wtorek, 30 grudnia 2014
Oj, Aniu, Aniu.
Dzisiaj wstałam z myślą, że będę miała dzień zawalony obowiązkami. Przetarłam oczy, włożyłam szlafrok i usiadłam do biurka.
- Chwila... - mruknęłam sama do siebie. - Gdzie są wszystkie papiery?
Siedziałam chwilę nieruchomo zastanawiając się jakim w ogóle cudem mogły zniknąć. Rozmyślanie przerwał mi hałas na korytarzu. Podeszłam do drzwi i lekko się wychyliłam. Na końcu korytarza rozmawiały dość głośno dwie służące.
- E tam, nie gadaj. Chyba powinna jeszcze spać..? - mówiła jedna z nich.
- Ale wcale nie śpi. Zamknęła się w pralni i nie wiemy dlaczego nie chce nikogo wpuścić. - odpowiedziała druga.
Wyszłam z pokoju i skierowałam się w ich stronę.
- Och, Wasza Wysokość! - zawołała jedna i ukłoniły się.
- Kto zamknął się w pralni? - zapytałam zawiązując troszkę ciaśniej szlafrok.
Spojrzały na siebie z niepokojem.
- Księżniczka.
- Anna?! - krzyknęłam i nie czekając na odpowiedź pobiegłam na dół, do pralni. Minęłam na pierwszym piętrze Jack'a.
- Elsa? - zawołał za mną.
Przewróciłam oczami i zatrzymałam się.
- Gdzie tak lecisz? - uśmiechnął się. - Śniadanie nie ucieknie.
- Anna... - wydyszałam z trudem łapiąc oddech.
- Dziecko?
- Nie. Zamknęła się w pralni. - oparłam się o ścianę.
Jack uniósł jedną brew.
- Śnieżynko... czy ty się przypadkiem nie uderzyłaś...? - pogłaskał mnie po głowie.
- Jack! Tak powiedziały...a zresztą, nie wierzysz to nie, nie mam na Ciebie czasu.
I pobiegłam dalej. Jack zaczął lecieć za mną.
- Wierzę Ci, wierzę. Ale po co Anna zamknęła się w...
- Nie wiem. Właśnie chcę to ustalić.
Po chwili dotarliśmy do drzwi pralni. Zapukałam i zawołałam:
- Anno?! Jesteś tam?
- Ee...Elsa? - usłyszeliśmy z wnętrza głos Anny. - Co ty tu robisz?
- Raczej co TY tu robisz! - odrzekłam. - Otwieraj!
Po chwili drzwi uchyliły się. Stała za nimi Anna ze stosem kartek w rękach.
- Co..to... - zatkało mnie.
Jack wleciał do środka.
- Ania przyszła zrobić pranie. - stwierdził rozglądając się. - Piorąc... papier.
- Elsuś, posłuchaj... - zaczęła Anna trochę przestraszonym głosem. - Ja chciałam Ci pomóc... Wzięłam twoje papiery i chciałam je wypełnić... Nie wiedziałam gdzie iść, żeby nikogo tam nie było i żeby nikt mi nie przeszkadzał. No i wpadłam na pomysł...widać głupi... żeby pójść tutaj.
Spróbowałam coś powiedzieć, ale siostra nie dała mi dojść do słowa.
- Proszę, nie złość się na mnie, nie chciałam nic złego zrobić, ale... część kartek się trochę zmoczyła...a część...no, nie nadaje się do niczego.
Spuściła głowę.
- Tylko nie krzycz, proszę...
Wzięłam głęboki oddech.
- Aniu... - uniosłam jej głowę. - Nie gniewam się. Cieszę się, że chciałaś mi pomóc... - Anna słysząc to przytuliła się do mnie mocno. - Po prostu, następnym razem pomyśl zanim coś zrobisz.
Siostra uśmiechnęła się.
- A teraz może chodźmy coś zjeść, dobrze? - zapytał Jack łapiąc mnie za rękę.
- Bardzo chętnie. - zaśmiała się Anna i chwyciła mnie za drugą rękę.
- Ale potem, musimy tu wrócić i to wszystko posprzątać. - odrzekłam.
Oboje kiwnęli głowami i poszliśmy do jadalni.
- Elsa.
niedziela, 28 grudnia 2014
Meblowanie zakończone.
Dziś meblowaliśmy do końca pokoik dla Leny. Jest to nieduża komnata z jednymi drzwiami na korytarz, a drugimi do sypialni Anny i Kristoff'a. Właśnie dlatego jakiś czas temu uznaliśmy, że byłoby to idealne miejsce dla ich córeczki. Kiedy przenieśliśmy tam złożoną już kołyskę, którą przysłała Merida, zaczęliśmy zastanawiać się nad resztą.
- A może by pomalować jakoś ładnie? - zastanawiała się Anna rozglądając się wkoło.
- To chyba trochę za dużo kombinowania, nie mam tyle czasu. - odrzekłam.
- To nic. Kristoff może mi pomóc.
- A...w sumie co złego w tych ścianach? - wtrącił Jack. - Są takie fioletowe... i...majestatyczne.
Kristoff przewrócił oczami.
- No dobrze, nieważne. - Ania machnęła ręką. - Co z resztą mebli? Mamy mnóstwo zabawek...
- I ubranek. - dodał Kristoff - Czkawka i Astrid przysłali milion pudeł z nimi.
- Czyli potrzebna jest szafa. - odezwał się Jack. - Chodź Kristoff, przeniesiemy jakąś z nieużywanych pokoi gościnnych.
I Kristoff i Jack wyszli.
- Już nie mogę się doczekać, aż Lena się urodzi. - powiedziała Anna. - To będzie takie super!
Podeszłam do niej i pogłaskałam ją po brzuchu.
- Tak...ciocia Elsa też już nie może się doczekać... - uśmiechnęłam się krzywo na myśl o nieprzespanych nocach.
- Łołołołoooł! Uważaj na drzwi! - do środka weszli Kristoff i Jack niosąc niedużą, drewnianą szafę.
- Postawcie ją...ee...tam! - Anna wskazała na ścianę naprzeciw drzwi.
- Uff...okej, szafa na miejscu. To może my tu trochę sprzątniemy, a wy powsadzacie tam wszystkie te sukieneczki czy cośtam...? - powiedział Jack.
- Jasne... - westchnęłam. Uklęknęłyśmy z Anną przy szafie i zaczęłyśmy układać w niej ubranka. I tak w małym pokoiku spędziłyśmy czas do wieczora. W końcu komnata wyglądała naprawdę uroczo.
- Gotowe. - Kristoff pocałował Annę.
- Może tym razem my Was zostawimy? - uśmiechnęłam się.
- Jest to bardzo pożądane. - zaśmiał się Kristoff i wypchnął lekko mnie i Jack'a z pokoju.
Jack od razu spojrzał na mnie i zaczął:
- To możemy...
- Nie. - przerwałam mu. - Nie, nie, nie, nie.
- No to idziemy do ogrodu. - powiedział Jack, chwycił mnie za rękę i nie czekając na reakcję pociągnął na dół.
- Elsa.
piątek, 26 grudnia 2014
Prezenty, prezenty i prezenty.
We wtorek obudziła mnie Anna.
- Teraz możemy pogadać? - zapytała.
- Och, tak, tak, co wtedy chciałaś? - ziewnęłam.
- Tak sobie myślę, że powinnyśmy poszukać jakichś ubranek dla Leny. Wiesz, to może już niedługo...
- Nie martw się. - przytuliłam ją. - Coś wymyślimy.
A w Wigilię spędziliśmy razem przemiły wieczór w jadalni, przy kominku.
- W następne święta będzie już z nami Lenusia. - powiedział Kristoff głaszcząc Annę po brzuchu.
- Taa, cieszmy się wolnością. - ziewnął Jack przeciągając się na krześle.
Trzepnęłam go w ramię.
- Żartowałem. - zaśmiał się. - Wiesz, jak kocham dzieci.
- Możemy iść już po prezenty? - Anna spojrzała na mnie nie kryjąc podekscytowania.
Kiwnęłam głową z uśmiechem.
- Pomogę ci. - powiedział Kristoff i razem z Anną poszli po prezenty do sali tronowej, gdzie stała choinka.
- To zostaliśmy sa... - zaczął Jack, ale mu przerwałam:
- Jack, nawet o tym nie myśl. Wytrzymasz.
- Wytrzymasz? To znaczy, że za niedługo będziemy mogli skorzystać z prywatności?
Przewróciłam oczami.
- Może.
Jack uśmiechnął się chytrze i objął mnie ramieniem. W tym momencie Anna i Kristoff wrócili dźwigając stos prezentów. Położyli je na stole i usiedli z powrotem.
- Uch... dużo ich. - odezwała się Ania.
- Nie powinnaś nic dźwigać.- powiedziałam.
- Oj, Elsa, nie zaczynaj gadki tylko pokaż pierwszy prezent. - uciął Kristoff i uśmiechnął się.
Podniosłam prezent leżący najbliżej mnie i przeczytałam z przyczepionej karteczki:
- Dla Kristoff'ka.
I podałam prezent Kristoff'owi. On otworzył go i zaśmiał się wyjmując wielkie, świąteczne skarpety.
- Jakie piękne!
Po czym sięgnął po kolejny prezent.
- Dla mojej kaczuszki?
Spojrzeliśmy na Jack'a.
- Czyżby Puncia przysłała Ci prezent? - odezwałam się.
Jack skrzywił się i niechętnie odebrał fioletową paczkę. Rozwiązał kokardkę i otworzył prezent. W środku znajdowały się trzy pary bokserek z reniferami i koperta. Jack otworzył ją, i wyjął ze środka mały obraz. Była na nim namalowana Roszpunka. W samej bieliźnie. Jack znieruchomiał z przerażoną miną.
- Co ona sobie wyobraża? - odezwała się Anna, wyjmując mu obraz z rąk. - Wysyła mu jakieś porn...
- Nie denerwuj się Anka. - Kristoff położył jej dłoń na ramieniu.
- Jack, wszystko dobrze? - pomachałam mu ręką przed oczami, ale nie zmienił miny. Pocałowałam go. Wtedy uśmiechnął i się i powiedział:
- Już tak.
Po czym przysunął do siebie dużą paczkę.
- Dla Ani i Lenki. - przeczytał i posunął prezent w stronę Anny.
Ona z uśmiechem odpakowała go i wyciągnęła ze środka kilka ślicznych, maleńkich sukieneczek.
- Oooo.... jakie słodziutkie. Już nie muszę się martwić. - dodała spoglądając na mnie z uśmiechem.
Po chwili wyciągnęła jeszcze jedną sukienkę, tym razem dużą, zieloną.
- Będziecie razem wyglądały przeuroczo. - Kristoff pocałował Anię w policzek i przytulił do siebie. - Ale dlaczego dla mnie nie ma sukienki?
Zaśmialiśmy się, po czym Anna przyczytała karteczkę z następnego prezentu:
- Dla Elsy.
I z uśmiechem podała go mi. Ostrożnie otworzyłam pudło i wyciągnęłam ze środka długie, srebrne rękawiczki.
- Są piękne. - powiedziałam. Brzegi rękawiczek ozdabiały maleńkie śnieżynki.
Wzięłam następny prezent i przeczytałam:
- Dla Ani.
I podałam go siostrze. Anna z radością wyciągnęła ze środka trzy pudełka czekoladek. Następny prezent trafił do Kristoff'a. Był w nim, mały, zdobiony kompas. Kolejne pudełko powędrowało do Jack'a.
- Tym razem na szczęście nie z Corony. - ucieszył się i wyciągnął parę niebieskich skarpet w śnieżynki. - Cudowne, wzruszyłem się. - dodał ocierając oczy rękawem. - A teraz ostatni prezent dla... - spojrzał na karteczkę przy małym, białym pudełeczku. - ...mojej Śnieżynki! Zamknij oczy.
- Myślałam, że to ja mam go otworzyć. - uśmiechnęłam się.
- Zaufaj mi. - odwzajemnił uśmiech. Zamknęłam oczy i po chwili poczułam zimne dłonie na szyi.
- Gotowe. - szepnął Jack.
Kiedy otworzyłam oczy, zobaczyłam, że Jack powiesił mi na szyi piękny łańcuszek. Był cały srebrny z zawieszoną małą, srebrną śnieżynką z niebieskim kamyczkiem w środku.
- Jack... ja... nie wiem co powiedzieć. - odezwałam się przyglądając się śnieżynce. - Jest taki piękny!
- Nic nie mów. - Jack pocałował mnie delikatnie.
- Eee... - nagle odezwała się Anna. - To może my Was zostawimy, co? Idźcie sobie do sypialni i róbcie sobie co tam chcecie.
- Tylko nie za głośno... - dodał Kristoff.
Jack parsknął śmiechem.
- Znaczy... okej, okej. - powiedział szybko widząc mój wzrok. - Postaramy się...
I pociągnął mnie na górę.
- Elsa.
poniedziałek, 22 grudnia 2014
Choinka ubrana!
Dzisiaj ubieraliśmy choinkę. Oczywiście nie obeszło się bez wielu dziwnych zdarzeń. Najpierw Kristoff potknął się i rozbił kilka bombek. Jack od razu zaczął mówić jakim jest niezdarą, więc chwyciłam go za kaptur i zawlokłam do pokoju obok.
- Eee, coś się stało Śnieżynko? - uśmiechnął się niewinnie.
- Co ty masz do tego Kristoff'a? - zapytałam. - Daj mu święty spokój.
- On też mnie przezywa, ja nic...
- Jack...proszę cię... - westchnęłam.
Uśmiechnął się krzywo.
- No dobra. Chodźmy.
Kiedy wróciliśmy do sali balowej, Anna i Kristoff wieszali już nowe ozdoby.
- Gdzie wy byliście? - Ania podbiegła do nas. - Czyżby w krza...
- Nieważne. - ucięłam.
- Hej, jesteś zła! Coś się stało?
Jack szybko uciekł wieszać bombki.
- Czy oni muszą się kłócić? - westchnęłam siadając na tronie. - Zachowują się jak dzieci.
- Mnie też to już wkurza... - Ania uklęknęła przede mną. - Ale musimy jakoś przy nich wytrzymać. - chwyciła mnie za ręce i uśmiechnęła się ciepło.
- Co wy robicie? - dobiegł nas z drugiej strony sali głos Kristoff'a. - Jak widzę, przystrajanie choinki to najlepszy moment na oświadczyny?
Zaśmiałyśmy się i podeszłyśmy do nich.
- Czuję się zdradzony. - Jack udał smutną minę.
- Och, biedna lodóweczka. - pocałowałam go w policzek.
Kristoff starł pot z czoła i powiedział:
- No dobra, trzeba dać gwiazdę na szczyt choinki, ale potrzeba drabiny.
- Po co? - Jack podszedł do niego. - Mogę polecieć. - i odebrał mu gwiazdę.
- Tylko się nie zabij. - powiedziałam.
Posłał mi buziaka i wzleciał trochę nad choinkę.
- Nie chce wejść! - krzyknął do nas po chwili.
