Witajcie,
Dziś wstałam specjalnie wcześnie rano, aby wyjść nie budząc Jack'a. A właściwie najlepiej nikogo nie budząc. Uznałam,że dobrze mi zrobi chwila samotności, a dodatkowo chciałam sama sprawdzić jak mają się moi poddani. Gdy zeszłam do miasta z radością spostrzegłam, że w końcu poradzili sobie ze wszystkimi świątecznymi ozdobami i większość była już uprzątnięta. Za to napotkałam kilka stoisk, rozkładanych na głównym placu, na których dostrzegłam typowo sylwestrowe ozdoby i drobiazgi.
- Wasza Wysokość! - na mój widok jedna z kobiet zajmujących się stoiskami ukłoniła się nisko i zbliżyła się odrobinę. - Ośmielę się spytać, cóż tu królową sprowadza?
Podeszłam do niej z uśmiechem.
- Chciałam do Was zajrzeć. Wszystko w porządku? - zapytałam.
- Jak najlepszym, Wasza Wysokość. - kobieta ukłoniła się jeszcze raz. - Wszyscy nie mogą doczekać się końca roku.
- Widzę. - rozejrzałam się.
- Królowo, wiem, że nie przystoi pytać, ale... u nas już od kilku dni rozmawia się na ten temat. - kobieta zaczęła nerwowo skubać rąbek swojej sukienki.
- Na jaki dokładnie? - uniosłam brwi.
W tej chwili podbiegła do nas druga kobieta. Wyglądała na nieco młodszą i widać było, że jest wyjątkowo podekscytowana moją obecnością. Co chwilę kłaniała się i śmiała nerwowo. W końcu jednak powiedziała:
- Tu chodzi o królewicza, Wasza Wysokość. - zachichotała. - Męża królowej. Ludzie chcieliby bliżej go poznać.
Druga kobieta trzepnęła ją w ramię i obie się zaśmiały. Zmarszczyłam brwi z uśmiechem. Proszę, jakim powodzeniem Jack cieszy się wśród poddanych.
- I oczywiście zastanawiamy się również czy będzie koronowany! - dodała z ekscytacją młodsza. - Oczywiście... jeśli możemy pytać o takie rzeczy...
Zaśmiałam się serdecznie.
- Będę musiała nad tym pomyśleć. Dziękuję, że mi o tym powiedziałyście. - skinęłam lekko głową, a one ukłoniły się rumieniąc się po uszy.
Przeszłam jeszcze dookoła kilku miejsc, udałam się do portu, ale nie działo się tam nic godnego uwagi, więc wróciłam do zamku. Jack już na mnie czekał.
- Gdzie byłaś? - zapytał. - Martwiłem się.
- W mieście. - podeszłam do niego, a on natychmiast mnie przytulił po czym zaczął wypytywać czy dobrze się czuję i czy nic mi nie jest.
Gdy zdołałam go zapewnić, że wszystko jest w porządku opowiedziałam mu z trudem powstrzymując się od śmiechu o tym jak rozmyślają i rozmawiają o nim kobiety w całym Arendelle i, że chciałyby go lepiej poznać.
- Nic dziwnego. - spojrzał na swoją ładnie wyrzeźbioną klatę i uniósł głowę z dumną miną.
Oboje zaśmialiśmy się.
- W sumie, to miały trochę racji. - powiedział po chwili. - Był nasz ślub, trochę o mnie usłyszeli, ale tak naprawdę nikt mnie nie zna.
Kiwnęłam głową.
- Skoro tak bardzo ciągnie Cię na zewnątrz w Sylwestra, to możemy zajrzeć do poddanych, przy okazji. Na pewno się ucieszą. I najlepiej przyjdź bez koszulki.
Spojrzał na mnie z uśmiechem, ale w końcu uznał, że to dobry pomysł - oprócz tego ostatniego.
O tym, że poddani zastanawiają się, czy nie powinien być koronowany na razie mu nie powiedziałam. Na razie sama powinnam to przemyśleć. Jeszcze zobaczę co zrobić z tym fantem.
- Elsa.
wtorek, 29 grudnia 2015
niedziela, 27 grudnia 2015
Święta, święta i po świętach.
Witajcie,
Dziś tegoroczne Święta dobiegły końca, jednak w Arendelle ludzie niezbyt się tym przejęli. Anna doniosła mi, że dalej tańczą i ucztują razem na niedużym placu. Uznałam, że "niech sobie świętują", przecież nie robią nic złego. Dodatkowo postanowiłam zostawić ozdoby aż do Sylwestra.
- Nie boisz się, że zostawią Ci w państwie wielki śmietnik? - zapytał Kristoff.
Zdziwiłam się, że w ogóle go to interesuje, ale odrzekłam, że dobrze wiedzą, że będą musieli po sobie posprzątać i, że sami na pewno nie chcą zaśmiecać niepotrzebnie Arendelle. Będą wiedzieli kiedy i co zrobić.
Dostaliśmy mnóstwo listów od przyjaciół ze świątecznymi życzeniami, a sami wysłaliśmy chyba dwa razy tyle.
Kochana Elso!
Życzę Tobie i całej Twojej rodzinie wszystkiego dobrego, zdrowia, szczęścia i spełnienia najskrytszych marzeń! Daj sobie spokój z tymi obowiązkami, kochana, zrelaksuj się! I oczywiście niech te dziewięć miesięcy przeminie Ci miło i szybciutko!
Twoja Merida (i Flynn)
Tak na przykład wyglądał jeden z nich. Ogólnie wszystkie życzenia były podobne, ale i tak sprawiły nam wszystkim dużo radości.
A wczoraj wieczorem usiedliśmy wszyscy razem na miękkim, wygodnym dywanie przy pięknie ustrojonej choince i blasku świec i wymieniliśmy się prezentami.
- Śnieżynko... - szepnął mi Jack na ucho. - ...chodź ze mną.
I wyprowadził mnie na niewielki taras. Kilka dni temu spadł pierwszy śnieg i było zimno, ale jak wiecie, nam za bardzo to nie przeszkadza. Oparliśmy się o balustradę i spojrzeliśmy na pięknie oświetlone miasteczko w dole, pokryte białym puchem.
- Elso, chciałabyś może... - zaczął Jack, a ja spojrzałam na niego. -...polecieć dokądś ze mną w noc w Sylwestra?
- Dokąd?
Uśmiechnął się.
- Nie wiem, moglibyśmy polecieć na chwilę do miasta, jeślibyś chciała może na Lodowy Wierch, czy gdzieś w góry. Albo po prostu się przejść.
- Czemu nie. - odwzajemniłam uśmiech. - Tylko trochę się martwię czy Anna i Kristoff dadzą sobie radę...
- Na pewno dadzą. - stwierdził.
Kiwnęłam głową.
- Ach, i jeszcze jedno. - dodał Jack. - Musisz mi coś obiecać.
Uniosłam brwi.
- Obiecaj, że przez następne dziewięć miesięcy nie tkniesz żadnych dokumentów.
- Jack. - zaśmiałam się. - Muszę trochę pracować, jestem królową.
Zrobił zamyśloną minę.
- No to obiecaj, że nie będziesz przesadzać i absolutnie się nie przemęczać.
- Dobrze. - uśmiechnęłam się.
Zrobił dumną minę i objął mnie. Staliśmy na tarasie jeszcze przez jakiś czas oglądając jak słońce chowa się za morzem. A potem wróciliśmy do środka.
- Elsa.
Dziś tegoroczne Święta dobiegły końca, jednak w Arendelle ludzie niezbyt się tym przejęli. Anna doniosła mi, że dalej tańczą i ucztują razem na niedużym placu. Uznałam, że "niech sobie świętują", przecież nie robią nic złego. Dodatkowo postanowiłam zostawić ozdoby aż do Sylwestra.
- Nie boisz się, że zostawią Ci w państwie wielki śmietnik? - zapytał Kristoff.
Zdziwiłam się, że w ogóle go to interesuje, ale odrzekłam, że dobrze wiedzą, że będą musieli po sobie posprzątać i, że sami na pewno nie chcą zaśmiecać niepotrzebnie Arendelle. Będą wiedzieli kiedy i co zrobić.
Dostaliśmy mnóstwo listów od przyjaciół ze świątecznymi życzeniami, a sami wysłaliśmy chyba dwa razy tyle.
Kochana Elso!
Życzę Tobie i całej Twojej rodzinie wszystkiego dobrego, zdrowia, szczęścia i spełnienia najskrytszych marzeń! Daj sobie spokój z tymi obowiązkami, kochana, zrelaksuj się! I oczywiście niech te dziewięć miesięcy przeminie Ci miło i szybciutko!
Twoja Merida (i Flynn)
Tak na przykład wyglądał jeden z nich. Ogólnie wszystkie życzenia były podobne, ale i tak sprawiły nam wszystkim dużo radości.
A wczoraj wieczorem usiedliśmy wszyscy razem na miękkim, wygodnym dywanie przy pięknie ustrojonej choince i blasku świec i wymieniliśmy się prezentami.
- Śnieżynko... - szepnął mi Jack na ucho. - ...chodź ze mną.
I wyprowadził mnie na niewielki taras. Kilka dni temu spadł pierwszy śnieg i było zimno, ale jak wiecie, nam za bardzo to nie przeszkadza. Oparliśmy się o balustradę i spojrzeliśmy na pięknie oświetlone miasteczko w dole, pokryte białym puchem.
- Elso, chciałabyś może... - zaczął Jack, a ja spojrzałam na niego. -...polecieć dokądś ze mną w noc w Sylwestra?
- Dokąd?
Uśmiechnął się.
- Nie wiem, moglibyśmy polecieć na chwilę do miasta, jeślibyś chciała może na Lodowy Wierch, czy gdzieś w góry. Albo po prostu się przejść.
- Czemu nie. - odwzajemniłam uśmiech. - Tylko trochę się martwię czy Anna i Kristoff dadzą sobie radę...
- Na pewno dadzą. - stwierdził.
Kiwnęłam głową.
- Ach, i jeszcze jedno. - dodał Jack. - Musisz mi coś obiecać.
Uniosłam brwi.
- Obiecaj, że przez następne dziewięć miesięcy nie tkniesz żadnych dokumentów.
- Jack. - zaśmiałam się. - Muszę trochę pracować, jestem królową.
Zrobił zamyśloną minę.
- No to obiecaj, że nie będziesz przesadzać i absolutnie się nie przemęczać.
- Dobrze. - uśmiechnęłam się.
Zrobił dumną minę i objął mnie. Staliśmy na tarasie jeszcze przez jakiś czas oglądając jak słońce chowa się za morzem. A potem wróciliśmy do środka.
- Elsa.
czwartek, 24 grudnia 2015
Wesołych Świąt!
Witajcie,
Dziś rano Anna obudziła mnie mówiąc, że Jack znowu wyjechał.
- Jak to? - jęknęłam siadając na łóżku zrezygnowana.
- Podobno Nord prosił go o pomoc w rozdawaniu prezentów w Ameryce. - odrzekła.
- No tak.. dziś Wigilia. - westchnęłam. - I spędzę święta bez męża.
Nagle Anka zaczęła się śmiać.
- Aniu? - zdziwiłam się. - Co...
I w tej chwili z szafy wyskoczył Jack w samych bokserkach również zanosząc się śmiechem. Byłam na tyle skołowana, że prawie nie zauważyłam jak wskoczył na łóżko i przytulił mnie czule.
- Nie zostawiłbym Cię w święta, Śnieżynko. - powiedział z uśmiechem. - Ani Ciebie, bałwanku. - dodał obejmując mnie w pasie.
- Chodźcie na śniadanie. - zaśmiała się Anna. - Będziecie potem szli z nami do miasta? Złożyć ludziom życzenia?
- A poradzicie sobie sami? - zapytałam wyobrażając sobie mimowolnie Kristoff'a w stroju elfa.
- Jasne, że tak. - kiwnęła głową.
Tak więc ja i Jack po śniadaniu wróciliśmy na chwilę do sypialni, a Anna, Kristoff, Lena i chyba Sven udali się do poddanych z drobnymi prezentami. Za to my (gdy w końcu Jack pozwolił mi się ubrać...znaczy, przebrać z koszuli nocnej!) razem z kilkoma służącymi wzięliśmy się za ozdabianie pałacu wewnątrz. Na zewnątrz został już ozdobiony, szczerze nawet nie wiem kiedy i przez kogo. Rozwiesiliśmy mnóstwo typowo bożonarodzeniowych ozdób, a w sali balowej Jack (przy okazji korzystając, że może sobie polatać wte i we wte) powiesił na oknach czerwone kotary, a na żyrandolach rozwiesił jemiołę, podobnie jak w prawie każdym korytarzu. Ja w wielu miejscach stworzyłam lodowe wzory (jak zawsze) na kształt bałwanków, gwiazd i innych, świątecznych rzeczy. Na koniec przystroiliśmy wspólnie ogromną choinkę (tym razem przyniesioną przez służbę) i usiedliśmy razem w jednym z salonów. W kominku wesoło płonął ogień i wszędzie pachniało pięknie piernikami, przygotowywanymi w kuchni przez służbę. Wtuliłam się w Jack'a z uśmiechem.
- Wiesz co będzie w następne święta? - zapytał cicho.
Pokręciłam głową, ale dobrze wiedziałam.
- Za rok... będzie z nami nasz mały słodziak. - szepnął.
Uśmiechnęłam się.
- To będzie dziewczynka. - powiedziałam.
Jack tylko zaśmiał się, po czym zapewnił mnie, że jest w stu procentach pewien, że niestety się mylę. I tak rozmawialiśmy długo, aż w końcu Anna i reszta wrócili i machali nad nami gałązką jemioły dopóki się nie pocałowaliśmy.
No cóż, na razie święta zapowiadają się cudownie. I Wam również życzę cudownych świąt kochani!
- Elsa.
Dziś rano Anna obudziła mnie mówiąc, że Jack znowu wyjechał.
- Jak to? - jęknęłam siadając na łóżku zrezygnowana.
- Podobno Nord prosił go o pomoc w rozdawaniu prezentów w Ameryce. - odrzekła.
- No tak.. dziś Wigilia. - westchnęłam. - I spędzę święta bez męża.
Nagle Anka zaczęła się śmiać.
- Aniu? - zdziwiłam się. - Co...
I w tej chwili z szafy wyskoczył Jack w samych bokserkach również zanosząc się śmiechem. Byłam na tyle skołowana, że prawie nie zauważyłam jak wskoczył na łóżko i przytulił mnie czule.
- Nie zostawiłbym Cię w święta, Śnieżynko. - powiedział z uśmiechem. - Ani Ciebie, bałwanku. - dodał obejmując mnie w pasie.
- Chodźcie na śniadanie. - zaśmiała się Anna. - Będziecie potem szli z nami do miasta? Złożyć ludziom życzenia?
- A poradzicie sobie sami? - zapytałam wyobrażając sobie mimowolnie Kristoff'a w stroju elfa.
- Jasne, że tak. - kiwnęła głową.
Tak więc ja i Jack po śniadaniu wróciliśmy na chwilę do sypialni, a Anna, Kristoff, Lena i chyba Sven udali się do poddanych z drobnymi prezentami. Za to my (gdy w końcu Jack pozwolił mi się ubrać...znaczy, przebrać z koszuli nocnej!) razem z kilkoma służącymi wzięliśmy się za ozdabianie pałacu wewnątrz. Na zewnątrz został już ozdobiony, szczerze nawet nie wiem kiedy i przez kogo. Rozwiesiliśmy mnóstwo typowo bożonarodzeniowych ozdób, a w sali balowej Jack (przy okazji korzystając, że może sobie polatać wte i we wte) powiesił na oknach czerwone kotary, a na żyrandolach rozwiesił jemiołę, podobnie jak w prawie każdym korytarzu. Ja w wielu miejscach stworzyłam lodowe wzory (jak zawsze) na kształt bałwanków, gwiazd i innych, świątecznych rzeczy. Na koniec przystroiliśmy wspólnie ogromną choinkę (tym razem przyniesioną przez służbę) i usiedliśmy razem w jednym z salonów. W kominku wesoło płonął ogień i wszędzie pachniało pięknie piernikami, przygotowywanymi w kuchni przez służbę. Wtuliłam się w Jack'a z uśmiechem.
- Wiesz co będzie w następne święta? - zapytał cicho.
Pokręciłam głową, ale dobrze wiedziałam.
- Za rok... będzie z nami nasz mały słodziak. - szepnął.
Uśmiechnęłam się.
- To będzie dziewczynka. - powiedziałam.
Jack tylko zaśmiał się, po czym zapewnił mnie, że jest w stu procentach pewien, że niestety się mylę. I tak rozmawialiśmy długo, aż w końcu Anna i reszta wrócili i machali nad nami gałązką jemioły dopóki się nie pocałowaliśmy.
No cóż, na razie święta zapowiadają się cudownie. I Wam również życzę cudownych świąt kochani!
- Elsa.
wtorek, 22 grudnia 2015
Panika i ulga.
Witajcie,
Przez ostatnie dni zaczęłam poważnie martwić się o Jack'a. Wiem, że zapewne nie miałam ku temu powodów, przecież jest Strażnikiem - czasem musi wykonać jakąś "strażnikową" pracę tak samo jak ja mam swoje obowiązki. Ale nie mogłam powstrzymać uczucia, że coś jest nie tak. Spędziłam mnóstwo czasu z Anną, aby nie myśleć o Jack'u, bo gdy tylko na chwilę zostawałam sama, w głowie powstawały mi najgorsze scenariusze. W końcu nie wytrzymałam i napisałam list do domu Norda, a gdy nikt nie odpisał wpadłam w prawdziwą panikę.
- Elsa? - Anna wpuściła mnie do swojego pokoju gdy zapukałam do niej nie wiedząc zupełnie co robić.
- Aniu... - weszłam do środka i od razu cała podłoga pokryła się szronem. - ...ja...
- Elso, usiądź, spokojnie. - usiadłyśmy na łóżku. - Co się dzieje?
