czym wyszła. Westchnęłam i opadłam na fotel. Spojrzałam na stertę papierów na biurku. "O, nie. Nie zamierzam teraz nic pisać: - pomyślałam. Nagle mój wzrok przykuł obraz wiszący na ścianie. Wiedziałam od lat, że tam wisi, ale nigdy mu się nie przyglądałam. Był na nim namalowany las, cały ośnieżony z zamarzniętym jeziorem na środku. Przez chwilę pomyślałam, że nawet nie wiem skąd się tu wziął. Może służba powiesiła go tu przed laty? Nagle wszedł Jack.
- Hej, śnieżynko. - powiedział.
- Hej Jack... - odrzekłam odwracając się w jego stronę.
- Coś się stało?
- Nie. Tylko ten obraz... - wskazałam na obraz. - Nigdy nie zwracałam na niego uwagi. Nawet nie wiem od kiedy tu wisi.
Jack podszedł do ściany.
- Pamiętasz jak opowiadałem Ci jak zginąłem? - zapytał.
- Tak. Chyba to nie to...
- Oczywiście, że nie. - Jack usiadł na oparciu fotela. - Ale ten obraz, to jezioro i las skojarzyło mi się z tamtymi.
Położyłam dłoń na jego dłoni.
- No, ale nie będziemy się zamartwiać bez powodu jakimś obrazem, prawda? - Jack uśmiechnął się. - Trzeba podobno pomóc Annie.
- Więc chodźmy. - wstałam i wyszliśmy.
Anna siedziała na łóżku z Leną na rękach. Kristoff siedział obok i machał grzechotką córce nad głową.
- Właśnie widzę jak potrzebują pomocy. - spojrzałam z udawanym gniewem na Jack'a. On wyszczerzył do mnie zęby.
- O, miło, że przyszliście. - powiedziała Anna pokazując nam gestem żebyśmy usiedli. Po chwili podała Jack'owi Lenę i zwróciła się do mnie:
- No to możemy pogadać.
Uśmiechnęłam się. Chciałam ją zapytać o tajemniczy obraz, ale po chwili pomyślałam, że nie będę jej zaprzątać głowy jakimiś swoimi przemyśleniami. Nagle Jack i Kristoff zaczęli śpiewać razem "Mam tę moc". Lena w objęciach Jack'a śmiała się i machała rączkami. Spojrzałyśmy na siebie z Anną i zaczęłyśmy śpiewać z nimi. Lenka była w siódmym niebie. :-)
- Elsa.
Dziś rano Anna przybiegła do mnie i zawołała:
- Elsuś, słuchaj, tak sobie pomyślałam, że w sumie mogłybyśmy już chyba zabrać Lenę na pierwszy spacer. Co ty na to?
- Aniu... - spojrzałam na siostrę. - Nie wiem czy to dobry pomysł, śniegu jest po kolana.
Anna wzruszyła ramionami.
- Nie jest dla niej za zimno? - zapytałam.
- Chyba nie... - Anna podrapała się po głowie. - No dobra, ale jak się ociepli to idziemy.
Po czym wyszła. Westchnęłam i opadłam na fotel. Spojrzałam na stertę papierów na biurku. "O, nie. Nie zamierzam teraz nic pisać: - pomyślałam. Nagle mój wzrok przykuł obraz wiszący na ścianie. Wiedziałam od lat, że tam wisi, ale nigdy mu się nie przyglądałam. Był na nim namalowany las, cały ośnieżony z zamarzniętym jeziorem na środku. Przez chwilę pomyślałam, że nawet nie wiem skąd się tu wziął. Może służba powiesiła go tu przed laty? Nagle wszedł Jack.
- Hej, śnieżynko. - powiedział.
- Hej Jack... - odrzekłam odwracając się w jego stronę.
- Coś się stało?
- Nie. Tylko ten obraz... - wskazałam na obraz. - Nigdy nie zwracałam na niego uwagi. Nawet nie wiem od kiedy tu wisi.
Jack podszedł do ściany.
- Pamiętasz jak opowiadałem Ci jak zginąłem? - zapytał.
- Tak. Chyba to nie to...
- Oczywiście, że nie. - Jack usiadł na oparciu fotela. - Ale ten obraz, to jezioro i las skojarzyło mi się z tamtymi.
Położyłam dłoń na jego dłoni.
- No, ale nie będziemy się zamartwiać bez powodu jakimś obrazem, prawda? - Jack uśmiechnął się. - Trzeba podobno pomóc Annie.
- Więc chodźmy. - wstałam i wyszliśmy.
Anna siedziała na łóżku z Leną na rękach. Kristoff siedział obok i machał grzechotką córce nad głową.
- Właśnie widzę jak potrzebują pomocy. - spojrzałam z udawanym gniewem na Jack'a. On wyszczerzył do mnie zęby.
- O, miło, że przyszliście. - powiedziała Anna pokazując nam gestem żebyśmy usiedli. Po chwili podała Jack'owi Lenę i zwróciła się do mnie:
- No to możemy pogadać.
Uśmiechnęłam się. Chciałam ją zapytać o tajemniczy obraz, ale po chwili pomyślałam, że nie będę jej zaprzątać głowy jakimiś swoimi przemyśleniami. Nagle Jack i Kristoff zaczęli śpiewać razem "Mam tę moc". Lena w objęciach Jack'a śmiała się i machała rączkami. Spojrzałyśmy na siebie z Anną i zaczęłyśmy śpiewać z nimi. Lenka była w siódmym niebie. :-)
- Elsa.
czwartek, 22 stycznia 2015
Och, Jack, Jack.
Witajcie,
Wczorajsze dwa dni były dość ciężkie. Najpierw Roszpunka przysłała list, że natychmiast mam odesłać do niej Jack'a, bo pożałuję. Nie wiem co może zrobić moja kuzynka, ale trochę się tego obawiam, ze względu na jej matkę. Jack chyba z tego wszystkiego dostał halucynacji, bo po śniadaniu zaczął mi opowiadać coś o jakiejś dziurze, którą wszędzie widzi. Lena chyba też nie czuła się za dobrze, bo płakała przez kilka godzin mimo przytulania, śpiewania i czytania. W końcu jednak zasnęła razem z Anną na łóżku. Byłam przy tym z Kristoff'em po tym jak pomagaliśmy Ani. Jack gdzieś zniknął. Najpierw nie miałam czasu się tym przejmować, ale kiedy nie przyszedł na kolację zaczęłam go szukać. Trochę się zaniepokoiłam szczególnie po tym co mówił rano.
- Czego szukasz? - zapytał Kristoff doganiając mnie w korytarzu na pierwszym piętrze.
- Jack'a nigdzie nie ma. - odrzekłam. Podłoga trochę się oszroniła.
- Hej, spoko Elsa, on zawsze gdzieś wylatuje bez ostrzeżenia, nic mu nie jest, na pewno. - szwagier poklepał mnie po ramieniu.
- No nie wiem. Rano mówił coś o...
Przerwał mi huk gdzieś z góry. Wymieniliśmy zaniepokojone spojrzenia i pobiegliśmy na górę.
- To było jakby z twojej komnaty. - powiedział Kristoff.
- Możliwe... - odrzekłam nie stając. - ...może Jack tam poszedł...
Weszliśmy do mojej sypialni. Zobaczyliśmy Jack'a leżącego na podłodze z błogim uśmiechem przytulonego do mojego szlafroka.
- Jack!- podbiegłam do niego i uklęknęłam. Położyłam sobie jego głowę na kolanach i dotknęłam jego czoła.
- Żyje? - zapytał Kristoff podchodząc do nas.
- Tak, wszystko w porządku. Jakby spał... - odrzekłam i pogłaskałam Jack'a po policzku.
Nagle mruknął i chwycił mnie za rękę. Uśmiechnął się jednak z powrotem i przytulił się do mnie.
- Kristoff, pomóż mi. Przenieśmy go na łóżko. - powiedziałam dźwigając Jack'a z ziemi. Kristoff wziął go na ręce i położył na łóżku.
- Dziękuję. - uśmiechnęłam się do niego.
- No, to chyba teraz już sobie poradzicie. - odrzekł. - Jakby co, to wołaj. - i wyszedł.
Przykryłam Jack'a kołdrą i położyłam się obok niego. Dalej uśmiechał się słodko.
Otworzyłam oczy. Musiałam zasnąć. Kiecy spojrzałam na zegar okazało się, że jest środek nocy. Jack leżał obok i czytał książkę. Kiedy zobaczył, że nie śpię odłożył ją i uśmiechnął się słabo.
- Co tu robię? - zapytał.
- Znaleźliśmy Cię jak leżałeś na podłodze. Chyba źle się czułeś. - odrzekłam przecierając oczy. - Już Ci lepiej?
On tylko wzruszył ramionami.
- Bez zmian. - mruknął.
Pocałowałam go.
- Prześpij się jeszcze. Dobrze Ci to zrobi. - powiedziałam.
- Jak sobie życzysz Najjaśniejsza Pani. - uśmiechnął się i przykrył nas kołdrą.
- Elsa.
Wczorajsze dwa dni były dość ciężkie. Najpierw Roszpunka przysłała list, że natychmiast mam odesłać do niej Jack'a, bo pożałuję. Nie wiem co może zrobić moja kuzynka, ale trochę się tego obawiam, ze względu na jej matkę. Jack chyba z tego wszystkiego dostał halucynacji, bo po śniadaniu zaczął mi opowiadać coś o jakiejś dziurze, którą wszędzie widzi. Lena chyba też nie czuła się za dobrze, bo płakała przez kilka godzin mimo przytulania, śpiewania i czytania. W końcu jednak zasnęła razem z Anną na łóżku. Byłam przy tym z Kristoff'em po tym jak pomagaliśmy Ani. Jack gdzieś zniknął. Najpierw nie miałam czasu się tym przejmować, ale kiedy nie przyszedł na kolację zaczęłam go szukać. Trochę się zaniepokoiłam szczególnie po tym co mówił rano.
- Czego szukasz? - zapytał Kristoff doganiając mnie w korytarzu na pierwszym piętrze.
- Jack'a nigdzie nie ma. - odrzekłam. Podłoga trochę się oszroniła.
- Hej, spoko Elsa, on zawsze gdzieś wylatuje bez ostrzeżenia, nic mu nie jest, na pewno. - szwagier poklepał mnie po ramieniu.
- No nie wiem. Rano mówił coś o...
Przerwał mi huk gdzieś z góry. Wymieniliśmy zaniepokojone spojrzenia i pobiegliśmy na górę.
- To było jakby z twojej komnaty. - powiedział Kristoff.
- Możliwe... - odrzekłam nie stając. - ...może Jack tam poszedł...
Weszliśmy do mojej sypialni. Zobaczyliśmy Jack'a leżącego na podłodze z błogim uśmiechem przytulonego do mojego szlafroka.
- Jack!- podbiegłam do niego i uklęknęłam. Położyłam sobie jego głowę na kolanach i dotknęłam jego czoła.
- Żyje? - zapytał Kristoff podchodząc do nas.
- Tak, wszystko w porządku. Jakby spał... - odrzekłam i pogłaskałam Jack'a po policzku.
Nagle mruknął i chwycił mnie za rękę. Uśmiechnął się jednak z powrotem i przytulił się do mnie.