- Mogłem ja iść po drabinę... - mruknął Kristoff.
- Uda ci się, Jack! - zawołała Anna. - Spróbuj mocniej!
Po chwili usłyszeliśmy dziwny dźwięk.
- Coś ty zrobił? - krzyknął Kristoff.
- Eee... - jęknął z góry Jack. - Ta gwiazda...no...trochę się złamała...
Anna przewróciła oczami.
- Miała kilkanaście lat! Zabiję cię Jack!
Jack wylądował obok nas z połamaną gwiazdą.
- I co teraz, mądralo? - zapytał Kristoff.
Jack podrapał się po głowie.
- Proste! Zrobimy gwiazdkę z lodu! Co ty na to Elsa? - uśmiechnął się do mnie.
- Chcesz to rób. - odrzekłam.
- Zróbmy razem! Proszę, proszę, proszę, proszę. - delikatnym ruchem ściągnął mi rękawiczki.
- No dobrze. - uśmiechnęłam się i wyczarowałam śliczną, lodową gwiazdkę, trochę przypominającą śnieżynkę. Jack dorobił na niej śnieżne wzorki.
- Tej nie złamię, obiecuję. - powiedział i wzbił się w powietrze. Po chwili wrócił z uśmiechem.
- Spójrzcie! Wygląda ślicznie! - zawołała Anna z podziwem.
Faktycznie, gwiazdka wyglądała na czubku naprawdę uroczo.
- Dobra, choinka gotowa. - odezwała się Anna. - Możemy wracać do siebie.
Kristoff uśmiechnął się do niej i chwycił ją za rękę. Po chwili razem wyszli z sali tronowej.
- To... - Jack spojrzał na mnie z chytrym uśmiechem. - Zostaliśmy sami.
- Tak. I jestem wykończona. - usiadłam na tronie kładąc ręce na oparciach.
- Ty jesteś wykończona? To ja powinienem być wykończony! - Jack zaczął okrążać powoli tron.
- Mhm. - mruknęłam opierając głowę na ręce i przymykając oczy.
Po chwili poczułam na policzku zimną dłoń.
- Jesteś taka piękna, Śnieżynko... - wyszeptał Jack.
- A tobie co się stało, że mi tak komplementy prawisz? - zapytałam nie otwierając oczu.
- Nic. Po prostu Cię kocham.
Zaśmiałam się cicho.
Kiedy otworzyłam oczy stwierdziłam, że jestem w łóżku. Musiałam zasnąć. Nagle wszedł Jack.
- Och, obudziłaś się już. Przeniosłem Cię, bo zasnęłaś na tronie. - zaśmiał się.
Usiadł na łóżku i chwycił mnie za rękę.
- A jak już nie śpisz, to możemy...
Do pokoju wpadła Anna.
- Hej, nie przeszkadzam wam? - zapytała.
- Nie.
- Bardzo.
Spojrzałam na Jack'a z uśmiechem.
- Jeśli przeszkadzam to mogę sobie iść...
- Nie, Aniu, nie odchodź! - powiedziałam.
- Nie, serio. - Anna uśmiechnęła się. - Ale przyjdź jak skończycie, bo musimy pogadać.
Po czym wyszła.
- Nie lubię Cię. - powiedziałam do Jack'a, kładąc się na boku, tyłem do niego.
- No weź, Elsa! - zaśmiał się kładąc się przodem do mnie. Pogładził mnie po włosach. - Nie gniewaj się, Śnieżynko. Chciałem tylko... - sięgnął do guzików mojej sukienki. Pozwoliłam mu na to. - No widzisz? Nie umiesz się na mnie gniewać.
- Chyba masz rację... - przyznałam. - ...lodóweczko.
Pocałował mnie, ściągając mi sukienkę.
- Może lepiej zamkniemy drzwi? - zapytałam.
- Ee tam... - Jack uśmiechnął się chytrze i sięgnął do kieszeni.
Jakiś czas później szłam korytarzem w stronę pokoju Anny. Zapukałam, ale nikt nie odpowiedział. Postanowiłam nie wchodzić bez pozwolenia więc wróciłam do sypialni. Nie wiem czego chciała Anna, może pójdę jeszcze raz później. Mam nadzieję, że nic się nie stało.
- Elsa.
piątek, 19 grudnia 2014
W końcu mamy choinkę!
Dziś Anna obudziła mnie i Jack'a i stwierdziła, że właśnie dziś musimy przystroić choinkę.
- Wczoraj chodziłam z Kristoff'em po mieście i wszyscy mieli już świąteczne ozdoby! - powiedziała.
Jack przewrócił oczami i schował się pod kołdrą. Ja (nie mogąc odmówić siostrze) wstałam, ubrałam się i zeszłam z nią na śniadanie.
- Gdzie postawimy choinkę? - zapytała Ania.
- Najpierw musimy ją zdobyć... - odrzekłam. - Poproś Kristoff'a żeby przyniósł jedną z lasu.
- Dobrze! - Anna z entuzjazmem pobiegła na górę. Ja zaczepiłam jedną z służących:
- Przygotujcie, proszę, ozdoby świąteczne. - powiedziałam.
- Tak jest, Wasza Wysokość. - odpowiedziała szybko kłaniając się i wybiegła z jadalni.
Po chwili szłam już z Anną i Kristoff'em do lasu. Nad nami ze swoją drewnianą laską leciał Jack.
- Myślałem, że nie można wycinać drzew. - odezwał się Kristoff. W ręku niósł duży topór.
- To prawda. - odrzekłam. - Ale na święta, raz można zrobić wyjątek.
Kiedy wybraliśmy do ścięcia jeden ze świerków Kristoff zaczął uderzać o jego pień toporem. Jednak nic się nie działo.
- Hej, Kristoff'ku? - zaśmiał się Jack. - Może ja to zrobię?
- Coś mi się widzi, że nie udźwignąłbyś topora. - odparł Kristoff nie przerywając pracy.
- Ha ha ha, uśmiałem się. Od razu ściąłbym to drzewo, a nie tak jak ty...
Anna spojrzała na mnie pytająco. Pokręciłam głową zrezygnowana.
- Proszę cię, Jacusiu. - zaśmiał się Kristoff drwiąco. - Ja przynajmniej mam jakieś mięśnie.
- A ja niby nie! A do tego umięśnioną klatę, Elsa potwierdzi!
- Nie kpij...
- Uspokójcie się! - krzyknęłam. Trawa lekko pokryła się szronem. - Co w was wstąpiło?
W tej chwili Kristoff'owi udało się ściąć drzewo, które runęło na ziemię z hukiem.
- Dobrze, przytachajcie je teraz do zamku, a ja i Anna idziemy ozdabiać pałac. - powiedziałam.
- Elsa, oni się tu zagryzą! - zawołała Anna. - Ja pomogę Kristoff'owi...
- Nie ma mowy. - przerwałam jej. - Jesteś w ciąży. Idziemy. A wy macie się nie kłócić. - zwróciłam się do Jack'a i Kristoff'a. Chwilę potem razem z Anną ustrajałyśmy korytarz na drugim piętrze.
- Co im się stało, jak myślisz? - zapytała Anna.
- Nie mam pojęcia. - odrzekłam rozwieszając srebrny łańcuch wokół okna.
- Wiesz, tak sobie pomyślałam, że jakbyś sama wyczarowała jakieś śnieżne ozdoby, to byłoby o wiele ładniej. - Ania uśmiechnęła się do mnie.
Kiwnęłam głową i resztę pałacu przyozdobiłam tworząc lodowe i śnieżne wzory. Kiedy wychodziłyśmy z kuchni doszły nas krzyki z zewnątrz. Pobiegłyśmy do drzwi wejściowych i natknęłyśmy się na Jack'a i Kristoff'a, którzy właśnie próbowali wepchnąć świerk do środka.
- Mówiłem ci! - krzyczał Kristoff. - Poziomo będzie lepiej!
- Jasne, poziomo! - usłyszałyśmy głos Jack'a z pomiędzy gałęzi. - Nigdy by się nie...
I nagle udało im się wepchnąć drzewo do środka. Oboje wylądowali u naszych stóp.
- O, hej Elsuś. - Jack wyszczerzył do mnie zęby.
- Anuś, powiedz tej żywej lodówce, że wcale nie boję się ciemności! - Kristoff pokazał oskarżycielsko na Jack'a.
- Może zanieście choinkę do sali balowej? - odparła Anna.
Bez słowa odeszli ciągnąc za sobą świerk.
- Anuś, możemy jutro ubrać choinkę? Mam już jej dość na dzisiaj. - odezwałam się.
- Oczywiście. - Ania zaśmiała się i przytuliła mnie. Kiedy Jack i Kristoff uporali się z choinką było już dość późno. Po kolacji udaliśmy się do swoich sypialni.
- On jest jakiś głupi. - powiedział Jack zamykając drzwi naszej komnaty.
- Kto? - zapytałam.
- Kristoff. Cały czas mnie wyzywał od jakichś siwych, chudych lodówek.
- Och, biedaczku. - pocałowałam go.
On dalej z ponurą miną wszedł do łóżka i przytulił się do poduszki.
- Hej... - usiałam przy nim, i pogładziłam go po włosach. - Dla mnie jesteś idealny....lodóweczko.
Tym razem zaśmiał się i pocałował mnie delikatnie.
- Elsa.
niedziela, 14 grudnia 2014
Mamy imię!
Dziś rano Anna obudziła mnie z obrażoną miną.
- Coś się stało? - zapytałam.
- Kristoff mówi, że wie jak nazwać naszą córkę, ale nie chce powiedzieć.
- Chyba i tak musisz się zgodzić, prawda? Nie ma się czym stresować. - odrzekłam.
- No tak. - Ania usiadła już z uśmiechem koło mnie. - A może ty masz jeszcze jakieś propozycje?
- Nie wiem.... - westchnęłam.
Nagle Jack wleciał o pokoju.
- O czym rozprawiacie?
- O imieniu. - odpowiedziała Anna.
Jack podrapał się po głowie.
- Wiem! Anabelle!
- Nigdy! - krzyknęłyśmy jednocześnie.
Jack zaśmiał się.
- Ale czemu? Takie ładne imię... No oczywiście Elsunia ładniejsze. - dodał po chwili.
W tym momencie do pokoju wpadł Kristoff.
- Mam! - zawołał. - Śliczne, proste imię!
- Aurelia?
- Amelia?
- Anabelle?!
- Lena!! - Kristoff zaczął tańczyć po całym pokoju.
- Lena? - Anna zrobiła zamyśloną minę. - Śliczne! - zawołała o chwili.
- Anabelle lepsze... - burknął Jack.
Kristoff klepnął go po plecach.
- Nazwiesz tak swoją córkę!
Jack spojrzał na mnie chytrze.
- O nie. - powiedziałam. - Nie, nie, nie.
Przez cały dzień Anna i Kristoff biegali po zamku i śpiewali imię swojej córki.
- Elsa.
środa, 10 grudnia 2014
Jak nazwać córkę Anny i Kristoff'a?
Dziś rano opuścili nas wszyscy goście. Nord wrócił do siebie, tak samo jak Merida. Jack szczęśliwie odzyskał wszystkie bokserki, ale powiedział, że nie wie czy je kiedykolwiek jeszcze założy. A po południu Kristoff musiał po coś jechać do trolli. Jack uznał, że mu się nudzi i pojechał z nim. Zostałam więc z Anną w pałacu. Na początku przechadzałyśmy się po ogrodzie zastanawiając się nad imieniem dla córki Ani i Kristoff'a.
- No ja nie wiem. Kristoff wymyślał jakieś dziwne imiona. - powiedziała Anna. - A ty co myślisz?
- Nie znam się na nazywaniu dzieci. - wzruszyłam ramionami.
Anna przewróciła oczami.
- No weź, Elsa. Nie wierzę, że nie masz jakiegoś ulubionego imienia.
- Oczywiście, że mam. Anna. - odrzekłam czochrając jej włosy.
Siostra chwyciła mnie pod ramię.
- Nazywanie dzieci własnym imieniem jest głupie. - powiedziała. - Musi byś coś naprawdę ładnego.
- Racja... - westchnęłam.
- Kristoff albo rzucał jakimiś Hermenegildami, albo zwykłymi, brzydkimi imionami. - kontynuowała.
- To znaczy?
- No wiesz... Roszpunka na przykład. Jak można tak nazwać dziecko?
Zaśmiałyśmy się obie. Kiedy wróciłyśmy do pałacu zastałyśmy coś dziwnego w sypialni Anny. Na łóżku siedzieli Jack i Kristoff otoczeni butelkami. Na nasz widok uśmiechnęli się.
- No hej dziewczęta, co tam u Was? - zapytał Jack.
- Co wy tu robicie? - zapytała Anna.
- Wróciliśmy już od trolli i postanowiliśmy... uczcić ten piękny dzień. - odrzekł Kristoff.
- Upijając się?
- Nie! - zaprzeczyli jednocześnie. - No, chodźcie do nas! - dodał Kristoff.
Usiadłyśmy obok nich. Odstawiłam butelki na etażerkę.
- No więc... - Jack objął mnie ramieniem. - Rozprawialiśmy na temat dziecka tejże pary... - wskazał na Annę i szafę. - Znaczy tej.... - wskazał na Annę i Kristoff'a.
Kristoff zaśmiał się.
- Oj, brachu. Coraz gorzej z Tobą.
- Upili się. - szepnęła mi Anna na ucho.
- Hej, hej! - Jack spojrzał na nas niewyraźnym wzrokiem. - Cóż za maniery? Nie szepcze się w towarzystwie. A wracając do tematu: jakież imię proponujecie dla tegoż dziecka?
- My myśleliśmy nad Gustawą. - wtrącił Kristoff. - Co ty na to, najsłodsza? - pogłaskał Annę po brzuchu.
- Nie wiem czy wybieranie imienia po wypiciu kilku butelek jest rozsądne. - powiedziałam.
- Ciebie się nie pytałem. - Kristoff spojrzał na mnie krzywo.
- Nie mów tak, o prawieszwagrze do mojej ukochanej Śnieżynusi. - powiedział Jack i przytulił mnie. - Ona zawsze ma rację.
- Może wymyślimy imię potem... - jęknęła Anna.
- Tak. Jack, chodźmy. - chwyciłam Jack'a za rękę i wyszliśmy na korytarz.
- Śnieżynusiu! Gdzie mnie ciągniesz? Jeśli do twojej sypialni to... - jęczał Jack idąc za mną.
Posadziłam go na łóżku, żeby nic sobie nie zrobił.
- Połóż się, kochanie. Prześpij...jak wytrzeźwiejesz to pogadamy. - powiedziałam głaszcząc go po włosach.
On położył mi głowę na kolanach i objął mnie z błogim uśmiechem. Po dwóch minutach już spał.
A jutro pewnie zaczniemy na nowo dyskusję na temat imienia córeczki. A może wy macie jakieś propozycje?
