Witajcie,
Wybaczcie, że długo się nie odzywaliśmy, ale nie mieliśmy w ogóle czasu. We wtorek w nocy dotarliśmy do Chin. Przelatywaliśmy właśnie nad Wielkim Murem Chińskim, kiedy Anna zawołała:
- O matko...niedobrze mi!
- Daj spokój, aż tak źle nie prowadzę. - burknął Jack.
- Serio chce mi się rzy...
- Ląduj, Jack. - powiedziałam widząc, że siostra robi się blada.
- Niby gdzie?! - krzyknął Jack. - Na Murze Chińskim?!
- Tak! - odkrzyknęłam równo z Kristoff'em i Anną.
Po kilku sekundach Jack wylądował. Nie wiedzieliśmy gdzie dokładnie jesteśmy. Wiadomo było tylko tyle, że "zaparkowaliśmy" saniami na Murze Chińskim, a prócz niego otacza nas las. Anna wybiegła z sań trzymając się za brzuch.
- Aniu, wszystko ok? - zapytał Kristoff podbiegając do niej.
- Nie. - odparła i zwymiotowała.
- Fuj... - jęknął Jack.
- Zamknij się. - trzepnęłam go po głowie i podeszłam do siostry.
Anna opierała się o Mur, trzymając za rękę Kristoff'a.
- Już Ci lepiej? - zapytałam.
Anna nie odpowiedziała. Coś przykuło jej uwagę.
- Patrzcie! - zawołała i podniosła z ziemi około dwudziesto - centymetrowy patyk.
- To odłamek mojej laski! - zaczął Jack odbierając go od Anny. Następnie połączył go z drugim, który zdobyliśmy w Londynie. - Ale to znaczy, że Roszpunka...
I nagle złapał się za serce.
- Jack! - krzyknęłam podbiegając do niego.
- ...że Roszpunka...właśnie złamała laskę na więcej części... - dokończył ledwo łapiąc oddech.
- Czujesz, gdzie są? - zapytała Anna, która widocznie czuła się już całkiem dobrze.
- Chyba tak. - odrzekł Jack. - Musimy lecieć do Australii.
- Co?! - wyrwało się wszystkim.
- Spokojnie. Mamy śnieżną kulę. - dodał wsiadając do sań. - Lecimy?
- A nie lepiej byłoby się przespać...? - zapytał Kristoff. - Nie spaliśmy od dwóch dni...
Jack kiwnął głową na znak, że się zgadza. Noc spędziliśmy w saniach.
Kilka godzin później obudził mnie głos Anny:
- Jack!
Szybko zerwałam się na nogi. Zobaczyłam, że Jack oddycha ciężko oparty o górną część sań, a Anna siedzi przy nim przykładając mu do czoła mokrą szmatkę.
- Co się dzieje? - zapytałam mijając śpiącego Kristoff'a.
- Jack źle się poczuł... - powiedziała Ania.
- Roszpunka znowu złamała laskę. - powiedział Jack. - To znaczy, że mamy do odnalezienia jeszcze... jakieś trzy kawałki.
- Nie ma na co czekać. - powiedziałam. - Lećmy dalej.
Jack uśmiechnął się do mnie po czym wziął lejce i wylecieliśmy do Australii. W drodze Anna obudziła Kristoff'a.
- Co jest...? - wymamrotał.
- Nic, kochanie. - Anna pocałowała go.
Spojrzałam ze smutkiem na Jack'a. Jeśli nie zdążymy znaleźć i połączyć laski... umrze. Nigdy nie będziemy mogli...
- Uwaga! - krzyknął Jack. - Przenosimy się!
I rzucił śnieżną kulą wołając "Australia!". Po chwili znaleźliśmy się nad plażą.
- Lądujemy! Czuję tu gdzieś laskę!
Po niecałej minucie wylądowaliśmy na piasku.
- Chodźcie, szukajmy laski Jack'a! - zawołała Anna wyskakując z sań. Po chwili do niej dołączyliśmy i zaczęliśmy przekopywać piasek w poszukiwaniu kawałka laski. Nagle usłyszałam trzepot skrzydeł i głos za sobą:
- Och, Jack! Myślałam, że już Cię nigdy nie zobaczę! Och, Jack!
Odwróciłam się tak samo jak Anna i Kristoff. Około metr przed nami Wróżka Zębowa obcałowywała Jack'a przytulona do niego mocno. Poczułam, że nie wytrzymam. Odepchnęłam Wróżkę od Jack'a, a plaża w jednej chwili pokryła się lodem.
- Elsa, spokojnie! Ona nie...! - zaczął Jack, ale ja popchnęłam Wróżkę nie zważając na niego.
- Odczep się od mojego chłopaka! - krzyknęłam jej prosto w twarz.
- Bo co?!