- Kristoff, pomóż mi. Przenieśmy go na łóżko. - powiedziałam dźwigając Jack'a z ziemi. Kristoff wziął go na ręce i położył na łóżku.
- Dziękuję. - uśmiechnęłam się do niego.
- No, to chyba teraz już sobie poradzicie. - odrzekł. - Jakby co, to wołaj. - i wyszedł.
Przykryłam Jack'a kołdrą i położyłam się obok niego. Dalej uśmiechał się słodko.
Otworzyłam oczy. Musiałam zasnąć. Kiecy spojrzałam na zegar okazało się, że jest środek nocy. Jack leżał obok i czytał książkę. Kiedy zobaczył, że nie śpię odłożył ją i uśmiechnął się słabo.
- Co tu robię? - zapytał.
- Znaleźliśmy Cię jak leżałeś na podłodze. Chyba źle się czułeś. - odrzekłam przecierając oczy. - Już Ci lepiej?
On tylko wzruszył ramionami.
- Bez zmian. - mruknął.
Pocałowałam go.
- Prześpij się jeszcze. Dobrze Ci to zrobi. - powiedziałam.
- Jak sobie życzysz Najjaśniejsza Pani. - uśmiechnął się i przykrył nas kołdrą.
- Elsa.
poniedziałek, 19 stycznia 2015
Obowiązki i zabawy.
Witajcie,
Dzisiejszy dzień spędziłam w pokoju, ponieważ miałam trochę zaległości w papierach i listach. Jack na początku poszedł do Anny i Kristoff'a, ale chyba mu się znudziło, bo jeszcze przed obiadem wrócił z jękiem do mojego pokoju.
- Jack, nie jęcz mi nad głową, próbuję pracować. - powiedziałam nie przestając pisać listu.
- Hej, Elsaa... - Jack podleciał do mnie nie zważając na poprzednie słowa. - Roszpunka nic nie przysłała, nie?
- Nie. - odrzekłam. - A co, miałeś nadzieję?
- Pff...proszę Cię. Nawet tak nie mów, bo się porzyg...
- Dobrze, dobrze. - ucięłam. - A teraz nie przeszkadzaj mi.
On nachylił się nade mną i uśmiechnął szeroko.
- Jack, powiedziałam coś.
Odsunął się i przez chwile było cicho. Po kilku minutach nagle usłyszałam za sobą:
- Mam tę mooc! Mam tę mooc!!!
Odwróciłam się. Jack automatycznie chwycił poduszkę i zasłonił się nią jęcząc:
- Nie zabijaj!
- Chyba nie będę miała wyjścia. - przewróciłam oczami. - Ja próbuję pracować, a ty mi śpiewasz...
- Ale przecież lubisz tą piosenkę. - Jack zawisnął w powietrzu do góry nogami z laską w ręku. - Sama ją ułożyłaś.
Westchnęłam, wstałam i odwróciłam Jack'a stopami do ziemi.
- Ale nie śpiewam jak pracuję. Idź się pobaw, czy coś.
Jack spuścił głowę. Usiadłam przy biurku z powrotem. Po chwili usłyszałam:
- Ty znasz moje ulubione zabawy. Wiesz, że muszę do nich...
-Posłuchaj, lodóweczko. - chwyciłam go za ręce. - Mam pewien pomysł. Umówmy się, że jak nie będziesz mi przeszkadzać, to będziemy mogli się pobawić.
Jack zamyślił się. Po sekundzie kiwnął głową, pocałował mnie i wyszedł. Ja wróciłam do obowiązków, i wybaczcie, ale teraz muszę znów to zrobić, bo zaraz wparuje tu Jack z... no, wparuje tu Jack. :-)
- Elsa.
Dzisiejszy dzień spędziłam w pokoju, ponieważ miałam trochę zaległości w papierach i listach. Jack na początku poszedł do Anny i Kristoff'a, ale chyba mu się znudziło, bo jeszcze przed obiadem wrócił z jękiem do mojego pokoju.
- Jack, nie jęcz mi nad głową, próbuję pracować. - powiedziałam nie przestając pisać listu.
- Hej, Elsaa... - Jack podleciał do mnie nie zważając na poprzednie słowa. - Roszpunka nic nie przysłała, nie?
- Nie. - odrzekłam. - A co, miałeś nadzieję?
- Pff...proszę Cię. Nawet tak nie mów, bo się porzyg...
- Dobrze, dobrze. - ucięłam. - A teraz nie przeszkadzaj mi.
On nachylił się nade mną i uśmiechnął szeroko.
- Jack, powiedziałam coś.
Odsunął się i przez chwile było cicho. Po kilku minutach nagle usłyszałam za sobą:
- Mam tę mooc! Mam tę mooc!!!
Odwróciłam się. Jack automatycznie chwycił poduszkę i zasłonił się nią jęcząc:
- Nie zabijaj!
- Chyba nie będę miała wyjścia. - przewróciłam oczami. - Ja próbuję pracować, a ty mi śpiewasz...
- Ale przecież lubisz tą piosenkę. - Jack zawisnął w powietrzu do góry nogami z laską w ręku. - Sama ją ułożyłaś.
Westchnęłam, wstałam i odwróciłam Jack'a stopami do ziemi.
- Ale nie śpiewam jak pracuję. Idź się pobaw, czy coś.
Jack spuścił głowę. Usiadłam przy biurku z powrotem. Po chwili usłyszałam:
- Ty znasz moje ulubione zabawy. Wiesz, że muszę do nich...
-Posłuchaj, lodóweczko. - chwyciłam go za ręce. - Mam pewien pomysł. Umówmy się, że jak nie będziesz mi przeszkadzać, to będziemy mogli się pobawić.
Jack zamyślił się. Po sekundzie kiwnął głową, pocałował mnie i wyszedł. Ja wróciłam do obowiązków, i wybaczcie, ale teraz muszę znów to zrobić, bo zaraz wparuje tu Jack z... no, wparuje tu Jack. :-)
- Elsa.
niedziela, 18 stycznia 2015
Kolejne wspaniałe listy.
Witajcie,
Wczoraj Roszpunka przysłała nam list. Jack przybiegł do mnie wymachując nim.
- Co to? - zapytałam robiąc mu miejsce na łóżku.
Usiadł przy mnie i podał mi kopertę.
- Z Corony. - wydyszał.
Otworzyłam i zaczęłam czytać na głos:
Droga kuzynko.
Zachowałaś się bardzo... nieładnie. Nie wiem jak można uprowadzać czyjegoś chłopaka i więzić go pod wpływem zaklęcia. Jacuś tak naprawdę przecież kocha mnie całym sercem i nie powiedziałby czegoś takiego jak ostatnio do mnie i mamy. Rozkazuję Ci zatem zdjąć z niego urok miłosny i odprawić do mnie. Zaopiekuję się nim.
Roszpunka.
- Co ona sobie wyobraża?! - krzyknął Jack i rzucił poduszką w ścianę.
Nagle do pokoju wpadł jeden z służących.
- Wasza Wysokość. - ukłonił się. - Przyszedł list...
- ...z Corony... - dokończyłam i odebrałam od niego kopertę. - Dziękuję Hubercie.
Mężczyzna wyszedł, a ja podałam list Jack'owi. Westchnął i zaczął czytać:
Kochanie moje najdroższe.
Wiem, że nawet jeśli to czytasz nic nie rozumiesz, słodziaku, bo jesteś pod wpływem zaklęcia mojej kuzynki. Musimy jej wybaczyć, każdy czasem popełnia błędy. Ona jest w Tobie tak zakochana, że rzuciła na Ciebie zaklęcie miłosne! Ale spokojnie, kazałam jej odesłać Cię do mnie. W Coronie już nic nie będzie Ci grozić. Będziemy się liczyć tylko my. Ja i ty - wiem, wiem już się nie możesz doczekać. Gdyby nie przysyłała Cię do mnie wyślę następny list.
Czekam kaczuszko,
Twoje słoneczko :3333 <333333
Jack skończył czytać i z jękiem położył się na plecach. Nagle weszła Anna z Leną na rękach.
- Co tam u Was? - uśmiechnęła się do mnie. - Mam nadzieję, że nie przeszkodziłam jak zazwyczaj.
Pokręciłam głową.
- Co się stało Jack'owi? - zapytała.
- Roszpunka przysłała dwa listy. - mruknął Jack. - Jest przekonana, że Elsa mnie zaczarowała i karze jej wysłać mnie do Corony.
Anna usiadła przy mnie.
- Nie no, ona jest zdrowo walnięta. - powiedziała. - Wymyśla jakieś bzdury, bo nie może się pogodzić z tym, że Jack woli Elsę.
- Może najlepszym wyjściem będzie mieć ją gdzieś. - Jack usiadł i przetarł oczy. - Nie zwracajmy na nią uwagi.
- Co ty na to, Lenuś? - pogłaskałam Lenę po główce. Ona tylko kichnęła i spojrzała niewinnie na Jack'a.
- Podobam jej się. - Jack uśmiechnął się szeroko.
Spojrzałam z uśmiechem na Annę. Ona tylko pokręciła głową i przytuliła córkę.
- Elsa.
Wczoraj Roszpunka przysłała nam list. Jack przybiegł do mnie wymachując nim.
- Co to? - zapytałam robiąc mu miejsce na łóżku.
Usiadł przy mnie i podał mi kopertę.
- Z Corony. - wydyszał.
Otworzyłam i zaczęłam czytać na głos:
Droga kuzynko.
Zachowałaś się bardzo... nieładnie. Nie wiem jak można uprowadzać czyjegoś chłopaka i więzić go pod wpływem zaklęcia. Jacuś tak naprawdę przecież kocha mnie całym sercem i nie powiedziałby czegoś takiego jak ostatnio do mnie i mamy. Rozkazuję Ci zatem zdjąć z niego urok miłosny i odprawić do mnie. Zaopiekuję się nim.
Roszpunka.
- Co ona sobie wyobraża?! - krzyknął Jack i rzucił poduszką w ścianę.
Nagle do pokoju wpadł jeden z służących.
- Wasza Wysokość. - ukłonił się. - Przyszedł list...
- ...z Corony... - dokończyłam i odebrałam od niego kopertę. - Dziękuję Hubercie.
Mężczyzna wyszedł, a ja podałam list Jack'owi. Westchnął i zaczął czytać:
Kochanie moje najdroższe.
Wiem, że nawet jeśli to czytasz nic nie rozumiesz, słodziaku, bo jesteś pod wpływem zaklęcia mojej kuzynki. Musimy jej wybaczyć, każdy czasem popełnia błędy. Ona jest w Tobie tak zakochana, że rzuciła na Ciebie zaklęcie miłosne! Ale spokojnie, kazałam jej odesłać Cię do mnie. W Coronie już nic nie będzie Ci grozić. Będziemy się liczyć tylko my. Ja i ty - wiem, wiem już się nie możesz doczekać. Gdyby nie przysyłała Cię do mnie wyślę następny list.
Czekam kaczuszko,
Twoje słoneczko :3333 <333333
Jack skończył czytać i z jękiem położył się na plecach. Nagle weszła Anna z Leną na rękach.
- Co tam u Was? - uśmiechnęła się do mnie. - Mam nadzieję, że nie przeszkodziłam jak zazwyczaj.
Pokręciłam głową.
- Co się stało Jack'owi? - zapytała.