- Elsa.
poniedziałek, 8 grudnia 2014
Przecudowny dzień
W sobotę rano obudziłam się przytulona do Jack'a, w jego sypialni. Uznałam, że to bardzo wygodna pozycja i postanowiłam w niej zostać jak najdłużej się da. Jednak moje plany zrujnowała Merida. Może pamiętacie, że przybyła na wieść o płci dziecka Anny. Tak się składa, że w sobotę dalej była w Arendelle, a jej głównym zajęciem było paradowanie w bokserkach Jack'a po całym pałacu. Tamtego pięknego, sobotniego poranka wparowała do sypialni z krzykiem:
- Jaaack! Użycz proszę majtek!!
Usiadłam i szybko uciszyłam ją gestem. Widząc mnie w łóżku Jack'a najpierw przekrzywiła głowę na znak zaskoczenia, a potem uśmiechnęła się chytrze. Podbiegła do mnie i usiadła na brzegu łóżka.
- A co królowa tu robi? - szepnęła nie przestając się uśmiechać. - I czemu królowa...jakby, jest...nieubrana? - dodała widząc, że przykrywam się kołdrą po samą brodę.
- Mam rozumieć, że to pytanie retoryczne. - odrzekłam rumieniąc się.
- Może. - Merida nie powstrzymała śmiechu.
- Cii...- przyłożyłam jej palec do ust.
- No tak... - szepnęła. - Nie chcemy obudzić tej Śpiącej Królewny.
W tym momencie drzwi zaskrzypiały cichutko i do komnaty wśliznęła się Anna.
- Jakiś zlot, przepraszam? - odezwałam się.
Ania usiadła koło Meridy.
- I jak? - wyszczerzyła do mnie zęby.
- Co jak? - uniosłam brwi.
- Jack'owi podobał się prezent? - Anna pociągnęła lekko za kołdrę.
- Zostaw! - trzepnęłam ją w rękę. - Nie wiem. - dodałam po chwili.
Merida wybuchła śmiechem. Anna zakryła jej usta, ale Jack i tak się obudził. Jęknął, ziewnął, przetarł oczy i usiadł. Zobaczywszy Annę i Meridę spojrzał na mnie pytająco. Wzruszyłam ramionami z uśmiechem.
- Ja nie zapraszałam. - powiedziałam.
- Cześć Jack. - zaśmiały się jednocześnie Anna i Merida.
- Fajna klata. - dodała Merida.
Jack szybko się przykrył.
- Mogłybyście.... - zaczął. - ...dać nam się ubrać?
Obie spojrzały na siebie z chytrym uśmiechem i wyszły.
- Czy kiedykolwiek możemy spędzić poranek sami? - zapytał Jack wciągając spodnie.
Pokręciłam głową z uśmiechem. Cały dzień spędziliśmy razem w ogrodzie, a wieczorem wróciliśmy do pałacu. Jak dla mnie dzień był bardzo udany. A czy Jack'owi podobał się prezent? Możecie zapytać sami ;)
- Elsa
sobota, 6 grudnia 2014
Mikołaj!
Wczoraj w nocy obudził mnie Jack z dziwnym uśmiechem.
- Co jest...? - ziewnęłam siadając na łóżku.
- Chodź śnieżynko. - chwycił mnie za rękę i wyciągnął z łóżka.
- Co? Jack, gdzie ty mnie... - jęknęłam, ale on wyprowadził mnie z komnaty i poszliśmy korytarzem w stronę schodów. Kiedy zeszliśmy do jadalni moim oczom ukazał się ogromny mężczyzna w czerwonym płaszczu siedzący przy stole.
- Hej, Nord! - zawołał Jack.
Mężczyzna odwrócił się i rozpoznałam w nim Świętego Mikołaja.
- No tak... - powiedziałam sama do siebie. - Przecież jutro szósty grudnia...szósty grudnia?!
I nagle coś sobie przypomniałam. Pobiegłam z powrotem do sypialni. Po chwili Jack zaczął pukać w drzwi.
- Hej, Elsa? Co jest? Ja wiem, że Nord jest trochę straszny na pierwszy rzut oka, ale ty go już przecież widziałaś dwa razy.
- Jack, idź sobie. - powiedziałam.
- Nie. - usłyszałam jak usiadł pod drzwiami.
Nagle usłyszałam na korytarzu kroki.
- Czemu tu siedzisz? - zza drzwi dobiegł zaspany głos Anny.
- Elsa zamknęła się w sypialni. - odpowiedział Jack.
Puk puk puk puk puk.
- Elsa? Co się dzieje?
Otworzyłam drzwi. Anka od razu wbiegła do środka. Jack też chciał wejść, ale zatrzymałam go.
- Mnie nie wpuścisz? - zapytał spuszczając głowę. Pokręciłam głową, pocałowałam go, żeby się nie gniewał i zamknęłam drzwi. Anna siedziała na łóżku i uśmiechała się głaszcząc się po brzuchu.
- Aniu... - usiadłam obok niej. - Przypomniało mi się coś.
- Co?
- Jack ma...
Ktoś zadudnił w drzwi.
- Jack... - jęknęłam. - Mówię ci, że... - otworzyłam drzwi i zobaczyłam Świętego Mikołaja. - Ee... - zacięłam się.
Anka podbiegła i przytuliła się do niego.
- Mikołaj!! - krzyknęła. - Byłam grzeczna, naprawdę!
- Ho ho! - zaśmiał się. - W takim razie prezent Cię nie ominie, księżniczko! Ale chciałem spytać Twojej siostry gdzie mógłbym przenocować.
- Pokój naprzeciwko jest wolny. - powiedziałam. Mikołaj uśmiechnął się i wyszedł.
- Anno, posłuchaj, to ważne. - zwróciłam się do siostry. - Jack ma jutro urodziny.
- Serio? Które? Jakieś trzysta pięćdziesiąte? - zaśmiała się Anka.
- Musimy coś wymyślić...
- Wiesz... - przerwała mi. - Myślę, że jeśli spędzisz z nim dzień i dwie noce to bardzo go to uszczęśliwi.
Zaśmiałam się.
- Mówię serio. Idź do niego.
Pomyślałam, że i tak nie wymyślę nic lepszego więc wyszłam z pokoju i zapukałam do Jack'a. Otworzył mi.
- Już obgadałaś z Anną wszystkie sekrety? - burknął.
Nie odpowiedziałam. Otoczyłam jego szyję rękami i pocałowałam go. Nie odwzajemnił pocałunku, ale nie odsunął się. Popchnęłam go lekko w stronę łóżka i rozpięłam mu koszulę od piżamy. Wtedy odwzajemnił pocałunek i objął mnie w talii.
- Skąd ta nagła chęć na... - zaczął, ale przerwałam mu:
- Wszystkiego Najlepszego, Jack. - szepnęłam, po czym pozwoliłam ściągnąć sobie szlafrok.
- Elsa.
wtorek, 2 grudnia 2014
Skutki przyjazdu gości.
Laska!
W piątek Anna dowiedziała się jaką płeć będzie mieć jej dziecko. Ja i Kristoff (i pół zamku przy okazji) dowiedzieliśmy się chwilę potem. Otóż zaraz po oznajmieniu lekarza, siostry zaczęły biegać, skakać i drzeć się wniebogłosy. Prawie cały zamek zbudził się w jednej chwili. Straże pobiegły jak najszybciej, by sprawdzić, co się tam stało. Radości nie było końca.
W sobotę odbył się bal. Elsa zdążyła zawiadomić wszystkie królestwa wokoło (pomijając oczywiście Coronę i Nasturię). Na uroczystość przybyła Merida - młoda królewna z Dun Broch, królestwa położonego niedaleko Arendelle. Przybyła w sobotę i nadal u nas siedzi. Niby nic w tym złego, ale musiałem odstąpić jej pokój. I łazienkę. I szafę... Szafę... Szafę... Otóż dzisiaj rano wstałem wcześnie, oczywiście uderzając się przy tym w sufit (nie pytajcie jak). Postanowiłem się ubrać i pójść obudzić moją kochaną śnieżynkę. Jednak ubrania, które wcześniej sobie przygotowałem nie leżały tam gdzie wcześniej. Zamiast na krześle leżały na łóżku. Nie miałem pojęcia o co chodzi. Na dodatek brakowało wśród nich jednej rzeczy... Bokserek. Wiedziałem, że bez majtek łazić nie wypada. Poszedłem więc do swojej sypialni. Chciałem załatwić to jak najciszej, żeby nie obudzić Meridy. Otworzyłem lekko drzwi. To co zobaczyłem zamroziło mnie totalnie. Otóż Merida jak gdyby nigdy nic paradowała sobie na łóżko w moich bokserkach. Myślałem, że mnie szlag trafi. Zamiast do niej podejść, postanowiłem iść do Elsy. Obudziłem ją i poinformowałem o zaistniałej sytuacji. Była ledwo żywa i chyba nawet nie słyszała, co mówiłem. Położyła się znowu, a ja obok niej. Spaliśmy tak chyba do dwunastej. Potem obudziła nas Anna. Ja wróciłem do malutkiego pokoiku. Wszedłem do środka, a tam... Na środku łóżka leżały moje majtki. Tak po prostu. Postanowiłem dać już sobie spokój i wyrzuciłem je przez okno. Później w porze kolacji, okazało się, że około południa na Kristoffa z nieba spadły białe bokserki. Ja wtedy schowałem się pod stół i cichutko opuściłem jadalnie. Po drodze wpadłem na Meridę. Przyspieszyłem jednak, żeby nie musieć z nią rozmawiać.
Nie można tak traktować strażniczych majtasów. Nie można.
-Jack
piątek, 28 listopada 2014
"Prawiezawał" i cudowna wiadomość.
Wczoraj w nocy o mało nie dostaliśmy zawału ( i to podwójnie. )
Najpierw około jedenastej w nocy do mojej sypialni wpadła Anna. Trzymała się za brzuch i krzyczała:
- Elsa! Pomocy, ja rodzę!!
- Słucham...? - zatkało mnie na chwilę, ale szybko się ocknęłam i pomogłam jej dojść do łóżka. Pobiegłam po wodę nie wiedząc zupełnie co robić. Gdy wróciłam Anna leżała oddychając szybko. Podbiegłam do niej.
- Oddychaj głęboko... spokojnie, będzie dobrze. - próbowałam uspokoić ją i chyba samą siebie.
- A co ty o tym wiesz...? - wydyszała Anna.
Pokręciłam głową i chwyciłam ją za rękę. Przez chwilę oddychała tak jak jej radziłam, ale nagle uspokoiła się.
- Chyba mi...przeszło?
Odetchnęłam z ulgą.
- Tylko kolejny skurcz? - zapytałam.
- Tak... - Anna usiadła i pogłaskała się po brzuchu. - Nie strasz tak więcej, bo ciocia dostanie zawału. - zaśmiała się.
- A właśnie. - usiadłam przy niej. - Dalej nie znamy płci?
- Właściwie to nie wiem. Nie upominałam się u lekarzy przez te wszystkie wydarzenia. - odpowiedziała siostra.
Nagle z zewnątrz odezwał się ogłuszający ryk. Podskoczyłyśmy ze strachu.
- Matko, co to było? - zapytała Anna łapiąc się za serce.
Wyszłyśmy na balkon. Pod murami stała znów ta dzika staruszka i wpatrywała się w nas.
- Spokojnie, to tylko ta Babcia... - westchnęłam. - Czego pani chce?! - krzyknęłam do kobiety. Ona nie odpowiedziała. - Nie przejmujmy się nią.
Kilka minut później stwierdziłyśmy, że pójdziemy do lekarza. Nie zważając na godzinę zapukałyśmy do drzwi, w których miał swój pokój dworski lekarz.
- Wasza Wy...Wysokość...? - otworzył w szlafroku i puchatych kapciach.
- Chcemy poznać płeć naszego dziecka! Znaczy mojego...mojego i Kristoff'a. - Anna wykrzyknęła pogodnie.
- Eem...teraz? - ziewnął.
Kiwnęłyśmy głowami.
- Przepraszamy za najście w nocy... - powiedziałam, gdy wpuścił nas do środka. - ...ale moja siostra nie wytrzymuje już z ciekawości.
Mężczyzna kiwnął głową, na chwilę zniknął w łazience i wrócił w kitlu lekarskim.
- Zapraszam do gabinetu. - powiedział otwierając nam drzwi prowadzące z jego sypialni do małego gabineciku. Po badaniu oświadczył z uśmiechem:
- Ciąża jest już na tym poziomie, że śmiało możemy określić płeć dziecka.
- No więc...? - Anna prawie skakała z podniecenia. Chwyciłam ją za dłoń żeby się uspokoiła.
W tym momencie lekarz powiedział coś co na zawsze miało odmienić nasze życie ( i przez co przez całą noc biegałyśmy po pokoju śpiewając ):
- To dziewczynka!
- Elsa.
poniedziałek, 24 listopada 2014
Wyczekiwany wyjazd.
Dzisiaj w końcu uwolniliśmy się od dziwnych przybyszy. Rano oświadczyli, że ich pojazd jest już zdolny do powrotu do domu.
- A co z waszą Babcią? - zapytała Anna. - Chyba grasuje w lesie?
- Proszę się nie martwić, Babcia jak będzie chciała to wróci do domu, ona lubi długie dystanse. - powiedział mężczyzna w cylindrze.
- No dobrze, - zaczęłam. - a możemy się w końcu dowiedzieć kim jesteście i skąd przyjechaliście?
Mężczyzna skłonił się.
- Nie lubimy przedstawiać się obcym. Ale mogę powiedzieć, że przybywamy z wysp brytyjskich.
Jack uniósł brwi.
- Żegnam. I dziękujemy za schronienie.
- Chwila, chwila! - Kristoff zatrzymał ich. - A jaka jest pewność, że ta Babcia nas nie zaatakuje zanim raczy wrócić do domu?
- Żadna. - dżentelmen wzruszył ramionami, po czym razem z towarzyszami wyszli. I widzieliśmy ich po raz ostatni. Ale przygody z Babcią wcale się nie skończyły. Wieczorem siedziała w krzakach pod murami i wyła do księżyca.
- Niech pani wejdzie do środka! - krzyknął Jack przez okno.
Ona tylko warknęła i wyła dalej. Przez nią nie zasnęliśmy ani na chwilę. Mam nadzieję, że wkrótce wróci do domu.
- Elsa.
czwartek, 20 listopada 2014
Kolejne kłopoty z gośćmi.
Ostatnie kilka dni (a raczej nocy) upłynęło nam dość ciężko. We wtorkową noc obudził mnie krwiożerczy głos:
- Nie ładnie jest być złym tubylcem.
Zobaczyłam nad sobą tą dziwną staruszkę. Wpatrywała się we mnie złowrogo i trzymała patelnię nad głową.
- Co pani tu robi?! - krzyknęłam.
Kobieta zbliżyła się z mściwym uśmiechem.
- Straże! - krzyknęłam.
Zamiast tego do sypialni wpadł mężczyzna w cylindrze.
- Proszę nie wzywać straży! - powiedział. - I nie drażnić Babci.
- Nie drażnić? - wydusiłam. Mężczyzna podbiegł do mnie i zabrał staruszce patelnię. Ona wydała potężny ryk i wybiegła na balkon. Pobiegliśmy za nią, ale ona jakby nigdy nic skoczyła. Wychyliłam się przerażona.