Wzięłam głęboki oddech, aby uspokoić drżenie głosu, ale tak naprawdę to nie pomogło.
- Napisałam list. Napisałam do Jack'a, ale nie odpisał. - powiedziałam szybko. - Musiało stać się coś złego, muszę coś zrobić..
- Elso! - Anna uspokoiła mnie. - Spokojnie, nic się nie dzieje. Zapewne...
Nagle do pokoju wszedł Kristoff.
- O, Elsa. Szukałem Cię. - zaczął.
- Co się stało? - wstałam i podeszłam do niego z prędkością światła.
Spojrzał zdziwionym wzrokiem, najpierw na mnie, potem na Annę, a potem znowu na mnie i powiedział:
- Jack wrócił.
Jeszcze szybciej wybiegłam na korytarz i skierowałam się na dół.
- Elsa? - usłyszałam za sobą znajomy głos i odwróciłam się.
- Jack!
Podbiegłam do niego. Wyglądał jak zawsze, był cały i zdrowy. Przytuliłam go mocno.
- Wszystko gra? - trochę przestraszył się moim przejęciem.
- Tak, tak. - zaśmiałam się czując znaczną ulgę. - Bałam się, że coś się stało. Czemu tak długo Cię nie było? Dostałeś mój list?
- Nord poprosił mnie żebym pomógł mu uprzątnąć wszystko i ogarnąć na święta. Dzieci w Ameryce dalej na niego czekają. - powiedział. - Wszystko jest w porządku.
Kiwnęłam po woli głową. Szron, który jeszcze przed chwilą pokrywał cały korytarz zaczął topnieć powoli.
- A jak tam nasz mikroskopijny synuś? - zapytał Jack troskliwym tonem.
Uśmiechnęłam się.
- Przestań być taki pewny siebie. - trzepnęłam go w ramię. - Nic jeszcze nie wiadomo i nie będzie wiadomo przez długi czas.
- No cóż. - wypiął dumnie pierś. - Ojcowska intuicja.
Uniosłam jedną brew i pocałowałam go, po czym pobiegłam do Anny poinformować ją, że wszystko jest w porządku.
- Elsa.
Przez ostatnie dni zaczęłam poważnie martwić się o Jack'a. Wiem, że zapewne nie miałam ku temu powodów, przecież jest Strażnikiem - czasem musi wykonać jakąś "strażnikową" pracę tak samo jak ja mam swoje obowiązki. Ale nie mogłam powstrzymać uczucia, że coś jest nie tak. Spędziłam mnóstwo czasu z Anną, aby nie myśleć o Jack'u, bo gdy tylko na chwilę zostawałam sama, w głowie powstawały mi najgorsze scenariusze. W końcu nie wytrzymałam i napisałam list do domu Norda, a gdy nikt nie odpisał wpadłam w prawdziwą panikę.
- Elsa? - Anna wpuściła mnie do swojego pokoju gdy zapukałam do niej nie wiedząc zupełnie co robić.
- Aniu... - weszłam do środka i od razu cała podłoga pokryła się szronem. - ...ja...
- Elso, usiądź, spokojnie. - usiadłyśmy na łóżku. - Co się dzieje?
Wzięłam głęboki oddech, aby uspokoić drżenie głosu, ale tak naprawdę to nie pomogło.
- Napisałam list. Napisałam do Jack'a, ale nie odpisał. - powiedziałam szybko. - Musiało stać się coś złego, muszę coś zrobić..
- Elso! - Anna uspokoiła mnie. - Spokojnie, nic się nie dzieje. Zapewne...
Nagle do pokoju wszedł Kristoff.
- O, Elsa. Szukałem Cię. - zaczął.
- Co się stało? - wstałam i podeszłam do niego z prędkością światła.
Spojrzał zdziwionym wzrokiem, najpierw na mnie, potem na Annę, a potem znowu na mnie i powiedział:
- Jack wrócił.
Jeszcze szybciej wybiegłam na korytarz i skierowałam się na dół.
- Elsa? - usłyszałam za sobą znajomy głos i odwróciłam się.
- Jack!
Podbiegłam do niego. Wyglądał jak zawsze, był cały i zdrowy. Przytuliłam go mocno.
- Wszystko gra? - trochę przestraszył się moim przejęciem.
- Tak, tak. - zaśmiałam się czując znaczną ulgę. - Bałam się, że coś się stało. Czemu tak długo Cię nie było? Dostałeś mój list?
- Nord poprosił mnie żebym pomógł mu uprzątnąć wszystko i ogarnąć na święta. Dzieci w Ameryce dalej na niego czekają. - powiedział. - Wszystko jest w porządku.
Kiwnęłam po woli głową. Szron, który jeszcze przed chwilą pokrywał cały korytarz zaczął topnieć powoli.
- A jak tam nasz mikroskopijny synuś? - zapytał Jack troskliwym tonem.
Uśmiechnęłam się.
- Przestań być taki pewny siebie. - trzepnęłam go w ramię. - Nic jeszcze nie wiadomo i nie będzie wiadomo przez długi czas.
- No cóż. - wypiął dumnie pierś. - Ojcowska intuicja.
Uniosłam jedną brew i pocałowałam go, po czym pobiegłam do Anny poinformować ją, że wszystko jest w porządku.
- Elsa.
niedziela, 20 grudnia 2015
Pożegnanie, zmartwienie i sen.
Hejo,
Dziś rano Astrid i Czkawka z Veronicą przyszli do naszej sypialni, aby się pożegnać, a ja poszłam z nimi do portu gdzie czekały smoki. Po powrocie do pałacu postanowiłam pójść do Elsy, myślałam że jest w gabinecie, ale jej tam nie było, więc poszłam do jej sypialni.
- Proszę.- odpowiedziała mi siostra na pukanie.
- Elsa? Jak się czujesz?- powiedziałam wchodząc do pokoju.
- Nic.- Elsa siedziała na łóżku i ocierała oczy.
- Przecież widzę.
- Martwię się o Jack' a.
- A gdzie on jest?
- Poleciał do Norda.
- To napisz list.- Elsa nic nie odpowiedziała tylko wstała i podeszła do szafy.
- Nie, nie będę pisać listu przecież wiem gdzie jest. Ale mam nadzieję że wróci do świąt.
- Ja też.- Elsa weszła do łazienki, a ja wyszłam i skierowałam się do pokoju Leny.
- Cześć perełko.
- Mama!- krzyknęła mała gdy weszłam.
- Ubieramy się?
- Tak, tak, tak.- ubrała ją i poszłam z nią na spacer po pałacu, bo na zewnątrz było z zimno.
- Lena idziemy do cioci Elsy?- mała tylko pokiwała i wyciągnęła rączki żebym wzięła ją na ręce.
- Puk, puk ciociu Elso zobacz kto do ciebie przyszedł.- powiedziałam wchodząc do gabinetu.
- Lenka, witaj kwiatuszku.- powiedziała Elsa biorąc Lenę na ręce.
- Elsa ja nie wiem czy to jest dobry pomysł w twoim stanie.- powiedziała, ale Elsa tylko na mnie popatrzała.
- Jasne że dobry, tak mi się nudziło przy tych listach że przyda mi się chwila dla siostrzenicy.- Elsa zabrała Lenę do biurka, a ja poszłam na dół po coś do picia, a gdy wróciłam Lena spała w ramionach Elsy.
- Będziesz świetną matką.- powiedziałam i zabrała Lenę do jej pokoju, a gdy wróciłam Elsa spała w swoim fotelu.
- Och Elsa, Elsa.- zawołałam Tamarę żeby pomogła mi przenieść Elsę do jej sypialni, a później sama wróciłam do swojej sypialni gdzie czekał na mnie Kristoff :D
- Anna
Dziś rano Astrid i Czkawka z Veronicą przyszli do naszej sypialni, aby się pożegnać, a ja poszłam z nimi do portu gdzie czekały smoki. Po powrocie do pałacu postanowiłam pójść do Elsy, myślałam że jest w gabinecie, ale jej tam nie było, więc poszłam do jej sypialni.
- Proszę.- odpowiedziała mi siostra na pukanie.
- Elsa? Jak się czujesz?- powiedziałam wchodząc do pokoju.
- Nic.- Elsa siedziała na łóżku i ocierała oczy.
- Przecież widzę.
- Martwię się o Jack' a.
- A gdzie on jest?
- Poleciał do Norda.
- To napisz list.- Elsa nic nie odpowiedziała tylko wstała i podeszła do szafy.
- Nie, nie będę pisać listu przecież wiem gdzie jest. Ale mam nadzieję że wróci do świąt.
- Ja też.- Elsa weszła do łazienki, a ja wyszłam i skierowałam się do pokoju Leny.
- Cześć perełko.
- Mama!- krzyknęła mała gdy weszłam.
- Ubieramy się?
- Tak, tak, tak.- ubrała ją i poszłam z nią na spacer po pałacu, bo na zewnątrz było z zimno.
- Lena idziemy do cioci Elsy?- mała tylko pokiwała i wyciągnęła rączki żebym wzięła ją na ręce.
- Puk, puk ciociu Elso zobacz kto do ciebie przyszedł.- powiedziałam wchodząc do gabinetu.
- Lenka, witaj kwiatuszku.- powiedziała Elsa biorąc Lenę na ręce.
- Elsa ja nie wiem czy to jest dobry pomysł w twoim stanie.- powiedziała, ale Elsa tylko na mnie popatrzała.
- Jasne że dobry, tak mi się nudziło przy tych listach że przyda mi się chwila dla siostrzenicy.- Elsa zabrała Lenę do biurka, a ja poszłam na dół po coś do picia, a gdy wróciłam Lena spała w ramionach Elsy.
- Będziesz świetną matką.- powiedziałam i zabrała Lenę do jej pokoju, a gdy wróciłam Elsa spała w swoim fotelu.
- Och Elsa, Elsa.- zawołałam Tamarę żeby pomogła mi przenieść Elsę do jej sypialni, a później sama wróciłam do swojej sypialni gdzie czekał na mnie Kristoff :D
- Anna
sobota, 19 grudnia 2015
Odrobinka samotności, kara dla kuzynki i wsparcie siostry
Witajcie,
Od czwartku Jack'a nie ma w Arendelle, ponieważ wzywał go Nord. Nie mam pojęcia po co, ale już po jednym dniu zaczęłam czuć się samotna. W piątek mężczyzna, który miał dopilnować "transportu" Roszpunki do Corony, wrócił i dokładnie opisał mi całą sytuację. Moja kuzynka z polecenia jej własnej matki, za to co zrobiła została zamknięta w swojej starej wieży. Nie byłam pewna czy to do końca rozsądne, więc napisałam do ciotki list z prośbą o wypuszczenie jej po jakimś czasie - niech odsiedzi swoje, ale bez przesady. W odpowiedzi otrzymałam tylko "Dobrze, ale uważam, że zasłużyła na o wiele gorszą karę".
Astrid poczuła się już o wiele lepiej, wyszła w końcu z pokoju, a nawet pozwoliła nam zobaczyć jeszcze raz Veronicę. W końcu postanowili razem z Czkawką, że jeszcze w ten weekend wrócą na Berk.
- W końcu trzeba ogłosić ludziom tak cudowną nowinę. - uśmiechnął się Czkawka.
Anna odwzajemniła jego uśmiech i niespodziewanie wyciągnęła mnie na korytarz.
- Aniu? Wszystko gra? - zapytałam, ale ona tylko chwyciła mnie pod rękę i poprowadziła powoli korytarzem.
- Jasne, tylko chciałam z Tobą pogadać. - odrzekła. - Wszyscy zajęli się teraz Astrid, albo Roszpunką, a może to ty czegoś potrzebujesz.
Uniosłam brwi.
- Jak tam? Wszystko gra? Dobrze się czujesz? - zapytała troskliwym tonem.
- Tak. - przyznałam zgodnie z prawdą.
- Nic Cię nie boli?
- Nic.
Anna zatrzymała się, stanęła naprzeciw mnie i zmierzyła mnie wzrokiem.
- Nie widać. - mruknęła.
- Anno, jasne, że nie widać. - zaśmiałam się ruszając dalej. - To pierwszy miesiąc, głuptasie.
- No tak... - podbiegła do mnie. - A skąd weźmiesz jakieś suknie gdy już będzie...
- Od mamy. - odparłam. - Albo sama sobie stworzę, nie wiem. Na razie nie muszę się tym przejmować.
Kiwnęła głową.
- Kiedy Jack wróci?
- Nie mam pojęcia. - spuściłam głowę i poprawiłam białe rękawiczki.
- Hej, hej, co to za mina? - Anna znów stanęła naprzeciw mnie i chwyciła mnie za ramiona. - W każdej chwili możesz przyjść do nas, pamiętasz? Nie musisz siedzieć sama w komnacie, albo sterczeć nad tymi papierami.
Uśmiechnęłam się lekko.
- Obiecujesz, że gdyby coś się działo, przyjdziesz?
- Obiecuję. - odrzekłam.
- To dobrze. - uśmiechnęła się. - No to wracam do reszty.
I pobiegła do innych, a ja wróciłam do sypialni.
- Elsa.
Od czwartku Jack'a nie ma w Arendelle, ponieważ wzywał go Nord. Nie mam pojęcia po co, ale już po jednym dniu zaczęłam czuć się samotna. W piątek mężczyzna, który miał dopilnować "transportu" Roszpunki do Corony, wrócił i dokładnie opisał mi całą sytuację. Moja kuzynka z polecenia jej własnej matki, za to co zrobiła została zamknięta w swojej starej wieży. Nie byłam pewna czy to do końca rozsądne, więc napisałam do ciotki list z prośbą o wypuszczenie jej po jakimś czasie - niech odsiedzi swoje, ale bez przesady. W odpowiedzi otrzymałam tylko "Dobrze, ale uważam, że zasłużyła na o wiele gorszą karę".
Astrid poczuła się już o wiele lepiej, wyszła w końcu z pokoju, a nawet pozwoliła nam zobaczyć jeszcze raz Veronicę. W końcu postanowili razem z Czkawką, że jeszcze w ten weekend wrócą na Berk.
- W końcu trzeba ogłosić ludziom tak cudowną nowinę. - uśmiechnął się Czkawka.
Anna odwzajemniła jego uśmiech i niespodziewanie wyciągnęła mnie na korytarz.
- Aniu? Wszystko gra? - zapytałam, ale ona tylko chwyciła mnie pod rękę i poprowadziła powoli korytarzem.
- Jasne, tylko chciałam z Tobą pogadać. - odrzekła. - Wszyscy zajęli się teraz Astrid, albo Roszpunką, a może to ty czegoś potrzebujesz.
Uniosłam brwi.
- Jak tam? Wszystko gra? Dobrze się czujesz? - zapytała troskliwym tonem.
- Tak. - przyznałam zgodnie z prawdą.
- Nic Cię nie boli?
- Nic.
Anna zatrzymała się, stanęła naprzeciw mnie i zmierzyła mnie wzrokiem.
- Nie widać. - mruknęła.
- Anno, jasne, że nie widać. - zaśmiałam się ruszając dalej. - To pierwszy miesiąc, głuptasie.
- No tak... - podbiegła do mnie. - A skąd weźmiesz jakieś suknie gdy już będzie...
- Od mamy. - odparłam. - Albo sama sobie stworzę, nie wiem. Na razie nie muszę się tym przejmować.
Kiwnęła głową.
- Kiedy Jack wróci?
- Nie mam pojęcia. - spuściłam głowę i poprawiłam białe rękawiczki.
- Hej, hej, co to za mina? - Anna znów stanęła naprzeciw mnie i chwyciła mnie za ramiona. - W każdej chwili możesz przyjść do nas, pamiętasz? Nie musisz siedzieć sama w komnacie, albo sterczeć nad tymi papierami.
Uśmiechnęłam się lekko.
- Obiecujesz, że gdyby coś się działo, przyjdziesz?
- Obiecuję. - odrzekłam.
- To dobrze. - uśmiechnęła się. - No to wracam do reszty.
I pobiegła do innych, a ja wróciłam do sypialni.
- Elsa.
czwartek, 17 grudnia 2015
Dziwna rozmowa i pożegnanie przyjaciół.
Hejo,
Dziś rano Elsa wpadła do mojej sypialni co było dziwne.
- Anna musisz mi pomóc!- podbiegła do mnie.
- Co się stało?!- wystraszyłam się że coś się stało.
- Ciotka wpadła do mojej sypialni przed chwilą i poprosiła o rozmowę przed wyjazdem.
- No to w czym ja mam ci pomóc?
- Nie chce być z nią sam na sam w jednym pomieszczeniu.- miała rację, też bym się bała ciotki.
- A Jack nie może ci pomóc?
- Nie ma go w królestwie, ale później ci powiem teraz choć.- ubrałam szlafrok i pobiegłam za Elsą do jej gabinetu.
- Witaj ciociu.- przywitałam się.
- Witaj Anno.- odpowiedział mi głos, którego nigdy nie słyszałam, ten który ja znałam był wesoły, szalony, a ten który usłyszałam był przygaszony i smutny, a ciotka była blada miała podkrążone oczy i rozczochrane włosy.
- A więc o czym chciałaś porozmawiać?- zapytała Elsa siadając przy biurku.
- Chciałabym zabrać Roszpunkę do Corony i tam ją zamknąć.
- Ale gdzie?- zapytałyśmy równocześnie z Elsą.
- W wieży.
- Ale przecież ona z umie wyjść z wieży.
- Okno i tajne wejście są zamurowane.- po tych słowach zapanowała cisza, ciocia była pewna tego co chce zrobić.
- Dobrze, ale pod jednym warunkiem.- zaproponowała Elsa.
- Jaki?
- Jeden z naszych strażników popłynie z wami i dopilnuje twojej obietnicy, a później wróci i zda mi raport z podróży.
- Dobrze. Dziękuję.- gdy ciocia już wyszła, do gabinetu wpadła Merida i Flynn oraz Czkawka.