- Roszpunka przysłała dwa listy. - mruknął Jack. - Jest przekonana, że Elsa mnie zaczarowała i karze jej wysłać mnie do Corony.
Anna usiadła przy mnie.
- Nie no, ona jest zdrowo walnięta. - powiedziała. - Wymyśla jakieś bzdury, bo nie może się pogodzić z tym, że Jack woli Elsę.
- Może najlepszym wyjściem będzie mieć ją gdzieś. - Jack usiadł i przetarł oczy. - Nie zwracajmy na nią uwagi.
- Co ty na to, Lenuś? - pogłaskałam Lenę po główce. Ona tylko kichnęła i spojrzała niewinnie na Jack'a.
- Podobam jej się. - Jack uśmiechnął się szeroko.
Spojrzałam z uśmiechem na Annę. Ona tylko pokręciła głową i przytuliła córkę.
- Elsa.
czwartek, 15 stycznia 2015
Niebezpieczna sytuacja.
Witajcie,
Wczoraj wszyscy wstaliśmy nad ranem aby przygotować się na istne piekło, czyli po prostu przyjazd Roszpunki. Anna tylko została w pokoju z Leną, a ja, Jack i Kristoff zeszliśmy na dół, ubrani trochę jak na żałobę. Uznaliśmy, że Roszpunka i tak nam nie uwierzyła w "śmierć" Jack'a więc postanowiliśmy zignorować, że coś takiego w ogóle się stało. Matka Roszpunki wyszła do portu chyba o piątej rano. Jednak główne wrota rozwarły się dopiero o dziewiątej. Stanęła w nich moja ciotka, a obok niej Roszpunka. Swoje krótkie, brązowe włosy postrzępiła jeszcze bardziej niż zwykle, miała w nie także wpleciony kwiat (bardzo oryginalna kreacja w środku zimy). Ubrana była w wyjątkowo krótką, różowo-białą sukienkę i lakierki na małym obcasiku. Kiedy zobaczyła Jack'a (który próbował schować się za mną, jednak na marne) uśmiechnęła się od ucha do ucha i przytuliła go.
- Mój kochany misiu-pysiu! Tak się stęskniłam! - wrzasnęła odpychając mnie.
Odchrząknęłam i odsunęłam ją od Jack'a. Zrobiła oburzoną minę i tupnęła nogą.
- Witaj, kuzynko. - powiedziałam chłodnym tonem.
- Witaj... - odrzekła patrząc na Jack'a z chytrym uśmiechem. W tym czasie podeszła do nas jej matka.
- Punciu, słoneczko. Przyjechałyśmy zobaczyć to dziecko. Potem się pobawicie z Jacusiem. - powiedziała.
Jack schował się za mną.
- Pobawimy? - jęknął.
- Jasne, moja zamrażareczko. - Roszpunka mrugnęła do niego i poszła z matką na górę.
Kristoff podrapał się po głowie i powiedział:
- Chyba Ania sobie z nimi nie poradzi. Pójdę jej pomóc.
I poszedł na górę. Jack od razu stanął na przeciwko mnie i złapał mnie za dłonie.
- No dobra, co teraz robimy? - zapytał z lekko przestraszoną miną. - Boję się co ona chce ze mną zrobić.
- Nic nie zrobi swojej zamrażareczce. - westchnęłam i spuściłam głowę.
- Elsa! Proszę Cię, nie czas na obrażanie się. - podniósł mi głowę i pocałował mnie delikatnie. Po chwili dodał:
- Wiesz, że jej nienawidzę, a ty jesteś najpiękniejsza na świecie. Ale chcę coś zrobić żeby za mną nie biegała.
Uśmiechnęłam się do niego i odrzekłam:
- No tak... może na razie schowaj się u mnie w szafie? Standardowa kryjówka.
- Bardzo chętnie. - Jack chwycił mnie za rękę i poszliśmy do mojej komnaty.
- Słyszysz to? - zapytałam. Zza ściany było słychać głos Roszpunki:
- Taa...niby ładna, ale taka trochę brzydka. No, bo te oczy! Po kim ona je w ogóle ma?
I głos Anny:
- Chyba po mnie...
I znowu głos Roszpunki:
- No tak... cóż, lepiej chyba niż brązowe.
Jack uniósł jedną brew.
- Co ona wygaduje?
- Nie wiem... - położyłam się na łóżku. - Nie martw się, Anna się nie będzie nią przejmować.
Jack położył się obok mnie i zaczął mi się przyglądać.
- A ty co? - zaśmiałam się.
Za ścianą odezwała się Anna:
- Co? Przecież Jack jest narzeczonym Elsy.
- Elsie tylko się tak wydaje. - odrzekła Roszpunka. - On jest mój i tylko mój.
Znów posmutniałam. Jack od razu wkroczył do akcji. Objął mnie i przytulił do siebie.
- Moja śnieżynko... zapamiętaj sobie: Roszpunka to - wolę nie opisywać jego słów - ... a ja bardzo, bardzo, bardzo Cię kocham.
I zaczął całować mnie w usta. A po chwili w szyję... rozpiął mi sukienkę... i nagle usłyszeliśmy głos Roszpunki tuż przy drzwiach mojego pokoju:
- Tu pewnie siedzi Jack. Zaraz go zabiorę od tej wiedźmy, już mu pewnie nie wiadomo co zrobiła.
Jack odsunął się ode mnie szybko, ale nie zdążył zapiąć mi sukienki. Roszpunka weszła do środka i zobaczyła go z rękami przy moich guziczkach przy dekolcie. Zwęziła wściekle powieki i utkwiła we mnie morderczy wzrok. Jack'a chyba coś zamroziło więc odsunęłam delikatnie jego ręce i zapięłam sukienkę.
- Co... ty... mu robisz?! - wrzasnęła Roszpunka.
- Nic złego. - odrzekłam podchodząc do niej.
- Nic złego?! Chciałaś się przed nim rozebrać!
Jack dalej siedział nieruchomo. Do pokoju weszła matka Roszpunki.
- Co tu się dzieje? - zapytała. - Słyszałam krzyki.
- Mamo! Ta wiedźma zabiera mi mojego pysia! Chciała się przed nim rozebrać! - krzyknęła Roszpunka.
- Niedoczekanie! - odrzekła ciotka. - Jacksonie czy to prawda?
Jack przez chwilę nic nie mówił, ale po chwili wstał, przymknął oczy, chwycił mnie delikatnie za rękę i wyrecytował jakby z pamięci:
- Nieprawdatojabardzopragnąłemsamjąrozebraćwięcnieczepiajciesięjej...
Roszpunka spojrzała na niego wściekle. Jack kontynuował:
- Atakwogóletojestmojąnarzeczonąwięcmamyprawo...no..ten...
Ciotka uniosła brwi, odchrząknęła i powiedziała:
- Cóż. Widziałyśmy co miałyśmy widzieć. A nawet za dużo... więc. Możemy wyjechać. Żegnaj, Elso.
I wyszły z uniesionymi głowami. Razem z Jack'iem odetchnęliśmy z ulgą i pobiegliśmy powiadomić Annę i Kristoff'a o ich wyjeździe. Ucieszyli się bardzo i resztę dnia spędziliśmy czytając i śpiewając Lenie.
- Elsa.
Wczoraj wszyscy wstaliśmy nad ranem aby przygotować się na istne piekło, czyli po prostu przyjazd Roszpunki. Anna tylko została w pokoju z Leną, a ja, Jack i Kristoff zeszliśmy na dół, ubrani trochę jak na żałobę. Uznaliśmy, że Roszpunka i tak nam nie uwierzyła w "śmierć" Jack'a więc postanowiliśmy zignorować, że coś takiego w ogóle się stało. Matka Roszpunki wyszła do portu chyba o piątej rano. Jednak główne wrota rozwarły się dopiero o dziewiątej. Stanęła w nich moja ciotka, a obok niej Roszpunka. Swoje krótkie, brązowe włosy postrzępiła jeszcze bardziej niż zwykle, miała w nie także wpleciony kwiat (bardzo oryginalna kreacja w środku zimy). Ubrana była w wyjątkowo krótką, różowo-białą sukienkę i lakierki na małym obcasiku. Kiedy zobaczyła Jack'a (który próbował schować się za mną, jednak na marne) uśmiechnęła się od ucha do ucha i przytuliła go.
- Mój kochany misiu-pysiu! Tak się stęskniłam! - wrzasnęła odpychając mnie.
Odchrząknęłam i odsunęłam ją od Jack'a. Zrobiła oburzoną minę i tupnęła nogą.
- Witaj, kuzynko. - powiedziałam chłodnym tonem.
- Witaj... - odrzekła patrząc na Jack'a z chytrym uśmiechem. W tym czasie podeszła do nas jej matka.
- Punciu, słoneczko. Przyjechałyśmy zobaczyć to dziecko. Potem się pobawicie z Jacusiem. - powiedziała.
Jack schował się za mną.
- Pobawimy? - jęknął.
- Jasne, moja zamrażareczko. - Roszpunka mrugnęła do niego i poszła z matką na górę.
Kristoff podrapał się po głowie i powiedział:
- Chyba Ania sobie z nimi nie poradzi. Pójdę jej pomóc.
I poszedł na górę. Jack od razu stanął na przeciwko mnie i złapał mnie za dłonie.
- No dobra, co teraz robimy? - zapytał z lekko przestraszoną miną. - Boję się co ona chce ze mną zrobić.
- Nic nie zrobi swojej zamrażareczce. - westchnęłam i spuściłam głowę.
- Elsa! Proszę Cię, nie czas na obrażanie się. - podniósł mi głowę i pocałował mnie delikatnie. Po chwili dodał:
- Wiesz, że jej nienawidzę, a ty jesteś najpiękniejsza na świecie. Ale chcę coś zrobić żeby za mną nie biegała.
Uśmiechnęłam się do niego i odrzekłam:
- No tak... może na razie schowaj się u mnie w szafie? Standardowa kryjówka.
- Bardzo chętnie. - Jack chwycił mnie za rękę i poszliśmy do mojej komnaty.
- Słyszysz to? - zapytałam. Zza ściany było słychać głos Roszpunki:
- Taa...niby ładna, ale taka trochę brzydka. No, bo te oczy! Po kim ona je w ogóle ma?
I głos Anny:
- Chyba po mnie...
I znowu głos Roszpunki:
- No tak... cóż, lepiej chyba niż brązowe.
Jack uniósł jedną brew.
- Co ona wygaduje?
- Nie wiem... - położyłam się na łóżku. - Nie martw się, Anna się nie będzie nią przejmować.
Jack położył się obok mnie i zaczął mi się przyglądać.
- A ty co? - zaśmiałam się.
Za ścianą odezwała się Anna:
- Co? Przecież Jack jest narzeczonym Elsy.
- Elsie tylko się tak wydaje. - odrzekła Roszpunka. - On jest mój i tylko mój.
Znów posmutniałam. Jack od razu wkroczył do akcji. Objął mnie i przytulił do siebie.
- Moja śnieżynko... zapamiętaj sobie: Roszpunka to - wolę nie opisywać jego słów - ... a ja bardzo, bardzo, bardzo Cię kocham.
I zaczął całować mnie w usta. A po chwili w szyję... rozpiął mi sukienkę... i nagle usłyszeliśmy głos Roszpunki tuż przy drzwiach mojego pokoju:
- Tu pewnie siedzi Jack. Zaraz go zabiorę od tej wiedźmy, już mu pewnie nie wiadomo co zrobiła.