- Spokojnie, Babci nic nie będzie. Często skacze z okien. - powiedział mężczyzna.
Faktycznie zobaczyłam jak kobieta wstaje z ziemi i biegnie do lasu. W tym momencie do komnaty wtargnęła straż, a za nią Jack, Anna i reszta towarzyszy mężczyzny w cylindrze.
- Wszystko w porządku, Elsuś? - Anna podbiegła do mnie. Po chwili podleciał też Jack i przytulił mnie do siebie.
- Babcia zrobiła pani krzywdę? - odezwała się szatynka.
- Nie...ale była tego bliska. - zwróciłam się do straży. - Jak wydostała się z celi?
- Zobaczyliśmy tylko rozerwane kraty. - powiedział jeden ze strażników.
- Dla Babci takie kraty to pestka. - zaśmiał się niski mężczyzna w różowych spodniach.
Straże wyprowadziły obcych na zewnątrz i poradzili im wrócić do pokojów. Anna i Jack pociągnęli mnie na łóżko.
- Opowiadaj. Co się dokładnie stało? - odezwała się Anna nie puszczając z uścisku mojej ręki.
- No więc...obudził mnie jej głos i jak otworzyłam oczy sterczała nade mną z tą jej patelnią. - powiedziałam.
- Ona jest chyba jakaś dzika. I dlaczego się tak na Ciebie uwzięła? - zapytał Jack.
- Nie wiem... - odrzekłam, po czym poszliśmy spać.
Następny dzień był dość spokojny. Prawie nie widywaliśmy przybyszy, ani dzikiej Babci co oznaczało, że grasuje w lesie. W nocy jednak powróciły minusy zatrzymania się obcych w pałacu. Około dwudziestej pierwszej siedziałam z Anną na łóżku i pisałyśmy list do Meridy o ostatnich wydarzeniach. Nagle coś huknęło.
- Co to było? - zapytała Anna.
- Nie wiem... - wstałam.
Na chwilę nastała cisza. Po dwóch minutach huk odezwał się ponownie. Tym razem dołączył do nich kobiecy krzyk. Do pokoju wbiegli Kristoff i Jack.
- Co jest? - zapytali jednocześnie.
Anka wzruszyła ramionami.
- To pewnie nasi kochani goście... - westchnęłam.
- Ja im chyba w...- Jackowi przerwał kolejny huk.
Wyszliśmy z pokoju i skierowaliśmy się do komnaty, z którego dochodziły dźwięki. Był to pokój szatynki i rudowłosej, podobno spały w jednym. Anna zapukała. Nikt nie odpowiedział. Po chwili jednak usłyszeliśmy kroki i drzwi otworzyła szatynka. Miała różowy szlafrok i maseczkę na twarzy.
- Ee...dobry wieczór. - powiedziała.
- Przepraszamy za najście, ale co wy do - huk znowu się odezwał- robicie? - zapytał Jack.
- My tylko... - zaczęła kobieta, ale przerwał jej głos tej drugiej z głębi pokoju:
- Hermenegilda? Kto to?
- Proszę nas wpuścić. - powiedziałam.
Hermenegilda - jak się okazało szatynka miała tak na imię - otworzyła drzwi na oścież. Naszym oczom ukazał się nieco zrujnowany pokój i rudowłosa kobieta na drabinie ze świecą w ręku. Widząc nas szybko zeszła i ukłoniła się.
- Coś się stało?
- Co to były za huki? - Anna wepchnęła się przed nas.
- Próbowałyśmy włożyć świecę do żyrandola, inne się wypaliły... - wyznała rudowłosa. - Hermenegilda miała... no cóż. Ogórki na oczach, a ja jakoś nie mam do tego zdolności. I tak to się skończyło. Ale spokojnie, wszystko posprzątamy.
- Mam nadzieję... - westchnęłam.
- Ale nie hałasujcie już. - odezwał się Kristoff. - Niektórzy próbują spać.
Obie kobiety kiwnęły głowami. Kristoff wrócił do sypialni jego i Anny, a ona i Jack poszli ze mną do mojej.
- Chyba z nimi nie wytrzymam. - jęknął Jack rzucając się na łóżko.
- Musimy być cierpliwi. - powiedziałam kładąc się przy nim.
- Nie chciały zrobić nic złego. - powiedziała Anna. - Musimy im wybaczyć. Chciały tylko położyć świecę w żyrandolu, musiały mieć światło. Nie trzeba ich karać, to by było niezgodne... - i tak sobie gadała, ale ja już jej nie słyszałam, bo zasnęłam w objęciach Jack'a.
- Elsa.
poniedziałek, 17 listopada 2014
Możecie zatrzymać się w pokojach gościnnych.
Dziś straże obudziły mnie o szóstej nad ranem dudniąc w drzwi mojej sypialni.
- Słucham? - otworzyłam je zapominając ubrać szlafrok.
- Wasza Wysokość. - ukłonił się jeden z nich w srebrnej zbroi. Przez chwile wgapiał się we wzorki przy dekolcie mojej koszuli nocnej, ale potrząsnął głową i powiedział:
- Złapaliśmy dziwnych przybyszy.
- Naprawdę?
Kiwnął głową.
- Proszę za mną, są w sali tronowej. - powiedział.
- Ee...chwileczkę. - powiedziałam. Pobiegłam się ubrać i chwilę potem zeszłam za mężczyznami do sali tronowej. W środku była siódemka ludzi. Na przedzie stała ta dziwna staruszka (znów z patelnią), obok niej mężczyzna z dziwną fryzurą i lutnią kłócący się z wyjątkowo skąpo ubraną szatynką, po lewej stronie stała rozglądając się dziewczyna może w wieku Anny, z rudymi, prostymi włosami, obok niej stał niski mężczyzna w różowych spodniach, za nim brunet wyglądający na biedaka, a z tyłu mężczyzna w cylindrze dumnie patrzący w sufit. Podeszłam nieco bliżej i odchrząknęłam.
- Kim jesteście?
Wszyscy zwrócili wzrok ku mnie. Biedak, obie kobiety, niski mężczyzna i ten w cylindrze ukłonili się. Staruszka i "dziwnofryzurowy" patrzyli na mnie niewzruszeni.
- Wasza Wysokość... - mężczyzna w cylindrze zbliżył się. - Przepraszamy za najście i... niepokojenie...
- Niepokojenie? - przerwałam mu. - Czyli u Was tak się nazywa kradzież?
Rudowłosa kobieta spojrzała na niego z niepokojem. Staruszka warknęła na mnie. Strażnicy unieśli broń, ale uspokoiłam ich gestem.
- Nie chcieliśmy kraść. - odezwała się rudowłosa. - Ale nie mieliśmy prowiantu.
- To Was nie usprawiedliwia. - odrzekłam. - Mogliście poprosić ludzi o prowiant, albo przyjść do pałacu.
Wszyscy oprócz staruszki pochylili głowy.
- Nikt nie będzie nam rozkazywał. - warknęła i podeszła do mnie.
Strażnicy otoczyli ją.
- Spokojnie. - powiedziałam i zwróciłam się do mężczyzny w cylindrze:
- Co robicie w Arendelle?
- Lecieliśmy na wyprawę...
- Lecieliście?
- No... - mężczyzna podrapał się po głowie. - Jestem wynalazcą...ale to nieważne. Zepsuł nam się pojazd i nie mieliśmy co zrobić. Nie mamy złych zamiarów.
Nagle staruszka ryknęła na całą salę:
- Wypuść nas ty zły tubylcu!!
Poprawiłam rękawiczki i powiedziałam:
- Możecie zatrzymać się w pokojach gościnnych. Tą staruszkę proszę do lochu.
- Nie, niech nie daje pani Babci do lochu! - krzyknął młodzieniec w różowych spodniach.
- Nie mam wyboru. - powiedziałam i odeszłam.
Szybko skierowałam się do Jack'a i o wszystkim mu opowiedziałam.
- Ee...chyba nigdy nie słyszałem o takich dziwakach.
- Ja też. - westchnęłam. - Mam nadzieję, że przetrwamy z nimi w pałacu przez kilka dni.
- Jakby co to się ich wyrzuci. - Jack wzruszył ramionami. - Chciałaś pomóc, no ale cóż. Zobaczymy.
Kiwnęłam głową i poszłam opowiedzieć wszystko Annie.
- Chętnie ich poznam! - zawołała. - Gdzie nocują?
- Straże pokazały im jakieś pokoje gościnne...
- Ale super! Musimy z nimi pogadać!
- Dobrze, ale może jutro? Myślę, że powinni odpocząć.
Anna położyła mi się na kolanach.
- No to...musimy na razie pobawić się same. - powiedziała trzepocząc rzęsami.
- Co masz na myśli...? - zapytałam i po sekundzie dostałam ogromną poduszką.
- Elsa.
wtorek, 11 listopada 2014
Tajemniczy ludzie zza granicy.
Ostatnio w nocy znów słyszeliśmy pod oknami jakieś dziwne dźwięki, ale nie wychodziłam na dwór. Postanowiłam na razie to ignorować. Ale dziś rano przyszedł do mnie jeden z poddanych.
- Wasza Wysokość. - ukłonił się. - W mieście widziano dziwnych ludzi. Nie wiemy skąd oni są. Nie widzieliśmy wszystkich, ale na pewno jest ich więcej niż piątka. Żona mówiła mi, że jeden z nich kradł na targu owoce ze straganu.
- Kradł? To niedopuszczalne! - Anna wstała z krzesła podstawionego przy moim tronie.
- Spokojnie, Aniu. - uciszyłam ją gestem. - Proszę spróbować dowiedzieć się więcej na temat tych ludzi. Jeśli będziecie coś wiedzieć, proszę przyjść do mnie. A teraz przepraszam.
Wstałam i wyszłam. Kim są Ci ludzie? Co tu robią? Czy tajemnicza kobieta i dziwne odgłosy pod murami są z nimi związane? Dłonie zrobiły mi się chłodniejsze niż zwykle. Nagle zza rogu wyleciał Jack prawie do mnie dobijając.
- Och, hej Śnieżynko. - uśmiechnął się. - Co tam u Ciebie?
Pokręciłam głową i minęłam go. Poleciał za mną.
- Co Cię ugryzło? Wahania nastroju?
Weszłam do sypialni.
- Bo wiesz...jak wahania nastroju to...
- Jack! - usiadłam na łóżku. - Daj mi pomyśleć!
Pogłaskał mnie po głowie.
- Co się stało?
- W mieście grasują jacyś dziwni ludzie. I nie są stąd. Nie wiem co o tym myśleć. - powiedziałam.
- Aaa...to stąd ta kobieta pod oknami?
Kiwnęłam głową.
- Nie martw się. - powiedział Jack. - Twoi ludzie ich wyszpiegują.
- Mam nadzieję... - westchnęłam i przytuliłam się do niego.
- Elsa.
czwartek, 6 listopada 2014
Tajemnicza kobieta pod murami.
Dziś w nocy znów stało się coś tajemniczego. Nie mogłam zasnąć. Około północy poszłam do Jack'a.
- Jack...śpisz? - szepnęłam.
- Mhm... - mruknął.
Usiadłam przy nim.
- Nie mogę zasnąć...
On w odpowiedzi tylko przyciągnął mnie do siebie i pocałował. Kilka godzin później obudził mnie jakiś dziwny dźwięk z zewnątrz. Wstałam, owinęłam się kołdrą (ukochany szlafrok zostawiłam u siebie) i podeszłam do okna. Niestety Jack nie ma balkonu więc musiało mi to wystarczyć. Na początku nic nie słyszałam, ani nie widziałam, ale nagle dało się słyszeć z głębi ogrodu jakiś krzyk, a może bardziej ryk. Otworzyłam okno zaniepokojona.
- Co tam się dzieje? - ziewnął Jack siadając na łóżku.
- Nie wiem.... - szepnęłam. - Ale to co najmniej dziwne. Miejmy nadzieję, że Anna się nie obu...
W tej chwili ryk znowu mi przerwał. Jack podszedł do mnie i także wyjrzał przez okno. Staliśmy chwilę w zupełnej ciszy aż nagle z krzewów wybiegł jakiś człowiek rycząc wniebogłosy. Nie mogłam dostrzec jego twarzy. Człowiek zaczął biegać wzdłuż muru tuż pod naszym oknem.
- Co to ma być? - Jack uniósł brwi. Po chwili krzyknął przez okno - Hej, człowieku! Nie wrzeszcz, noc jest!
Człowiek rozejrzał się jakby nie potrafiąc zlokalizować kto do niego mówi. Następnie ryknął po raz ostatni i uciekł w krzewy. Spojrzałam na Jack'a.
- Jakiś dzikus ryczy nam pod oknami... - zaśmiał się. - W końcu zaczęło się coś dziać.
- O nie. - powiedziałam stanowczo. - Jak obudzi służbę i Annę... nie ręczę za siebie.
Szybko wsunęłam sukienkę.
- Gdzie ty idziesz? - zapytał Jack.
- Dowiedzieć się kto normalny ryczy o trzeciej pod pałacem. - odrzekłam i wyszłam z pokoju. Poszłam do tylnego wyjścia prowadzącego na ogrody pałacowe. Stamtąd pobiegłam pod okno Jack'a. Człowieka nigdzie nie było.
- Wracaj, śnieżynko! - usłyszałam Jack'a z góry.
Pokręciłam głową i weszłam w krzewy. Musiałam znaleźć tego kogoś i dowiedzieć się co tu robi. Po kilku minutach weszłam w niemały gąszcz. Było ciemno i nie wiedziałam dokładnie gdzie jestem. Nagle ktoś dobił do mnie od tyłu. Krzyknęłam i odwróciłam się automatycznie. Zobaczyłam dość niską kobietę z kręconą, wysoką fryzurą w długiej spódnicy. W ręku trzymała patelnię.
- Em...to ty krzyczałaś? - zapytałam próbując się uspokoić.
Kobieta zmrużyła oczy i warknęła:
- Tubylcy groźni. Tubylcy źli.
Pomachała przede mną patelnią.
- Co tu robisz? - powiedziałam żałując, że nie zabrałam rękawiczek. - Chyba nie jesteś z Arendelle? Nie kojarzę Cię...
- Mnie nikt nie kojarzy. Jam jest wiking, Indianin i Buszmen. A ty...ty to kto?
Odchrząknęłam.
- Jestem Elsa, królowa Arendelle. - powiedziałam.
Kobieta wydała dziwny dźwięk i uciekła.
- Nie uciekaj! - zawołałam. - Nie bój się!
Ale już jej nie było. Spuściłam głowę. Po jakimś czasie wróciłam do Jack'a.
- Gdzieś ty tyle była? - zapytał.
Opowiedziałam mu o tajemniczej kobiecie. Okazało się, że jego uczucia są identyczne jak moje - nie wie co o tym myśleć.
- Elsa.
środa, 5 listopada 2014
Dziwny obiekt nad górami.