- Elso, Anno my chcieliśmy się pożegnać, bo wracamy na Berk.- powiedziała Merida.
- No to może ja was odprowadzę?- zaproponowałam.
- Dobrze, ale najpierw się ubierz.- wszyscy zaczęli się śmiać.
- Oczywiście.
- A ja chciałem zapytać cię Elso czy ja, Astrid i Veronica możemy jeszcze zostać w Arendelle, ponieważ Astrid jeszcze nie doszła do siebie, a Veronica jest chyba za mała na lot smokiem.- powiedział Czkawka.
- Oczywiście zostańcie ile tylko chcecie.- ja, Merida i Flynn wyszliśmy z pałacu i skierowaliśmy się do portu ( oczywiście ja byłam już ubrana), gdy weszliśmy do portu zobaczyłam statek Corony na horyzoncie. Pożegnałam się z Meridą i Flynnem, a oni wypłyneli.
- Anna
Dziś rano Elsa wpadła do mojej sypialni co było dziwne.
- Anna musisz mi pomóc!- podbiegła do mnie.
- Co się stało?!- wystraszyłam się że coś się stało.
- Ciotka wpadła do mojej sypialni przed chwilą i poprosiła o rozmowę przed wyjazdem.
- No to w czym ja mam ci pomóc?
- Nie chce być z nią sam na sam w jednym pomieszczeniu.- miała rację, też bym się bała ciotki.
- A Jack nie może ci pomóc?
- Nie ma go w królestwie, ale później ci powiem teraz choć.- ubrałam szlafrok i pobiegłam za Elsą do jej gabinetu.
- Witaj ciociu.- przywitałam się.
- Witaj Anno.- odpowiedział mi głos, którego nigdy nie słyszałam, ten który ja znałam był wesoły, szalony, a ten który usłyszałam był przygaszony i smutny, a ciotka była blada miała podkrążone oczy i rozczochrane włosy.
- A więc o czym chciałaś porozmawiać?- zapytała Elsa siadając przy biurku.
- Chciałabym zabrać Roszpunkę do Corony i tam ją zamknąć.
- Ale gdzie?- zapytałyśmy równocześnie z Elsą.
- W wieży.
- Ale przecież ona z umie wyjść z wieży.
- Okno i tajne wejście są zamurowane.- po tych słowach zapanowała cisza, ciocia była pewna tego co chce zrobić.
- Dobrze, ale pod jednym warunkiem.- zaproponowała Elsa.
- Jaki?
- Jeden z naszych strażników popłynie z wami i dopilnuje twojej obietnicy, a później wróci i zda mi raport z podróży.
- Dobrze. Dziękuję.- gdy ciocia już wyszła, do gabinetu wpadła Merida i Flynn oraz Czkawka.
- Elso, Anno my chcieliśmy się pożegnać, bo wracamy na Berk.- powiedziała Merida.
- No to może ja was odprowadzę?- zaproponowałam.
- Dobrze, ale najpierw się ubierz.- wszyscy zaczęli się śmiać.
- Oczywiście.
- A ja chciałem zapytać cię Elso czy ja, Astrid i Veronica możemy jeszcze zostać w Arendelle, ponieważ Astrid jeszcze nie doszła do siebie, a Veronica jest chyba za mała na lot smokiem.- powiedział Czkawka.
- Oczywiście zostańcie ile tylko chcecie.- ja, Merida i Flynn wyszliśmy z pałacu i skierowaliśmy się do portu ( oczywiście ja byłam już ubrana), gdy weszliśmy do portu zobaczyłam statek Corony na horyzoncie. Pożegnałam się z Meridą i Flynnem, a oni wypłyneli.
- Anna
wtorek, 15 grudnia 2015
Doigrałaś się, Roszpunko.
Witajcie,
Dziś w nocy lekarze pozwolili nam zobaczyć się z Astrid. Wcześniej musiała dużo odpoczywać, a poza tym robili badania dziecku, które na szczęście urodziło się całe i zdrowe jak przekazał nam Czkawka. Tak więc zmęczeni uganianiem się za pijaną Roszpunką, około północy Merida, Flynn, Kristoff, Anna, Jack i ja zapukaliśmy do pokoju, do którego przeniesiono Astrid. Otworzył nam Czkawka. Również wyglądał na bardzo zmęczonego, ale w jego oczach bardzo łatwo było dostrzec ogromną radość.
- Astrid śpi. - powiedział szeptem. - Ale wejdźcie, bo ktoś tu już długo czekał żeby Was zobaczyć. - uśmiechnął się.
Weszliśmy wszyscy po cichu do środka. Kotary były zasłonięte, zapalono za to kilka świec zawieszonych na ścianach. Astrid usnęła na niedużym łóżku, na rękach trzymając małe zawiniątko, owinięte w kocyk. Czkawka wziął je delikatnie na ręce i podszedł do nas. Zawiniątko okazało się maleńkim dzieciątkiem, śpiącym spokojnie. Wspólnie westchnęliśmy z zachwytu.
- Moi drodzy, poznajcie Veronicę. - powiedział szeptem.
- Jest przepiękna. - westchnęła Ania podchodząc bliżej. - Będzie wykapana mama.
- Ee, ja myślę, że bardziej wygląda jak Czkawka. - wtrącił Jack. - Popatrz tylko na ten nos.
Zaśmialiśmy się cicho, przez co dziewczynka otworzyła duże, zielone oczka i patrzyła na nas wielce zdziwiona.
- Ja chcę ją potrzymać! - Merida przepchnęła się lekko przed nas.
- Dobrze, ale ostrożnie. - Czkawka przekazał jej dziecko.
- Heej, maleńka. - powiedziała cicho kołysząc dziewczynkę lekko. - Jestem Merida. Nauczę Cię strzelać z łuku i jeździć konno, co Ty na to?
Veronica wydała z siebie cichy dźwięk, jakby kichnięcie i zaczęła płakać. Czkawka szybko wziął ją na ręce i wygonił nas, mówiąc, że przez nas Astrid się obudzi, zabije go, i że mamy przyjść potem.
- Chyba Cię polubiła. - zaśmiał się Flynn.
- Jasne, że tak. - Merida uśmiechnęła się krzywo. - Kto by mnie nie polubił? Zobaczycie, zostanie najodważniejszą dziewczyną na swojej wyspie.
Pożegnaliśmy się krótko po czym każdy wrócił do swojej sypialni (lub do gościnnych).
- Urocza, prawda? - odezwał się Jack zamykając drzwi naszej komnaty.
- Tak... - westchnęłam. - Już nie mogę doczekać się...
- Tak, wiem. - Jack objął mnie delikatnie od tyłu. - Ja też. Ale coś takiego warte jest czekania.
Uśmiechnęłam się lekko. Miał rację.
- I pomyśleć, że... tak mało brakowało i... - zaczęłam, ale Jack uciszył mnie wskazując na drzwi.
Ktoś pukał. Bardzo cicho, ale pukał. Podeszłam do drzwi i uchyliłam je. Zobaczyłam na korytarzu moją ciotkę.
- Ciociu? Mogę w czymś pomóc? - zapytałam czując od tyłu chłodny powiew zwiastujący zbliżenie się Jack'a.
- Ja... - Romilda wydała się niepewna, ale po chwili opanowała się i powiedziała swoim zwykłym tonem: - Elso, jeśli to naprawdę moja córka chciała zrobić coś takiego...
- Nie ma sprawy, ciociu. - ucięłam, choć wcale tak nie uważałam.
- Nie, nie, Elso. To zbyt poważna sprawa. Rozumiem, że flirtowała z jakimiś chłopakami, cośtam, cośtam, ale to naprawdę przekroczyło wszelkie granice.
Zrobiła pauzę i wzięła głęboki oddech.
- Czy mogłabym z nią porozmawiać? - zapytała.
- Oczywiście. - odrzekłam. - Proszę za mną.
- Elso..? - zaczął Jack.
Pokazałam mu gestem, żeby poszedł z nami. Podszedł do nas i odezwał się do mojej ciotki:
- Dzień dobry.
Ona nie odpowiedziała tylko uniosła jedną brew.
- Chodźmy. - powiedziałam i zaprowadziłam ciotkę do lochów.
- Wasza Wysokość. - dwaj strażnicy ukłonili mi się.
- Moja ciotka chce zobaczyć jej córkę.
W odpowiedzi, jeden z nich wyprzedził nas i otworzył przed nami jedną z cel.
- Mogłabym... - zaczęła ciotka znów przybierając niepewny ton. - ...sam na sam?
Skinęłam głową i wpuściłam ją do środka. Zamknęliśmy drzwi, ale i tak wszystko było słychać.
- Matko! - wrzasnęła Roszpunka. - Co ty tu robisz?! Myślałam, że popłynęłaś do Corony!
- Otóż nie. - odparła Romilda. - I przyszłam żeby Ci powiedzieć, że ty już nie masz po co tam wracać.
Na chwilę zapadła cisza, a Jack spojrzał na mnie ze zdumieniem.
- Matko! Co ty mówisz! - wrzasnęła Roszpunka jeszcze głośniej.
- Zrobiłaś coś, czego nie mogę Ci wybaczyć. Czy ty wiesz w ogóle co mogło stać się Elsie i jej dziecku?
- Nie obchodzi mnie to! Chciałam w końcu zemścić się na tej wrednej wiedźmie! Zabrała mi mojego Jack'usia, a teraz w dodatku...!
- Dosyć, Roszpunko. Nie zmienię decyzji. Odsiedzisz tu swoje, a potem radź sobie sama. I daj spokój Elsie i jej rodzinie. Nie waż się nikogo skrzywdzić.
Nikt nie odpowiedział. Po chwili ciotka wyszła z celi, a strażnik zamknął ją.
- Dziękuję. - powiedziała Romilda. - I jeszcze raz przepraszam za moją córkę.
Wyprowadziliśmy ją z lochów, po czym odeszła do miasta, lub do portu.
- Tego się nie spodziewałem. - wyznał Jack. - Może ta twoja ciotka nie jest taka zła?
- Ma swoje za uszami... - odparłam. - ...ale na szczęście okazała się być rozsądna.
- Mam rozumieć, że tym razem naprawdę mamy Roszpunkę z głowy? - Jack uśmiechnął się.
Pokręciłam głową.
- Będzie musiała spędzić w swojej celi jeszcze jakiś czas, ale potem... wyjdzie na wolność.
- Nie martw się. - powiedział Jack chwytając mnie za rękę. - Nie pozwolę Cię skrzywdzić. Ani naszego dziecka.
- Elsa.
Dziś w nocy lekarze pozwolili nam zobaczyć się z Astrid. Wcześniej musiała dużo odpoczywać, a poza tym robili badania dziecku, które na szczęście urodziło się całe i zdrowe jak przekazał nam Czkawka. Tak więc zmęczeni uganianiem się za pijaną Roszpunką, około północy Merida, Flynn, Kristoff, Anna, Jack i ja zapukaliśmy do pokoju, do którego przeniesiono Astrid. Otworzył nam Czkawka. Również wyglądał na bardzo zmęczonego, ale w jego oczach bardzo łatwo było dostrzec ogromną radość.
- Astrid śpi. - powiedział szeptem. - Ale wejdźcie, bo ktoś tu już długo czekał żeby Was zobaczyć. - uśmiechnął się.
Weszliśmy wszyscy po cichu do środka. Kotary były zasłonięte, zapalono za to kilka świec zawieszonych na ścianach. Astrid usnęła na niedużym łóżku, na rękach trzymając małe zawiniątko, owinięte w kocyk. Czkawka wziął je delikatnie na ręce i podszedł do nas. Zawiniątko okazało się maleńkim dzieciątkiem, śpiącym spokojnie. Wspólnie westchnęliśmy z zachwytu.
- Moi drodzy, poznajcie Veronicę. - powiedział szeptem.
- Jest przepiękna. - westchnęła Ania podchodząc bliżej. - Będzie wykapana mama.
- Ee, ja myślę, że bardziej wygląda jak Czkawka. - wtrącił Jack. - Popatrz tylko na ten nos.
Zaśmialiśmy się cicho, przez co dziewczynka otworzyła duże, zielone oczka i patrzyła na nas wielce zdziwiona.
- Ja chcę ją potrzymać! - Merida przepchnęła się lekko przed nas.
- Dobrze, ale ostrożnie. - Czkawka przekazał jej dziecko.
- Heej, maleńka. - powiedziała cicho kołysząc dziewczynkę lekko. - Jestem Merida. Nauczę Cię strzelać z łuku i jeździć konno, co Ty na to?
Veronica wydała z siebie cichy dźwięk, jakby kichnięcie i zaczęła płakać. Czkawka szybko wziął ją na ręce i wygonił nas, mówiąc, że przez nas Astrid się obudzi, zabije go, i że mamy przyjść potem.
- Chyba Cię polubiła. - zaśmiał się Flynn.
- Jasne, że tak. - Merida uśmiechnęła się krzywo. - Kto by mnie nie polubił? Zobaczycie, zostanie najodważniejszą dziewczyną na swojej wyspie.
Pożegnaliśmy się krótko po czym każdy wrócił do swojej sypialni (lub do gościnnych).
- Urocza, prawda? - odezwał się Jack zamykając drzwi naszej komnaty.
- Tak... - westchnęłam. - Już nie mogę doczekać się...
- Tak, wiem. - Jack objął mnie delikatnie od tyłu. - Ja też. Ale coś takiego warte jest czekania.
Uśmiechnęłam się lekko. Miał rację.
- I pomyśleć, że... tak mało brakowało i... - zaczęłam, ale Jack uciszył mnie wskazując na drzwi.
Ktoś pukał. Bardzo cicho, ale pukał. Podeszłam do drzwi i uchyliłam je. Zobaczyłam na korytarzu moją ciotkę.
- Ciociu? Mogę w czymś pomóc? - zapytałam czując od tyłu chłodny powiew zwiastujący zbliżenie się Jack'a.
- Ja... - Romilda wydała się niepewna, ale po chwili opanowała się i powiedziała swoim zwykłym tonem: - Elso, jeśli to naprawdę moja córka chciała zrobić coś takiego...
- Nie ma sprawy, ciociu. - ucięłam, choć wcale tak nie uważałam.
- Nie, nie, Elso. To zbyt poważna sprawa. Rozumiem, że flirtowała z jakimiś chłopakami, cośtam, cośtam, ale to naprawdę przekroczyło wszelkie granice.
Zrobiła pauzę i wzięła głęboki oddech.
- Czy mogłabym z nią porozmawiać? - zapytała.
- Oczywiście. - odrzekłam. - Proszę za mną.
- Elso..? - zaczął Jack.
Pokazałam mu gestem, żeby poszedł z nami. Podszedł do nas i odezwał się do mojej ciotki:
- Dzień dobry.
Ona nie odpowiedziała tylko uniosła jedną brew.
- Chodźmy. - powiedziałam i zaprowadziłam ciotkę do lochów.
- Wasza Wysokość. - dwaj strażnicy ukłonili mi się.
- Moja ciotka chce zobaczyć jej córkę.
W odpowiedzi, jeden z nich wyprzedził nas i otworzył przed nami jedną z cel.
- Mogłabym... - zaczęła ciotka znów przybierając niepewny ton. - ...sam na sam?
Skinęłam głową i wpuściłam ją do środka. Zamknęliśmy drzwi, ale i tak wszystko było słychać.
- Matko! - wrzasnęła Roszpunka. - Co ty tu robisz?! Myślałam, że popłynęłaś do Corony!
- Otóż nie. - odparła Romilda. - I przyszłam żeby Ci powiedzieć, że ty już nie masz po co tam wracać.
Na chwilę zapadła cisza, a Jack spojrzał na mnie ze zdumieniem.
- Matko! Co ty mówisz! - wrzasnęła Roszpunka jeszcze głośniej.
- Zrobiłaś coś, czego nie mogę Ci wybaczyć. Czy ty wiesz w ogóle co mogło stać się Elsie i jej dziecku?
- Nie obchodzi mnie to! Chciałam w końcu zemścić się na tej wrednej wiedźmie! Zabrała mi mojego Jack'usia, a teraz w dodatku...!
- Dosyć, Roszpunko. Nie zmienię decyzji. Odsiedzisz tu swoje, a potem radź sobie sama. I daj spokój Elsie i jej rodzinie. Nie waż się nikogo skrzywdzić.
Nikt nie odpowiedział. Po chwili ciotka wyszła z celi, a strażnik zamknął ją.
- Dziękuję. - powiedziała Romilda. - I jeszcze raz przepraszam za moją córkę.
Wyprowadziliśmy ją z lochów, po czym odeszła do miasta, lub do portu.
- Tego się nie spodziewałem. - wyznał Jack. - Może ta twoja ciotka nie jest taka zła?
- Ma swoje za uszami... - odparłam. - ...ale na szczęście okazała się być rozsądna.
- Mam rozumieć, że tym razem naprawdę mamy Roszpunkę z głowy? - Jack uśmiechnął się.
Pokręciłam głową.
- Będzie musiała spędzić w swojej celi jeszcze jakiś czas, ale potem... wyjdzie na wolność.
- Nie martw się. - powiedział Jack chwytając mnie za rękę. - Nie pozwolę Cię skrzywdzić. Ani naszego dziecka.
- Elsa.
poniedziałek, 14 grudnia 2015
Tylko jedna osoba, mogła coś takiego zrobić!!!
Hejo,
Dziś rano wstałam i poszłam do sypialni Jack' a i Elsy.
- Halo jest tu kto?- zapytałam wchodząc do środka, ale nikogo nie było, pomyślałam o Astrid i udałam się do gabinetu medyków, ale okazało się nie przenosili Astrid z sypialni do której zaniosła ją Elsa, więc poszłam do pokoju gościnnego i zapukałam bardzo cichutko, tak żeby przypatkiem nie obudzić kogoś.
- Kto tam?- odpowiedział męski głos za drzwi to był Czkawka.
- To ja Anna.
- Och Anna.- powiedział wychodząc z pokoju.- Co się stało?