Jack odsunął się ode mnie szybko, ale nie zdążył zapiąć mi sukienki. Roszpunka weszła do środka i zobaczyła go z rękami przy moich guziczkach przy dekolcie. Zwęziła wściekle powieki i utkwiła we mnie morderczy wzrok. Jack'a chyba coś zamroziło więc odsunęłam delikatnie jego ręce i zapięłam sukienkę.
- Co... ty... mu robisz?! - wrzasnęła Roszpunka.
- Nic złego. - odrzekłam podchodząc do niej.
- Nic złego?! Chciałaś się przed nim rozebrać!
Jack dalej siedział nieruchomo. Do pokoju weszła matka Roszpunki.
- Co tu się dzieje? - zapytała. - Słyszałam krzyki.
- Mamo! Ta wiedźma zabiera mi mojego pysia! Chciała się przed nim rozebrać! - krzyknęła Roszpunka.
- Niedoczekanie! - odrzekła ciotka. - Jacksonie czy to prawda?
Jack przez chwilę nic nie mówił, ale po chwili wstał, przymknął oczy, chwycił mnie delikatnie za rękę i wyrecytował jakby z pamięci:
- Nieprawdatojabardzopragnąłemsamjąrozebraćwięcnieczepiajciesięjej...
Roszpunka spojrzała na niego wściekle. Jack kontynuował:
- Atakwogóletojestmojąnarzeczonąwięcmamyprawo...no..ten...
Ciotka uniosła brwi, odchrząknęła i powiedziała:
- Cóż. Widziałyśmy co miałyśmy widzieć. A nawet za dużo... więc. Możemy wyjechać. Żegnaj, Elso.
I wyszły z uniesionymi głowami. Razem z Jack'iem odetchnęliśmy z ulgą i pobiegliśmy powiadomić Annę i Kristoff'a o ich wyjeździe. Ucieszyli się bardzo i resztę dnia spędziliśmy czytając i śpiewając Lenie.
- Elsa.
wtorek, 13 stycznia 2015
Niespodziewane odwiedziny.
Witajcie,
Dziś rano obudziło mnie coś przez coś prawie dostałam zawału.
- Elsa? Nie śpij, tak moja droga. Wiesz z kim masz do czynienia, może byś wstała?
Otworzyłam oczy i podskoczyłam ze strachu.
- Ciocia?!
Przede mną stała moja ciotka, matka Roszpunki we własnej osobie.
- A kto, Święty Mikołaj? - prychnęła. A ty cóż masz na sobie za skąpy strój?
Szybko zakryłam kołdrą dekolt koszuli nocnej. Ciotka uniosła jedną brew.
- Dla kogo się tak rozbierasz, dla Anny?
- Nie... - odrzekłam szybko. - Kiedy ciocia przyjechała? Roszpunka też tu jest?
- Puncia przyjedzie jutro. A ja przyjechałam dosłownie kilka minut temu. Wiesz, że nie masz żadnej straży przy wejściach?
- Tak... chwilowo. - wstałam nie opuszczając kołdry i podeszłam do szafy.
Ciotka podążyła za mną i przyglądała się mi z przymkniętymi lekko powiekami.
- A.. jeśli można spytać... - zaczęłam. - To w jakim celu ciocia przyjechała?
- Chciałam zobaczyć to małe dzieciątko, o którym tak wszyscy rozprawiają, rzecz jasna. W końcu moja ukochana siostrzenica została matką! Ach, jeszcze pamiętam jak wasza mama dopiero co była w ciąży. A teraz już byłaby babcią. Kto by pomyślał.
- Tak... - mruknęłam i ubrałam niebieską sukienkę, buty i rękawiczki. Włosy szybko związałam w warkocz.
- No, to idziemy? - zapytała ciotka stając przede mną.
- Ale...ciociu, jest szósta rano. Wszyscy jeszcze śpią. - odrzekłam.
- W takim razie czas ich obudzić! - krzyknęła i wybiegła na korytarz.
Szybko podążyłam za nią.
- Tu jest pokój Ani i tego Christophera? - ciotka stanęła na przeciwko drewnianych drzwi na prawo od moich.
- Kristoff'a... tak, ale... - zanim skończyłam kobieta wparowała do środka.
- Aneczko! Anusiu! Kochana ty moja!
Wbiegłam za nią. Anna usiadła na łóżku i ziewnęła rozglądając się nieprzytomnym wzrokiem. Kiedy zobaczyła ciotkę zamurowało ją chyba i wpatrywała się w nią z otwartymi ustami. Ona przytuliła ją i zawołała:
- A gdzie ta Twoja śliczna córcia?
- Eee... - zacięła się Ania. - Tam.. - pokazała na drzwi do pokoju Leny. Ciotka od razu tam pobiegła.
- Ale ciociu! - zawołałam i pobiegłam za nią.
- Śliczna, słodziutka, malutka, kochaniutka dziewczynka! - wzięła ją na ręce. Lena od razu zaczęła płakać.
- Jak się nazywa?
- Lena... - zaczęłam i odebrałam ciotce dziecko. - Ale... ciociu, może przyjdziesz do niej później... jest wcześnie. Powinna jeszcze spać.
W tej chwili do komnaty wpadł Jack, Anna w szlafroku i Kristoff owinięty pościelą.
- Co tu się dzie-eee-je? - ziewnął.
- Elsa kradnie Lenę? - zaśmiał się Jack, ale kiedy zobaczył moją ciotkę schował się za Anną i zapytał:
- Roszpunka też tu jest?
- Przyjedzie jutro. - burknęła kobieta. - A wy jesteście niemili i nie chcecie pokazać mi Waszego dziecka. Idę do miasta, wrócę wieczorem. - i wyszła.
Odłożyłam Lenę do kołyski. Anna podbiegła do mnie i zasypała mnie pytaniami:
- Co ona tu robi? Kiedy przyjechała? Po co przyjechała? Co zrobimy jak przyjedzie Roszpun...
- Nie wiem jak wy... - przerwał Kristoff. - Ale ja idę spać. - i wrócił do łóżka.
- Przyjechała niedawno. - powiedziałam. - Przynajmniej tak mówi. O mało przez nią nie dostałam zawału. Chciała zobaczyć Lenę.
Anna kiwnęła głową.
- To zobaczy wieczorem. A teraz ja idę do Kristoff'a, dobranoc. - ziewnęła i poszła do sypialni.
- Masz bardzo dziwną ciotkę. - powiedział Jack łapiąc mnie za rękę i prowadząc na korytarz. - Kto normalny przypływa zza morza o szóstej i budzi normalnych, chcących się wyspać ludzi?
- Chyba tylko ona... - westchnęłam. - Jak chcesz możemy wrócić do łóżka.
- To znaczy, że mogę iść do Ciebie?
- Możesz. - uśmiechnęłam się i poszliśmy do sypialni.
- Elsa.
Dziś rano obudziło mnie coś przez coś prawie dostałam zawału.
- Elsa? Nie śpij, tak moja droga. Wiesz z kim masz do czynienia, może byś wstała?
Otworzyłam oczy i podskoczyłam ze strachu.
- Ciocia?!
Przede mną stała moja ciotka, matka Roszpunki we własnej osobie.
- A kto, Święty Mikołaj? - prychnęła. A ty cóż masz na sobie za skąpy strój?
Szybko zakryłam kołdrą dekolt koszuli nocnej. Ciotka uniosła jedną brew.
- Dla kogo się tak rozbierasz, dla Anny?
- Nie... - odrzekłam szybko. - Kiedy ciocia przyjechała? Roszpunka też tu jest?
- Puncia przyjedzie jutro. A ja przyjechałam dosłownie kilka minut temu. Wiesz, że nie masz żadnej straży przy wejściach?
- Tak... chwilowo. - wstałam nie opuszczając kołdry i podeszłam do szafy.
Ciotka podążyła za mną i przyglądała się mi z przymkniętymi lekko powiekami.
- A.. jeśli można spytać... - zaczęłam. - To w jakim celu ciocia przyjechała?
- Chciałam zobaczyć to małe dzieciątko, o którym tak wszyscy rozprawiają, rzecz jasna. W końcu moja ukochana siostrzenica została matką! Ach, jeszcze pamiętam jak wasza mama dopiero co była w ciąży. A teraz już byłaby babcią. Kto by pomyślał.
- Tak... - mruknęłam i ubrałam niebieską sukienkę, buty i rękawiczki. Włosy szybko związałam w warkocz.
- No, to idziemy? - zapytała ciotka stając przede mną.
- Ale...ciociu, jest szósta rano. Wszyscy jeszcze śpią. - odrzekłam.
- W takim razie czas ich obudzić! - krzyknęła i wybiegła na korytarz.
Szybko podążyłam za nią.
- Tu jest pokój Ani i tego Christophera? - ciotka stanęła na przeciwko drewnianych drzwi na prawo od moich.
- Kristoff'a... tak, ale... - zanim skończyłam kobieta wparowała do środka.
- Aneczko! Anusiu! Kochana ty moja!
Wbiegłam za nią. Anna usiadła na łóżku i ziewnęła rozglądając się nieprzytomnym wzrokiem. Kiedy zobaczyła ciotkę zamurowało ją chyba i wpatrywała się w nią z otwartymi ustami. Ona przytuliła ją i zawołała:
- A gdzie ta Twoja śliczna córcia?
- Eee... - zacięła się Ania. - Tam.. - pokazała na drzwi do pokoju Leny. Ciotka od razu tam pobiegła.
- Ale ciociu! - zawołałam i pobiegłam za nią.
- Śliczna, słodziutka, malutka, kochaniutka dziewczynka! - wzięła ją na ręce. Lena od razu zaczęła płakać.
- Jak się nazywa?
- Lena... - zaczęłam i odebrałam ciotce dziecko. - Ale... ciociu, może przyjdziesz do niej później... jest wcześnie. Powinna jeszcze spać.
W tej chwili do komnaty wpadł Jack, Anna w szlafroku i Kristoff owinięty pościelą.
- Co tu się dzie-eee-je? - ziewnął.
- Elsa kradnie Lenę? - zaśmiał się Jack, ale kiedy zobaczył moją ciotkę schował się za Anną i zapytał:
- Roszpunka też tu jest?
- Przyjedzie jutro. - burknęła kobieta. - A wy jesteście niemili i nie chcecie pokazać mi Waszego dziecka. Idę do miasta, wrócę wieczorem. - i wyszła.
Odłożyłam Lenę do kołyski. Anna podbiegła do mnie i zasypała mnie pytaniami:
- Co ona tu robi? Kiedy przyjechała? Po co przyjechała? Co zrobimy jak przyjedzie Roszpun...
- Nie wiem jak wy... - przerwał Kristoff. - Ale ja idę spać. - i wrócił do łóżka.
- Przyjechała niedawno. - powiedziałam. - Przynajmniej tak mówi. O mało przez nią nie dostałam zawału. Chciała zobaczyć Lenę.
Anna kiwnęła głową.
- To zobaczy wieczorem. A teraz ja idę do Kristoff'a, dobranoc. - ziewnęła i poszła do sypialni.