Dziś rano obudziłam się dość wcześnie. Pogłaskałam Jack'a po włosach (tej nocy spał ze mną), włożyłam szlafrok i wyszłam na balkon. Słońce ledwo wyglądało zza gór. Jesienne powietrze rozwiało mi włosy. Oparłam się o balustradę i wsłuchałam w śpiew ptaków. Nagle moją uwagę przykuł dziwny obiekt. Był maleńki, ledwie widzialny. Coś na dalekim horyzoncie unosiło się nad górami. Wyglądało jakby stało w miejscu. Zmarszczyłam brwi i spróbowałam się przyjrzeć obiektowi. Wychyliłam się trochę, a potem jeszcze trochę...i jeszcze...nagle poczułam, że tracę równowagę. Ktoś na szczęście złapał mnie od tyłu.
- Elsuś, nie wychylaj się, bo spadniesz.
Odwróciłam się.
- Jack... matko, dziękuję. - wydyszałam łapiąc się za serce.
Pocałował mnie w czoło.
- Wychylałam się... - zaczęłam. - Bo zobaczyłam...to. - i wskazałam na punkt nad górami.
Jack zmarszczył brwi.
- Co to jest? - zapytał.
- Nie mam pojęcia. - odrzekłam. - Ale wygląda jakby stało w miejscu. A raczej...w powietrzu.
- Hmm... Może na razie się tym nie przejmujmy. Przecież nie stanowi zagrożenia. - powiedział.
Kiwnęłam głową i wróciliśmy do pokoju.
- Elsa.
sobota, 1 listopada 2014
Halloween!
Przez ostatnie dni zdołałam dowiedzieć się nieco o Neal'u. Niestety są to informacje mało wiarygodne i niezbyt istotne. Kiedy po raz chyba dziesiąty zapytałam go po co przybył do Arendelle, powiedział:
- W Coronie nikt mnie już nie lubił. Postanowiłem wyjechać.
A kiedy zapytałam dlaczego w takim razie zabił kobietę na balu, odrzekł to samo, co ostatnim razem. Anna i Jack twierdzą, że nie powinnam aż tak się nim przejmować.
- Siedzi w lochach. - powiedziała Anka dziś przy śniadaniu. - To najważniejsze.
Jack kiwnął głową.
- No właśnie. - powiedział. - Gdyby komuś coś groziło, to byłoby gorzej. Daj sobie z nim spokój.
Obiecałam sobie, że w najbliższym czasie dam Neal'owi ostatnią szansę, żeby o sobie opowiedział. Ale teraz może przejdźmy do nieco milszych spraw. Otóż wczoraj Ania obudziła mnie z wrzaskiem:
- Szczęśliwego Halloween siostrzyczko!
Na głowie miała ogromny kapelusz wiedźmy.
- Co...? - ziewnęłam.
- Dzisiaj Halloween. - do pokoju wszedł Kristoff. - Musimy porobić coś fajnego.
- Aniu, miałaś leżeć spokojnie w pokoju, a nie biegać przebrana po pałacu. - powiedziałam ignorując szwagra. - A co do Halloween...nie jesteśmy trochę za starzy?
Siostra rzuciła we mnie poduszką.
- Nawet tak nie gadaj! Chodź, znajdziemy dla Ciebie jakieś przebranie! Pójdziemy do miasta i będziemy się bawić z dziećmi...
- Ale... - zaczęłam jednak Anna mi przerwała:
- Żadnych ale!
I pociągnęła mnie do swojej sypialni. Otworzyła szafę na oścież i zaczęła wyrzucać z niej wszystko co wpadło jej w ręce. Po chwili wyciągnęła z jakiegoś wora na dnie szafy kapelusz podobny do swojego. Nałożyła mi go na głowę i powiedziała:
- Rozbieraj się! Zaraz znajdę sukienkę!
- Aniu... - jęknęłam.
Po pięciu minutach siedziałam przed lustrem ubrana w obcisłą, czarną sukienkę z głębokim dekoltem, w czarnym kapeluszu wiedźmy i granatowych rękawiczkach.
- Wyglądasz strasznie.... pięknie. - uśmiechnęła się Anka do lustra.
- Proszę Cię... muszę napisać... - zaczęłam, ale siostra znowu nie dała mi dojść do słowa.
- Ja też się przebiorę i pójdziemy do miasta! Poddani na pewno się ucieszą!
I pobiegła do łazienki. Nie minęła sekunda i wróciła w dość szerokiej, szarej sukni opinającej jej się na brzuchu.
- Na szczęście się zmieściłam. - powiedziała. - Ta ciąża wkurza...
- Nie mów tak. - powiedziałam. - Pomyśl...będziesz mogła opowiadać dziecku co wyczyniałaś w ciąży... założę się, że nikt normalny nie biega w ciąży po mieście w stroju czarownicy.
Siostra zaśmiała się.
- Wyróżnianie się jest fajne. - stwierdziła.
- Dobrze...idźmy gdzie mamy iść, bo... - zaczęłam, ale nagle coś wpadło mi do głowy - ...chwila, nie widziałam dzisiaj w ogóle Jack'a. Gdzie on się szlaja?
- Nie wiem... - powiedziała Anna spuszczając głowę z uśmiechem.
- Kłamać to ty nie umiesz. - powiedziałam wstając. - To jakaś wasza tajemnica? Dobrze, nie pytam.
- Elsa, to nie tak... - zaczęła, ale przerwałam jej machnięciem ręki.
- Idziemy?
Kiwnęła głową i wyszłyśmy z zamku. Na łące spotkałyśmy kilka dziewczynek przebranych za kotki.
- Cukierek albo psikus! - zawołały podbiegając do nas z koszyczkami.
Anna ze śmiechem wyjęła ze specjalnie zabranej torby garść czekoladek i wsadziła każdej dziewczynce do koszyczka.
- Wesołego Halloween. - pogłaskałam je po główkach i poszłyśmy dalej.
- Chyba wolę mieć córeczkę. Dziewczynki są takie słodkie i w ogóle. - powiedziała Anna.
Uśmiechnęłam się tylko. Chwilę potem doszłyśmy do miasta. Przywitały nas ukłony i ciepłe uśmiechy. Chodziłyśmy z domu do domu i rozdawałyśmy dzieciom słodycze. Było bardzo miło. Dopiero pod wieczór - koło dziewiętnastej - skierowałyśmy się do pałacu. Przechodząc koło lasu, usłyszałyśmy z głębi dziwny szelest.
- Co to było? - zapytała Ania.
- Nie wiem... - odrzekłam wchodząc między drzewa. Wchodziłam coraz głębiej i głębiej....aż nagle coś spadło na mnie z drzewa. Krzyknęłam ze strachu.
- Elsa? - zawołała Anna, która została na ścieżce.
Było dość ciemno, ale udało mi się dostrzec co było powodem mojego strachu. Wielki, pluszowy pająk zawieszony na gałęzi.
- Spokojnie! - zawołałam do siostry. - Nic mi nie jest.
Anna podeszła do mnie.
- Kto normalny zawiesza sztuczne pająki w lesie? - zdziwiła się.
Usłyszałyśmy z góry szept:
- Wyróżnianie się jest fajne.
Ze strachem podniosłyśmy głowy. Nad nami unosił się wyszczerzony od ucha do ucha Jack.
- Chcesz, żebyśmy dostały zawału?! - krzyknęłam na niego i trzepnęłam go w ramię.
- W końcu to Halloween, nie?
Wylądował na ziemi między nami. Pocałował mnie w rękę i powiedział:
- W ramach przeprosin, mam coś dla Waszej Wysokości.
Anka zaśmiała się.
- To ja Wam nie przeszkadzam. Wróćcie przed północą.
Po czym poszła do zamku.
- O czym ona mówi? - zapytałam. - Gdzie idziemy?
- Zobaczysz... - powiedział Jack chwytając mnie za rękę. Szliśmy jakiś czas przed las. Doszliśmy na małą polankę. Na środku stał duży, niebieski namiot. Kiedy się mu przyjrzałam, spostrzegłam, że jest z lodu.
- Jeju.... - westchnęłam. - Jaki słodki.
Pocałowałam Jack'a w policzek.
- Zapraszam do środka. - powiedział.
Kiedy weszliśmy do namiotu od razu poczułam się, że odpływają ode mnie wszystkie zmartwienia. Na ziemi rozsypane były białe płatki róż. Usiadłam z wrażenia.
- To takie cudowne, Jack. Dziękuję.
Jack usiadł przy mnie i pocałował mnie, wsuwając rękę do kieszeni.
- Jeszcze nie dziękuj... - szepnął.
-Elsa.
środa, 29 października 2014
Kolejna rozmowa z Neal'em i kolejny alarm Anny.
Dziś wstałam, ubrałam się i bez zastanowienia zeszłam do lochów.
- Straże! - zawołałam.
Natychmiast podbiegło do mnie dwóch strażników.
- Tak, Wasza Wysokość?
- Proszę zaprowadzić mnie do celi tego przestępcy. - powiedziałam. Mężczyźni bez słowa wykonali polecenie i stanęli za drzwiami celi. Ja weszłam do środka. Pod ścianą, jak ostatnim razem siedział Neal.
- Gadaj, kim jesteś. - powiedziałam. - To rozkaz.
Podniósł głowę i zmierzył mnie od dołu do góry. Zatrzymując wzrok na moich oczach parsknął śmiechem.
- Coś Cię bawi? - oburzyłam się.
- Jesteś bardzo słodka jak się złościsz. - odrzekł.
Oparłam się zrezygnowana o ścianę.
- Nie podlizuj się, tylko mów. Skąd jesteś i co tu robisz? Dlaczego zabiłeś... - zaczęłam, ale mężczyzna przerwał mi:
- Dobrze, dobrze, słonko. No więc... przybyłem z Corony. Siedzę tu. Dlaczego zabiłem? A, sam nie wiem. Taki kaprys.
- Jak możesz tak mówić?!
Neal wzruszył ramionami.
- Dlaczego przypłynąłeś do Arendelle? - zapytałam poprawiając rękawiczki.
- Co ty, masz coś z higieną? Po co nosisz te rękawiczki?
Westchnęłam.
- Odpowiadaj na pytanie. - powiedziałam.
- Odpowiem jak ty odpowiesz. - przestępca nie spuszczał ze mnie wzroku.
Przewróciłam oczami.
- Mam problemy z krążeniem.
- Jaasne... - odrzekł. - A ja przypłynąłem na święta do cioci.
- To wcale nie jest śmieszne. - powiedziałam poważnym tonem.
Tym razem on przewrócił oczami.
- Doszły mnie słuchy... - zaczął. - ...że Arendelle ma piękną królową. Chciałem to sprawdzić.
Uniosłam brwi.
- Nie wierzysz? - zapytał.
- Nie.
- No cóż. Trudno. Ale mówię prawdę.
W tej chwili do celi wszedł jeden ze strażników.
- Wasza Wysokość, księżniczka pani szuka.
- Już idę. - odrzekłam. Rzuciłam Neal'owi wściekłe spojrzenie i wyszłam. Na korytarzu podbiegła do mnie Anna.
- Elsa! Elsa...matko...
- Co się dzieję? - zapytałam. Anna była zdyszana i widocznie ledwo trzymała się na nogach.
- Dziecko! Och...mam skurcz! - zawołała Anna.
- O boże... - pomogłam jej dojść do najbliższej komnaty - pokoju Jack'a. Posadziłam ją na łóżku i pobiegłam po wodę. Kiedy przyniosłam szklankę trzymała się za brzuch i oddychała szybko.
- Już...mi...chyba... przechodzi... - wydusiła.
- Nie mów nic lepiej. Idę po Kristoff'a.
W drzwiach wpadłam na Jack'a.
- Co wy...? - zaczął, ale kiedy zobaczył Annę zamknął usta.
- Idź po Kristoff'a. - powiedziałam. Kiwnął głową i wyleciał z pokoju. Ja podbiegłam do Anny i ścisnęłam mocno jej dłoń.
- Będzie dobrze. - powiedziałam. To chyba jedyne co w wtedy przyszło mi do głowy. Po chwili Anna westchnęła głęboko i powiedziała:
- Okej...już dobrze. Już mi przeszło. - i położyła mi się na kolanach. Do pokoju wpadli Jack i Kristoff.
- Anno! - Kristoff podbiegł do nas.
- Już w porządku. - powiedziałam. - Tylko niech odpocznie.
- Mówiłem Ci Anka! Miałaś leżeć w łóżku, a nie biegać po całym pałacu.
Ania uśmiechnęła się tylko. Resztę dnia spędziliśmy w tej samej komnacie.
- Elsa.
niedziela, 26 października 2014
Straszna noc.
Dziś w nocy obudził mnie dziwny hałas na korytarzu. Włożyłam szlafrok, zapaliłam świeczkę i wybiegłam z sypialni. Zobaczyłam Annę opartą o ścianę.
- Anno? Coś się dzieje? - podbiegłam do niej i objęłam ją odsuwając od ściany.
Ona jęknęła tylko. Nagle zauważyłam, że ma zamknięte oczy. Lunatykuje?
- Anuś... - pogłaskała ją po głowie.
- Mmm.... musisz... musisz.... - mruknęła.
Delikatnie poprowadziłam ją do mojej komnaty i położyłam na łóżku. Usiadłam obok.
- Anuś... - powtórzyłam. Ona usiadła i ścisnęła moją dłoń.
- Musisz z nim porozmawiać. - powiedziała całkiem wyraźnie, dalej z zamkniętymi oczami. - On jest niebezpieczny. W każdej chwili może uciec. Musisz go oswoić. Wytresować.
- Kogo wytresować? O czym ty mówisz? - przestraszyłam się trochę.
- Jeśli z nim nie porozmawiasz, zabije Cię. On jest niebezpieczny. Musisz przekonać go, że go polubiłaś. Nie wchodź z nim w konflikt. Nie wchodź, bo...
- Bo? - bałam się coraz bardziej. Kołdra pokryła się szronem.
- Bo... - Anna wypowiedziała ostatnie słowo i zachrapała wtulając się we mnie. Nie powiedziała nic więcej.
Rano obudziłam się na łóżku u jej boku. Mimo, że to co mówiła przeraziło mnie, musiałam zasnąć. Siostra jeszcze spała. Wyglądała naprawdę słodko przykryta moim szlafrokiem. Usiadłam i przetarłam oczy. Było koło siódmej. Nagle do pokoju wleciał jakby nigdy nic Jack. Widząc nas uniósł brwi i chciał coś powiedzieć, ale położyłam palec na ustach, na znak, że ma być cicho. Usiadł obok mnie i szepnął:
- Co ona tu robi?
- Śpi, zazdrośniku. - odpowiedziałam.
W tym momencie Anna obudziła się.
- Hej...co ja tu ro-ooo-bie? - ziewnęła.
Opowiedziałam siostrze i Jack'owi o wydarzeniach jakie miały miejsce w nocy i o tym co mówiła Anna.
- O matko. - zdziwiła się. - Nie wiem co mi się śniło, ale to dość dziwne, nie?
Kiwnęłam głową. Resztę dnia spędziłam na zamartwianiu się i pisaniu listów.