- Nic, szukam Elsy i Jack' a.Nie widziałeś ich?
- Nie, od wczoraj.
- No dobrze to idę szukać dalej.- i kiedy miałam odejść coś mi się przypomniało.- A jak się czuje Astrid?
- Jest bardzo zmęczona tak samo jak ja.
- To idź się prześpij, a ja nie będę ci przeszkadzać.- odeszłam, szukałam reszty po całym zamku, gdy nagle zza rogiem dostrzegłam burze czerwonych włosów.
- Merida?!
- Och Anna, a to ty nie jesteś z resztą w sali balowej?
- Nie, bo nikt nie raczył mi o tym powiedzieć.
- No to chodź.- i poszłyśmy do sali balowej, gdzie była cała reszta i nawet dołączył do nas Flynn, który przypłyną dziś rano.
- Witajcie.- przywitała nas Elsa wchodząc na schodząc z podestu.
- Elsa, czy wiesz co to był za napój?- zapytałam.
- Tak zaniosłam go wczoraj do medyków, a oni przekazali mi dziś że w soku były zioła powodujące utratę dziecka, a ponieważ Astrid była w zaawansowanej ciąży to spowodowało to poród.
- Ale one nie zaszkodziły Astird i dziecku.- zapytała Flynn.
- Na szczęście nie, ale medycy mówią że gdyby wypiła tego więcej to mogło by to jej i dziecku poważnie zaszodzić, a gdybym to ja go wypiła to straciłabym dziecko.- Elsa była bliska płaczu, a cała podłoga pokryła się szronem.
- Ale kto to mógł zrobić?- zapytała Merida.
- Mamy jedno podejrzenie.- powiedział Jack i dopiero teraz zauważyłam go na żyrandolu.- Tylko jedna osoba na wczorajszym balu nie cieszyła się z nowiny o ciąży Elsy.
- Roszpunka!!!- wykrzyczeli wszyscy równocześnie.
- Tak, chcemy iść do miasta porozmawiać z Romildą i poszukać Roszpunki.- powiedział Jack.
- Ale jaką mamy pewność że nie wypłynęła?- zapytałąm, bo była taka możliwość.
- Od kiedy Astid zaczęła rodzić, Elsa wydała rozkaz nie wypuszczania statków z portu,a od początku balu żaden statek nie wypłyną.- oświadczyła Merida.
- No to idziemy?- zapytał Flynn i już chciał wychodzić.
- Flynn, wiesz, bo my chcieliśmy zrobić tak że ja, Anna i Jack pójdziemy do Romildy, a reszta poszuka Roszpunki, a jak już skończymy rozmawiać to do was dołączymy.- powiedziała Elsa, a wszyscy się zgodzili i tak ja, Elsa i Jack poslziśmy do Romildy, która zatrzymała się na swoim statku w porcie.
- Witaj ciociu.- przywitałyśmy się.
- Dzień dobry- powiedział Jack wchodząc za nami.
- Witajcie dzieci. Po co do mnie przychodzicie?- zapytała ciotka siedząc w fioletowym szlafroku na łóżku.
- Chcieliśmy porozmawiać o...- Elsa nie dokończyła bo do kajuty wpadła pijana Roszpunka.
- Mamo, muszę ci coś powiedzieć!!!- zaczęła krzyczeć, a gdy nas zauważyła zaczęła uciekać.
- Niech ciocia zostanie w kajucie.- powiedziała Elsa i pobiegła za Jack' iem, który zaczął gonić Roszpunkę, a ja pobiegłam za nią.
- Elsa, ona przed chwilą się przyznała.- powiedział Jack trzymając Roszpunkę w mocnym uścisku tak żeby nie ucikła.
- Elsa zabierzmy ją do lochów, a jak już wytrzeźwieje to z nią pogadamy.- powiedziałam i Jack zaprowadził Roszpunkę do lochów.
- Anna
niedziela, 13 grudnia 2015
Świąteczno-urodzinowy bal i niefortunne podarunki.
Witajcie,
Wczoraj około piętnastej cały zamek był gotowy do rozpoczęcia balu. Wszystkie korytarze i sale były pięknie ustrojone, a na podłużnych stołach w sali balowej rozłożono najróżniejsze, najznamienitsze potrawy.
- Jak wyglądam? - zapytał z dumnym uśmiechem Jack wychodząc z łazienki.
Miał na sobie elegancką, białą marynarkę z niewielkim herbem Arendelle na piersi i złotymi guziczkami oraz czarne, eleganckie spodnie. Jak się domyślacie nie miał butów, za to jego włosy były widocznie uczesane i połyskujące lekko.
- Bardzo przystojnie. - odparłam, po czym lekko zestresowana wróciłam do przeglądania moich sukien.
- Coś nie tak? - podszedł do mnie.
- Nic, nic, tylko zostało mało czasu, a ja nie wiem co ubrać.
Nagle do pokoju wpadła Anna. Była ubrana w piękną, zieloną suknię z czerwonymi kokardami na rękawach i w pasie. Włosy związała w warkocze i włożyła uroczy wianuszek z jemioły. Wyglądała bardzo ładnie i świątecznie.
- Goście zbierają się powoli na dziedzińcu! - zawołała radosnym tonem. - Widziałam wśród nich naszych przyjaciół z Berk i Meridę.
- A ciotka? - zapytałam prawie wchodząc do szafy, w poszukiwaniu sukienki, która przyszła mi na myśl po tym jak zobaczyłam Anię.
- Nigdzie jej nie widziałam. - odrzekła.
- To podejrzane. - stwierdził Jack. - Na pewno wzięła ze sobą swoją córusię i razem coś kombinują.
- Mam! - zawołałam ściągając z jednego z wieszaków dość wąską, srebrno-liliową suknię. Ubrałam ją szybko. Miała idealnie wycięty dekolt, z leciutkimi zdobieniami na jego krawędziach, długie rękawy kończące się lekkim zaostrzeniem, które ładnie układało się na wierzchu dłoni. Sukienka miała długi tył, który ciągnął się podczas chodzenia, a jej dół ozdobiony był wyszytymi wzorami charakterystycznymi dla Arendelle. Włożyłam do tego moje ukochane, lodowe buty na niedużym obcasie. Na ramiona założyłam piękną, królewską pelerynę, podobną do tej, którą miałam na koronacji, tylko ta była granatowa i nie miała kołnierza, zamiast tego łagodnie układała się na moich ramionach, związana śliczną, srebrną broszką.
- Może być? - zapytałam Annę i Jack'a, gdy dorobiłam jeszcze lekki makijaż i rozpuściłam włosy, które wdzięcznie ułożyły się w lekkie fale.
- Wyglądasz najpiękniej na świecie. - Jack objął mnie. - Wszyscy będą Ci zazdrościć. Nawet nasz mały... hm, mikroskopijny synek. - uśmiechnął się.
- Synek? - uniosłam jedną brew z uśmiechem.
Jack tylko kiwnął głową, zaśmiał się cicho i pocałował mnie.
- Ekhem, ekhem, gołąbeczki. - odwróciliśmy się i zobaczyliśmy w drzwiach Kristoff'a, Czkawkę, Astrid, Meridę i Annę patrzących na nas z uśmiechem.
- Drodzy bracia! - Jack wyszedł przede mnie i uniósł ręce w powitalnym geście. - Mam zakaz mówienia Wam tego przed balem i zapewne zostanę zabity, ale nie wytrzymam!
Zaśmiałam się cicho. Oczywiście, że zostanie zabity.
- Moi drodzy, ostatnio dowiedzieliśmy się czegoś co zmieni nasze życie! Coś co czyni nas szczęśliwszymi niż od wielu... niż kiedykolwiek!
Czkawka, Merida i Astrid spojrzeli na niego wyczekującym wzrokiem, a Anna i Kristoff wymienili się uśmiechami.
- Elsa... - zaczął Jack. - ...jeeest.... najpiękniejsza na świecie....ale to nie to chciałem Wam przekazać.... albowiem.... zostanę..... tatusieeeeeeeeeem!!!
Przez chwilę patrzyli to na mnie, to na Jack'a, a po chwili zaczęli wiwatować, a Merida podbiegła do mnie i przytuliła mnie mocno. Przy okazji zdążyłam przyjrzeć się Astrid - widać było, że jest już w zaawansowanej ciąży, ale to zdawało się jej zupełnie nie przeszkadzać w skakaniu dookoła mnie i Jack'a i krzyczeniu z radości razem z Czkawką. Po jakimś czasie, gdy wszyscy się uspokoili, stwierdziłam, że powinniśmy zejść już na dół i rozpocząć bal. Tak więc zrobiliśmy. Pozwoliłam strażnikom wpuścić gości do sali balowej po czym sama udałam się na podest.
- Kochani! - zwróciłam uwagę ludzi unosząc lekko ręce, jak wcześniej Jack w sypialni (na tą myśl z trudem powstrzymałam się od śmiechu, kątem oka widząc, że Jack robi do mnie jakieś głupie miny zapewne myśląc o tym samym). - Zanim zaczniemy zabawę, chciałam Wam ogłosić coś bardzo ważnego. Co prawda, bal jest przede wszystkim na cześć Jack'a Frosta... - wybuchły oklaski, a Jack schował się za Anną. - ...który miał urodziny kilka dni temu, jak i z okazji zbliżających się Świąt, ale chciałabym powiedzieć Wam coś co... cóż, nie jest związane z żadnym z nich, ale sądzę, iż jest dość istotne. Jest mi bardzo miło ogłosić, że nasze królestwo wkrótce doczeka się następcy tronu.
Wszyscy wymienili podekscytowane spojrzenia, ale niektórzy chyba nie do końca mnie zrozumieli.
- Spodziewam się dziecka. - dodałam z uśmiechem.
Wybuchły najgłośniejsze oklaski, jakie kiedykolwiek otrzymałam po przemowie. Niektórzy krzyczeli z radości czy klaskali, a młodsi skakali lub wykonywali różne wersje tańca radości na środku sali. Ciesząc się ich pozytywną reakcją ogłosiłam rozpoczęcie balu i zeszłam do przyjaciół.
- Ale się ucieszyli! - zawołała Anna.
- Nic dziwnego. - dodała Merida.
Rozmawialiśmy przez jakiś czas, gdy nagle poczułam na ramieniu czyjś mocny uścisk. Odwróciłam się i moim oczom ukazała się moja ciotka.
- To świetne nowiny, Elso, świetne nowiny! - zaszczebiotała odciągając mnie na bok.
- Och, dziękuję, ciociu... - wybełkotałam nie mogąc do końca zrozumieć jakim cudem pojawiła się tuż za mną i czemu wcześniej jej nie widziałam.
- Jestem taka dumna z Ciebie, naprawdę. A wiesz co by mama twoja powiedziała?
- Nie wiem, ciociu. - spróbowałam być uprzejma.
- Cóż, ja też nie wiem, bo w końcu nie ma jej tu z nami. - powiedziała i zaśmiała się krótko. - Ale jestem pewna, że bardzo by się cieszyła.
Zmusiłam się do uśmiechu, jednak jedyne o czym wtedy marzyłam to powrót do Jack'a, Anny i reszty. Ciotka może i starała się być miła, ale po tym wszystkim... trudno było mi czuć do niej sympatię.
- Ciocia wybaczy, ale chyba ktoś mnie wołał. - zmyśliłam szybko. - Może to coś ważnego.
- Tak, tak, leć, dziecko, leć. - powiedziała. - Ja zatańczę sobie z jakimś przystojnym młodzieńcem.
Jak najszybciej umiałam, wróciłam do przyjaciół.
- Matko, Elsa, gdzie ty byłaś? - zapytała Astrid.
- To ciotka, chciała mi pogratulować. - uspokoiłam ją. - Gdzie jest Jack?
Wszyscy rozejrzeliśmy się, ale jego nie było nigdzie w zasięgu wzroku.
- Może teraz jego kolej na gratulacje. - Anna próbowała mnie rozśmieszyć, ale byłam zbyt zdenerwowana.
- Poszukam go.
I weszłam w tłum poddanych i gości zza mórz, modląc się w duchu, aby przyczyną jego zniknięcia nie była Roszpunka. Po kilku minutach przeszukiwania całej sali balowej zmęczyłam się trochę i oparłam o kolumnę. Spostrzegłam, że jest ona trochę oszroniona. Obeszłam ją dookoła i usłyszałam głos Jack'a spod ściany, zza wielkiej kotary:
- Zostaw mnie, już Ci mówiłem!
Pobiegłam tam szybko i odsunęłam kotarę. Pod ścianą stał Jack, a obok niego moja kuzynka ubrana w różową sukienkę i z wielką kokardą wplecioną w ciemne włosy.
- Roszpunka! - wyrwało mi się, niezbyt przyjaznym tonem.
- Elsa! - wyszła zza kotary i uśmiechnęła się szyderczo. - Gratuluję zajścia w ciążę z pomocą mojego Jack'a!
- Myślałam, że ten temat mamy już za sobą. - powiedziałam próbując opanować złość. - Jack nie jest twój. Jesteśmy małżeństwem, a ty podobno masz kogoś innego!
- Słodka, mała Elsa w końcu doczeka się bycia mamą... oczywiście nie mogła posłuchać rad kuzynki i znaleźć kogoś innego jako tatusia... - mówiła Roszpunka okręcając kosmyk włosów wokół palca.
- Zostaw nas w spokoju! - Jack wyszedł przede mnie. - Kto w ogóle Cię tu zapraszał!
Uśmiechnęła się.
- Jakże niegrzecznie. A ja chciałam tylko Wam pogratulować.
Uniosłam brwi.
- Tak naprawdę... to bardzo się cieszę. Gratuluję.
I z chytrym uśmiechem weszła w tłum.
- Nie wierzę jej. - powiedziałam.
- Ja też nie... - stwierdził Jack. - ...ale po co mamy się nią przejmować?
Odwróciłam się do niego i uśmiechnęłam.
- Masz rację.
- Ja zawsze mam rację. - odwzajemnił uśmiech.
Po chwili wróciliśmy do przyjaciół, ale tym razem byli tam tylko Czkawka, Merida i Astrid.
- Gdzie Ann... - zaczęłam, ale Czkawka przerwał mi krótkim "Uważajcie!" przyciągając nas szybko pod ścianę.
Dosłownie sekundę później przez miejsce, w którym wcześniej staliśmy przebiegła z prędkością światła Anna śpiewając coś na całe gardło. Za nią przebiegł Kristoff krzycząc, że ma uważać na gości.
- Co oni, przepraszam bardzo, robią? - zapytałam śledząc siostrę wzrokiem.
- Anka chyba za dużo wypiła, już któryś raz przemierza całą salę balową. Kristoff próbuje zmniejszyć liczbę ofiar. - powiedziała Merida.
- Tak, przed chwilą nasza droga księżniczka była pewna, że zamek się pali, ale na szczęście udało nam się ją uspokoić. - dodał Czkawka.
- Chyba też skosztuję tego napoju. - zaśmiał się Jack i sięgnął po kieliszek wina.
- Jak ty, bracie, to ja też. - zawtórował mu śmiechem Czkawka i także zabrał jeden.
Po chwili dołączyła do nich Merida. Astrid uśmiechnęła się do mnie i posłała mi spojrzenie "Tak, ja też nie mogę."
- Wiadomo już czy chłopiec, czy dziewczynka? - zapytałam jej.
- Jeszcze nie. - odparła. - Ale jestem prawie pewna, że dziewczynka.
Uśmiechnęłam się. Nagle podeszła do nas jedna z służących ze srebrną tacą, na której stał nieduży kieliszek wypełniony czymś, co wyglądało jak sok pomarańczowy.
- Podarunek dla królowej. - zwróciła się do mnie.
- Od kogo? - zapytałam zdziwiona.
- Chyba jakiegoś tajemniczego wielbiciela. - uśmiechnęła się kobieta. - Poproszono mnie abym nie mówiła.
- Ale ja nie mogę... - zaczęłam, ale służąca uprzedziła mnie:
- Spokojnie, jest bezalkoholowy.
Wzięłam kieliszek.
- Dziękuję. - skinęłam głową, a kobieta odeszła.
- Dziwne. - stwierdziła Astrid.
Wzruszyłam ramionami. Nie zdążyłam jednak napić się choć łyczka, bo Jack poprosił mnie do tańca. Oddałam więc podarunek Astrid.
- Jack, czy ty jesteś pijany? - zapytałam powstrzymując się z trudem od śmiechu gdy Jack poprowadził nas na sam środek sali i wszyscy zrobili nam miejsce i klaskali w rytm muzyki, a my tańczyliśmy jak w jakiejś bajce.
- Nie. - odrzekł zupełnie poważnym tonem. - Cicho, wszyscy na nas patrzą. Musimy gadać o jakichś romantycznych rzeczach.
Zaśmiałam się. Do końca utworu tańczyliśmy, a ja słuchałam jak prawi mi komplementy. Później wróciliśmy pod ścianę. Tym razem zastaliśmy tam Annę, Meridę i Kristoff'a. Ani chyba było już trochę lepiej, bo tylko nuciła coś cicho. Chciałam zapytać gdzie są Astrid i Czkawka, gdy nagle usłyszałam głos Czkawki, trochę dalej:
- Pomocy! Niech ktoś nam pomoże!
Szybko pobiegliśmy w jego stronę, muzyka umilkła, a wszyscy goście zaciekawieni zebrali się wokół nas. Astrid zwijała się z bólu w ramionach Czkawki.
- Co się dzieje? - zapytała przerażona Merida.
- Ona rodzi! - krzyknął Czkawka.
Szybko wymyśliłam jak opanować sytuację.
- Uspokójcie i zajmijcie czymś gości. - szepnęłam do Jack'a i Anny.
Sama pomogłam Czkawce podnieść Astrid i przenieśliśmy ją do najbliższego pokoju. Po drodze kilku strażników i służących chciało nam pomóc, ale poprosiłam ich, aby zajęli się gośćmi. Nie chciałam wzbudzać paniki. Szybko położyliśmy Astrid na łóżku.