- Masz bardzo dziwną ciotkę. - powiedział Jack łapiąc mnie za rękę i prowadząc na korytarz. - Kto normalny przypływa zza morza o szóstej i budzi normalnych, chcących się wyspać ludzi?
- Chyba tylko ona... - westchnęłam. - Jak chcesz możemy wrócić do łóżka.
- To znaczy, że mogę iść do Ciebie?
- Możesz. - uśmiechnęłam się i poszliśmy do sypialni.
- Elsa.
sobota, 10 stycznia 2015
Rozmowy, wspomnienia i uściski.
Witajcie,
Całe Arendelle od kilku dni wręcz śpiewa z radości. Mogłabym nawet powiedzieć to dosłownie, bo kiedy po kołysance Jack'a Lena usnęła, Anna nie przestaje jej teraz śpiewać.
- Ooooch.... - jęknął Jack dziś rano włażąc mi do łóżka. - Zaraz ogłuchnę...
- Niby czemu? - zapytałam.
- Czemu? - Jack wyczołgał się spod kołdry. - Czemu?! Anka śpiewa za ścianą od chyba dwudziestu godzin, a ty się pytasz czemu zaraz ogłuchnę?
- Daj spokój. - przewróciłam oczami i rzuciłam w niego poduszką. - Mamy szczęście, że Ania ładnie śpiewa. A poza tym, musi jakoś uśpić Lenę, inaczej...
- Dobrze, dobrze. - Jack przewrócił się na plecy. Po chwili dodał - Ale przyznasz, że jestem genialny?
- Bo...?
- Bo wymyśliłem, że trzeba jej śpiewać kołysanki. - odparł.
- Wiesz, że to ja Ci powiedziałam, żebyś coś zaśpiewał? - uśmiechnęłam się do narzeczonego i pogłaskałam go po włosach.
Zmarszczył brwi i na chwilę zaniemówił.
- Hm. Jakoś nie pamiętam. - mruknął. - Ale mimo wszystko... byłbym naprawdę świetną matką. Czy ojcem, jak tam wolisz.
- No...i co z tego? - przysunęłam się trochę do niego.
- To... - przysunął się jeszcze bardziej. - ...że fajnie by było gdybyśmy...
Nagle wszedł Kristoff.
- Wstawać Śpiące Królewny! - zawołał.
Jack przewrócił oczami i schował się pod kołdrę.
- A temu co? - Kristoff podszedł do łóżka z uśmiechem. - Czyżbym Wam w czymś przerwał?
- Nie, nie. - wstałam i włożyłam szlafrok. - Jak tam Anna?
- Usnęła z Leną na fotelu. - odrzekł. - Mamy spokój na jakiś czas. - mrugnął do mnie.
Jack wystawił głowę z spod kołdry.
- Krzysiu, może idź już sobie, co? - odezwał się.
- Przyszedłem dopiero. - Kristoff wzruszył ramionami. - A ciebie trzeba wyciągnąć z tego łóżka.
Jack spojrzał na niego obrażonym wzrokiem i burknął:
- Nigdy.
- Spokojnie, ja sobie z nim poradzę. - powiedziałam prowadząc Kristoff'a do drzwi. Gdy wyszedł podeszłam do łóżka i odezwałam się:
- Lodóweczko, ...chodź ze mną na dół.
- A mogę potem zostać ojcem? - dobiegł głos spod kołdry.
- Nie. - odrzekłam.
Jack wstał, jęknął i powiedział:
- No, ale czemu?
- Jack, proszę Cię, nie zamierzam z Tobą dyskutować.
- Ale Śnieżynko... - objął mnie i przytulił.
- Nie, i koniec. - odparłam. - Nie sądzisz, że to trochę za wcześnie?
- To było pytanie retoryczne, tak? - Jack spuścił głowę.
- Możliwe. - odrzekłam i wyszłam. Przez resztę dnia siedziałam z Anną w pokoiku Leny.
- Wiesz... - zaczęła Anna przebierając córkę. - Jak troszkę podrośnie możemy zacząć z nią wychodzić na spacery. Bo na razie jest chyba jeszcze trochę za mała, nie? Potem nauczymy ją mówić, chodzić... och, Elsa, to będzie takie cudowne! Wyobraź sobie co by powiedzieli rodzice gdy tu z nami byli! Chyba by zwariowali ze szczęścia! Och, to naprawdę przeurocze. Jak Olaf zacznie się z nią bawić..ooch. Jak chcesz to nawet możemy jej przedstawić Puszka! Ale to może trochę później... a zresztą... chyba powinna się z nim oswoić od razu? A nie wiem... jeszcze tyle przed nią. Całe życie. - przytuliła Lenę do siebie. - Cudownie być mamą.
Kiwnęłam głową choć nie do końca wiedziałam już o czym mówi siostra.
- Hej, Elsa! - Anna złapała mnie za rękę. - A może by jej poczytać? No wiesz, baśnie czy coś. Mama czytała mi chyba od zawsze!
- Świetny pomysł. - uśmiechnęłam się.
- A co tam... u Ciebie i Jack'a? - zapytała kładąc córkę do kołyski.
- To co zawsze. - wzruszyłam ramionami. - Ale to nie my teraz jesteśmy najważniejsi, tylko nasza mała księżniczka.
Stanęłyśmy razem nad śpiącą Leną.
- Myślisz, że będzie podobna do mnie? - zapytała Anna przekrzywiając głowę.
- Oczywiście. Wyglądałaś prawie identycznie. - odrzekłam.
- Pamiętasz to? - Ania spojrzała na mnie z niedowierzaniem. - Przecież jak byłam taka mała, to miałaś... trzy lata!
Uśmiechnęłam się i kiwnęłam głową.
- Takich rzeczy się nie zapomina. Jak się urodziłaś, tata wpuścił mnie do jakiejś dużej komnaty. Nie wiedziałam o co chodzi. I nagle usłyszałam twój płacz. Podbiegłam do łóżka, na którym siedziała mama trzymając cię w różowym kocyku. Uśmiechnęła się do mnie. Byłam tak zaskoczona i szczęśliwa, że zaczął padać maleńki śnieżek. Weszłam na łóżko i przyglądałam Ci się ze śmiechem. Byłaś taka maleńka, i taka piękna.
- Nie wierzę, że tak dokładnie wszystko pamiętasz. To wręcz niemożliwe. - odezwała się Anna.
- To chyba moje najszczęśliwsze wspomnienie. Możliwe, że jedyne, które jest szczęśliwe. - powiedziałam i otarłam łzę z policzka. - Wtedy... pamiętam jak chwilę potem zaplanowałam, że będę się z Tobą bawić przez cały czas. Że pokażę Ci moją moc, oddam lalkę, że będziemy się kochać najbardziej na świecie, lepić bałwany, jeździć rowerem po korytarzach, śmiać się z obrazów...
Anna przytuliła mnie.
- Teraz możemy to wszystko robić, bo jesteśmy razem i kochamy się najbardziej na świecie. - uśmiechnęła się do mnie.
Odwzajemniłam uścisk. Po chwili zaczęłyśmy wspólnie szukać książek z baśniami w całym pałacu.
- Elsa.
Całe Arendelle od kilku dni wręcz śpiewa z radości. Mogłabym nawet powiedzieć to dosłownie, bo kiedy po kołysance Jack'a Lena usnęła, Anna nie przestaje jej teraz śpiewać.
- Ooooch.... - jęknął Jack dziś rano włażąc mi do łóżka. - Zaraz ogłuchnę...
- Niby czemu? - zapytałam.
- Czemu? - Jack wyczołgał się spod kołdry. - Czemu?! Anka śpiewa za ścianą od chyba dwudziestu godzin, a ty się pytasz czemu zaraz ogłuchnę?
- Daj spokój. - przewróciłam oczami i rzuciłam w niego poduszką. - Mamy szczęście, że Ania ładnie śpiewa. A poza tym, musi jakoś uśpić Lenę, inaczej...
- Dobrze, dobrze. - Jack przewrócił się na plecy. Po chwili dodał - Ale przyznasz, że jestem genialny?
- Bo...?
- Bo wymyśliłem, że trzeba jej śpiewać kołysanki. - odparł.
- Wiesz, że to ja Ci powiedziałam, żebyś coś zaśpiewał? - uśmiechnęłam się do narzeczonego i pogłaskałam go po włosach.
Zmarszczył brwi i na chwilę zaniemówił.
- Hm. Jakoś nie pamiętam. - mruknął. - Ale mimo wszystko... byłbym naprawdę świetną matką. Czy ojcem, jak tam wolisz.
- No...i co z tego? - przysunęłam się trochę do niego.
- To... - przysunął się jeszcze bardziej. - ...że fajnie by było gdybyśmy...
Nagle wszedł Kristoff.
- Wstawać Śpiące Królewny! - zawołał.
Jack przewrócił oczami i schował się pod kołdrę.
- A temu co? - Kristoff podszedł do łóżka z uśmiechem. - Czyżbym Wam w czymś przerwał?
- Nie, nie. - wstałam i włożyłam szlafrok. - Jak tam Anna?
- Usnęła z Leną na fotelu. - odrzekł. - Mamy spokój na jakiś czas. - mrugnął do mnie.
Jack wystawił głowę z spod kołdry.
- Krzysiu, może idź już sobie, co? - odezwał się.
- Przyszedłem dopiero. - Kristoff wzruszył ramionami. - A ciebie trzeba wyciągnąć z tego łóżka.
Jack spojrzał na niego obrażonym wzrokiem i burknął:
- Nigdy.
- Spokojnie, ja sobie z nim poradzę. - powiedziałam prowadząc Kristoff'a do drzwi. Gdy wyszedł podeszłam do łóżka i odezwałam się:
- Lodóweczko, ...chodź ze mną na dół.
- A mogę potem zostać ojcem? - dobiegł głos spod kołdry.
- Nie. - odrzekłam.
Jack wstał, jęknął i powiedział:
- No, ale czemu?
- Jack, proszę Cię, nie zamierzam z Tobą dyskutować.
- Ale Śnieżynko... - objął mnie i przytulił.
- Nie, i koniec. - odparłam. - Nie sądzisz, że to trochę za wcześnie?
- To było pytanie retoryczne, tak? - Jack spuścił głowę.
- Możliwe. - odrzekłam i wyszłam. Przez resztę dnia siedziałam z Anną w pokoiku Leny.
- Wiesz... - zaczęła Anna przebierając córkę. - Jak troszkę podrośnie możemy zacząć z nią wychodzić na spacery. Bo na razie jest chyba jeszcze trochę za mała, nie? Potem nauczymy ją mówić, chodzić... och, Elsa, to będzie takie cudowne! Wyobraź sobie co by powiedzieli rodzice gdy tu z nami byli! Chyba by zwariowali ze szczęścia! Och, to naprawdę przeurocze. Jak Olaf zacznie się z nią bawić..ooch. Jak chcesz to nawet możemy jej przedstawić Puszka! Ale to może trochę później... a zresztą... chyba powinna się z nim oswoić od razu? A nie wiem... jeszcze tyle przed nią. Całe życie. - przytuliła Lenę do siebie. - Cudownie być mamą.
Kiwnęłam głową choć nie do końca wiedziałam już o czym mówi siostra.
- Hej, Elsa! - Anna złapała mnie za rękę. - A może by jej poczytać? No wiesz, baśnie czy coś. Mama czytała mi chyba od zawsze!