W tej chwili buchnęła ode mnie fala lodowatego powietrza wraz z drobnymi śnieżynkami. Podmuch znów popchnął Wróżkę i...wpadła do oceanu.
- Ząbek! - krzyknął Jack i wbiegł do wody. Za nim pobiegli Anna i Kristoff, ale oni zatrzymali się na brzegu. Jack stanął w wodzie rozglądając się ze strachem. Wpadłam w lekką panikę. Podbiegłam do wody. Niechcący zanurzyłam w niej stopę. Momentalnie woda zmieniła się w lód. Jack zdążył odlecieć, ale Wróżka została gdzieś pod wodą.
- Elsa! - krzyknął Jack. - Jak mogłaś?!
- Ja...nie chciałam...! - zaniosłam się płaczem.
Obok nie przebiegł Kristoff z piłą łańcuchową w dłoni. Skąd ją wziął? Nie wiem. Mimo wszystko podbiegł do zamrożonej wody i wykroił lodowy sześcian. Znajdowała się w nim Wróżka nie ruszając się w ogóle.
- Musimy rozbić ten lód! - krzyknęła Anna rozbijając sześcian kamieniem. Po chwili w trójkę udało im się rozbić cały. Wróżka otrzepała się z resztek lodu.
- Nic Ci nie jest? - zapytał Jack.
- Nie... ale ta wiedźma za to zapłaci! - krzyknęła Wróżka w moją stronę i odleciała.
Z płaczem usiadłam na lodzie, pod którym krył się piasek plaży. Nie chciałam zrobić nic złego. To ona zaczęła... nie jestem wiedźmą, nigdy bym nikogo nie skrzywdziła...
- Dlaczego to zrobiłaś? - usłyszałam nad sobą głos Jack'a. Nie odpowiedziałam. Gdzieś dalej usłyszałam głos Anny:
- Skąd ty wziąłeś piłę łańcuchową?
- Ten Mikołaj trzyma w saniach jakieś dziwne rzeczy. - zaśmiał się Kristoff.
Normalnie też bym się pewnie zaśmiała, ale w tamtej chwili nie miałam nastroju do żartów. Marzyłam, aby chłodna, delikatna dłoń Jack'a otarła mi łzy. Ale nic takiego się nie wydarzyło. Jack zostawił mnie na lodzie. I to dosłownie. Odwrócił się po prostu i poszedł w stronę sań.
- Jack, nie chciałam jej skrzywdzić! - krzyknęłam przez łzy wstając.
Jack odwrócił się. Jego oczy także lśniły od łez.
- Ale to zrobiłaś. A teraz, chodź jeśli nie chcesz żebym umarł.
Podeszłam do sań i spojrzałam na Annę. Natychmiast odwróciła wzrok. Poczułam nowo napływające łzy. Usiadłam z tyłu nie odzywając się słowem. Kristoff zapytał:
- Jack, gdzie teraz lecimy?
- Na Antarktydę. - odrzekł Jack bezbarwnym tonem.
Anna wstała nagle.
- Zaczekajcie. Przy plaży widziałam banany!
- Co? - zdziwił się Kristoff.
- Wy nie jesteście głodni? Idę trochę pozbierać. - odrzekła i wyskoczyła na piasek, który już się rozmroził.
- Idę z tobą. - powiedział Kristoff i zostałam sama z Jack'iem.
Zbliżyłam się trochę do niego.
- Jack... ja naprawdę nie chciałam jej skrzywdzić. Uwierz mi.
Jack nie odwrócił się.
- Błagam! Ty też uważasz, że jestem wiedźmą?
Usiadłam na przeciwko niego. Spojrzał mi w oczy ze smutkiem. Pocałowałam go nie dbając o to, co zrobi. Ku mojemu zdziwieniu nie odepchnął nie. Odwzajemnił pocałunek i podsadził mnie, żeby usiadła mu na kolanach.
- Wierzę Ci, śnieżynko. Ale ona jest moją przyjaciółką. Nie pozwolę żeby ktoś ją skrzywdził.
- Rozumiem... - odrzekłam. Jack pocałował nie jeszcze raz, tym razem namiętnie i z uśmiechem.
Nagle usłyszeliśmy głos Anny:
- Mamy banany! Mamy banany!
Wstałam i usiadłam obok Jack'a wtulając się w jego ramię.
- O...- Anna zatrzymała się przed saniami. Po chwili nadbiegł Kristoff i zrobił to samo.
- Do pogodzenia wystarczą Wam dwie minuty. - zaśmiał się. - Nieźle. Nasz rekord to pięć.
- Bardzo się cieszę. - przerwał mu Jack. - Ale teraz musimy polecieć w pewne śliczne, śnieżne miejsce. Zapnijcie pasy! Antarktydo, nadchodzimy!
- Elsa.
Dobrze, że się pogodzili ;)
OdpowiedzUsuń