- Umiesz odebrać poród? - zapytał Czkawka jakby to było coś, co potrafi zrobić każda królowa.
- Co?! - krzyknęłam. - Nie! Biegnij po lekarza! Dwóch! Lekarki! Sprowadź ich tu, szybko!
Po jakichś dwóch sekundach przetworzył moje słowa i wybiegł z pokoju. Astrid chwyciła mnie mocno za rękę.
- Elsa... to przez ten... to przez... - próbowała coś powiedzieć, ale uciszyłam ją i powiedziałam, żeby jeszcze chwilę wytrzymała. - Nie, posłuchaj! - krzyknęła. - Napiłam się tego napoju!
Zmarszczyłam brwi.
- Tego, który był dla Ciebie. I od razu po tym dostałam tych skurczów i poczułam okropny... - jęknęła i złapała się za brzuch.
- Już dobrze, zaraz zajmą się Tobą lekarze. - próbowałam ją uspokoić.
- Elsa, rozumiesz...? - wydusiła. - To... to przez ten napój..!
Nie wierzyłam w to. Nie mogłam sobie wyobrazić tego co to oznaczało. Nagle do środka wpadło kilku medyków.
- Proszę się nią zająć. - rozkazałam.
Jeden z nich kiwnął głową i przystąpili do "akcji".
- Zostań z nią. - powiedziałam do Czkawki, który był cały blady i zlany potem. - Zakończę bal i przyjdziemy do Was po wszystkim.
- Elsa... ja... - zaczął zupełnie bezradnym tonem.
- Będzie dobrze. - uśmiechnęłam się do niego i wyszłam.
To co działo się w sali balowej przechodziło wszelkie pojęcie. Wszyscy goście pchali się do przodu, gdzie dyskutowali Anna, Jack, Kristoff i Merida, ale strażnicy utrzymywali ich na dystans. Gdy tylko weszłam do środka wszyscy ucichli i wszystkie oczy zwróciły się w moją stronę.
- Moi drodzy, bardzo mi przykro, ale będę zmuszona zakończyć bal. - powiedziałam opanowanym tonem. - Proszę o powrót do domów.
Wszyscy posłusznie zaczęli opuszczać zamek. Nagle podeszła do mnie ciotka.
- Elso, widziałaś może Puncię? - zapytała.
- Nie, nie widziałam. Jeśli chcesz ciociu, zatrzymaj się w mieście na jakiś czas, na pewno się znajdzie. Może wyszła wcześniej.
Romilda kiwnęła głową i dołączyła do tłumu wychodzącego na zewnątrz. Ja poszłam do Jack'a.
- Co z Astrid? - podeszli do nas Merida, Anna i Kristoff.
- Lekarze się nią zajęli. - odparłam zdziwiona własnym opanowaniem i tym, że nic nie zostało zamrożone.
- Rodzi?! - krzyknęła Anna.
- Tak, spokojnie.
- Ale jak to? Czemu? Tak nagle? - zdziwił się Kristoff.
- Powiedziała mi, że to przez to, że napiła się jakiegoś napoju, że po nim tak źle się poczuła. - powiedziałam.
Merida zakryła usta dłonią.
- Mówisz o kieliszku, który był dla Ciebie? W prezencie od tego niewiadomo-kogo?
Kiwnęłam głową.
- To brzmi, jakby ktoś chciał skrzywdzić Elsę! - powiedziała Anna. - Tam mogły być jakieś...
- Ktoś chciał pozbawić mnie dziecka? - zaczęłam. - Błagam Was, kto zdobyłby się na coś takiego?
Anna wymieniła szybkie spojrzenie z Jack'iem.
- Ktoś kto Ci go zazdrości. - powiedział.
Pokręciłam głową.
- Nie wierzę w to. Nie, to niemożliwe, niedorzeczne.
- Na razie najważniejsze, żeby Astrid i jej dziecko wyszło z tego całe i zdrowe. - przerwał Kristoff.
- To prawda. - Anna kiwnęła głową. - Dochodzeniem zajmiemy się jutro.
I wszyscy skierowaliśmy się na pobliski korytarz, rozpoczynając pełne stresu oczekiwanie.
- Elsa.
Wczoraj około piętnastej cały zamek był gotowy do rozpoczęcia balu. Wszystkie korytarze i sale były pięknie ustrojone, a na podłużnych stołach w sali balowej rozłożono najróżniejsze, najznamienitsze potrawy.
- Jak wyglądam? - zapytał z dumnym uśmiechem Jack wychodząc z łazienki.
Miał na sobie elegancką, białą marynarkę z niewielkim herbem Arendelle na piersi i złotymi guziczkami oraz czarne, eleganckie spodnie. Jak się domyślacie nie miał butów, za to jego włosy były widocznie uczesane i połyskujące lekko.
- Bardzo przystojnie. - odparłam, po czym lekko zestresowana wróciłam do przeglądania moich sukien.
- Coś nie tak? - podszedł do mnie.
- Nic, nic, tylko zostało mało czasu, a ja nie wiem co ubrać.
Nagle do pokoju wpadła Anna. Była ubrana w piękną, zieloną suknię z czerwonymi kokardami na rękawach i w pasie. Włosy związała w warkocze i włożyła uroczy wianuszek z jemioły. Wyglądała bardzo ładnie i świątecznie.
- Goście zbierają się powoli na dziedzińcu! - zawołała radosnym tonem. - Widziałam wśród nich naszych przyjaciół z Berk i Meridę.
- A ciotka? - zapytałam prawie wchodząc do szafy, w poszukiwaniu sukienki, która przyszła mi na myśl po tym jak zobaczyłam Anię.
- Nigdzie jej nie widziałam. - odrzekła.
- To podejrzane. - stwierdził Jack. - Na pewno wzięła ze sobą swoją córusię i razem coś kombinują.
- Mam! - zawołałam ściągając z jednego z wieszaków dość wąską, srebrno-liliową suknię. Ubrałam ją szybko. Miała idealnie wycięty dekolt, z leciutkimi zdobieniami na jego krawędziach, długie rękawy kończące się lekkim zaostrzeniem, które ładnie układało się na wierzchu dłoni. Sukienka miała długi tył, który ciągnął się podczas chodzenia, a jej dół ozdobiony był wyszytymi wzorami charakterystycznymi dla Arendelle. Włożyłam do tego moje ukochane, lodowe buty na niedużym obcasie. Na ramiona założyłam piękną, królewską pelerynę, podobną do tej, którą miałam na koronacji, tylko ta była granatowa i nie miała kołnierza, zamiast tego łagodnie układała się na moich ramionach, związana śliczną, srebrną broszką.
- Może być? - zapytałam Annę i Jack'a, gdy dorobiłam jeszcze lekki makijaż i rozpuściłam włosy, które wdzięcznie ułożyły się w lekkie fale.
- Wyglądasz najpiękniej na świecie. - Jack objął mnie. - Wszyscy będą Ci zazdrościć. Nawet nasz mały... hm, mikroskopijny synek. - uśmiechnął się.
- Synek? - uniosłam jedną brew z uśmiechem.
Jack tylko kiwnął głową, zaśmiał się cicho i pocałował mnie.
- Ekhem, ekhem, gołąbeczki. - odwróciliśmy się i zobaczyliśmy w drzwiach Kristoff'a, Czkawkę, Astrid, Meridę i Annę patrzących na nas z uśmiechem.
- Drodzy bracia! - Jack wyszedł przede mnie i uniósł ręce w powitalnym geście. - Mam zakaz mówienia Wam tego przed balem i zapewne zostanę zabity, ale nie wytrzymam!
Zaśmiałam się cicho. Oczywiście, że zostanie zabity.
- Moi drodzy, ostatnio dowiedzieliśmy się czegoś co zmieni nasze życie! Coś co czyni nas szczęśliwszymi niż od wielu... niż kiedykolwiek!
Czkawka, Merida i Astrid spojrzeli na niego wyczekującym wzrokiem, a Anna i Kristoff wymienili się uśmiechami.
- Elsa... - zaczął Jack. - ...jeeest.... najpiękniejsza na świecie....ale to nie to chciałem Wam przekazać.... albowiem.... zostanę..... tatusieeeeeeeeeem!!!
Przez chwilę patrzyli to na mnie, to na Jack'a, a po chwili zaczęli wiwatować, a Merida podbiegła do mnie i przytuliła mnie mocno. Przy okazji zdążyłam przyjrzeć się Astrid - widać było, że jest już w zaawansowanej ciąży, ale to zdawało się jej zupełnie nie przeszkadzać w skakaniu dookoła mnie i Jack'a i krzyczeniu z radości razem z Czkawką. Po jakimś czasie, gdy wszyscy się uspokoili, stwierdziłam, że powinniśmy zejść już na dół i rozpocząć bal. Tak więc zrobiliśmy. Pozwoliłam strażnikom wpuścić gości do sali balowej po czym sama udałam się na podest.
- Kochani! - zwróciłam uwagę ludzi unosząc lekko ręce, jak wcześniej Jack w sypialni (na tą myśl z trudem powstrzymałam się od śmiechu, kątem oka widząc, że Jack robi do mnie jakieś głupie miny zapewne myśląc o tym samym). - Zanim zaczniemy zabawę, chciałam Wam ogłosić coś bardzo ważnego. Co prawda, bal jest przede wszystkim na cześć Jack'a Frosta... - wybuchły oklaski, a Jack schował się za Anną. - ...który miał urodziny kilka dni temu, jak i z okazji zbliżających się Świąt, ale chciałabym powiedzieć Wam coś co... cóż, nie jest związane z żadnym z nich, ale sądzę, iż jest dość istotne. Jest mi bardzo miło ogłosić, że nasze królestwo wkrótce doczeka się następcy tronu.
Wszyscy wymienili podekscytowane spojrzenia, ale niektórzy chyba nie do końca mnie zrozumieli.
- Spodziewam się dziecka. - dodałam z uśmiechem.
Wybuchły najgłośniejsze oklaski, jakie kiedykolwiek otrzymałam po przemowie. Niektórzy krzyczeli z radości czy klaskali, a młodsi skakali lub wykonywali różne wersje tańca radości na środku sali. Ciesząc się ich pozytywną reakcją ogłosiłam rozpoczęcie balu i zeszłam do przyjaciół.
- Ale się ucieszyli! - zawołała Anna.
- Nic dziwnego. - dodała Merida.
Rozmawialiśmy przez jakiś czas, gdy nagle poczułam na ramieniu czyjś mocny uścisk. Odwróciłam się i moim oczom ukazała się moja ciotka.
- To świetne nowiny, Elso, świetne nowiny! - zaszczebiotała odciągając mnie na bok.
- Och, dziękuję, ciociu... - wybełkotałam nie mogąc do końca zrozumieć jakim cudem pojawiła się tuż za mną i czemu wcześniej jej nie widziałam.
- Jestem taka dumna z Ciebie, naprawdę. A wiesz co by mama twoja powiedziała?
- Nie wiem, ciociu. - spróbowałam być uprzejma.
- Cóż, ja też nie wiem, bo w końcu nie ma jej tu z nami. - powiedziała i zaśmiała się krótko. - Ale jestem pewna, że bardzo by się cieszyła.
Zmusiłam się do uśmiechu, jednak jedyne o czym wtedy marzyłam to powrót do Jack'a, Anny i reszty. Ciotka może i starała się być miła, ale po tym wszystkim... trudno było mi czuć do niej sympatię.
- Ciocia wybaczy, ale chyba ktoś mnie wołał. - zmyśliłam szybko. - Może to coś ważnego.
- Tak, tak, leć, dziecko, leć. - powiedziała. - Ja zatańczę sobie z jakimś przystojnym młodzieńcem.
Jak najszybciej umiałam, wróciłam do przyjaciół.
- Matko, Elsa, gdzie ty byłaś? - zapytała Astrid.
- To ciotka, chciała mi pogratulować. - uspokoiłam ją. - Gdzie jest Jack?
Wszyscy rozejrzeliśmy się, ale jego nie było nigdzie w zasięgu wzroku.
- Może teraz jego kolej na gratulacje. - Anna próbowała mnie rozśmieszyć, ale byłam zbyt zdenerwowana.
- Poszukam go.
I weszłam w tłum poddanych i gości zza mórz, modląc się w duchu, aby przyczyną jego zniknięcia nie była Roszpunka. Po kilku minutach przeszukiwania całej sali balowej zmęczyłam się trochę i oparłam o kolumnę. Spostrzegłam, że jest ona trochę oszroniona. Obeszłam ją dookoła i usłyszałam głos Jack'a spod ściany, zza wielkiej kotary:
- Zostaw mnie, już Ci mówiłem!
Pobiegłam tam szybko i odsunęłam kotarę. Pod ścianą stał Jack, a obok niego moja kuzynka ubrana w różową sukienkę i z wielką kokardą wplecioną w ciemne włosy.
- Roszpunka! - wyrwało mi się, niezbyt przyjaznym tonem.
- Elsa! - wyszła zza kotary i uśmiechnęła się szyderczo. - Gratuluję zajścia w ciążę z pomocą mojego Jack'a!
- Myślałam, że ten temat mamy już za sobą. - powiedziałam próbując opanować złość. - Jack nie jest twój. Jesteśmy małżeństwem, a ty podobno masz kogoś innego!
- Słodka, mała Elsa w końcu doczeka się bycia mamą... oczywiście nie mogła posłuchać rad kuzynki i znaleźć kogoś innego jako tatusia... - mówiła Roszpunka okręcając kosmyk włosów wokół palca.
- Zostaw nas w spokoju! - Jack wyszedł przede mnie. - Kto w ogóle Cię tu zapraszał!
Uśmiechnęła się.
- Jakże niegrzecznie. A ja chciałam tylko Wam pogratulować.
Uniosłam brwi.
- Tak naprawdę... to bardzo się cieszę. Gratuluję.
I z chytrym uśmiechem weszła w tłum.
- Nie wierzę jej. - powiedziałam.
- Ja też nie... - stwierdził Jack. - ...ale po co mamy się nią przejmować?
Odwróciłam się do niego i uśmiechnęłam.
- Masz rację.
- Ja zawsze mam rację. - odwzajemnił uśmiech.
Po chwili wróciliśmy do przyjaciół, ale tym razem byli tam tylko Czkawka, Merida i Astrid.
- Gdzie Ann... - zaczęłam, ale Czkawka przerwał mi krótkim "Uważajcie!" przyciągając nas szybko pod ścianę.
Dosłownie sekundę później przez miejsce, w którym wcześniej staliśmy przebiegła z prędkością światła Anna śpiewając coś na całe gardło. Za nią przebiegł Kristoff krzycząc, że ma uważać na gości.
- Co oni, przepraszam bardzo, robią? - zapytałam śledząc siostrę wzrokiem.
- Anka chyba za dużo wypiła, już któryś raz przemierza całą salę balową. Kristoff próbuje zmniejszyć liczbę ofiar. - powiedziała Merida.
- Tak, przed chwilą nasza droga księżniczka była pewna, że zamek się pali, ale na szczęście udało nam się ją uspokoić. - dodał Czkawka.
- Chyba też skosztuję tego napoju. - zaśmiał się Jack i sięgnął po kieliszek wina.
- Jak ty, bracie, to ja też. - zawtórował mu śmiechem Czkawka i także zabrał jeden.
Po chwili dołączyła do nich Merida. Astrid uśmiechnęła się do mnie i posłała mi spojrzenie "Tak, ja też nie mogę."
- Wiadomo już czy chłopiec, czy dziewczynka? - zapytałam jej.
- Jeszcze nie. - odparła. - Ale jestem prawie pewna, że dziewczynka.
Uśmiechnęłam się. Nagle podeszła do nas jedna z służących ze srebrną tacą, na której stał nieduży kieliszek wypełniony czymś, co wyglądało jak sok pomarańczowy.
- Podarunek dla królowej. - zwróciła się do mnie.
- Od kogo? - zapytałam zdziwiona.
- Chyba jakiegoś tajemniczego wielbiciela. - uśmiechnęła się kobieta. - Poproszono mnie abym nie mówiła.
- Ale ja nie mogę... - zaczęłam, ale służąca uprzedziła mnie:
- Spokojnie, jest bezalkoholowy.
Wzięłam kieliszek.
- Dziękuję. - skinęłam głową, a kobieta odeszła.
- Dziwne. - stwierdziła Astrid.
Wzruszyłam ramionami. Nie zdążyłam jednak napić się choć łyczka, bo Jack poprosił mnie do tańca. Oddałam więc podarunek Astrid.
- Jack, czy ty jesteś pijany? - zapytałam powstrzymując się z trudem od śmiechu gdy Jack poprowadził nas na sam środek sali i wszyscy zrobili nam miejsce i klaskali w rytm muzyki, a my tańczyliśmy jak w jakiejś bajce.
- Nie. - odrzekł zupełnie poważnym tonem. - Cicho, wszyscy na nas patrzą. Musimy gadać o jakichś romantycznych rzeczach.
Zaśmiałam się. Do końca utworu tańczyliśmy, a ja słuchałam jak prawi mi komplementy. Później wróciliśmy pod ścianę. Tym razem zastaliśmy tam Annę, Meridę i Kristoff'a. Ani chyba było już trochę lepiej, bo tylko nuciła coś cicho. Chciałam zapytać gdzie są Astrid i Czkawka, gdy nagle usłyszałam głos Czkawki, trochę dalej:
- Pomocy! Niech ktoś nam pomoże!
Szybko pobiegliśmy w jego stronę, muzyka umilkła, a wszyscy goście zaciekawieni zebrali się wokół nas. Astrid zwijała się z bólu w ramionach Czkawki.
- Co się dzieje? - zapytała przerażona Merida.
- Ona rodzi! - krzyknął Czkawka.
Szybko wymyśliłam jak opanować sytuację.
- Uspokójcie i zajmijcie czymś gości. - szepnęłam do Jack'a i Anny.