- Świetny pomysł. - uśmiechnęłam się.
- A co tam... u Ciebie i Jack'a? - zapytała kładąc córkę do kołyski.
- To co zawsze. - wzruszyłam ramionami. - Ale to nie my teraz jesteśmy najważniejsi, tylko nasza mała księżniczka.
Stanęłyśmy razem nad śpiącą Leną.
- Myślisz, że będzie podobna do mnie? - zapytała Anna przekrzywiając głowę.
- Oczywiście. Wyglądałaś prawie identycznie. - odrzekłam.
- Pamiętasz to? - Ania spojrzała na mnie z niedowierzaniem. - Przecież jak byłam taka mała, to miałaś... trzy lata!
Uśmiechnęłam się i kiwnęłam głową.
- Takich rzeczy się nie zapomina. Jak się urodziłaś, tata wpuścił mnie do jakiejś dużej komnaty. Nie wiedziałam o co chodzi. I nagle usłyszałam twój płacz. Podbiegłam do łóżka, na którym siedziała mama trzymając cię w różowym kocyku. Uśmiechnęła się do mnie. Byłam tak zaskoczona i szczęśliwa, że zaczął padać maleńki śnieżek. Weszłam na łóżko i przyglądałam Ci się ze śmiechem. Byłaś taka maleńka, i taka piękna.
- Nie wierzę, że tak dokładnie wszystko pamiętasz. To wręcz niemożliwe. - odezwała się Anna.
- To chyba moje najszczęśliwsze wspomnienie. Możliwe, że jedyne, które jest szczęśliwe. - powiedziałam i otarłam łzę z policzka. - Wtedy... pamiętam jak chwilę potem zaplanowałam, że będę się z Tobą bawić przez cały czas. Że pokażę Ci moją moc, oddam lalkę, że będziemy się kochać najbardziej na świecie, lepić bałwany, jeździć rowerem po korytarzach, śmiać się z obrazów...
Anna przytuliła mnie.
- Teraz możemy to wszystko robić, bo jesteśmy razem i kochamy się najbardziej na świecie. - uśmiechnęła się do mnie.
Odwzajemniłam uścisk. Po chwili zaczęłyśmy wspólnie szukać książek z baśniami w całym pałacu.
- Elsa.
czwartek, 8 stycznia 2015
Kołysanki dla Lenki.
Witajcie,
We wtorek wieczorem odbył się bal na cześć narodzin Leny. Jednak całą wcześniejszą noc i pół dnia przesiedzieliśmy wszyscy nad maleńką księżniczką, bo płakała bez przerwy i nikt nie mógł zasnąć.
- Może jest głodna? - zapytał Kristoff.
- Karmiłam ją minutę temu! - zawoła Anna biorąc Lenę na ręce. - Ciii, słoneczko, mamusia tu jest. - powiedziała i delikatnie pocałowała córkę w główkę. Ona jednak rozpłakała się jeszcze bardziej. - Nie, no, ty z nią pogadaj.
I podała ją Kristoff'owi.
- Cześć moje Leniątko. Czemu tak płaczesz? - zagadał do dziecka.
Dziewczynka spojrzała na niego wielkimi oczkami i rozpłakała się na nowo.
- O, Elsa! - zawołała Anna. - Wyczaruj coś!
Uśmiechnęłam się do niej, ściągnęłam rękawiczki i wyczarowałam nad Leną w powietrzu lodowe wzroki i maleńkie płatki śniegu. Przestała płakać, otworzyła buzię i przez chwilę patrzyła bez ruchu. Kiedy płatki zniknęły zaczęła znowu płakać. Kristoff odezwał się do Jack'a:
- Te, wujek. Potrzymaj! - i podał mu Lenę. Jack przytulił ją lekko do siebie. Od razu przestała płakać i nawet jakby się uśmiechnęła.
- Widzicie? - Jack zrobił dumną minę. - Jestem idealną matką.
- Taa... to może zostaniesz ze swoją ukochaną Lenką, a my pójdziemy sobie pogadać, czy coś... - zaproponowała Anna.
- Ee... może. Albo i nie... - odrzekł Jack.
- Idźcie, musicie odpocząć. - powiedziałam. Anna przytuliła mnie i wyszli razem z Kristoff'em.
- No dobrze, idealna matko pokaż co potrafisz. - usiadłam na bujanym fotelu i uśmiechnęłam się do Jack'a. - Wiesz, że dzieci lubią kołysanki?
- Ależ oczywiście. - odpowiedział Jack. - Zaśpiewać jej coś?
Kiwnęłam głową i wsunęłam z powrotem rękawiczki.
- No więc... - Jack zrobił zamyśloną minę. Po chwili zaśpiewał cicho:
- Śpij Lenusiu, śpij,
o mamusi śnij,
Mrokiem się nie przejmuj,
choć jest bardzo zły.
O Roszpunce nie myśl,
to zaszkodzi Ci,
będziesz upośledzona,
tak wydaje się mi.
Lecz gdy zaśniesz słodko,
Roszpunka pójdzie precz,
Mrok to taka idiotka,
co...nie wie co to mecz.
- Jack... piękna kołysanka, ale ona chyba jest trochę za mała na Roszpunkę i Mroka. - powiedziałam.
Jack wyszczerzył do mnie zęby i podał mi Lenę.
- Teraz ty.
- Co teraz ja?
- Teraz ty śpiewasz. - Jack usiadł na ziemi po turecku.
Westchnęłam i zaśpiewałam:
- Śpij Lenusiu, śpij,
o mamusi śnij,
Niczym się nie przejmuj,
Tak śpiewamy Ci.
Chociaż Jack tu siedzi,
i rozśmiesza nas,
wszyscy dawno wiedzą,
że na sen już czas.
W tym momencie weszła Anna.
- Bałam się trochę, że Jack... - zaczęła, ale widząc, że Lena zasnęła uśmiechnęła się, wzięła ją ode mnie i położyła w kołysce.
- Jak to zrobiliście? - zapytała szeptem.
- Zaśpiewałem jej kołysankę. - odrzekł Jack dumnie wypinając pierś.
- Tak. - powiedziałam. - Jack to bardzo uzdolniony wujek.
- Matka. - poprawił Jack.
I poszliśmy do sypialni.
Na balu nie działo się nic ciekawego, oprócz tego, że wszyscy zachwycali się Leną. A ostatnie dni i noce spędziliśmy na siedzeniu w jej pokoiku.
- Elsa.
We wtorek wieczorem odbył się bal na cześć narodzin Leny. Jednak całą wcześniejszą noc i pół dnia przesiedzieliśmy wszyscy nad maleńką księżniczką, bo płakała bez przerwy i nikt nie mógł zasnąć.
- Może jest głodna? - zapytał Kristoff.
- Karmiłam ją minutę temu! - zawoła Anna biorąc Lenę na ręce. - Ciii, słoneczko, mamusia tu jest. - powiedziała i delikatnie pocałowała córkę w główkę. Ona jednak rozpłakała się jeszcze bardziej. - Nie, no, ty z nią pogadaj.
I podała ją Kristoff'owi.
- Cześć moje Leniątko. Czemu tak płaczesz? - zagadał do dziecka.
Dziewczynka spojrzała na niego wielkimi oczkami i rozpłakała się na nowo.
- O, Elsa! - zawołała Anna. - Wyczaruj coś!
Uśmiechnęłam się do niej, ściągnęłam rękawiczki i wyczarowałam nad Leną w powietrzu lodowe wzroki i maleńkie płatki śniegu. Przestała płakać, otworzyła buzię i przez chwilę patrzyła bez ruchu. Kiedy płatki zniknęły zaczęła znowu płakać. Kristoff odezwał się do Jack'a:
- Te, wujek. Potrzymaj! - i podał mu Lenę. Jack przytulił ją lekko do siebie. Od razu przestała płakać i nawet jakby się uśmiechnęła.
- Widzicie? - Jack zrobił dumną minę. - Jestem idealną matką.
- Taa... to może zostaniesz ze swoją ukochaną Lenką, a my pójdziemy sobie pogadać, czy coś... - zaproponowała Anna.
- Ee... może. Albo i nie... - odrzekł Jack.
- Idźcie, musicie odpocząć. - powiedziałam. Anna przytuliła mnie i wyszli razem z Kristoff'em.
- No dobrze, idealna matko pokaż co potrafisz. - usiadłam na bujanym fotelu i uśmiechnęłam się do Jack'a. - Wiesz, że dzieci lubią kołysanki?
- Ależ oczywiście. - odpowiedział Jack. - Zaśpiewać jej coś?
Kiwnęłam głową i wsunęłam z powrotem rękawiczki.
- No więc... - Jack zrobił zamyśloną minę. Po chwili zaśpiewał cicho:
- Śpij Lenusiu, śpij,
o mamusi śnij,
Mrokiem się nie przejmuj,
choć jest bardzo zły.
O Roszpunce nie myśl,
to zaszkodzi Ci,
będziesz upośledzona,
tak wydaje się mi.
Lecz gdy zaśniesz słodko,
Roszpunka pójdzie precz,
Mrok to taka idiotka,
co...nie wie co to mecz.
- Jack... piękna kołysanka, ale ona chyba jest trochę za mała na Roszpunkę i Mroka. - powiedziałam.
Jack wyszczerzył do mnie zęby i podał mi Lenę.
- Teraz ty.
- Co teraz ja?
- Teraz ty śpiewasz. - Jack usiadł na ziemi po turecku.
Westchnęłam i zaśpiewałam:
- Śpij Lenusiu, śpij,
o mamusi śnij,
Niczym się nie przejmuj,
Tak śpiewamy Ci.
Chociaż Jack tu siedzi,
i rozśmiesza nas,
wszyscy dawno wiedzą,
że na sen już czas.
W tym momencie weszła Anna.
- Bałam się trochę, że Jack... - zaczęła, ale widząc, że Lena zasnęła uśmiechnęła się, wzięła ją ode mnie i położyła w kołysce.
- Jak to zrobiliście? - zapytała szeptem.
- Zaśpiewałem jej kołysankę. - odrzekł Jack dumnie wypinając pierś.
- Tak. - powiedziałam. - Jack to bardzo uzdolniony wujek.
- Matka. - poprawił Jack.
I poszliśmy do sypialni.
Na balu nie działo się nic ciekawego, oprócz tego, że wszyscy zachwycali się Leną. A ostatnie dni i noce spędziliśmy na siedzeniu w jej pokoiku.
- Elsa.
poniedziałek, 5 stycznia 2015
Witamy, Lenuś!
Witajcie,
Dziś w nocy stało się coś co zmieniło nasze życie na zawsze.
Około jedenastej w nocy pracowałam w swojej komnacie. Nagle usłyszałam Kristoff'a zza ściany:
- Teraz?! Tak teraz?! Elsa!!! Jack!!!
Pobiegłam szybko do sypialni jego i Anny. Na korytarzu prawie dobiłam do Jack'a.
- Co się dzieje? - zapytał zdezorientowany.
- Nie wiem! - odrzekłam i wbiegliśmy do pokoju. Anna siedziała na łóżku i trzymała się za brzuch.
- Dziecko!! - krzyknął Kristoff. - Rodzi się!!
- Lekarza! - krzyknął Jack i zaczął biegać w kółko.