- Elsa.
sobota, 25 października 2014
Nieudana próba rozmowy.
Gdy w końcu zdecydowałam się zejść do więźnia było koło dwudziestej. Włożyłam niebieskie rękawiczki i zeszłam do lochów. Jeden ze strażników poprowadził mnie do celi Neal'a.
- Zostawcie nas samych. - powiedziałam.
- Ale...Wasza Wysokość, on jest niebezpieczny... - zaczął strażnik, ale widząc moje spojrzenie, skinął głową i oddalił się. Po chwili otworzono mi drzwi więzienne i weszłam do celi. Pod ścianą, skuty siedział przestępca. Słysząc skrzypienie otwieranych drzwi podniósł głowę. Kiedy zobaczył mnie, pochylił ją z powrotem i burknął:
- To tylko ty... czego chcesz?
Podeszłam trochę bliżej.
- Chcę, abyś opowiedział mi o sobie. Zabiłeś jedną z moich poddanych. Dlaczego? Co takiego ci zrobiła? - zapytałam poważnym tonem.
Neal westchnął i podrapał się po głowie. Po chwili powiedział:
- To długa historia. Lepiej sobie usiądź, królewno.
Przyklęknęłam na przeciw niego.
- Mów.
- Hmm...a co mi z tego przyjdzie? - zapytał wpatrując się we mnie czarnymi oczami.
- Może wyrok będzie lżejszy. - odrzekłam chłodno. Mężczyzna nachylił się nade mną na tyle, na ile pozwoliły mu łańcuchy i szepnął:
- Naprawdę? Myślałem raczej o czymś innym. O czymś znacznie przyjemniejszym...
Wstałam.
- W takim razie źle myślałeś. Opowiadaj. - powiedziałam przybierając nieco groźniejszy ton.
Neal także wstał z ziemi jednak łańcuchy pociągnęły go do tyłu.
- Taka ostra...? Mmm...
- Przyjdę jeszcze raz, jutro. - powiedziałam. - Masz się opamiętać i wszystko mi opowiedzieć. W innym przypadku porozmawiamy inaczej.
- Bardzo chętnie... - odrzekł z uśmiechem.
Szybko wyszłam z celi i rozkazałam strażnikowi ją zamknąć.
- Powiedział coś, Wasza Miłość? - zapytał.
Westchnęłam tylko i pobiegłam na górę. Wpadłam do pokoju Anny. Siedziała na łóżku razem z Jack'iem. Wymieniali się jakimiś kartkami.
- Co...wy tu robicie? - zatrzymałam się w drzwiach. Anna szybko schowała kartki pod łóżko.
- Nic, Elsuś, nic. - powiedziała uśmiechając się od ucha do ucha. - Coś się stało?
- Byłam u tego Neal'a. - powiedziałam siadając między nimi. - Nic nie powiedział....no, prawie nic.
- To znaczy? - zapytał Jack.
Pokręciłam głową i wtuliłam się w klatę Jack'a.
- Następnym razem pójdziemy z Tobą. - powiedział gładząc mnie po włosach.
- No, mnie na pewno się przestraszy. - zaśmiała się Ania unosząc ręce jak zapaśnik. Roześmialiśmy się wszyscy. Resztę dnia spędziłam bardzo miło z Jack'iem. :)
- Elsa.
środa, 22 października 2014
Przestępca schwytany.
W ciągu ostatnich dni działo się mnóstwo rzeczy. Wczoraj po południu siedziałam znudzona z Anną w sali tronowej, gdy nagle wpadło do środka dwóch strażników trzymając wyrywającego się mężczyznę w łachmanach.
- Wasza Wysokość! Złoczyńca schwytany! - zawołał jeden.
Wstałam i podeszłam do nich. Mężczyzna był skuty w kajdanki. Był trochę wyższy ode mnie, miał ciemne, rozwichrzone włosy i czarne oczy. Wpatrywał się nimi prosto w moje.
- Kim jesteś? - zapytałam.
- Nie twoja sprawa - odrzekł dodając na końcu jeszcze jedno słowo, którego tu nie użyję. Jeden ze strażników szarpnął nim tak, iż ten upadł na ziemię.
- Zwracasz się do królowej! - warknął do niego.
Uciszyłam go gestem.
- Zapytam jeszcze raz. Jeśli nie zechcesz odpowiedzieć, zamknę Cię w celi. - powiedziałam zachowując spokojny ton. Anna stanęła przy mnie. - Kim jesteś i co tu robisz?
Mężczyzna spojrzał na mnie wściekle podnosząc się z podłogi.
- Jestem Neal. Więcej nie powiem. - powiedział.
- Zobaczymy. - warknął drugi strażnik. - Zaprowadzić do lochów, Wasza Wysokość?
- Tak... - odrzekłam nie odwracając wzroku od twarzy Neal'a.
Po chwili wyszli.
- Mamy go! - krzyknęła Anna. - Już nikogo nie skrzywdzi!! Biegnę po Jack'a i Kristoff'a, musimy im to powiedzieć!
I ona także wybiegła. Usiadłam na tronie i zamyśliłam się. Muszę jakoś poznać bliżej tego przestępce. Nic o nim nie wiemy. Chwilę potem do sali weszli Jack, Kristoff, a za nimi Anna.
- To prawda? - podleciał do mnie Jack.
- Złoczyńca jest zamknięty w lochach? - dopytywał Kristoff.
- Tak. - odrzekłam. - Wiem tylko, że nazywa się Neal. Nic więcej.
Jack i Kristoff wymienili zdziwione spojrzenia.
- Spokojnie, trochę z nim pogadamy i wyśpiewa wszystko. - powiedział Kristoff.
- Miejmy nadzieję... - westchnęłam.
Dziś postanowiłam, że wieczorem pójdę do więźnia. Miejmy nadzieję, że pójdzie dobrze....
- Elsa.
niedziela, 19 października 2014
Uwaga, przestępca na wolności!
To, co wydarzyło się na balu wstrząsnęło wszystkimi. Morderstwo? W środku zamku? Wśród mnóstwa gości? Nikt nie wiedział jak do tego doszło. Dziś rano doniesiono nam, że kobietą, która zginęła była jedna z kucharek. Jakiś czas później do mojej komnaty wpadł jeden z służących.
- Królowo! Mamy nowe informacje. Przyszedł list z Corony. Podobno uciekł tam z więzienia pewien bardzo niebezpieczny złoczyńca, rzekłbym morderca. Wieśniacy widzieli jak ukradł statek. Możliwe, że przypłynął do Arendelle i może to właśnie on zabił kucharkę.
- No dobrze, ale... - zaczęłam z przejęciem wkładając rękawiczki, żeby nic nie zamrozić. - No tak. Dostał się na bal, bo nikt go tu nie znał. Ale dlaczego zabił akurat tą kucharkę?
Mężczyzna wzruszył ramionami.
- Proszę, rozwieś w mieście ostrzeżenia, że grasuje tu bandyta. Niech ludzie schowają się w domach i nie wypuszczają dzieci. Podwójcie straże na granicach i przy pałacu.
- Oczywiście. - służący ukłonił się i wyszedł. Ja natychmiast pobiegłam do pokoju Anny i Kristoff'a. Gdy opowiedziałam im o złoczyńcy spojrzeli na siebie ze smutkiem.
- Musimy dopilnować, aby nikomu nic już się nie stało. - powiedziałam.
Kristoff kiwnął głową i przytulił Annę. W tej chwili wszedł Jack.
- O jakim przestępcy gadają wszyscy służący? - zapytał.
Powtórzyłam historię.
- O nie... - jęknął. - Musimy coś zrobić, nie?
- Niby co? - zapytał Kristoff. - Nawet nie wiemy gdzie on jest. Na razie skupmy się żeby przeżyć...
Jack kiwnął ze smutkiem głową. Po chwili zostawiliśmy Annę i Kristoff''a samych.
- Boję się Jack... - wyznałam kiedy szliśmy korytarzem. - On może być nawet w zamku. A jeśli jest w mieście może skrzywdzić poddanych. Dzieci...
- Będzie dobrze, Śnieżynko. - Jack przytulił mnie. - Musisz w to uwierzyć...
-Elsa.
sobota, 18 października 2014
Krwawy bal na cześć nienarodzonego dziecka.
- Aaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaa
aaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaa
aaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaa
aaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaa
aaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaa
aaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaa
aaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaa
aaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaa
aaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaa
aaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaa
- zaczełam krzyczeć gdy dotarło do mnie żę jestem w ciąży.
- Dziś bal z okazji ciąży Anki. - powiedział Kristoff za drzwi.
- Tak mamy dużo przygotowań.- powiedziała Elsa.Zastanawiałam się do kogo oni mówią, a oni mówili do nowej służącej.
- Dzień dobry, jestem księżniczka Anna.- podeszłam do nowej służącej i podałam jej rękę.
- Anno już nie śpisz?- zapytął Kristoff.
- Od jakiejś godziny, a co?
- Nic wydawało mi się że spałaś jak wychodziłem z pokoju.
- Ale nie spałam.Mamy dużo przygotowań.
- Ale tobie nie wolno nic robić.- powiedziała Elsa.
- Nie przesadzajcie, nie jestem chora...
- Ale jesteś w ciąży.- powiedział Kristoff, z karconcym spojrzeniem.
- Chyba mnie nie uziemicie w pokoju do półki nie urodzę, prawda?
- To doskonały pomysł.- powiedziała Elsa.
- Chyba żartujesz?
- Nie wcale nie.
- Przepraszam Wasza Wysokość, ale jesteś potrzebna w sali balowej.- powiedział jeden z służących i rozmawiali, a ja wykorzystałam sytuacje i uciekłam żeby pomóc w przygotowaniach i zrobiłam tyle rzeczy najpierw rozwieszałam ozdoby w sali balowej, potem pomagałam w kuchni, a później poszłam na śniadanie.
- Gdzie byłaś? Co robiłaś?-zapytał Kristoff, a zaraz za nim o tym samym Elsa.
- Byłam w ogrodzie i leżałam wpatrując się w chmury.
- To dobrze.- odetchnął z ulgą Kristoff, zjedliśmy śniadanie i poszłam się przygotować do balu. Weszłąm do łazienki i przeglądałam się w lustrze.
- Och jestem taka gruba i w co ja się ubiorę na bal nie wejdę w żadną moją suknie bo wszystkie mają gorset.- załamałam się i płakałam.
- Anuś dlaczego płaczesz?- zapytała Elsa.
- Bo nie mam żadnej sukni w którą się zmieszczę.
- Dobrze że Kristoff o to zadbał.- i podała mi pudło. Otworzyłam i zobaczyłam wielką suknie.
- Jest piękna.- powiedziałam gdy już byłam gotowa. Bal się zaczął wszyscy się bawili gdy nagle ktoś zaczął krzyczeć.
- Elsa?!- zaczęłam krzyczeć gdy zobaczyłam jadącą wprost na mnie Elsę, ona też krzyczała, nagle wpadła na mnie i obie w mgnieniu oka leżałyśmy na ziemi.
- Anna?!Elsa?!- krzyczał Kristoff i Jack biegnąc do nas.
- Nic mi nie jest, ale nie wiem co do Elsy, jest nieprzytomna.- O nie, tu jest pełno krwi.
- Anna?- zapytał przerażony Kristoff.
- Nie to nie ja, to Elsa.- Gdy ją ze mnie ściągli oazało się że to nie Elsa tylko jakaś kobieta i była martwa i wyglądała jak Elsa, ale nie miała jednej rzeczy jaką miała Elsa, ona miała swoją niebieską suknie.
- Anno?!- do sali wbiegła przerażona Elsa i nagle z podłogi zrobiło się lodowisko.
- Elsa uspokuj się to nie ja ktoś zamordował kobiete i upodobnił ją do ciebie, a ona na mnie wpadła i rozlała się krew.- nagle Elsa podeszła do mnie i mnie przytuliła, ale chyba zobaczyła plamę krwi i osuneła się p mnie prosto w kałużę krwi na podłodze, a ja chcąc nie chcąc pod jej ciężarem tagże upadłąm.
- Pomóżcie mi wstać.- powiedziałam. Gdy Kristoff mnie podniósł zobaczyła twarz Elsy była smutna.
- Dość wrażeń ja na jeden wieczór, zaniose cię do pokoju gdzie się umyjesz i położysz.- powiedział i wziął mnie na ręcę.
- jack poradzisz sobie z Elsą?
- Jasne.- odpowiedział. Kristoff zaniósł mnie do naszej sypialni, gdzie się umułam, a teraz idę spać.Dobranoc.
- Anna
czwartek, 16 października 2014
Znów, tak, znów....
Dziś rano obudził mnie ktoś, kogo spodziewałabym się w swojej sypialni chyba najmniej.
- Elsa... - jakiś męski głos odezwał mi się nad głową. Uchyliłam oczy i podskoczyłam z zaskoczenia.
- Kristoff?!
Kristoff stał nade mną już ubrany z lekko wkurzoną miną.
- Jak mogłaś zapomnieć? - zapytał.
Wstałam.
- O czym zapomnieć?
Popukał się w czoło i pomachał mi ręką przed oczami.
- Nawet nie ogłosiliśmy poddanym, że będziemy mieli dziecko!
- Och... no tak. - powiedziałam. - Em... zajmijcie się tym.
- A ty? - Kristoff uniósł brwi.
- Jestem... w piżamie i w ogóle... nie nadaję się teraz na.... - zaczęłam, ale Kristoff tylko kiwnął głową i wybiegł. Ja z powrotem usiadłam na łóżku. Nagle usłyszałam za sobą pukanie. Odwróciłam się. Za szybą unosił się Jack machając do mnie z uśmiechem. Otworzyłam mu balkon, żeby mógł wejść.
- Nie mogłeś drzwiami? - zapytałam.
- Przez całą noc siedziałem na dachu, było bliżej przez okno. - powiedział. - I nie pytaj po co siedziałem na dachu.
Ubrałam się i razem wyszliśmy z komnaty. Przechodząc obok tarasu wychodzącego na dziedziniec zobaczyliśmy Kristoff'a i Annę tłumaczących coś ludziom zebranym na dziedzińcu. Postanowiliśmy się tam nie pchać - Anna i Kristoff sami sobie poradzą. A poza tym, to ich dziecko, oni powinni to ogłosić.
Około pół godziny później Anna przybiegła do nas, kiedy siedzieliśmy w jadalni.
- I jak? - uśmiechnęłam się do niej.
- Poddani bardzo się cieszą. - odwzajemniła uśmiech. - Tylko, że....
- Że...?
- Ktoś powiedział żebyśmy zrobili z tej okazji bal. - powiedziała Anna.
- Znowu bal? - jęknął Jack. - Dopiero co był...
Anka wzruszyła ramionami.
- No dobrze... - westchnęłam. - Jak chcą poddani, tak będzie. Wieczorem ogłosimy im kiedy będzie bal. Może w sobotę?
Oboje kiwnęli głowami. Czyli ustalone... kolejny bal za dwa dni.
- Elsa.
wtorek, 14 października 2014
Odpoczynek prawie niemożliwy....