Sama pomogłam Czkawce podnieść Astrid i przenieśliśmy ją do najbliższego pokoju. Po drodze kilku strażników i służących chciało nam pomóc, ale poprosiłam ich, aby zajęli się gośćmi. Nie chciałam wzbudzać paniki. Szybko położyliśmy Astrid na łóżku.
- Umiesz odebrać poród? - zapytał Czkawka jakby to było coś, co potrafi zrobić każda królowa.
- Co?! - krzyknęłam. - Nie! Biegnij po lekarza! Dwóch! Lekarki! Sprowadź ich tu, szybko!
Po jakichś dwóch sekundach przetworzył moje słowa i wybiegł z pokoju. Astrid chwyciła mnie mocno za rękę.
- Elsa... to przez ten... to przez... - próbowała coś powiedzieć, ale uciszyłam ją i powiedziałam, żeby jeszcze chwilę wytrzymała. - Nie, posłuchaj! - krzyknęła. - Napiłam się tego napoju!
Zmarszczyłam brwi.
- Tego, który był dla Ciebie. I od razu po tym dostałam tych skurczów i poczułam okropny... - jęknęła i złapała się za brzuch.
- Już dobrze, zaraz zajmą się Tobą lekarze. - próbowałam ją uspokoić.
- Elsa, rozumiesz...? - wydusiła. - To... to przez ten napój..!
Nie wierzyłam w to. Nie mogłam sobie wyobrazić tego co to oznaczało. Nagle do środka wpadło kilku medyków.
- Proszę się nią zająć. - rozkazałam.
Jeden z nich kiwnął głową i przystąpili do "akcji".
- Zostań z nią. - powiedziałam do Czkawki, który był cały blady i zlany potem. - Zakończę bal i przyjdziemy do Was po wszystkim.
- Elsa... ja... - zaczął zupełnie bezradnym tonem.
- Będzie dobrze. - uśmiechnęłam się do niego i wyszłam.
To co działo się w sali balowej przechodziło wszelkie pojęcie. Wszyscy goście pchali się do przodu, gdzie dyskutowali Anna, Jack, Kristoff i Merida, ale strażnicy utrzymywali ich na dystans. Gdy tylko weszłam do środka wszyscy ucichli i wszystkie oczy zwróciły się w moją stronę.
- Moi drodzy, bardzo mi przykro, ale będę zmuszona zakończyć bal. - powiedziałam opanowanym tonem. - Proszę o powrót do domów.
Wszyscy posłusznie zaczęli opuszczać zamek. Nagle podeszła do mnie ciotka.
- Elso, widziałaś może Puncię? - zapytała.
- Nie, nie widziałam. Jeśli chcesz ciociu, zatrzymaj się w mieście na jakiś czas, na pewno się znajdzie. Może wyszła wcześniej.
Romilda kiwnęła głową i dołączyła do tłumu wychodzącego na zewnątrz. Ja poszłam do Jack'a.
- Co z Astrid? - podeszli do nas Merida, Anna i Kristoff.
- Lekarze się nią zajęli. - odparłam zdziwiona własnym opanowaniem i tym, że nic nie zostało zamrożone.
- Rodzi?! - krzyknęła Anna.
- Tak, spokojnie.
- Ale jak to? Czemu? Tak nagle? - zdziwił się Kristoff.
- Powiedziała mi, że to przez to, że napiła się jakiegoś napoju, że po nim tak źle się poczuła. - powiedziałam.
Merida zakryła usta dłonią.
- Mówisz o kieliszku, który był dla Ciebie? W prezencie od tego niewiadomo-kogo?
Kiwnęłam głową.
- To brzmi, jakby ktoś chciał skrzywdzić Elsę! - powiedziała Anna. - Tam mogły być jakieś...
- Ktoś chciał pozbawić mnie dziecka? - zaczęłam. - Błagam Was, kto zdobyłby się na coś takiego?
Anna wymieniła szybkie spojrzenie z Jack'iem.
- Ktoś kto Ci go zazdrości. - powiedział.
Pokręciłam głową.
- Nie wierzę w to. Nie, to niemożliwe, niedorzeczne.
- Na razie najważniejsze, żeby Astrid i jej dziecko wyszło z tego całe i zdrowe. - przerwał Kristoff.
- To prawda. - Anna kiwnęła głową. - Dochodzeniem zajmiemy się jutro.
I wszyscy skierowaliśmy się na pobliski korytarz, rozpoczynając pełne stresu oczekiwanie.
- Elsa.
piątek, 11 grudnia 2015
Przygotowania i nie miła niespodzianka
Hejo,
Dziś rano wstałam i pobiegłam do gabinetu Elsy, zapukałam i weszłam.
- Elsa, kiedy ten bal?- zapytałam
- Jutro. Wyślesz zaproszenia? Ja i Jack wypisaliśmy je i teraz trzeba je wysłać.
- Dobrze, a gdzie są?- zapytałam, a Elsa wskazała stolik za moimi plecami z wielką stertą zaproszeń, szybko je zabrałam i pobiegłam się ubrać, a później do miasta i wysłałam je, gdy wróciłam pobiegłam do kuchni, a potem zaczęłam ozdabiać cały zamek poszłam do Elsy.
- Elsa cały zamek jest ozdobiony, chcesz zobaczyć?
- Tak.- wyszłyśmy z gabinetu i obeszłyśmy cały zamek. Skończyłyśmy w holu.
- Cudnie, Aniu, ale czegoś brakuje.- powiedziała Elsa.
- Czego?- cóż zdziwiłam się, bo wydawało mi się że wszystko jest dopięte na ostatni guzik.
- Tego.- powiedziała Elsa i wyczarowała ogromny lodowy napis " Jack" z lodu.
- Cudnie.- Elsa wróciła do pracy, a ja do pokoju. Zajęłam się Leną, gdy do mojego pokoju wbiegła jedna ze służących.
- Księżniczko przyszły do księżniczki listy.- wniosła do pokoju wielką stertę listów, to były potwierdzenia przyjazdu na bal, więc zabrałam Lenę na moje łóżko i zaczęłam czytać, gdy nagle wpadło mi w oczy herb Corony.
Droga Anno,
Podziękuj Elsie i Jack' owi za zaproszenie. Na pewno przypłynę, spodziewajcie się mnie wczesnym rankiem.
Wasza ciotka
Romilda.
Zabrałam list i poszłam do Elsy.
- Elsa czy wy zaprosiliście ciotkę?- zapytałam wchodząc bez pukania do gabinetu siostry.
-Tak, a o co chodzi?- zapytała ze zdziwieniem, więc podałam, a właściwie rzuciłam w twarz listem.- Dziękuję Anno, możesz już iść.- wyszłam, byłam zła że ją zaprosili, jak mogli być aż tak nie odpowiedzialni, przecież tam mieszka Roszpunka, ale ja nic nie mogłam zrobić, bo to przyjęcie Elsy i Jack' a , więc wróciłam do pokoju.
- Anna
Dziś rano wstałam i pobiegłam do gabinetu Elsy, zapukałam i weszłam.
- Elsa, kiedy ten bal?- zapytałam
- Jutro. Wyślesz zaproszenia? Ja i Jack wypisaliśmy je i teraz trzeba je wysłać.
- Dobrze, a gdzie są?- zapytałam, a Elsa wskazała stolik za moimi plecami z wielką stertą zaproszeń, szybko je zabrałam i pobiegłam się ubrać, a później do miasta i wysłałam je, gdy wróciłam pobiegłam do kuchni, a potem zaczęłam ozdabiać cały zamek poszłam do Elsy.
- Elsa cały zamek jest ozdobiony, chcesz zobaczyć?
- Tak.- wyszłyśmy z gabinetu i obeszłyśmy cały zamek. Skończyłyśmy w holu.
- Cudnie, Aniu, ale czegoś brakuje.- powiedziała Elsa.
- Czego?- cóż zdziwiłam się, bo wydawało mi się że wszystko jest dopięte na ostatni guzik.
- Tego.- powiedziała Elsa i wyczarowała ogromny lodowy napis " Jack" z lodu.
- Cudnie.- Elsa wróciła do pracy, a ja do pokoju. Zajęłam się Leną, gdy do mojego pokoju wbiegła jedna ze służących.
- Księżniczko przyszły do księżniczki listy.- wniosła do pokoju wielką stertę listów, to były potwierdzenia przyjazdu na bal, więc zabrałam Lenę na moje łóżko i zaczęłam czytać, gdy nagle wpadło mi w oczy herb Corony.
Droga Anno,
Podziękuj Elsie i Jack' owi za zaproszenie. Na pewno przypłynę, spodziewajcie się mnie wczesnym rankiem.
Wasza ciotka
Romilda.
Zabrałam list i poszłam do Elsy.
- Elsa czy wy zaprosiliście ciotkę?- zapytałam wchodząc bez pukania do gabinetu siostry.
-Tak, a o co chodzi?- zapytała ze zdziwieniem, więc podałam, a właściwie rzuciłam w twarz listem.- Dziękuję Anno, możesz już iść.- wyszłam, byłam zła że ją zaprosili, jak mogli być aż tak nie odpowiedzialni, przecież tam mieszka Roszpunka, ale ja nic nie mogłam zrobić, bo to przyjęcie Elsy i Jack' a , więc wróciłam do pokoju.
- Anna
środa, 9 grudnia 2015
Planowanie balu czas zacząć!
Witajcie,
Dzisiaj po długich rozmowach z Jack'iem, postanowiłam, że ogłosimy poddanym, to że jestem w ciąży podczas balu, który zorganizujemy w piątek (lub sobotę, jeszcze zobaczymy) na jego zaległe urodziny i z okazji świąt. Najpierw jednak uznałam, że powinnam powiedzieć to Annie. Po śniadaniu poszłam więc do jej komnaty i zapukałam lekko.
- No! - dobiegło ze środka.
Zaśmiałam się cicho i weszłam.
- Cześć, Aniu. - powiedziałam do siostry, która przebierała Lenkę siedząc na łóżku.
- Coś się stało? - zapytała.
- Nie.. - spuściłam głowę z uśmiechem.
Anna odniosła córkę do jej pokoiku i wróciła po chwili z uśmiechem znaczącym "Wiem, że coś ukrywasz, ale dam Ci samej to powiedzieć".
- Znaleźliście prezenty od Norda? - zapytała wymijającym tonem.
- Tak, były piękne. - odrzekłam. - Aniu, posłuchaj...
Pokazała mi gestem żebym usiadła obok niej na łóżku.
- Mam ci coś do przekazania...
Zrobiła wyczekującą minę.
- ...ale musisz obiecać, że nikomu tego nie rozpowiesz.
Wykonała gest, jakby zasuwała swoje usta na zamek błyskawiczny. Wzięłam głęboki oddech i nie chcąc tego przedłużać powiedziałam:
- Będziesz ciocią.
Najpierw uśmiechnęła się tylko, a potem przytuliła mnie mocno.
- Rodzice byliby tacy dumni. - szepnęła.
- Tak... - westchnęłam i z sufitu spadło kilka śnieżynek.
- To naprawdę cudowna wiadomość. - powiedziała Anna po chwili wypuszczając mnie z objęć. - Arendelle w końcu doczeka się następcy tronu!
Uśmiechnęłam się. Miała rację.
- Chcę urządzić bal. - powiedziałam po chwili. - Dopiero na nim poddani się dowiedzą. A także Kristoff i cała służba, więc...
Powtórzyła gest z zamkiem i kiwnęła głową.
- Dokładnie. - uśmiechnęłam się.
- Czyli urządzimy wszystko sami?
- Poniekąd.
- Świetnie! - krzyknęła i wybiegła na chwilę z pokoju.
Po chwili wróciła z jakimś pudłem.
- Znalazłam te dekoracje w pokoju rodziców. To chyba rzeczy jeszcze z czasów bali, kiedy byli mali!
- Bardzo możliwe. - podeszłam do pudła i wyjęłam wielką wstęgę w kolorach herbu Arendelle z napisem "Szczęśliwych Świąt". - Wykorzystajmy je.
- Mogę zacząć już dekorować?
- Spokojnie. - zaśmiałam się. - Wszystko zrobimy powoli i dokładnie. Nie spieszmy się.
- No tak. No to leć planować do końca, a jak skończysz to daj mi listę rzeczy do zrobienia.
Zanim zdążyłam coś powiedzieć wypchnęła mnie z pokoju, a po chwili usłyszałam jak śpiewa jakąś nieznaną mi piosenkę o byciu ciocią.
- Elsa.
Dzisiaj po długich rozmowach z Jack'iem, postanowiłam, że ogłosimy poddanym, to że jestem w ciąży podczas balu, który zorganizujemy w piątek (lub sobotę, jeszcze zobaczymy) na jego zaległe urodziny i z okazji świąt. Najpierw jednak uznałam, że powinnam powiedzieć to Annie. Po śniadaniu poszłam więc do jej komnaty i zapukałam lekko.
- No! - dobiegło ze środka.
Zaśmiałam się cicho i weszłam.
- Cześć, Aniu. - powiedziałam do siostry, która przebierała Lenkę siedząc na łóżku.
- Coś się stało? - zapytała.
- Nie.. - spuściłam głowę z uśmiechem.
Anna odniosła córkę do jej pokoiku i wróciła po chwili z uśmiechem znaczącym "Wiem, że coś ukrywasz, ale dam Ci samej to powiedzieć".
- Znaleźliście prezenty od Norda? - zapytała wymijającym tonem.
- Tak, były piękne. - odrzekłam. - Aniu, posłuchaj...
Pokazała mi gestem żebym usiadła obok niej na łóżku.
- Mam ci coś do przekazania...
Zrobiła wyczekującą minę.
- ...ale musisz obiecać, że nikomu tego nie rozpowiesz.
Wykonała gest, jakby zasuwała swoje usta na zamek błyskawiczny. Wzięłam głęboki oddech i nie chcąc tego przedłużać powiedziałam:
- Będziesz ciocią.
Najpierw uśmiechnęła się tylko, a potem przytuliła mnie mocno.
- Rodzice byliby tacy dumni. - szepnęła.
- Tak... - westchnęłam i z sufitu spadło kilka śnieżynek.
- To naprawdę cudowna wiadomość. - powiedziała Anna po chwili wypuszczając mnie z objęć. - Arendelle w końcu doczeka się następcy tronu!
Uśmiechnęłam się. Miała rację.
- Chcę urządzić bal. - powiedziałam po chwili. - Dopiero na nim poddani się dowiedzą. A także Kristoff i cała służba, więc...
Powtórzyła gest z zamkiem i kiwnęła głową.
- Dokładnie. - uśmiechnęłam się.
- Czyli urządzimy wszystko sami?
- Poniekąd.
- Świetnie! - krzyknęła i wybiegła na chwilę z pokoju.
Po chwili wróciła z jakimś pudłem.
- Znalazłam te dekoracje w pokoju rodziców. To chyba rzeczy jeszcze z czasów bali, kiedy byli mali!
- Bardzo możliwe. - podeszłam do pudła i wyjęłam wielką wstęgę w kolorach herbu Arendelle z napisem "Szczęśliwych Świąt". - Wykorzystajmy je.
- Mogę zacząć już dekorować?
- Spokojnie. - zaśmiałam się. - Wszystko zrobimy powoli i dokładnie. Nie spieszmy się.
- No tak. No to leć planować do końca, a jak skończysz to daj mi listę rzeczy do zrobienia.
Zanim zdążyłam coś powiedzieć wypchnęła mnie z pokoju, a po chwili usłyszałam jak śpiewa jakąś nieznaną mi piosenkę o byciu ciocią.
- Elsa.
poniedziałek, 7 grudnia 2015
Ups! Wpadka
Hejo,
Dziś rano wstałam i zdałam sobie sprawę że wczoraj były mikołajki, a ja nic nie dałam Lence, więc pobiegłam do miasta i kupiłam jej misia i czekoladę. Gdy wróciłam Lena jeszcze spała więc zapakowałam prezent i czekałam, aż Lencia wstanie, gdy już wstała wbiegłam do pokoju i zaczęłam krzyczeć.
- Wszystkiego najlepszego Lenuś z okazji mikołajków!!! Mam dla ciebie prezent.- gdy już miałam dać jej prezent ktoś wszedł do pokoju i powiedział.
- Anno, czyżbyś nie wiedziała że prezenty daje Święty Mikołaj?- odwróciłam się i zobaczyłam Norda.
- No tak, ale...- i zaczęliśmy się śmiać. Nord rozdał wszystkim prezenty, a dla Elsy i Jack' a zostawił pod drzwiami ich sypialni i wszyscy ( oprócz królewskiego małżeństwa) zjedliśmy śniadanie.
- To co Nord masz jeszcze jakieś prezenty do rozdania?- zapytałam podczas śniadania.
- Nie, specialnie zostawiłem sobie was na koniec żeby trochę czasu z wami spędzić.- po śniadaniu razem z Nordem poszliśmu na spacer, a wieczorem Nord wrócił na biegun, a ja postanowiłam odwiedzić Elsę, gdy zapukałam odworzyła mi Elsa.
- Aniu, my już śpimy.- powiedziała i uśmiechnęła się, więc wróciłam do sypialni.
- Anna
niedziela, 6 grudnia 2015
Piękna, urodzinowa niespodzianka.
Witajcie,
W nocy kolejny raz obudził mnie okropny ból. Tym razem czułam się bardzo słabo i było mi niedobrze. Oczywiście nie chciałam z tego robić jakiegoś dramatu, ale dziś Jack sam się obudził. Zapalił szybko dwie świeczki i postawił je na swojej etażerce.
- Co Cię boli? - zapytał tak zatroskanym i uroczym tonem, że normalnie na pewno bym go pocałowała, ale wtedy ledwo co mogłam coś powiedzieć.
- Wszystko... widzę przez mgłę, źle się czuję... - powiedziałam cicho.