Szybko przeanalizowałam całą sytuację i zamroziłam niechcący podłogę. Jednak opanowałam się i rozkazałam Jack'owi pobiec po medyków. Sama podbiegłam do Anny i chwyciłam ją mocno za rękę.
- Oddychaj głęboko. Spokojnie. - próbowałam tak naprawdę uspokoić samą siebie.
W jednej chwili do pokoju wpadło kilkunastu lekarzy.
- Proszę wyjść. Musimy przeprowadzić poród spokojnie i bez tłumu.
- Nie! - krzyknęła Anna. - Niech ktoś ze mną zostanie!
Mężczyźni otoczyli Annę zakładając lekarskie kitle.
- Ja zostanę! - krzyknęłam nie chcąc puścić Anny.
- Nie, proszę wyjść Wasza Wysokość. - odrzekł jeden z lekarzy. - Mąż może zostać.
- Nie! - zobaczyłam zrozpaczoną Annę, ale Jack pociągnął mnie na zewnątrz, a lekarze zamknęli pokój od wewnątrz. Usłyszałam krzyk Anny.
- Aniu!! - z rozpaczą wyrwałam się Jack'owi i zaczęłam dobijać się do środka.
- Elsa, zostaw! Wszystko będzie dobrze! - odciągnął mnie i przytulił mocno. Cały korytarz pokrył się warstwą lodu, ale odwzajemniłam uścisk Jack'a. Spędziliśmy ponad godzinę na korytarzu słysząc krzyki Anny. Nie mogąc się opanować chodziłam to w jedną, to w drugą stronę przed drzwiami.
- Uspokój, się, bo dostaniesz zawału. - odezwał się Jack siadając pod ścianą.
- Jak mam nie dostać zawału?! Moja siostra rodzi! - odrzekłam.
Przez dwie następne godziny, to chodziłam w te i we wte, to siedziałam wtulona w Jack'a, to mówiłam zrozpaczona sama do siebie. W końcu z pokoju wyszedł jeden z lekarzy. Podbiegłam do niego i zaczęłam wypytywać:
- Co z Anną? Urodziła? Wszystko w porządku? Dziecko jest zdrowe? Kristoff żyje?
Lekarz uśmiechnął się i ukłonił lekko.
- Wszystko przebiegło zgodnie z planem. Mama, tata i dziecko są zdrowi i szczęśliwi.
Jack wstał i podszedł do nas.
- Możemy do nich wejść? - zapytał.
- Oczywiście. - lekarz otworzył nam drzwi.
Z prędkością światła znalazłam się w środku i podbiegłam do łóżka. Siedziała na nim Anna w koszuli szpitalnej, obok niej Kristoff, a ona w różowym kocyku trzymała na rękach maleńkie niemowlę.
- Hej maleńka... - Jack podleciał do Anny.
Ja stałam z otwartymi ustami i nie mogłam wydusić ani słowa. Anna widząc moją minę zaśmiała się i powiedziała do dziecka:
- Widzisz, Lenuś? Jesteś taka śliczna, że ciocię zamroziło.
Uśmiechnęłam się i podeszłam bliżej.
- Jaka ona...maleńka. - odezwałam się. - Hej, Lenuś. Nawet nie wiesz jak miło Cię widzieć...
- Elsa, czy ty płaczesz? - Jack wyszczerzył do mnie zęby.
Otarłam łzę z policzka.
- Nie. Może trochę...ze szczęścia. - odrzekłam z uśmiechem przyglądając się siostrzenicy.
- Nie no, ludzie, Elsa się wzruszyła! - zawołał Kristoff.
- Hej, Jack! - zawołała Anna. - Chcesz potrzymać Lenkę jako pierwszy oprócz mnie?
- Ee... może lepiej nie... - jęknął Jack, ale Anna podała mu delikatnie dziecko.
Wziął je i uśmiechnął się od razu.
- No spójrzcie tylko. Żywy ja.
- Jasne. - zaśmiał się Kristoff. - Odziedziczyła geny po wujku.
Ja w tym czasie wyczarowałam małego, lodowego misia z kokardką na szyi.
- Proszę. - położyłam go na łóżku przy Annie. - Prezent od cioci.
- Eee...wujek też się pod nim podpisze. - dodał Jack.
Zaśmialiśmy się wszyscy. Nagle wszedł lekarz.
- Musimy poprosić o zostawienie samych księżniczki i dziecka. Zostały do wykonania ostatnie badania.
Kiwnęłam głową. Jack przekazał Annie Lenę i wyszliśmy razem z Kristoff'em, a ja zabrałam lodowego misia aby położyć go w kołysce Leny. Poszliśmy w trójkę do jej ślicznego pokoiku.
- I co, Kristoff? - zaczął Jack. - Jak się czujesz z faktem iż zostałeś właśnie ojcem?
- Cudownie. Lena wyrośnie na piękną dziewczynkę, jak mama. - odrzekł Kristoff poprawiając zasłony w oknach.
Włożyłam misia do kołyski i westchnęłam.
- A jak królowa? - Jack podleciał do mnie. - Jak wrażenia...?
- Jack uspokój się. - uśmiechnęłam się do niego.
Do pokoju wpadły trzy służące.
- Królowo! - ukłoniły się nie mogąc powstrzymać śmiechu i ogólnej radości. - Wszyscy czekają na odpowiedź czy dziecko i księżniczka Anna są zdrowe.
- Są zdrowe. - odrzekłam z uśmiechem.
- A... imię dziecka? - dodała druga kobieta.
- Lena. - powiedział Kristoff.
Służące wybiegły z piskiem i po chwili usłyszeliśmy z dołu:
- Księżniczka nazywa się Lena! I jest zdrowa! Hurraaa!
Zaśmialiśmy się. Jakiś czas później wróciliśmy do Anny i Leny i zostaliśmy z nimi na długo. Zaś jutro wieczorem odbędzie się bal narodzinowy. Mam nadzieję, że z Leną będzie wszystko w porządku. Życzmy jej aby rosła na śliczną, i mądrą dziewczynkę.
- Elsa.
Dziś w nocy stało się coś co zmieniło nasze życie na zawsze.
Około jedenastej w nocy pracowałam w swojej komnacie. Nagle usłyszałam Kristoff'a zza ściany:
- Teraz?! Tak teraz?! Elsa!!! Jack!!!
Pobiegłam szybko do sypialni jego i Anny. Na korytarzu prawie dobiłam do Jack'a.
- Co się dzieje? - zapytał zdezorientowany.
- Nie wiem! - odrzekłam i wbiegliśmy do pokoju. Anna siedziała na łóżku i trzymała się za brzuch.
- Dziecko!! - krzyknął Kristoff. - Rodzi się!!
- Lekarza! - krzyknął Jack i zaczął biegać w kółko.
Szybko przeanalizowałam całą sytuację i zamroziłam niechcący podłogę. Jednak opanowałam się i rozkazałam Jack'owi pobiec po medyków. Sama podbiegłam do Anny i chwyciłam ją mocno za rękę.
- Oddychaj głęboko. Spokojnie. - próbowałam tak naprawdę uspokoić samą siebie.
W jednej chwili do pokoju wpadło kilkunastu lekarzy.
- Proszę wyjść. Musimy przeprowadzić poród spokojnie i bez tłumu.
- Nie! - krzyknęła Anna. - Niech ktoś ze mną zostanie!
Mężczyźni otoczyli Annę zakładając lekarskie kitle.
- Ja zostanę! - krzyknęłam nie chcąc puścić Anny.
- Nie, proszę wyjść Wasza Wysokość. - odrzekł jeden z lekarzy. - Mąż może zostać.
- Nie! - zobaczyłam zrozpaczoną Annę, ale Jack pociągnął mnie na zewnątrz, a lekarze zamknęli pokój od wewnątrz. Usłyszałam krzyk Anny.
- Aniu!! - z rozpaczą wyrwałam się Jack'owi i zaczęłam dobijać się do środka.
- Elsa, zostaw! Wszystko będzie dobrze! - odciągnął mnie i przytulił mocno. Cały korytarz pokrył się warstwą lodu, ale odwzajemniłam uścisk Jack'a. Spędziliśmy ponad godzinę na korytarzu słysząc krzyki Anny. Nie mogąc się opanować chodziłam to w jedną, to w drugą stronę przed drzwiami.
- Uspokój, się, bo dostaniesz zawału. - odezwał się Jack siadając pod ścianą.
- Jak mam nie dostać zawału?! Moja siostra rodzi! - odrzekłam.
Przez dwie następne godziny, to chodziłam w te i we wte, to siedziałam wtulona w Jack'a, to mówiłam zrozpaczona sama do siebie. W końcu z pokoju wyszedł jeden z lekarzy. Podbiegłam do niego i zaczęłam wypytywać:
- Co z Anną? Urodziła? Wszystko w porządku? Dziecko jest zdrowe? Kristoff żyje?
Lekarz uśmiechnął się i ukłonił lekko.
- Wszystko przebiegło zgodnie z planem. Mama, tata i dziecko są zdrowi i szczęśliwi.
Jack wstał i podszedł do nas.
- Możemy do nich wejść? - zapytał.
- Oczywiście. - lekarz otworzył nam drzwi.
Z prędkością światła znalazłam się w środku i podbiegłam do łóżka. Siedziała na nim Anna w koszuli szpitalnej, obok niej Kristoff, a ona w różowym kocyku trzymała na rękach maleńkie niemowlę.
- Hej maleńka... - Jack podleciał do Anny.
Ja stałam z otwartymi ustami i nie mogłam wydusić ani słowa. Anna widząc moją minę zaśmiała się i powiedziała do dziecka:
- Widzisz, Lenuś? Jesteś taka śliczna, że ciocię zamroziło.
Uśmiechnęłam się i podeszłam bliżej.
- Jaka ona...maleńka. - odezwałam się. - Hej, Lenuś. Nawet nie wiesz jak miło Cię widzieć...
- Elsa, czy ty płaczesz? - Jack wyszczerzył do mnie zęby.
Otarłam łzę z policzka.
- Nie. Może trochę...ze szczęścia. - odrzekłam z uśmiechem przyglądając się siostrzenicy.
- Nie no, ludzie, Elsa się wzruszyła! - zawołał Kristoff.
- Hej, Jack! - zawołała Anna. - Chcesz potrzymać Lenkę jako pierwszy oprócz mnie?
- Ee... może lepiej nie... - jęknął Jack, ale Anna podała mu delikatnie dziecko.
Wziął je i uśmiechnął się od razu.
- No spójrzcie tylko. Żywy ja.
- Jasne. - zaśmiał się Kristoff. - Odziedziczyła geny po wujku.
Ja w tym czasie wyczarowałam małego, lodowego misia z kokardką na szyi.
- Proszę. - położyłam go na łóżku przy Annie. - Prezent od cioci.
- Eee...wujek też się pod nim podpisze. - dodał Jack.
Zaśmialiśmy się wszyscy. Nagle wszedł lekarz.
- Musimy poprosić o zostawienie samych księżniczki i dziecka. Zostały do wykonania ostatnie badania.
Kiwnęłam głową. Jack przekazał Annie Lenę i wyszliśmy razem z Kristoff'em, a ja zabrałam lodowego misia aby położyć go w kołysce Leny. Poszliśmy w trójkę do jej ślicznego pokoiku.