Jakiś czas temu wróciliśmy do Arendelle. Anna oczywiście była na mnie zła, bo:
- Nie było Was całe wieki!!! Co ty chciałaś, żebym z tęsknoty umarła?!
Na szczęście uciszyła się kiedy ją przytuliłam.
- Nie denerwuj się, Aniu. - powiedziałam.
Następnie udałam się z nią do jej komnaty.
- Musimy iść na targ, czy coś. - powiedziała. - Nie mogę chodzić w kółko w trzech sukienkach.
Kiwnęłam głową i westchnęłam.
- No to chodźmy...
Niedługo potem byłyśmy już w drodze do miasta. Anna biegła podśpiewywała coś ciągnąc mnie za rękę. Nie protestowałam, ale tak naprawdę byłam bardzo zmęczona po podróży i wolałabym się zdrzemnąć, tak jak Jack. Ale nie chciałam ranić siostry. Uśmiechnęłam się więc tylko do niej i przyspieszyłam kroku.
Po chwili weszłyśmy do miasta. Ludzie na nasz widok kłaniali się i odsuwali na boki. Anna machała wesoło do wszystkich i śmiała się. W końcu doszłyśmy do miejsca, gdzie zwykle kupcy rozstawiali stragany. Ania zaczęła biegać od jednego straganu do drugiego, a ja stanęłam z boku i postanowiłam poczekać aż coś wybierze. Chwilę potem siostra podbiegła do mnie.
- Co tak stoisz? Musisz mi pomóc...
I pociągnęła mnie do jednego ze straganów. Podniosła z niego długą, zieloną suknię z wzorami.
- Bardzo ładna. - stwierdziłam. - Ale... ta ładniejsza.
Podniosłam inną, piękną, fioletowo-czarną. Anna wzięła obie i odwróciła się do kupca.
- Ile płacimy?
- Dla Waszych Wysokości za darmo. - odrzekł natychmiast.
Anka już chciała odejść, ale ja położyłam przed mężczyzną pieniądze i powiedziałam:
- Nie ma mowy. Trzymaj, dobry człowieku.
I zostawiłyśmy go z uchylonymi ustami i pieniędzmi w ręku. Nagle Anna rozejrzała się i zapytała:
- Elsa... co tak bosko pachnie...?
Spojrzałam na prawo i zobaczyłam stragan z czekoladą. Godzinę później wróciłyśmy do zamku niosąc ze sobą torby pełne czekolady. Nagle zza zakrętu wpadł na nas Jack.
- Gdzie wy byłyście?
- Nygde... - wybełkotała Anna odgryzając kawałek tabliczki czekolady.
- W mieście. - powiedziałam po czym podałam mu torby. - Możesz to zanieść do kuchni?
- Nye! Do moyecho pohoyu... - "powiedziała" Anna i przejęła torby. Następnie poszła na górę, zapewne do pokoju. Jack spojrzał na mnie pytająco.
- Znalazła stragan z czekoladą. - uśmiechnęłam się.
Jack chwycił mnie za rękę.
- Elsuś... - zaczął wsadzając rękę do kieszeni, po czym przybrał niebezpieczny uśmiech.
- O nie... - ziewnęłam. - Jestem zmęczona. Muszę odpocząć.
I skierowałam się na schody, Jack poleciał za mną.
- A jak odpoczniesz...?
- Na razie daj mi spokój. - odrzekłam. Widząc, że Jack posmutniał, pocałowałam go. Od razu się uśmiechnął i zarumienił. A ja mogłam w końcu iść spać.
- Elsa.
niedziela, 12 października 2014
Kolejne odwiedziny.
Wybaczcie, że ostatnio się nie odzywaliśmy, ale nasz pobyt u Mikołaja nieco się przedłużył. W środę kiedy napisałam Wam, że Mikołaj po coś nas woła okazało się, że miał do nas prośbę. Mianowicie mieliśmy odwiedzić jakiegoś chłopca. Nazywał się Jamie.
- Jamie? - zapytał Jack. - Coś z nim nie tak?
- Otóż to. - odrzekł Mikołaj. -Wiara Jamie'go słabnie.
- Jak to?
Jack aż usiadł z zaskoczenia.
- Chwila...możecie wytłumaczyć mi kim jest ten Jamie? - zapytałam czując się lekko niepoinformowana.
Jack uśmiechnął się do mnie.
- To dziesięcioletni chłopiec. Znam go, bo jako pierwszy we mnie uwierzył. Bardzo się polubiliśmy, a teraz...traci wiarę.
- Właśnie dlatego... - odezwał się Mikołaj. - Musisz natychmiast do niego lecieć. Możesz wziąć Elsę, jeśli chcesz.
Jack kiwnął głową i złapał mnie za rękę. Po chwili wyszliśmy na zewnątrz. Przytuliłam się do niego mocno i wzbiliśmy się w powietrze. Po dość długiej podróży wylądowaliśmy przy niedużym domu. Jack zapukał w jedną z szyb. Po chwili okno otworzył brązowowłosy chłopiec.
- Jack? - odezwał się widząc Jack'a. Wpuścił go do środka, a on pomógł wejść również mi.
- Poznaj Elsę. - powiedział Jack. - To królowa Arendelle, ma podobne moce do moich...
Jamie szybko podniósł poduszkę i zasłonił się nią.
- To Królowa Śniegu? Ona jest zła! - krzyknął.
- Nie, nie jest zła! - uspokoił go Jack. - Uwierz mi.
Wyczarowałam na łóżku chłopca, bałwanka i uśmiechnęłam się do niego. Po chwili odwzajemnił uśmiech i powiedział:
- Jestem Jamie. Wybacz za to...
- Spokojnie. - powiedziałam.
Jack usiadł na łóżku.
- Słuchaj Jamie, podobno przestajesz w nas wierzyć...?
Jamie spuścił głowę.
- Tak dawno Was tu nie było... - burknął.
- Jamie... chyba już o tym rozmawialiśmy, prawda? To, że nie ma nas przy Tobie fizycznie, nie znaczy, że na prawdę nas przy Tobie nie ma. Musisz to zapamiętać.
Jamie przytulił się do Jack'a.
- Dobrze. Przepraszam. - powiedział.
Jack odwzajemnił uścisk. Wyglądało to naprawdę uroczo.
- Może zostaniecie na noc? - zapytał chłopiec. - Moglibyśmy naprawdę fajnie się bawić. Budować bałwany, czy coś...
- Jeśli tylko Elsa nie ma nic przeciwko... - Jack spojrzał na mnie.
Uśmiechnęłam się tylko. Całą noc spędziliśmy w pokoju Jamie'go bawiąc się z nim. W końcu około czwartej zasnął mi na kolanach.
- I co? - zapytał Jack.
- Co co?
- Dzieci są fajne, nie? - zapytał przenosząc Jamie'go na łóżko.
- Tak... - odrzekłam przykrywając go kołdrą.
Jack chciał jeszcze coś powiedzieć, ale byłam szybsza:
- Może już wracajmy? Anna i Kristoff...
- Najpierw powiadommy Mikołaja, że wszystko w porządku.
Kilkanaście minut później wróciliśmy do domu Mikołaja. A do Arendelle wrócimy niestety dopiero dziś w nocy.
-Elsa.
środa, 8 października 2014
Może tak. Może nie.
Dziś byliśmy z Jack'iem u Mikołaja. Gdy tylko nas wpuścił nas do środka zasypaliśmy go pytaniami.
- Czy Elsa może być nieśmiertelna?
- Czy Anna i Kristoff mogą być nieśmiertelni?
- Czy to, że jestem z Elsą coś da?
- Wiesz, coś o tym?
Mikołaj bez słowa zaprowadził nas do salonu i powiedział:
- Spokojnie. Od początku.
Jack westchnął i powiedział powoli:
- Czy to, że jestem z Elsą w związku, może dać jej nieśmiertelność? Znaczy...coś takiego jak ja mam?
Mikołaj podrapał się po brodzie.
- Hmmm.... wydaje mi się, że przestanie się starzeć. Ale można będzie ją zabić.
- A Ci którzy są ze mną spokrewnieni? - zapytałam. - Ich też to obejmuje?
- Może tak. Może nie. - odrzekł Mikołaj.
Spuściłam głowę. Jack od razu objął mnie i powiedział:
- Będzie dobrze, śnieżynko. Nie martw się.
Do Arendelle wrócimy chyba jutro, a teraz wybaczcie, ale Mikołaj po coś nas woła.
- Elsa.
poniedziałek, 6 października 2014
Nocne koszmary bywają przydatne...
Dziś przez całą noc dręczyły mnie koszmary. Obudziłam się koło trzeciej nad ranem i poszłam do Jack'a. Wiedziałam, że to trochę głupie, żeby dorosła królowa bała się złych snów, ale czułam po prostu, że potrzebuję jego obecności. Zapukałam cichutko w drzwi, ale nikt nie odpowiedział. Weszłam więc na palcach i zobaczyłam, że Jack śpi. "Nie będę go budzić..." - pomyślałam. Położyłam się obok niego i przykryłam się kołdrą.
- Elsa? - usłyszałam jego szept.
- Jack... nie chciałam Cię budzić... wybacz mi. - usiadłam.
- Spokojnie, spokojnie. - Jack pogłaskał mnie po głowie. - Możesz ze mną spać kiedy tylko chcesz..., ale co Cię tak nagle...?
- Miałam zły sen... - spuściłam głowę jak mała dziewczynka.
Jack uśmiechnął się i przytulił mnie do siebie.
- Naprawdę? A co Ci się śniło?
- To było straszne...widziałam ciebie i mnie. Szliśmy przez zaśnieżony las. I nagle zjawiła się czarna postać. Miała kosę i kaptur na głowie.
- Mów dalej... - szepnął Jack głaszcząc mnie po plecach.
- I...ta postać... - wtuliłam się mocniej w jego klatę. - Złapała mnie za rękę i zamknęła w jakimś czarnym, prostokątnym pudle. I nic więcej nie widziałam. Była tylko ciemność...i strach.
- Spokojnie. To był tylko zły sen. - Jack uśmiechnął się.
- Ale... Jack, czy ty jesteś...no, jakby to powiedzieć...nieśmiertelny?
Zmarszczył brwi.
- Można mnie zabić. Ale ze starości nie umrę. Ale...jeśli o to Ci chodzi, spokojnie. Bo wiesz, Mikołaj kiedyś mi to tłumaczył. Nie słuchałem dokładnie, ale chyba każdy kto ze mną...wiesz. Wchodzi w jakieś bliższe stosunki... - zaśmiał się pod nosem. - Też nie może umrzeć ze starości. Tak jakby, przestaje się starzeć.
- To znaczy, że tak będzie za mną? - spojrzałam mu w oczy.
- Raczej tak. - kiwnął głową.
Z powrotem go przytuliłam.
- Ale...w takim razie co będzie z Anną? Z Kristoff'em? Z wszystkimi? - zapytałam zaniepokojona po chwili. - Oni umrą...? A my...
- Nie wiem. Nie jestem pewien. Jest też taka możliwość, że każdy kto jest spokrewniony ze mną, czy z osobą, która ze mną... znaczy z Tobą, także może nie umrze. Ale nie wiem. Najlepiej byłoby zapytać kogoś, kto się na tym zna.
- Mikołaja?
- Na przykład. - Jack oparł głowę o poduszki i ziewnął. - Ale na razie, może chodźmy spać, dobrze?
- Dobrze... - Jack pocałował mnie w policzek i poszliśmy spać.
- Elsa.
niedziela, 5 października 2014
Meblowanie rozpoczęte.
Cały dzisiejszy dzień musiałam poświęcić na odpisywaniu na listy. Była to ostatnia rzecz jaką chciało mi się robić, ale nie mogłam nic na to poradzić. Jestem królową, muszę wypełniać obowiązki. Na szczęście najbliżsi nie mieli najmniejszych zamiarów mnie opuszczać. Na początku siedział przy mnie tylko Jack wyczarowując na łóżku coraz to nowe bałwanki. Około dwunastej jednak do komnaty weszła Anna.
- Potrzebuję pomocy. - powiedziała.
Natychmiast wstałam i podbiegłam do niej.
- Coś Cię boli? Źle się czujesz? Zrobić Ci herbaty?
- Nie, nie, nie. - Anna uśmiechnęła się. - Chciałam tylko, żebyście pomogli mi złożyć kołyskę.
- Kołyskę? - Jack podleciał do nas.
Ania pokiwała głową.
- Merida przysłała mi śliczną, drewnianą kołyskę dla dziecka, ale niestety jest do złożenia i sama chyba sobie nie poradzę.
Westchnęłam.
- Ja mam mnóstwo pracy. A czemu Kristoff Ci nie pomoże?
- Pojechał do trolli. Uznał, że je także należy powiadomić. - położyła dłoń na brzuchu.
- Pomogę Ci. - powiedział Jack. - Ale musimy dotrzymać towarzystwa Elsie.
Anka pokiwała głową.
- Pudło jest w mojej sypialni.
Po chwili Jack wrócił tachając ze sobą ogromne, szare pudło. Położył je na środku mojego białego dywanu i wyjął ze środka mnóstwo ciemno-drewnianych części. Usiadłam z powrotem przy biurku i wróciłam do pracy. Po chwili usłyszałam z tyłu siostrę:
- Matko...tego się nie da złożyć. Nie mogła nam przysłać gotowej?
- Pewnie chciała zapewnić Ci rozrywkę. - zaśmiał się Jack. - Musi tu być instrukcja...
Przez chwilę słychać było tylko skrobanie po papierze mojego pióra. Nagle jednak Jack krzyknął tak głośno, że podskoczyłam na krześle:
- Mam!!!
- Jack! - odwróciłam się. Siedzieli oboje na ziemi wśród drewnianych kawałków, Jack z kartką w ręce. - Nie drzyj się, bo dostanę zawału! A co gorsza, Anna dostanie zawału.
Jack przewrócił oczami, a ja wróciłam do pracy. Przez następne dwie godziny słyszałam tylko ich szepty typu:
- Źle...dobrze...źle...źle mówię!
Albo:
- Nie wkładaj. Nie wkładaj! Jack!
Albo:
- Spoko, spoko... właśnie tak miało być...raczej.
Około piętnastej Anna zawołała:
- Skończone!
Odwróciłam się i zatkało mnie z wrażenia. Na środku dywanu stała śliczna, drewniana kołyska ze złotymi zdobieniami po bokach. Podeszłam i przejechałam dłonią po złoconym rogu.
- Jaka śliczna... Cudownie Wam wyszła.
Jack uśmiechnął się dumnie.
- No...teraz wystarczy przenieść ją do naszej komnaty. - powiedziała Anna.
- Może z tym poczekajmy na Kristoff'a? - zaproponowałam.
- Niby po co? - Jack oparł laskę o ścianę. - Nie jestem jakimś cieniasem, poradzę sobie.
Po czym uniósł kołyskę i wyleciał z nią z pokoju. Bez ruchu czekałyśmy na huk oznaczający, że ją upuścił, ale nic takiego nie nastąpiło. Po kilku minutach wrócił z zadowoloną miną.