Bez zastanowienia delikatnie wziął mnie na ręce i wyleciał z pokoju. Nie mogłam dostrzec zbyt wiele, a w dodatku zaczęłam również słyszeć przez mgłę. Pamiętam tylko, że zapukał do jakiegoś pokoju i otworzyła jedna z lekarek.
Obudziłam się w jednym z łóżek w części szpitalno-medycznej. Był już dzień, jednak słońce przedostawało się do środka jedynie przez zasunięte kotary w oknach. Usiadłam powoli i rozejrzałam się. Czułam się już znacznie lepiej. Nagle z gabinetu lekarskiego wyszła moja służąca Tamara.
- Co się stało? - zapytałam.
- Poczuła się królowa źle. Pan Jack królową przyniósł - dosłownie. - zachichotała krótko.
W tamtej chwili coś mi się przypomniało.
- Och nie... - jęknęłam. - Jack ma dzisiaj urodziny. Czy będę mogła wyjść za niedługo?
- Nie wiem, królowo. - odrzekła Tamara poprawiając mi poduszki pod głową. - Medycy mówili, że lepiej będzie zrobić kilka badań. Ale myślę, że nie potrwa to długo.
- Dziękuję, Tamaro. - uśmiechnęłam się. - Mogłabyś poprosić Annę?
- Wydaję mi się, że czeka pod drzwiami od jakiegoś czasu. - odwzajemniła uśmiech po czym otworzyła drzwi prowadzące na korytarz.
Faktycznie, po drugiej jego stronie, oparta o ścianę stała Anna. Gdy tylko pozwolono jej wejść do środka podbiegła do mnie i przytuliła mnie mocno zasypując masą pytań o to jak się czuję. Gdy udało mi się ją w końcu zapewnić, że żyję, Tamara zostawiła nas same.
- Aniu, muszę Cię o coś poprosić. - powiedziałam.
- Słucham. - Anna zrobiła minę mówiącą "Jestem gotowa dla Ciebie umrzeć".
Uśmiechnęłam się lekko na ten widok.
- Jack ma urodziny. Na razie nie puszczą mnie bez badań, więc... moglibyście coś dla niego zrobić? Za mnie?
Anna zaśmiała się.
- Oczywiście, że tak, głuptasku! Mamy dla niego świetną, czekoladową niespodziankę. Zajmiemy go czymś do czasu, aż nie wyjdziesz. A potem chyba sobie poradzicie. - uśmiechnęła się.
- Dziękuję Ci. - odwzajemniłam uśmiech.
- Księżniczko... - do pokoju weszła jedna lekarka i dwie pielęgniarki. - ...prosimy o opuszczenie komnaty, musimy przeprowadzić badania.
- Już idę. - Anna przytuliła mnie i wybiegła.
Zrobiono mi kilkanaście nudnych badań. W końcu lekarka oznajmiła, że zaraz wróci, a pielęgniarki wyszły do gabinetu razem z nią chichocząc i szepcząc między sobą. Leżałam przez chwilę w lekkim napięciu, czekając, aż oznajmią co mi dolega. W efekcie po kilku minutach prawie cała pościel pokryła się szronem. W końcu wróciły. Przez chwilę cała trójka stała nade mną i uśmiechała się, aż w końcu lekarka wypowiedziała słowa, które na zawsze miały zmienić moje życie.
- Królowo. Jesteśmy bardzo uradowane mogąc pogratulować królowej. Zostanie królowa mamą.
Zamrugałam nerwowo i rozchyliłam usta. Pościel pokryła się grubą warstwą lodu, ale nie wykonałam żadnego ruchu.
- Może królowa wrócić do swojej komnaty. - lekarka posłała mi ciepły uśmiech, po czym wszystkie wyszły.
Przez chwilę leżałam z rozchylonymi ustami i wpatrywałam się w sufit nie mogąc zrozumieć co właśnie mi przekazały. Po chwili w mojej głowie zaświeciła się mała lampka - "Jack.". Nie wiedząc do końca co robię, na zdrętwiałych nogach, w jedwabnej, szpitalnej koszuli i ciepłych kapciach wyszłam na korytarz. Moja mimika twarzy zdawała się już nigdy nie przybrać innej postaci za wyjątkiem rozchylonych ust, szeroko otwartych oczu i purpurowych rumieńców na policzkach. Spojrzałam w lewo, w prawo i uznałam, że chyba pamiętam drogę do mojej sypialni. Wspięłam się po schodach, kurczowo trzymając się poręczy, a potem przeszłam powoli przez korytarz skąpany w przytulnym świetle świec wiszących na ścianach. Nagle zatrzymałam się i spojrzałam za siebie. Jak ślimak, zostawiałam po sobie ślad, tylko mój był bardzo zimny i cały w postaci szronu. Oparłam się o ścianę i spróbowałam przeanalizować zdanie, które usłyszałam od lekarki. I w końcu dotarło do mnie co znaczyło. "Zostanę mamą." "Zostanę mamą!" "Zostanę mamą!!!!" Zaśmiałam się sama do siebie, siadając na dywanie. Następnie poczułam jak ciepłe łzy spływają mi po policzkach.
- Zostanę mamą!!! - wrzasnęłam zapominając zupełnie, że królowej nie wypada siedzieć na środku korytarza i wrzeszczeć.
Zaczęłam jednocześnie płakać i śmiać się. Zauważyłam, że na moje ramiona zaczęły spadać płatki śniegu. Ale nie były to płatki śniegu, które widywałam wokół siebie gdy byłam smutna, czy przestraszona. Te były o wiele piękniejsze, lekko niebieskie i spadały powoli wirując w tę i we w tę. Uspokoiłam się trochę, choć nie mogłam powstrzymać łez. Dotarło do mnie, że zostanę mamą. Dotarło do mnie, jakie to piękne. Uśmiechnęłam się i zamknęłam oczy. Nagle usłyszałam kroki, ale postanowiłam mieć je gdzieś. Jednak po chwili usłyszałam również głos:
- Elsa? Śnieżynko, co się stało? - otworzyłam oczy i zobaczyłam Jack'a biegnącego w moją stronę z lekko przestraszoną miną. - Przewróciłaś się? Zemdlałaś? Co Cię boli?
- Nic. - uśmiechnęłam się błogo.
Uniósł brwi, ale uśmiechnął się lekko na widok mojej miny. Dotknęłam jego policzka. Był chłodny jak zwykle, ale poczułam w nim coś niezwykłego. Przytuliłam Jack'a mocno. Poczułam jego troskę, jego miłość. Odwzajemnił od razu uścisk, ale po chwili szepnął mi do ucha:
- W jakim celu właściwie, Śnieżynko, siedziałaś sobie na podłodze i płakałaś?
- Masz dziś urodziny. - stwierdziłam nie przestając się uśmiechać i wypuszczając go z objęć.
Pomógł mi wstać i kiwnął po woli głową. Wzięłam głęboki oddech i spojrzałam w jego piękne, niebiesko-szare oczy.
- Jestem w ciąży. - powiedziałam.
Zamrugał szybko, dokładnie tak samo jak zrobiłam to ja, na dole, po czym krzyknął "Hurra!!!" i wzbił się w powietrze tak gwałtownie, że uderzył głową w sufit. Wylądował ze śmiechem i pocałował mnie namiętnie.
- To najpiękniejszy urodzinowy prezent jaki mogłem sobie wymarzyć. - powiedział.
Zobaczyłam, że z jego pięknych oczu, po jego chłodnych policzkach, spływają krystaliczne łzy. Jedyne na co wtedy mogłam się zdobyć to ciche "Kocham Cię, Jack". Po tym przytuliłam go jeszcze raz, a on wziął mnie na długi lot nad dachem pałacu. I tak, w jedwabnej, szpitalnej koszuli, ciepłych kapciach, włosach w zupełnym nieładzie, w objęciach Jack'a, jako najszczęśliwsza osoba na świecie patrzyłam z góry na mój piękny kraj.
- Elsa.
W nocy kolejny raz obudził mnie okropny ból. Tym razem czułam się bardzo słabo i było mi niedobrze. Oczywiście nie chciałam z tego robić jakiegoś dramatu, ale dziś Jack sam się obudził. Zapalił szybko dwie świeczki i postawił je na swojej etażerce.
- Co Cię boli? - zapytał tak zatroskanym i uroczym tonem, że normalnie na pewno bym go pocałowała, ale wtedy ledwo co mogłam coś powiedzieć.
- Wszystko... widzę przez mgłę, źle się czuję... - powiedziałam cicho.
Bez zastanowienia delikatnie wziął mnie na ręce i wyleciał z pokoju. Nie mogłam dostrzec zbyt wiele, a w dodatku zaczęłam również słyszeć przez mgłę. Pamiętam tylko, że zapukał do jakiegoś pokoju i otworzyła jedna z lekarek.
Obudziłam się w jednym z łóżek w części szpitalno-medycznej. Był już dzień, jednak słońce przedostawało się do środka jedynie przez zasunięte kotary w oknach. Usiadłam powoli i rozejrzałam się. Czułam się już znacznie lepiej. Nagle z gabinetu lekarskiego wyszła moja służąca Tamara.
- Co się stało? - zapytałam.
- Poczuła się królowa źle. Pan Jack królową przyniósł - dosłownie. - zachichotała krótko.
W tamtej chwili coś mi się przypomniało.
- Och nie... - jęknęłam. - Jack ma dzisiaj urodziny. Czy będę mogła wyjść za niedługo?
- Nie wiem, królowo. - odrzekła Tamara poprawiając mi poduszki pod głową. - Medycy mówili, że lepiej będzie zrobić kilka badań. Ale myślę, że nie potrwa to długo.
- Dziękuję, Tamaro. - uśmiechnęłam się. - Mogłabyś poprosić Annę?
- Wydaję mi się, że czeka pod drzwiami od jakiegoś czasu. - odwzajemniła uśmiech po czym otworzyła drzwi prowadzące na korytarz.
Faktycznie, po drugiej jego stronie, oparta o ścianę stała Anna. Gdy tylko pozwolono jej wejść do środka podbiegła do mnie i przytuliła mnie mocno zasypując masą pytań o to jak się czuję. Gdy udało mi się ją w końcu zapewnić, że żyję, Tamara zostawiła nas same.
- Aniu, muszę Cię o coś poprosić. - powiedziałam.
- Słucham. - Anna zrobiła minę mówiącą "Jestem gotowa dla Ciebie umrzeć".
Uśmiechnęłam się lekko na ten widok.
- Jack ma urodziny. Na razie nie puszczą mnie bez badań, więc... moglibyście coś dla niego zrobić? Za mnie?
Anna zaśmiała się.
- Oczywiście, że tak, głuptasku! Mamy dla niego świetną, czekoladową niespodziankę. Zajmiemy go czymś do czasu, aż nie wyjdziesz. A potem chyba sobie poradzicie. - uśmiechnęła się.
- Dziękuję Ci. - odwzajemniłam uśmiech.
- Księżniczko... - do pokoju weszła jedna lekarka i dwie pielęgniarki. - ...prosimy o opuszczenie komnaty, musimy przeprowadzić badania.
- Już idę. - Anna przytuliła mnie i wybiegła.
Zrobiono mi kilkanaście nudnych badań. W końcu lekarka oznajmiła, że zaraz wróci, a pielęgniarki wyszły do gabinetu razem z nią chichocząc i szepcząc między sobą. Leżałam przez chwilę w lekkim napięciu, czekając, aż oznajmią co mi dolega. W efekcie po kilku minutach prawie cała pościel pokryła się szronem. W końcu wróciły. Przez chwilę cała trójka stała nade mną i uśmiechała się, aż w końcu lekarka wypowiedziała słowa, które na zawsze miały zmienić moje życie.
- Królowo. Jesteśmy bardzo uradowane mogąc pogratulować królowej. Zostanie królowa mamą.
Zamrugałam nerwowo i rozchyliłam usta. Pościel pokryła się grubą warstwą lodu, ale nie wykonałam żadnego ruchu.
- Może królowa wrócić do swojej komnaty. - lekarka posłała mi ciepły uśmiech, po czym wszystkie wyszły.
Przez chwilę leżałam z rozchylonymi ustami i wpatrywałam się w sufit nie mogąc zrozumieć co właśnie mi przekazały. Po chwili w mojej głowie zaświeciła się mała lampka - "Jack.". Nie wiedząc do końca co robię, na zdrętwiałych nogach, w jedwabnej, szpitalnej koszuli i ciepłych kapciach wyszłam na korytarz. Moja mimika twarzy zdawała się już nigdy nie przybrać innej postaci za wyjątkiem rozchylonych ust, szeroko otwartych oczu i purpurowych rumieńców na policzkach. Spojrzałam w lewo, w prawo i uznałam, że chyba pamiętam drogę do mojej sypialni. Wspięłam się po schodach, kurczowo trzymając się poręczy, a potem przeszłam powoli przez korytarz skąpany w przytulnym świetle świec wiszących na ścianach. Nagle zatrzymałam się i spojrzałam za siebie. Jak ślimak, zostawiałam po sobie ślad, tylko mój był bardzo zimny i cały w postaci szronu. Oparłam się o ścianę i spróbowałam przeanalizować zdanie, które usłyszałam od lekarki. I w końcu dotarło do mnie co znaczyło. "Zostanę mamą." "Zostanę mamą!" "Zostanę mamą!!!!" Zaśmiałam się sama do siebie, siadając na dywanie. Następnie poczułam jak ciepłe łzy spływają mi po policzkach.
- Zostanę mamą!!! - wrzasnęłam zapominając zupełnie, że królowej nie wypada siedzieć na środku korytarza i wrzeszczeć.
Zaczęłam jednocześnie płakać i śmiać się. Zauważyłam, że na moje ramiona zaczęły spadać płatki śniegu. Ale nie były to płatki śniegu, które widywałam wokół siebie gdy byłam smutna, czy przestraszona. Te były o wiele piękniejsze, lekko niebieskie i spadały powoli wirując w tę i we w tę. Uspokoiłam się trochę, choć nie mogłam powstrzymać łez. Dotarło do mnie, że zostanę mamą. Dotarło do mnie, jakie to piękne. Uśmiechnęłam się i zamknęłam oczy. Nagle usłyszałam kroki, ale postanowiłam mieć je gdzieś. Jednak po chwili usłyszałam również głos:
- Elsa? Śnieżynko, co się stało? - otworzyłam oczy i zobaczyłam Jack'a biegnącego w moją stronę z lekko przestraszoną miną. - Przewróciłaś się? Zemdlałaś? Co Cię boli?
- Nic. - uśmiechnęłam się błogo.
Uniósł brwi, ale uśmiechnął się lekko na widok mojej miny. Dotknęłam jego policzka. Był chłodny jak zwykle, ale poczułam w nim coś niezwykłego. Przytuliłam Jack'a mocno. Poczułam jego troskę, jego miłość. Odwzajemnił od razu uścisk, ale po chwili szepnął mi do ucha:
- W jakim celu właściwie, Śnieżynko, siedziałaś sobie na podłodze i płakałaś?
- Masz dziś urodziny. - stwierdziłam nie przestając się uśmiechać i wypuszczając go z objęć.
Pomógł mi wstać i kiwnął po woli głową. Wzięłam głęboki oddech i spojrzałam w jego piękne, niebiesko-szare oczy.
- Jestem w ciąży. - powiedziałam.
Zamrugał szybko, dokładnie tak samo jak zrobiłam to ja, na dole, po czym krzyknął "Hurra!!!" i wzbił się w powietrze tak gwałtownie, że uderzył głową w sufit. Wylądował ze śmiechem i pocałował mnie namiętnie.
- To najpiękniejszy urodzinowy prezent jaki mogłem sobie wymarzyć. - powiedział.
Zobaczyłam, że z jego pięknych oczu, po jego chłodnych policzkach, spływają krystaliczne łzy. Jedyne na co wtedy mogłam się zdobyć to ciche "Kocham Cię, Jack". Po tym przytuliłam go jeszcze raz, a on wziął mnie na długi lot nad dachem pałacu. I tak, w jedwabnej, szpitalnej koszuli, ciepłych kapciach, włosach w zupełnym nieładzie, w objęciach Jack'a, jako najszczęśliwsza osoba na świecie patrzyłam z góry na mój piękny kraj.
- Elsa.
sobota, 5 grudnia 2015
Mała wycieczka
Hejo,
Dziś rano poszłam do sypilani Elsy, aby zapytać się jak się czuje, ale w sypialni, był tylko śpiący Jack, więc poszłam do gabinetu Elsy. Zapukałam i weszłam.
- Hej, jak się czujesz?- zapytałam Elsę siedzącą przy biurku z listami w ręku i stertą listów i dokumentów na biurku.
- O Anna, wszystko w porządku, postanowiłam zabrać się do pracy.
- No widzę. Ciekawe co na to Jack?
- Obudził się już?- zapytała zdenerwowana siostra odkładając listy.
- Nie spokojnie.- uspokoiłam ją, a ta wróciła do listów.
- Co będziecie dziś porabiać?- nagle zapytała mnie Elsa.
- Nie wiem, może wybierzemu się ma spacer z Leną do miasta dopułki jest ciepło.
- To dobry pomysł, a ja z Jack' iem zostaniemy w zamku, bo ja chcę nadrobić pracę, a on i tak mnienie zostawi.
- No racja, to ja idę, a ty uważaj na siebie.
- Oczywiście.- powiedziała Elsa gdy już wychodziłam. Poszłam do pokoju i ubrałam siebię i Lenę po czym poinforomowałam Kristoff' a i poszliśmy do miasta. W mieście kupiliśmy dużą paczkę czekolady i długo spacerowaliśmy po wybrzeżu, a gdy się ściemniłp wróciliśmy do zamku i z reszty czekoladek zrobiliśmy gorącą czekoladę i poprosiliśmy służącą o zaniesienie czekolady Elsie i Jack' owi i sami wypiliśmy przy kominku.
- Anna
piątek, 4 grudnia 2015
Wahania nastroju?