- I co, Kristoff? - zaczął Jack. - Jak się czujesz z faktem iż zostałeś właśnie ojcem?
- Cudownie. Lena wyrośnie na piękną dziewczynkę, jak mama. - odrzekł Kristoff poprawiając zasłony w oknach.
Włożyłam misia do kołyski i westchnęłam.
- A jak królowa? - Jack podleciał do mnie. - Jak wrażenia...?
- Jack uspokój się. - uśmiechnęłam się do niego.
Do pokoju wpadły trzy służące.
- Królowo! - ukłoniły się nie mogąc powstrzymać śmiechu i ogólnej radości. - Wszyscy czekają na odpowiedź czy dziecko i księżniczka Anna są zdrowe.
- Są zdrowe. - odrzekłam z uśmiechem.
- A... imię dziecka? - dodała druga kobieta.
- Lena. - powiedział Kristoff.
Służące wybiegły z piskiem i po chwili usłyszeliśmy z dołu:
- Księżniczka nazywa się Lena! I jest zdrowa! Hurraaa!
Zaśmialiśmy się. Jakiś czas później wróciliśmy do Anny i Leny i zostaliśmy z nimi na długo. Zaś jutro wieczorem odbędzie się bal narodzinowy. Mam nadzieję, że z Leną będzie wszystko w porządku. Życzmy jej aby rosła na śliczną, i mądrą dziewczynkę.
- Elsa.
sobota, 3 stycznia 2015
Już niedługo...
Witajcie,
Dziś w nocy około pierwszej obudził mnie odgłos otwieranych drzwi. Usiadłam na łóżku i przetarłam oczy.
- Jack? - wymamrotałam.
- To ja, Elsuś. - zobaczyłam siostrę ze słabym uśmiechem zbliżającą się do łóżka.
- Coś się stało? - zapytałam.
Anna usiadła przy mnie i pogładziła się po brzuchu.
- Nie czuję się za dobrze. - odrzekła. - W dodatku miałam taki straszny sen...
Nagle jej oczy wypełniły się łzami.
Szybko przytuliłam ją.
- Boję się, Elsuś. To już naprawdę niedługo. - spojrzała na swój brzuch. - A jak sobie nie poradzę?
- Przecież już to przerabiałyśmy. - pogłaskałam ją po głowie. - Wszystko będzie dobrze, zobaczysz.
Przez chwilę siedziałyśmy w ciszy.
- Mogę dzisiaj spać z tobą? - zapytała Ania pociągając nosem.
- Oczywiście. Tylko nie zdziw się jak rano wparuje tu Jack. - uśmiechnęłam się.
Anna zaśmiała się i położyła obok mnie. Przykryłam ją i pocałowałam w czoło.
- Dobranoc Anuś.
I obie zasnęłyśmy.
- Elsa.
Dziś w nocy około pierwszej obudził mnie odgłos otwieranych drzwi. Usiadłam na łóżku i przetarłam oczy.
- Jack? - wymamrotałam.
- To ja, Elsuś. - zobaczyłam siostrę ze słabym uśmiechem zbliżającą się do łóżka.
- Coś się stało? - zapytałam.
Anna usiadła przy mnie i pogładziła się po brzuchu.
- Nie czuję się za dobrze. - odrzekła. - W dodatku miałam taki straszny sen...
Nagle jej oczy wypełniły się łzami.
Szybko przytuliłam ją.
- Boję się, Elsuś. To już naprawdę niedługo. - spojrzała na swój brzuch. - A jak sobie nie poradzę?
- Przecież już to przerabiałyśmy. - pogłaskałam ją po głowie. - Wszystko będzie dobrze, zobaczysz.
Przez chwilę siedziałyśmy w ciszy.
- Mogę dzisiaj spać z tobą? - zapytała Ania pociągając nosem.
- Oczywiście. Tylko nie zdziw się jak rano wparuje tu Jack. - uśmiechnęłam się.
Anna zaśmiała się i położyła obok mnie. Przykryłam ją i pocałowałam w czoło.
- Dobranoc Anuś.
I obie zasnęłyśmy.
- Elsa.
czwartek, 1 stycznia 2015
Sylwester!
Witajcie,
Wczoraj spędziliśmy Sylwestra w jadalni, choć przed północą musiałam wyjść na dziedziniec do zebranych tam poddanych. Wszyscy tańczyli, puszczali fajerwerki i bawili się przed pałacem. Z wybiciem północy wyczarowałam nad dziedzińcem ogromne lodowe fajerwerki, przybierające kształty śnieżynek. Kiedy kilka minut później wróciłam do jadalni zobaczyłam Kristoff'a i Jack'a siłujących się z otwarciem szampana. Anna siedziała przy stole i zanosiła się śmiechem.
- Weź...to trzymaj! - krzyknął Jack i w jednej chwili udało im się otworzyć szampana przez co Kristoff wylądował z butelką pod ścianą, a Jack oblany szampanem, który trysnął z butelki wpadł na mnie.
- Nie można Was na chwilę samych zostawić. - uśmiechnęłam się i pomogłam Jack'owi wstać.
Anna wstała i przytuliła nas wszystkich krzycząc:
- Nowy roook! Hurraaaaa!
Kristoff zaśmiał się i uniósł szampana mówiąc:
- No, to komu nalać?
Anna posmutniała.
- Mi nie...
- Aniu.. - przytuliłam ją. - Nie smuć się.
- Skoro Anka nie może to ja też nie. - oświadczył Kristoff oddając szampana Jack'owi.
- Krzysiuniu, nie... - Anna pokręciła głową.
- Ależ właśnie, że tak, słoneczko. - pocałował ją w czoło.
Jack spojrzał na mnie z uśmiechem w jednej ręce z butelką, a w drugiej z kieliszkami.
- Może znajdziemy sobie bardziej ustronne miejsce?
- Ale...Anna i Kristoff... - odrzekłam spoglądając na siostrę.
- Idźcie, idźcie. - uśmiechnęła się Anna. - My sobie tu posiedzimy... pod kocykiem...
Jack pociągnął mnie korytarzem prowadzącym... na zewnątrz?
- Jack, gdzie my idziemy?
- Jak to gdzie? - Jack trochę zwolnił i podał mi jeden kieliszek.
- Chyba wolałabym iść... do sypialni?
Jack uniósł brwi i zastąpił mi drogę.
- Do sypialni? Elsa? Elsa chce do sypialni? Ludzie, ludzie!
I zaczął biegać w kółko po korytarzu.
- Jack, zamknij się. - złapałam go rękę.
On przybrał swój chytry uśmiech.
- Elso...Eelsoo...
- Czy ty już coś piłeś?
- Nie. Nie, nie, nie. Ale cieszy mnie ogromnie twa nagła chęć. - Jack zmienił kierunek i poszliśmy na górę.
- Ja... - zaczęłam. - Nie chciałam do sypialni po to...tylko żeby tam...być.
- Mhm.. już ja cię dobrze znam, śnieżynko.
W tej chwili weszliśmy do mojej sypialni. Jack od razu pobiegł do łóżka, usiadł i nalał szampana do dwóch kieliszków. Wzięłam jeden z ich i usiadłam obok niego.
- Za zdrowie jej Królewskiej Mości! - zawołał Jack.
I nie spaliśmy chyba do czwartej. Rano obudziła nas Anna.
- Hej, śpiochy! Upiliście się bardzo? - zawołała siadając po mojej stronie łóżka.
- Mhm... - mruknął Jack i schował się pod kołdrą.
Ania pociągnęła za kołdrę z chytrym uśmiechem.
- Aniu... nie. - jęknęłam podciągając kołdrę z powrotem.
- Ooooch... - westchnęła Anna i wyszła.
I tak leżeliśmy w łóżku chyba do jedenastej.
- Elsa.
Wczoraj spędziliśmy Sylwestra w jadalni, choć przed północą musiałam wyjść na dziedziniec do zebranych tam poddanych. Wszyscy tańczyli, puszczali fajerwerki i bawili się przed pałacem. Z wybiciem północy wyczarowałam nad dziedzińcem ogromne lodowe fajerwerki, przybierające kształty śnieżynek. Kiedy kilka minut później wróciłam do jadalni zobaczyłam Kristoff'a i Jack'a siłujących się z otwarciem szampana. Anna siedziała przy stole i zanosiła się śmiechem.
- Weź...to trzymaj! - krzyknął Jack i w jednej chwili udało im się otworzyć szampana przez co Kristoff wylądował z butelką pod ścianą, a Jack oblany szampanem, który trysnął z butelki wpadł na mnie.
- Nie można Was na chwilę samych zostawić. - uśmiechnęłam się i pomogłam Jack'owi wstać.
Anna wstała i przytuliła nas wszystkich krzycząc:
- Nowy roook! Hurraaaaa!
Kristoff zaśmiał się i uniósł szampana mówiąc:
- No, to komu nalać?
Anna posmutniała.
- Mi nie...
- Aniu.. - przytuliłam ją. - Nie smuć się.
- Skoro Anka nie może to ja też nie. - oświadczył Kristoff oddając szampana Jack'owi.
- Krzysiuniu, nie... - Anna pokręciła głową.
- Ależ właśnie, że tak, słoneczko. - pocałował ją w czoło.
Jack spojrzał na mnie z uśmiechem w jednej ręce z butelką, a w drugiej z kieliszkami.
- Może znajdziemy sobie bardziej ustronne miejsce?
- Ale...Anna i Kristoff... - odrzekłam spoglądając na siostrę.
- Idźcie, idźcie. - uśmiechnęła się Anna. - My sobie tu posiedzimy... pod kocykiem...
Jack pociągnął mnie korytarzem prowadzącym... na zewnątrz?
- Jack, gdzie my idziemy?
- Jak to gdzie? - Jack trochę zwolnił i podał mi jeden kieliszek.
- Chyba wolałabym iść... do sypialni?
Jack uniósł brwi i zastąpił mi drogę.
- Do sypialni? Elsa? Elsa chce do sypialni? Ludzie, ludzie!
I zaczął biegać w kółko po korytarzu.
- Jack, zamknij się. - złapałam go rękę.
On przybrał swój chytry uśmiech.
- Elso...Eelsoo...
- Czy ty już coś piłeś?
- Nie. Nie, nie, nie. Ale cieszy mnie ogromnie twa nagła chęć. - Jack zmienił kierunek i poszliśmy na górę.
- Ja... - zaczęłam. - Nie chciałam do sypialni po to...tylko żeby tam...być.
- Mhm.. już ja cię dobrze znam, śnieżynko.
W tej chwili weszliśmy do mojej sypialni. Jack od razu pobiegł do łóżka, usiadł i nalał szampana do dwóch kieliszków. Wzięłam jeden z ich i usiadłam obok niego.
- Za zdrowie jej Królewskiej Mości! - zawołał Jack.
I nie spaliśmy chyba do czwartej. Rano obudziła nas Anna.
- Hej, śpiochy! Upiliście się bardzo? - zawołała siadając po mojej stronie łóżka.
- Mhm... - mruknął Jack i schował się pod kołdrą.
Ania pociągnęła za kołdrę z chytrym uśmiechem.
- Aniu... nie. - jęknęłam podciągając kołdrę z powrotem.
- Ooooch... - westchnęła Anna i wyszła.
I tak leżeliśmy w łóżku chyba do jedenastej.
- Elsa.
Subskrybuj:
Posty (Atom)