- Kołyską na miejscu.
Anna podziękowała i wyszła. Ja pocałowałam go i szepnęłam mu do ucha:
- Mój bohater.
- Mrrr...cóż za nagła zmiana nastroju? - Jack sięgnął do kieszeni bluzy.
- O nie, nie, nie. Nic z tego Jack. - usiadłam szybko przy biurku znając jego zamiary.
Usiadł na łóżku.
- Mam mnóstwo roboty. Nie dzisiaj.
Skrzyżował ręce i uśmiechnął się.
- Ja mam czas. - stwierdził.
I tak siedział dopóki nie skończyłam pisać.
- Elsa.
piątek, 3 października 2014
Alarm!
Wczoraj na zamku odbył się nieco spóźniony bal z okazji dnia chłopaka. Na szczęście nie działo się nic nadzwyczajnego. Do sypialni wróciliśmy koło północy.
Około dwie godziny później obudził mnie Kristoff, który wtargnął do mojej komnaty wrzeszcząc:
- Anna rodzi! Anna rodzi! Ratuj szwagierko! Pomooocy!!!
Wstałam szybko i pobiegłam za nim. Tak naprawdę byłam prawie na sto procent przekonana, że to nie może być prawda, skoro był to dopiero trzeci miesiąc. Jednak wbiegłam za Kristoff'em do ich sypialni. Tam był już Jack. Unosił się nad Anną i machał laską. Ona za to siedziała na łóżku trzymając się za brzuch.
- Anno! Wszystko w porządku? - Kristoff podbiegł do niej i chwycił ją za rękę.
- Nie wiem...boli... - Ania skrzywiła się.
- Weź coś zrób, Elsa! - krzyknął.
- Niby co?! Nie jestem położną!
W tej chwili Anna przybrała normalną minę.
- Już mi przeszło.
- Co?! - wyrwało się Kristoff'owi.
- Fałszywy alarm. - powiedział Jack lądując przy mnie. - Musisz się podszkolić w tych sprawach Elsa, na pewno się przydasz. - dodał z uśmiechem.
Westchnęłam i usiadłam przy siostrze.
- Nie urodzisz w trzecim miesiącu, nie przejmuj się. - powiedziałam.
- Postaram się nie robić już fałszywych alarmów... - uśmiechnęła się.
- Bo dostaniemy zawału. - dodał Kristoff.
- No...chyba już sobie poradzicie, nie? - zapytał Jack. - Bo my mamy coś do załatwienia...
- Czyżby? - wtrąciłam.
- Takżby śnieżynko. Bardzo pilna misja.
Anka i Kristoff roześmiali się.
- No to lećcie ratować świat! - zawołała siostra, po czym wyszliśmy z pokoju.
- Elsa.
środa, 1 października 2014
Dzień chłopaka.
Laska.
Ostatnio szukaliśmy sukienki dla Anny, a potem krzaki. Wczoraj był dzień chłopaka. Działo się dużo.
Rano wstałem, ubrałem się i umyłem. Udałem się do jadalni i zjadłem śniadanie. Przy tym towarzyszyli mi Czkawka, Astrid, Anna, Kristoff i oczywiście moja śnieżynka Elsa. Nagle Anna krzyknęła:
- Dzisiaj jest dzień chłopaka! Rozpocząć przygotowania!
- Do czego? - ktoś spytał. Chyba Czkawka.
- Do dnia chłopaka! - odkrzyknęła Anna i pobiegła po służbę.
Po dosłownie jednej minucie zjawiła się z powrotem. Razem z nią przybyły trzy kobiety, które niosły kartony.
- Rozpoczynamy dekorowanie! - zakrzyknęła Anna i rzuciła się na kartony; przewróciła jedną z kobiet.
Od razu zaczęliśmy dekorować jadalnie i salę balową. Po trzech godzinach wszystko było gotowe.
- To teraz idziemy się przebrać. - odrzekła królowa.
Tak więc każdy poszedł do swojej komnaty (Astrid i Czkawka do gościnnej).
Nie miałem pomysłu na strój, więc założyłem czarny garnitur i wyczarowałem lodowy krawat. Ubrałem też buty, żeby Anna się nie czepiała i przeczesałem włosy palcami. Bal miał planowo zacząć się o szesnastej, więc mieliśmy jeszcze trzy godziny czasu. Ja usiadłem na suficie i rozmyślałem. Nagle do pokoju wpadł Czkawka.
- Pomocy! - wrzasnął na pół zamku - Pomocy!
- Co się stało? - zapytałem.
- Astrid utknęła w łazience! Chodź pomóż!
Pociągnął mnie za nadgarstek i pobiegliśmy do ich sypialni. Weszliśmy. Na środku pokoju stało duże małżeńskie łóżko. Po prawej stronie było okno, po lewej szafa. Obok szafy stały drzwi, w które ktoś ciągle uderzał. Czkawka do nich podszedł.
- Wyciągniemy cię. Będzie dobrze. - powiedział. - Chodź i mi pomóż. - zwrócił się do mnie.
Podszedłem do drzwi. Razem z Czkawka zaczeliśmi pchać. Nic to nie dało. Próbowaliśmy ciągnąc. Też nic. Nagle zdałem sobie sprawę, że nie miałem ze sobą laski. Pobiegłem po nią, żeby jakaś Roszpunka jej nie porwała. Na szczęście leżała na łóżku tam gdzie ją położyłem. Pod moim łóżkiem siedziała Anna, ale ją zignorowałem. Wróciłem na miejsce zbrodni. Czkawka pchał, ciągnął i próbował wyrywać drzwi, a Astrid się dobijała. Podszedłem spokojnie i zamroziłem zamki. Potem sięgnąłem po siekierę, która leżała na łóżku (nie pytajcie dlaczego, też się zastanawiam) i uderzyłem kilka razy. Drzwi od razu się otworzyły, a Astrid szczęśliwie wylazła z łazienki. Wróciłem do siebie. Anna jeszcze nie wyszła.
- Czemu tu siedzisz? - zapytałem.
- Jestem w ciąży. - odpowiedziała. - Nie mam sukienki na bal.
- Tej sukienki szukasz u mnie?
Ale tym razem nie odpowiedziała, tylko wybiegła.
- BAL PRZESUNIĘTY NA POJUTRZE! - wrzasnęła na pół zamku.
Wszyscy wybiegli z pokojów. Byli lekko oburzeni, ale nie mogli podwarzyć zdania Anny. Smutni wrócili do komnat.
To wszystko działo się wczoraj, a bal już jutro.
-Jack
niedziela, 28 września 2014
Sukienki dla Ani.
Dziś Anna nie dała mi spać, bo przylazła do mnie około północy jęcząc mi nad głową:
- Eeelsa, Elsaaa, Eeeeeelsaaaaa!
- Coś się stało? - wybełkotałam nie podnosząc głowy z poduszki.
- Tak. Jestem w ciąży.
- Tak, wiem... - odparłam i zakryłam się kołdrą.
Siostra odsunęła ją i zaczęła ciągnąć mnie za dół koszuli nocnej.
- Musisz mi pomóc! Nie mam żadnych ubrań! W nic się nie zmieszczę!
- Po pierwsze... - usiadłam przecierając oczy. - Nie rozbieraj mnie. Po drugie: przecież to dopiero trzeci mie...
- Chyba JUŻ trzeci miesiąc! - powiedziała siostra i stanęła na łóżku bokiem do mnie. - Popatrz, trochę się... zaokrągliłam, że tak powiem...
Faktycznie Anna miała rację.
- A myślisz, że ja mam ciuchy ciążowe? - jęknęłam i położyłam się z powrotem.
- Nie... ale musisz mi coś wymyślić.
- Niby co...?
- Pomyślałam... - Ania pochyliła się nade mną. - ...że może zostały jakieś...po mamie?
Westchnęłam głęboko, zeszłam z łóżka, nałożyłam szlafrok i pociągnęłam Annę na korytarz.
- Pamiętasz tą komnatę, która zazwyczaj jest zamknięta i nikt do niej nie wchodzi? - zapytałam idąc przed siebie.
- Tak. - odrzekła siostra.
- To sypialnia rodziców. Są tam ich wszystkie rzeczy.
- Razem z ubraniami?
- Razem z ubraniami.
Nagle usłyszałyśmy huk i z jednego z pokojów wyleciał Jack.
- Co ty wyprawiasz?! - krzyknęłam.
Widząc nas uśmiechnął się zamykając nogą drzwi pokoju, z którego wyleciał.
- Nic. Troszkę eksperymentowałem i zrobiła się mała śnieżyca. A wy co robicie w środku nocy po ciemku na korytarzu?
- Nie chcesz wiedzieć. - Anna pokazała mu język.
- Idziemy przeszukać szafę rodziców. - ucięłam. - Idziesz z nami?
- Jasne. Cóż innego mi zostało? - Jack podniósł z podłogi laskę i poszliśmy dalej korytarzem.
Po kilku minutach doszliśmy do komnaty, której szukałam. Anna nacisnęła na klamkę, jednak drzwi były zamknięte.
- Królowa powinna mieć klucz, nie? - zwróciła się do mnie. Nie odpowiadając rozejrzałam się po korytarzu. Na ścianie przy drzwiach wisiał mały obraz. Był na nim namalowany ciemny pokoik z dużym, trójkątnym oknem. Pośrodku stała biała kołyska. Była lekko ośnieżona. Jack widocznie zapatrzył się na obraz, bo przekrzywił głowę z otwartymi ustami. Nie zastanawiając się długo ściągnęłam obraz ze ściany. Znalazłam to, czego szukałam. W ścianę wbudowana była niewielka półeczka, na której leżał duży, srebrny klucz.
- Super! Skąd wiedziałaś? - Anna odebrała mi klucz.
- W końcu jestem królową. Znam sekrety własnego zamku. - odrzekłam wieszając obraz z powrotem.
- Są jakieś jeszcze? - dopytywała siostra. - Czemu ja ich nie znam?
- I ja!
- Nie wrzeszczcie z łaski swojej, bo wszystkich obudzicie. - uciszyłam ich.
- Ale serio... królowa chyba może zdradzić sekrety narzeczonemu... - szepnął Jack.
- ...i siostrze. - dodała Anka.
Zabrałam jej klucz i otworzyłam drzwi. Naszym oczom ukazał się ciemny, zakurzony pokój z wielkim, drewnianym łożem po środku. Pościel była starannie ułożona, jakby dopiero rano ktoś pościelił. Pod oknem stało duże biurko, a na nim kałamarz i kilka papierów. Pod jedną ze ścian była ogromna, ciemna szafa.
- Bingo! - zawołała Anka i podbiegła do szafy. Gdy tylko ją otworzyła wydobyła się z niej wielka chmura kurzu. Siostra zakaszlała i zaczęła przeszukiwać sukienki. Ja podeszłam do biurka. Podniosłam jedną z zakurzonych kartek. Był to jakiś bardzo stary list napisany pięknym pismem:
Kochana siostro,
To dla nas cudowna wiadomość. Wiesz, że bardzo chciałam być ciocią. To na pewno będzie wyjątkowe dziecko. I nie przejmuj się niczym, na pewno sobie poradzicie. Będziecie idealnymi rodzicami. Przyjedziemy kiedy tylko się uda. Uściski z Corony,
Romilda i Rafael
Po policzku spłynęła mi lodowata łza. Poczułam jak ktoś kładzie mi rękę na ramieniu.
- Twoja ciotka miała rację. - wyszeptał mi Jack do ucha. - Naprawdę jesteś wyjątkowa.
I pocałował mnie w policzek.
- Dalej nic nie znalazłam! - zawołała "z szafy" Anka. - Ale...poszukam jeszcze.
Wzięłam do ręki drugi list.
Kochana siostrzyczko!
Gratulacje! Druga pannica do wychowania! Elsa będzie miała towarzystwo! Cudownie! Anna na pewno wyrośnie na śliczną dziewczynkę, jak siostra. I obie muszą poznać Puncię! Koniecznie!
Buziaki z Corony,
Romilda i Rafael
Odłożyłam lekko zaszronione kartki na miejsce i odwróciłam się do Jack'a.
- To takie...dziwne, prawda? - zapytałam.
- Ciekawe czy nasze dzieci też będą czytać jakieś nasze stare listy. - odparł. - Może lepiej nie...
- Nasze dzieci?
Jack spojrzał na mnie z uśmiechem.
- No...chyba kiedyś będziemy je mieć, nie?
Przerwała nam Anna podbiegając do nas z trzema sukienkami.
- Patrzcie! Są dość szerokie, chyba będą w sam raz. - i rozłożyła je na łóżku. Faktycznie były dość szerokie. Jedna fioletowo-czarna, druga ciemno-zielona i trzecia rudo-brązowa.
- Bardzo ładne. - powiedziałam. - Ale powinnyśmy najpierw je wyprać.
- Zaniosę je do pralni! - zawołała siostra z entuzjazmem i wybiegła z pokoju zabierając suknie.
- Zostaliśmy sami... - zaczął Jack wkładając rękę do kieszeni bluzy.
- Wróćmy do sypialni. - powiedziałam.
- Bardzo chętnie. - Jack chwycił laskę i wyszedł z pokoju. Zamknęłam komnatę na klucz i schowałam go za obrazem. Następnie poszliśmy do mojej sypialni. Spojrzałam na zegar. Była druga w nocy.
- Późno już. - powiedziałam. - Chyba pójdę spać.
- Śnieżynko, no weź... - Jack objął mnie w talii. - Idealna pora na...
- Jack...
Jack rozwiązał i ściągnął mój satynowy, niebieski szlafrok. Pocałował mnie w usta, a potem w szyję...
- Jack...
Nagle ktoś zapukał w drzwi komnaty. Jack odsunął się, a ja poprawiłam koszulę nocną. Uchyliłam drzwi. Stał za nimi Kristoff.
- Ee... w czym mogę pomóc?
Kristoff spojrzał nade mną na Jack'a i uśmiechnął się.
- Przeszkodziłem Wam?
- Nie.
- Tak.
- Szukam tylko Anny. Widzieliście ją?
- Poszła do pralni. - odpowiedziałam. Kristoff ukłonił się z uśmiechem i pobiegł na dół.
Odwróciłam się. Jack usiadł na łóżku z jedną ręką w kieszeni.
- Czy ktoś zawsze musi nam przeszkadzać? - uśmiechnął się.
Usiadłam obok niego. Nagle wstał.
- Mam pomysł!
I wybiegł z pokoju.
- Jack!
Pobiegłam za nim. Okazało się, że stał za drzwiami. Tworzył na nich laską jakiś lodowy wzór.
- Co ty...? - zaczęłam, ale uciszył mnie gestem.
Po chwili odsunął się, żebym mogła zobaczyć co stworzył. Na drzwiach widniał lodowy napis:
Nie wchodzić. Tu się odbywają krzaki.
- Przegiąłeś. - zaśmiałam się.
- Nie prawda. - zaśmiał się Jack, po czym pozwoliłam mu przejąć władzę nad wszystkim co miało się stać.
- Elsa.