Witajcie,
Dziś obudziłam się i zauważyłam, że śpi obok Anna. "No tak" - pomyślałam. Wczoraj poprosiłam ją, żeby została ze mną na noc, bo źle się czułam. Nie wiedziałam gdzie podział się Jack, ale miałam co do tego pewne podejrzenia. Wstałam po cichu, aby nie obudzić siostry i podeszłam do szafy. Tak jak myślałam - z jej wnętrza dobiegało ciche chrapanie. Ubrałam mój satynowy szlafrok, który na szczęście wisiał na krześle od wczoraj (raczej ciężko byłoby wyciągnąć go z szafy nie zabijając przy tym Jack'a) i zeszłam na dół. Zobaczyłam, że Kristoff przechodzi w piżamie przez zachodni korytarz na pierwszym piętrze.
- Kristoff? - zawołałam.
Na dźwięk mojego głosu wzdrygnął się i przyspieszył kroku nie odwracając choćby głowy. Zmarszczyłam brwi.
- Kristoff! - krzyknęłam.
Jego krok przerodził się w bardzo, bardzo szybki krok, a po chwili w bieg, po czym zniknął mi z oczu. Pokręciłam głową i zeszłam do jadalni. Dwie służące podały mi lekkie śniadanie. Po zjedzeniu z radością uznałam, że czuję się wyjątkowo dobrze, jak na ostatnie dni. Wróciłam na górę i wstąpiłam do mojego gabinetu. Przejrzałam kilka listów, a potem wróciłam do sypialni. Anna nie spała już. Gdy tylko weszłam położyła szybko palec na ustach, jakbym nie wiedziała, że mój mąż śpi w szafie. Kiwnęłam więc głową i usiadłam obok niej.
- Elso, jesteśmy niepoważne. - powiedziała szeptem.
Spojrzałam na nią zdziwionym wzrokiem.
- Szósty grudnia, mówi Ci to coś?
Uśmiechnęłam się. Oczywiście, że tak. Urodziny Jack'a.
- I, co nie przejmujesz się tym? - tym razem Anna uniosła brwi ze zdziwieniem.
- Mam już pomysł na prezent. - odrzekłam. - Tylko mam nadzieję, że zamiast tego nie zemdjelę mu pod nogi czy coś takiego.
Ania zaśmiała się cicho.
- Dokładnie.
Po jakimś czasie Jack wyszedł z szafy ogłaszając całemu światu, że jest świetnie wyspany.
- Ja lecę do Lenki. - Anna pocałowała mnie w czubek głowy i wybiegła z pokoju.
Siedzieliśmy i rozmawialiśmy w mojej komnacie dość długo (w międzyczasie Jack zdążył zjeść śniadanie przyniesione przez moją służącą Tamarę). Około trzynastej ktoś zapukał do pokoju.
- Prooszę! - zawołał Jack.
Do środka wszedł Kristoff.
- Słuchaj, Jack, miałbym jedną sprawę do... - nagle zobaczył mnie i znieruchomiał.
Jack spojrzał ze zdziwieniem na mnie, a potem jeszcze raz na niego.
- Wszystko gra?
Kristoff zaczął powoli wycofywać się z pokoju, ale zatrzymałam go:
- Zaczekaj. Przepraszam za to wczoraj. Trochę mnie poniosło.
Nie reagował przez chwilę, po czym zaśmiał się.
- Taa, nie ma o czym mówić. Anka mówiła o twoich wahaniach nastroju.
Uniosłam jedną brew, a Jack uśmiechnął się chytrze.
- Dobra, pogadamy potem. - Kristoff pomachał do niego i wyszedł.
- Ktoś tu ma wahania nastrooojuu...! - zaszczebiotał mi Jack do ucha.
Po upływie mniej więcej sekundy dostał w twarz wielką poduszką z dodatkiem puszystego śniegu.
- Elsa.
Dziś obudziłam się i zauważyłam, że śpi obok Anna. "No tak" - pomyślałam. Wczoraj poprosiłam ją, żeby została ze mną na noc, bo źle się czułam. Nie wiedziałam gdzie podział się Jack, ale miałam co do tego pewne podejrzenia. Wstałam po cichu, aby nie obudzić siostry i podeszłam do szafy. Tak jak myślałam - z jej wnętrza dobiegało ciche chrapanie. Ubrałam mój satynowy szlafrok, który na szczęście wisiał na krześle od wczoraj (raczej ciężko byłoby wyciągnąć go z szafy nie zabijając przy tym Jack'a) i zeszłam na dół. Zobaczyłam, że Kristoff przechodzi w piżamie przez zachodni korytarz na pierwszym piętrze.
- Kristoff? - zawołałam.
Na dźwięk mojego głosu wzdrygnął się i przyspieszył kroku nie odwracając choćby głowy. Zmarszczyłam brwi.
- Kristoff! - krzyknęłam.
Jego krok przerodził się w bardzo, bardzo szybki krok, a po chwili w bieg, po czym zniknął mi z oczu. Pokręciłam głową i zeszłam do jadalni. Dwie służące podały mi lekkie śniadanie. Po zjedzeniu z radością uznałam, że czuję się wyjątkowo dobrze, jak na ostatnie dni. Wróciłam na górę i wstąpiłam do mojego gabinetu. Przejrzałam kilka listów, a potem wróciłam do sypialni. Anna nie spała już. Gdy tylko weszłam położyła szybko palec na ustach, jakbym nie wiedziała, że mój mąż śpi w szafie. Kiwnęłam więc głową i usiadłam obok niej.
- Elso, jesteśmy niepoważne. - powiedziała szeptem.
Spojrzałam na nią zdziwionym wzrokiem.
- Szósty grudnia, mówi Ci to coś?
Uśmiechnęłam się. Oczywiście, że tak. Urodziny Jack'a.
- I, co nie przejmujesz się tym? - tym razem Anna uniosła brwi ze zdziwieniem.
- Mam już pomysł na prezent. - odrzekłam. - Tylko mam nadzieję, że zamiast tego nie zemdjelę mu pod nogi czy coś takiego.
Ania zaśmiała się cicho.
- Dokładnie.
Po jakimś czasie Jack wyszedł z szafy ogłaszając całemu światu, że jest świetnie wyspany.
- Ja lecę do Lenki. - Anna pocałowała mnie w czubek głowy i wybiegła z pokoju.
Siedzieliśmy i rozmawialiśmy w mojej komnacie dość długo (w międzyczasie Jack zdążył zjeść śniadanie przyniesione przez moją służącą Tamarę). Około trzynastej ktoś zapukał do pokoju.
- Prooszę! - zawołał Jack.
Do środka wszedł Kristoff.
- Słuchaj, Jack, miałbym jedną sprawę do... - nagle zobaczył mnie i znieruchomiał.
Jack spojrzał ze zdziwieniem na mnie, a potem jeszcze raz na niego.
- Wszystko gra?
Kristoff zaczął powoli wycofywać się z pokoju, ale zatrzymałam go:
- Zaczekaj. Przepraszam za to wczoraj. Trochę mnie poniosło.
Nie reagował przez chwilę, po czym zaśmiał się.
- Taa, nie ma o czym mówić. Anka mówiła o twoich wahaniach nastroju.
Uniosłam jedną brew, a Jack uśmiechnął się chytrze.
- Dobra, pogadamy potem. - Kristoff pomachał do niego i wyszedł.
- Ktoś tu ma wahania nastrooojuu...! - zaszczebiotał mi Jack do ucha.
Po upływie mniej więcej sekundy dostał w twarz wielką poduszką z dodatkiem puszystego śniegu.
- Elsa.
czwartek, 3 grudnia 2015
Dziwne zachowanie Elsy
Hejo,
Dziś rano do mojego pokoju wpadła Tamara, służąca Elsy.
- Księżniczko. Królowa chce z Księżniczką porozmawiać.
- Dobrze, zaraz do niej pójdę.- gdy Tamara wyszła, a ja ubrałam się i poszłam do sypialni Elsy, gdy weszłam Jack' a nie było, a Elsa siedziała na łóżku.
- Elsa, chciałaś ze mną porozmawiać?
- Och, Ania. Tak chciałabym z tobą porozmawiać.
- A o czym?
- Aniu, bo ja mam taką dziwną myśl że może jestem w ciąży.- powiedziała z lekkim zawstydzeniem.
- Elsa, ale myśl to nie wszystko, jeśli tak uważasz to idź do lekarza.- zaproponowałam, choć miałam nadzieję że Elsa sama o tym wie.
- Och, ale nie trzeba, bo ja to wiem. Już od jakiegoś czasu tak dziwnie się czuję. A wczoraj było mi nie dobrze.
- Wiesz może to jest kolejny...- nie zdążyłam dokończyć, bo do sypialni pewnym krokiem wszedł Kristoff.
- Szukam Anny.
- Jakim prawem wchodzisz do mojej sypialni podczas mojej rozmowy z siostrą. Poza tym jestem twoją królową i nie masz prawa wchodzić do mojej sypialni i naruszać moją przestrzeń.- powiedziała Elsa prawie krzycząc, Kristoff z dumnej pozy zmienił się w skarconego psa.
- O, przepraszam, ja nie chciałem... już wychodzę.- i ze spuszczoną głową wyszedł z sypialni, a ja długo wpatrywałam się w Elsę zdziwiona jej zchowaniem w stosunku do Kristoff' a.
- Elsa... co... co to miało być?- zapytała troszkę się jąkając.
- Mhm... yyy. Na czym skończyłyśmy?- zapytała tak jalby ta cała sytuacja wogóle nie miała miejsca.
- ... objaw.- dokończyłam poprzednią wypowieć. Spojrzała w stronę drzwi, a gdy wróciłam wzrokiem do Elsy, ta była przytulona do mnie.
- Aniu nie zostawiaj mnie, prosze.- powiedziała Elsa prawie że płacząc. I tak spędziłam cały dzień w sypialni Elsy, która wygoniła Jack' a z sypialni gdy wleciał przez balkon. Gdy wróciłam do swojej sypialni, Lena już spała, a Kristoff oznajmił że się stęsknił.
- Anna
środa, 2 grudnia 2015
Moja kochana lodóweczka...
Witajcie,
Dziś w nocy obudziłam się z okropnym bólem głowy. Nie chciałam budzić Jack'a, bo od razu obudziłby całe Arendelle, więc postanowiłam wstać. Jednak gdy tylko stanęłam na nogach, poczułam ogromną słabość i zawroty głowy. Oparłam się o etażerkę i zamknęłam na chwilę oczy, aby złapać oddech i się uspokoić. Przy okazji podłoga zaczęła pokrywać się szronem. Po chwili udało mi się opanować zawroty głowy i opierając się jedną ręką o ścianę przeszłam do łazienki. Oparłam się o umywalkę i spojrzałam w lustro. Byłam strasznie blada (jeszcze bardziej niż zazwyczaj), a moje usta zsiniały lekko. Przemyłam twarz ciepłą wodą, odrobinę pomogło. Czułam, że raczej nie zasnę, ale wróciłam do łóżka. Leżałam do około czwartej. W pewnych momentach zaczynałam mieć mdłości, ale zawsze przechodziły po chwili. W końcu udało mi się zasnąć i obudziłam się o dziesiątej. Jack'a nie było obok. Poczułam nagle ogromną samotność, chociaż nie było ku temu większego powodu, pewnie poszedł na śniadanie i zaraz wróci. Jednak ogarnęło mnie wielkie poczucie samotności i smutku. Wtuliłam się w poduszkę i przykryłam kołdrą po sam czubek głowy. Szczerze zbierało mi się na płacz, gdy usłyszałam skrzypienie drzwi. Automatycznie uspokoiłam się i poczułam normalnie - jak nie czułam się od kilku dni. Usiadłam na łóżku i uśmiechnęłam się do Anny, która właśnie szła w moją stronę.
- Jak tam, Elsuś? - zapytała.
- Już lepiej. - odrzekłam spokojnym tonem.
Wstałam i odkryłam, że zawroty głowy zniknęły. Podeszłam do lustra i z radością stwierdziłam, że nie wyglądam już tak potwornie. Nie powstrzymałam się i przytuliłam siostrę.
- Czy ty wiesz coś czego ja nie wiem? - zapytała z uśmiechem.
- Nie. - zaśmiałam się. - Już nie mogę przytulić Cię bez okazji?
Zaśmiała się również.
- Nie wiem co ty o tym myślisz, ale jak dla mnie to ten incydent w sali tronowej mógł być pierwszym objawem... - zaczęła po chwili, ale przerwałam jej:
- Już nie wymyślaj. Na takie rzeczy chyba trochę za wcześnie, nie sądzisz?
Anna wzruszyła ramionami.
- Nigdy nie wiadomo.
Pokręciłam głową z uśmiechem. Tak naprawdę przez to co powiedziała poczułam niemałe podekscytowanie. A jeśli jednak...?
- O, witam panienki. - do pokoju wszedł Jack. Spojrzał na mnie, uśmiechnął się po czym przytulił mnie czule mówiąc - Jak tam się ma moja słodka, najpiękniejsza, najmądrzejsza, najcudowniejsza, najmądrzejsza, najse...
Anna przewróciła oczami.
- ...najmilsza, najładniejsza, najukochańsza... [...] ...Śnieżynka?
- Dobrze. - pocałowałam go.
Zamruczał cicho, posłał mi chytry uśmiech, zasalutował i wyleciał przez balkon.
- Czy z nim wszystko w porządku? - zapytała Ania.
- Mam nadzieję. - zaśmiałam się otwierając szafę i wyciągając dopasowaną, srebrną suknię.
Trochę siedziałyśmy jeszcze w mojej sypialni robiąc różne rzeczy i rozmawiając, a potem usiadłam do obowiązków w gabinecie. Do wieczora Jack zdążył upiec mi ciastka (mam nadzieję, że przy tym nie spalił kuchni), przynieść bukiet kwiatów (nie mam zielonego pojęcia skąd je wytrzasnął o tej porze roku), pocałować jakieś dwadzieścia razy i wymyślić mnóstwo pięknych epitetów. A ja na szczęście czułam się już dobrze.
- Elsa.
Dziś w nocy obudziłam się z okropnym bólem głowy. Nie chciałam budzić Jack'a, bo od razu obudziłby całe Arendelle, więc postanowiłam wstać. Jednak gdy tylko stanęłam na nogach, poczułam ogromną słabość i zawroty głowy. Oparłam się o etażerkę i zamknęłam na chwilę oczy, aby złapać oddech i się uspokoić. Przy okazji podłoga zaczęła pokrywać się szronem. Po chwili udało mi się opanować zawroty głowy i opierając się jedną ręką o ścianę przeszłam do łazienki. Oparłam się o umywalkę i spojrzałam w lustro. Byłam strasznie blada (jeszcze bardziej niż zazwyczaj), a moje usta zsiniały lekko. Przemyłam twarz ciepłą wodą, odrobinę pomogło. Czułam, że raczej nie zasnę, ale wróciłam do łóżka. Leżałam do około czwartej. W pewnych momentach zaczynałam mieć mdłości, ale zawsze przechodziły po chwili. W końcu udało mi się zasnąć i obudziłam się o dziesiątej. Jack'a nie było obok. Poczułam nagle ogromną samotność, chociaż nie było ku temu większego powodu, pewnie poszedł na śniadanie i zaraz wróci. Jednak ogarnęło mnie wielkie poczucie samotności i smutku. Wtuliłam się w poduszkę i przykryłam kołdrą po sam czubek głowy. Szczerze zbierało mi się na płacz, gdy usłyszałam skrzypienie drzwi. Automatycznie uspokoiłam się i poczułam normalnie - jak nie czułam się od kilku dni. Usiadłam na łóżku i uśmiechnęłam się do Anny, która właśnie szła w moją stronę.
- Jak tam, Elsuś? - zapytała.
- Już lepiej. - odrzekłam spokojnym tonem.
Wstałam i odkryłam, że zawroty głowy zniknęły. Podeszłam do lustra i z radością stwierdziłam, że nie wyglądam już tak potwornie. Nie powstrzymałam się i przytuliłam siostrę.
- Czy ty wiesz coś czego ja nie wiem? - zapytała z uśmiechem.
- Nie. - zaśmiałam się. - Już nie mogę przytulić Cię bez okazji?
Zaśmiała się również.
- Nie wiem co ty o tym myślisz, ale jak dla mnie to ten incydent w sali tronowej mógł być pierwszym objawem... - zaczęła po chwili, ale przerwałam jej:
- Już nie wymyślaj. Na takie rzeczy chyba trochę za wcześnie, nie sądzisz?
Anna wzruszyła ramionami.
- Nigdy nie wiadomo.
Pokręciłam głową z uśmiechem. Tak naprawdę przez to co powiedziała poczułam niemałe podekscytowanie. A jeśli jednak...?
- O, witam panienki. - do pokoju wszedł Jack. Spojrzał na mnie, uśmiechnął się po czym przytulił mnie czule mówiąc - Jak tam się ma moja słodka, najpiękniejsza, najmądrzejsza, najcudowniejsza, najmądrzejsza, najse...
Anna przewróciła oczami.
- ...najmilsza, najładniejsza, najukochańsza... [...] ...Śnieżynka?
- Dobrze. - pocałowałam go.
Zamruczał cicho, posłał mi chytry uśmiech, zasalutował i wyleciał przez balkon.
- Czy z nim wszystko w porządku? - zapytała Ania.
- Mam nadzieję. - zaśmiałam się otwierając szafę i wyciągając dopasowaną, srebrną suknię.
Trochę siedziałyśmy jeszcze w mojej sypialni robiąc różne rzeczy i rozmawiając, a potem usiadłam do obowiązków w gabinecie. Do wieczora Jack zdążył upiec mi ciastka (mam nadzieję, że przy tym nie spalił kuchni), przynieść bukiet kwiatów (nie mam zielonego pojęcia skąd je wytrzasnął o tej porze roku), pocałować jakieś dwadzieścia razy i wymyślić mnóstwo pięknych epitetów. A ja na szczęście czułam się już dobrze.
- Elsa.
Subskrybuj:
Posty (Atom)